Mówi się, że każdy
zasługuje na kolejną szansę, że życie to jedna wielka ruletka.
Nieczysta gra, do której potrzebne jest to cholerne szczęście.
Jedni rodzą się z tak zwanym fartem. Wszystko się im udaje, nie
mają problemów, a jak już na jakieś natrafią, to migiem się ich
pozbywają. Są też tacy, którzy ciągle i wciąż mają pod górkę.
Życie wystawia ich codziennie na coraz to trudniejsze próby.
Niektórzy popadają w mrok, nie radząc sobie ze swoimi
zmartwieniami. Potrzebują pomocy, choć wcale o nią nie proszą, a
to dlaczego? Bo się wstydzą, boją. Myślą, że w taki sposób
pokażą jacy są słabi, a to przecież nieprawda. Nie sztuką jest
uporać się ze wszystkim w pojedynkę, lecz to, iż umiemy poprosić
o pomoc. Mrok w ludzkich sercach bywa bardzo niebezpieczny. Nawet się
nie obejrzymy, a nasze dusze skąpane są w otchłani lodowatej,
druzgocącej ciemności. Ich krzyki zagłuszane są przez negatywne
emocje, brak empatii, niezdecydowanie, samotność czy zobojętnienie.
Współcześni ludzie zapominają, czym jest prawdziwy mrok,
przestali w niego wierzyć, bo czymże on tak w rzeczywistości jest?
Koszmarem? Nie. Ciemność pochłania nas wtedy, kiedy się zaczynamy
czegoś bać. Dokładnie tak. Strach jest początkiem drogi na dno
mrocznego, bezdennego mroku. Nasuwa się więc pytanie, czy ci,
którzy od zawsze stawiali się ciemności, zmęczeni ciągłą
walką, poddadzą się jej szybciej niż ci, którzy nie są na nią
uodpornieni, gdyż po prostu mają w życiu szczęście? Szczęście
to nie wszystko. W życiu liczy się coś więcej.
Świeżo upieczony Light, czyli
Manen, odeszła od Frosta pospiesznym krokiem. Jego nieufność
zabolała ją, i to bardzo, co było dla niej samej wielkim
zaskoczeniem. Od kiedy to ona przejmuje się takimi rzeczami, a już
w szczególności Frostem? Nie pojmowała tego. Ani trochę. Zawsze
miała gdzieś zdanie innych, starała się podchodzić do
wszystkiego i wszystkich z dystansem. A tu nagle poczuła jakieś
dziwne przywiązanie. Wystarczał jej Amor, Naturia, Dziadziuś i
oczywiście Sam, Patronka Lata, ale doskonale zdawała sobie sprawę,
że coś się zmieniło. W niej, w środku. W jej sercu. Broniła się
przed tym jak mogła, ale nawet ona nie była w stanie oszukać
swojego serca. Tak było w przypadku Amora, nie zdołała zdusić w
sobie rosnącego uczucia do strażnika miłości. Choć próbowała,
to nie potrafiła. Amor stał się jej niezbędny do życia. Był jej
tlenem, drugą połową serca, krwią w krwiobiegu. Kimś nie do
zastąpienia. A Frost? Dlaczego tak bardzo dotknęła ją jego
oziębłość i dlaczego miała z tym taki problem? Gdzieś na dnie
serca poczuła lekkie ukłucie smutku i zawodu. Była dla niego miła,
nie wyzywała go, a on nadal nie pałał do niej zaufaniem?
Dlaczego?! Zachodziła w
głowę. Jej dobry humor prysł niczym bańka mydlana. Szybkim
krokiem przeszła przez prawie całą nową wielką salę, jednakże
zatrzymała się kilka metrów przed podwójnymi pięciometrowymi
wrotami z kryształu i lodu. Pojedynczym ruchem prawej ręki nakazała
wrotom się otworzyć, przez co po kilku sekundach znowu poczuła na
sobie zimne podmuchy arktycznego wiatru. Tym razem od dawna nie
odczuwalne, lodowate powietrze uderzyło w nią, powodując gęsią
skórkę na jej nieokrytej skórze. W końcu paradowała jedynie w
dość skąpej sukni balowej, która ledwo co zasłaniała jej pełne
piersi, o plecach nie wspominając. Zimno przeszyło blondynkę, aż
do samych kości, co także ją zdziwiło. Ten dzień w całości ją
zaskakiwał, nie ma co ukryć. Starając się zapanować nad
rozdygotanym ciałem, odwróciła się na powrót ku wnętrzu
pomieszczenia. Kiedy to zrobiła, jej chłodne spojrzenie napotkało
idącego w jej stronę Jacka i ich oczy się spotkały. Dzieliła ich
spora odległość, aczkolwiek nie przeszkadzało to Mo w obdarowaniu
strażnika zabawy swoim standardowym spojrzeniem. Na powrót
przywdziała swoją maskę zimnej obojętności. Tylko tak mogła
ukryć emocje, które w niej buzowały. Mimo przemiany jej
temperament nie uległ zmianie. Czuła, że nadal ma problemy z
samokontrolą. Wciągnęła więc powietrze przez nos, po czym
ruszyła powoli w stronę ducha zimy, który patrzył na nią jakoś
smutno. Przez przejrzysty sufit przedostawało się mnóstwo światła,
przez co jej rozświetlona postać jaśniała jeszcze bardziej niż
przedtem.
Jack
wkroczył do wielkiej sali, a kiedy już się w niej znalazł,
zauważył, iż Mo stoi przy otwartych drzwiach. Po kilku sekundach
jej postać odwróciła się w jego stronę. Nie trzeba było mieć
sokolego wzroku, by stwierdzić, że dawna Manen powróciła. Jej
oczy na powrót stały się zimne, niedostępne, i co najbardziej
zasmuciło Jacka, znowu przeważał w nich smutek. Nie
cierpię, gdy tak na mnie patrzy. Mam wtedy ochotę ją objąć...
czego za żadne skarby nie zrobię z własnej woli, chociaż, kiedy
by nikt nie patrzył... Zaraz, nie. Czemu mam na to w ogóle ochotę?
Może dlatego, że nie lubię jak się smuci? Jack
zamyślił się przez chwilę. Wnioski, do jakich doszedł sprawiły,
że zaczął poważnie się nad sobą zastanawiać. Co ja
tak naprawdę czuję? Ta jedna
myśl zawładnęła jego umysłem, powodując niesamowity chaos. On,
Jack Frost, duch zimy i strażnik zabawy, nie wie, co się z nim
dzieje. Coraz częściej zdarzało mu się zapominać lub zamyślać.
O czym mógł myśleć Jack?
Znowu
zapadła noc. Kolejna noc pełna uśpionych dźwięków i spokojnych
snów. Noc, której światło i magia pochodzące z rozgwieżdżonego
nieboskłonu, przezwyciężającego jasność najsłoneczniejszego
dnia. To właśnie w nocy dzieją się najprawdziwsze cuda i Jack o
tym wiedział. W końcu on też po raz drugi narodził się w nocy
podczas pełni księżyca.
Po
zakończeniu comiesięcznej narady na biegunie u Northa, jego
zwyczajem stało się spędzanie kilku nocy w Burgess, nad stawem,
gdzie zginął będąc Jackiem Overlandem, a narodził się ponownie
jako Jack Frost. Nie wiedział dlaczego, ale to miejsce przyciągało
go, jakby skrywało w sobie tajemnice i to właśnie on musiał ją
odkryć. Takie przynajmniej odnosił wrażenie. Odpowiedź miały mu
podsunąć wesoło iskrzące się, niezliczone gwiazdy na niebie,
które tej nocy były wyjątkowo piękne. Krystalicznie czysty
nieboskłon po prostu olśniewał swym majestatem oraz
bezgranicznością. Białowłosy strażnik leżał wygodnie w koronie
najwyższego z drzew w miejskim parku i jak urzeczony patrzył z
zachwytem w gwiazdy. Aż nie mógł uwierzyć, że istnieje tam,
wysoko w górze, w samym kosmosie ktoś, kto to wszystko tworzy.
Wydawało mu się to absolutnie niemożliwe, by ktokolwiek był w
stanie to zrobić. Przecież wszechświat jest ogromny, prawie że
nieskończony! Jak ktoś mógłby rozkazać gwiazdom, by ułożyły
się w odpowiednią konstelację lub pilnować, by w Ziemię nie
uderzył przez przypadek jakiś zbłąkany meteoryt? Jednak okazało
się, iż ktoś to wszystko, a nawet więcej robi. Ktoś nieustannie
czuwa nad nimi, niczym wieczny anioł stróż. Jak prawdziwy
strażnik. Jack westchnął niespodziewanie, jego intensywnie
niebieskie oczy spoczęły na najjaśniejszym punkcie, kiedy niebo
przecięła pojedyncza, spadająca gwiazda. Chłopak prędko pomyślał
życzenie, tak jak nakazywał zwyczaj. Jeszcze nie zdążył
wypowiedzieć go do końca, a na nocnym granacie zmaterializowała
się niezwykle jasna postać. Swym światłem niemal dorównała
księżycowi, który za dwie noce miał ukazać się w pełni. Nie
minęła minuta, a ze światła wyłoniła się Manen, strażniczka
gwiazd, którą Jack dopiero co poznał. Dziewczyna wylądowała
jakieś pięćdziesiąt metrów od niego na jednym z ośnieżonych
dębów. Zręcznie, z gracją dorównującą zawodowej tancerce
baletowej, zeskoczyła na ziemię zasypaną śniegiem. Jack poprawił
swoją pozycję na gałęzi, mocniej ściskając swój kij, przez co
na jego powierzchni pojawiło się więcej szronu. Co
ona tu robi?
Chodziło mu po głowie. Nie przepadał za tą dziewczyną, była
wredna, chamska i wywyższająca się, jednak coś mu w niej nie
pasowało - jej oczy. Tak smutnych oczu jeszcze nie widział w całym
swoim życiu. Gwiezdna wylądowała w zaspie, co chyba w ogóle jej
nie przeszkadzało. Choć był od niej trochę oddalony i w pobliżu
nie paliła się żadna latarnia, Jack bez problemu obserwował jej
poczynania. Jej postać emanowała magicznym blaskiem, przez co z
pewnością wzbudziłaby niemałą sensację, gdyby ktoś ją
zauważył. Jednakże, jak na złość, nikogo nie było w pobliżu.
Ukryła włosy pod kapturem, mocno naciągając go na głowę,
ubierając również swoje nieodłączne okulary przeciwsłoneczne.
Chowając obie ręce w kieszeniach swojej skórzanej kurtki, ruszyła
przed siebie w przeciwnym kierunku, zlewając się z mrokiem nocy,
przez co Jack już nie potrafił jej dostrzec, choć nawet
przemieścił się w locie o kilkanaście metrów. Postanowił ją
śledzić. Ruszył za strażniczką, aby dowiedzieć się, co znowu
kombinuje, ale jakby pech chciał, zniknęła. No po prostu
rozpłynęła się w powietrzu! To
niemożliwe. Musi gdzieś tu być!
Krzyczał do siebie w myślach, lecz na nic się to zdało. Nie
znalazł jej. Jak widać, gęstwiny mroku sprzyjały jej, nie jemu.
To ona żyła na co dzień w ciemnościach, więc co się dziwić?
Chłopak poczuł zawód, chciał z nią porozmawiać, spytać o tak
wiele rzeczy, ale nie było mu to dane. Kolejny już raz zresztą.
Zrezygnowany postanowił udać się z powrotem do bazy. Chociaż
tam nikt nie znika w objęciach ciemności.
Nie ukrywał, że na jej widok jego serce przyspieszyło, jednak
tłumaczył to sobie tym, że nie trawi jej osoby.
Tak,
Jack widział ją kilka razy, jak schodziła na ziemię. Była inna,
nadal jest i tak jak powiedział North, posiada wiele warstw.
Ciekawe, czy twarzy również.
Mo
chciała go wyminąć, szła dość szybko, ale to nie powstrzymało
Jacka przed tym, co chciał zrobić, a raczej nie chciał. Ledwo o
tym pomyślał. Chwycił ją za łokieć, zmuszając ją tym samym do
zatrzymania się. Manen rzuciła mu gniewne spojrzenie, lecz Frost
zupełnie się tym nie przejął. Chciał naprawić swój błąd.
– Porozmawiajmy
– rzekł do niej, lecz Mo odwróciła głowę w innym kierunku.
Odpowiedziała mu nawet nie zaszczycając go swym zimnym spojrzeniem.
– Daj
sobie spokój. Nie mamy o czym rozmawiać. Nie ufasz mi, twoja
sprawa. Nie mam zamiaru się tym przejmować. – Strażniczka
szarpnęła ramieniem wyswobadzając się z silnego uścisku
białowłosego, ale ten nie chciał tak łatwo dać za wygraną.
– To
nie tak, ja... Ja nie wiem jak to wyjaśnić. Po prostu ciężko mi
jest rozmawiać z tobą. Nie wiem czego mogę się spodziewać,
jednakże jedno już wiem. – Jack obrócił się do blondynki
przodem. Zrobił w jej kierunku jeden krok, przysunąwszy się do
niej niebezpiecznie blisko. – Ja już ci ufam. Tylko nie umiem tego
okazać, tak samo jak ty nie potrafisz pokazać swojej prawdziwej
twarzy.
– Mojej
prawdziwej... twarzy? – Manen również się odwróciła w jego
kierunku, lekko zaskoczona słowami, jakie padły z ust białowłosego.
Zaśmiała się pod nosem, krzyżując ramiona na biuście. – A
skąd możesz to wiedzieć? Może twarz, którą mam teraz, to ta
prawdziwa?
– Mnie
nie oszukasz. – Jack nie dał się stłumić siłą jej spojrzenia,
które powaliłoby olbrzyma. – To maska, którą za wszelką cenę
próbujesz utrzymać. Jednak zmieniasz się przy Amorze, przy nim
jesteś zupełnie inna, i nie zaprzeczaj! – Jack zagroził jej
palcem, podnosząc jednocześnie głos. – Wytłumacz się! Powiedz
mi prawdę! – Echo głosu Jacka rozniosło się po bazie, tworząc
szum w głowie Mo. Zapadła między nimi wymowna cisza, atmosfera
stała się tak gęsta, że można było ją kroić nożem, bądź
mieczem.
Dziewczyna
opuściła wolno ręce, pozwalając im przylgnąć swobodnie wzdłuż
ciała. Nieprzerwanie patrzyła Jackowi w oczy. Te lodowozimne,
twarde, zdeterminowane oczy, chcące poznać jej największe sekrety,
których za żadne skarby nie mogła mu zdradzić. Po prostu nie
mogła, nawet jeśliby chciała. Chłód w jej oczach złagodniał,
do tego stopnia, iż nie kontrolowała już swoich emocji.
Postanowiła mu pokazać swoją prawdziwą twarz. Zwiesiła głowę w
dół. Jej włosy zasłoniły połowę twarzy, choć i to nie
utrudniło Frostowi dostrzeżenia cienia uśmiechu. Uśmiechnęła
się niemal przez łzy, starając się z całych sił nie rozpłakać
przed strażnikiem zabawy.
– Chcesz
prawdy, ale ona... – popatrzyła na niego szklanymi oczami – ona
jest dla mnie zbyt ciężka. Odpowiedzią, którą żądasz, jest
moja przeszłość i moje wspomnienia, a one są dla mnie największym
źródłem cierpienia. – Manen utkwiła w białowłosym chłopaku
przeszywający wzrok, kryjący niezliczone tajemnice. – Nie możesz
poznać prawdy, bo niewiedza jest najlepszą ochroną, zarówno dla
ciebie, pozostałych, jak i dla mnie samej. Tylko w taki sposób mogę
was chronić najlepiej jak potrafię i zapewniam cię, że robię
wszystko, co w mojej mocy, byście byli bezpieczni. Przyrzekłam, że
prędzej zginę, niż dam się pokonać. A Amor.. – jej uśmiech
poszerzył się na tyle, by Jack mógł podziwiać jej śnieżnobiałe
zęby – jest moim jedynym lekarstwem. Jest osobą, której ufam
nawet bardziej niż sobie. Przez wiele, wiele lat żyłam pochłonięta
przez ciemność. W moim sercu powstała tak wielka dziura, iż
wydawało mi się, że nikt już jej nie wypełni. Moje serce
rozpadło się tej nocy, kiedy na mych rękach... – wyciągnęła
od siebie zgięte, drżące ręce – umarł mój jedyny brat, ale
Amor je naprawił. Naprawił mnie.
Jednak nawet on nie zdołał pozbyć się całego mroku z mojego
serca. Czy taka odpowiedź ci wystarczy? – spytała, posyłając mu
wręcz błagalne spojrzenie mówiące, by już o nic więcej nie
pytał.
– Nosisz
w sobie tak wielkie cierpienie, ale czy nie pomyślałaś, że
nadszedł już czas, by się go pozbyć? Może nadszedł też czas na
to, byś wyjawiła swoje sekrety? Ja i reszta umiemy o siebie zadbać,
jesteśmy silni... – Wysłuchał jej z uwagą. To, co powiedziała,
zrobiło na nim duże wrażenie. Dało mu też wiele do myślenia,
lecz jak na złość w jego głowie pojawiły się nowe pytania, a on
chciał koniecznie poznać na nie odpowiedzi. Koniecznie i
natychmiast!
– Proszę
cię... – Mo zaśmiała się drwiąco. – Te małe potyczki z
Blake'iem nie są żadnym dowodem waszej siły! Nigdy żadne z was
nie walczyło na śmierć i życie. Nie kładło na szali
wszystkiego, nie stawiało na jedną kartę... – W tym momencie
twarz Starlight na powrót stała się opanowana, a z jej oczu bił
niemiłosierny chłód. – I nikt z was nie poświęcił własnego
szczęścia dla innych. Dbacie o dzieci, o ich marzenia. Wszystko
ładnie, pięknie, ale gdyby nie poświęcenie Gwiezdnych, nie byłoby
wam to dane. Już raz tobie powiedziałam, że zazdroszczę ci tego,
jak łatwe jest twoje życie. Ty nie musisz non stop walczyć, nie
patrolujesz połowy galaktyki, nie czekasz w ciągłej gotowości na
kolejny atak wroga, którego nie można raz na dobre pokonać, i
który może zaatakować dosłownie w każdej chwili. Nie słyszysz
wołania o pomoc umierających gwiazd, nie czujesz ich bólu... –
Blondynka urwała na chwilę, by wziąć uspokajający, głęboki
oddech. – Nie mówię tego po to, by się nad sobą użalać, nie o
to mi chodzi. Chcę tylko, byś przestał szukać odpowiedzi, bo i
tak ich nie znajdziesz. Ja nie chcę wracać do tego, co było. Na
pewno nie teraz i nie tak...
– Na
moją brodę! – Do pomieszczenia wparował uradowany North,
rozglądając się we wszystkie strony i podziwiając swój nowy dom.
– O! O! A to co?! Widzicie to, co ja?! – Strażnik zachwytu
wydarł się na całe gardło. Jego nagłe wtargnięcie uradowało w
duchu Mo, i to jeszcze jak. Dziękowała Bogu, że choć ten jeden
raz ją wysłuchał i przerwał jej rozmowę z Jackiem, zaś
białowłosy spojrzał na Northa z mordem w oczach. Był już tak
blisko, niemal o włos od kolejnej odpowiedzi, ale nie, strażnik
zachwytu musiał wszystko popsuć.
– Jeszcze
wrócimy do tej rozmowy. – Spojrzenie, jakim obdarował Manen nie
pozostawiało temu żadnych wątpliwości. Blondynka chciała
zaprotestować, powiedzieć, że nie ma na to najmniejszych szans,
lecz pojawienie się reszty strażników skutecznie odwróciło jej
uwagę.
Okrzyki
zachwytu oraz zdumienia wypełniły owalną komnatę, przez co na
bladym obliczu Gwiezdnej zagościł ledwo widoczny uśmiech.
Niespodziewana konfrontacja słowna ze strażnikiem zabawy wytraciła
ją lekko z równowagi, czego dowodem były lekko drżące dłonie i
chłodniejsze niż zwykle oczy. Starała się oddychać miarowo, brać
poszczególny oddech głęboko i powoli. Czuła jak drżenie
powolutku ustępuje, ale nie potrafiła wymazać zdenerwowania, jakie
ją ogarnęło, do końca. Frost zaczął pytać o niebezpieczne
sprawy. Za nic w świecie nie mogła pozwolić, by ktoś niepożądany
poznał jej największą tajemnicę. To, kim tak naprawdę jest i co
się stało w noc jej pięćsetnych urodzin, było tematem tabu.
Wtedy straciła więcej niż wszystko. Pogrążała się we własnym
myślach coraz bardziej. Nawet nie zauważyła jak Czas się do niej
zbliżył, i z wręcz namacalną ostrożnością położył jej rękę
na ramieniu.
– Dobrze
się czujesz? – Jego słowa spowodowały, iż Gwiezdna drgnęła.
Obróciła się w jego stronę racząc go niemalże zlęknionym
spojrzeniem, lecz szybko wzięła się w garść.
– T-tak
– wyjąkała pod nosem.
– Na
pewno? – Zmartwiony Czas zmarszczył brwi, a na jego postarzałej
twarzy pojawiło się jeszcze więcej zmarszczek.
– Tak,
jest okej! – Mo krzyknęła na Dziadziusia, podnosząc znacznie
głos, dzięki czemu wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni. Strażnik
czasu wziął swoją rękę z jej ramienia, kiedy ujrzał w jej
oczach niebezpieczny błysk srebrnego światła. Ostrożnie zrobił
jeden krok w tył, bacznie obserwując Manen.
Dopiero
gdy ucichło echo jej słów, zorientowała się, co się stało.
Sama również cofnęła się o krok, przykładając sobie prawą
dłoń do głowy. Zawstydzona spuściła wzrok. Co to
było?! Pytała samą siebie.
– Ja...
ja przepraszam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Przepraszam... –
wymamrotała dość nieskładne przeprosiny i ruszyła do wyjścia,
mijając zdezorientowaną resztę zebranych, niczym burza śnieżna.
Wyszła na mniejszy dziedziniec, otoczony również pięknymi
kolumnami, choć już nie tak zdobionymi jak w wielkiej sali. Te
tutaj były owalne, bez żadnych dodatków, jedynie kinkietami na
świece przyozdobionymi wieńcami adwentowymi i czerwonymi kokardami.
Pomieszczenie przypominało dość długi korytarz, który w połowie
dzielił się na dwa mniejsze tak samo urządzone. Przez duże
prostokątne okna, przywdziane w bordowe kotary wlewały się wesołe
promienie słońca. Z wysoko usytuowanego sufitu zwisały girlandy, a
przy ścianach co jakiś czas stała lodowa rzeźba. Każda była
inna, raz Mo mijała na swojej drodze elfa, raz renifera z dumnie
uniesionym porożem, lub lodowego yeti, który akurat kończył
pakować prezent. Każda z tych rzeczy pięknie się komponowała i
współgrała ze sobą. Na pierwszy rzut oka szło się domyślić co
to za miejsce. Jednak Gwiezdna nie miała najmniejszej ochoty
podziwiać swojego dzieła. Poczuła silną potrzebę znalezienia się
na zewnątrz. Musiała się uspokoić i opanować, na tyle by nie
warczeć na każdego, kto ją o coś zapyta. Kiedy już dotarła do
głównych wrót bazy, zatrzymał ją doskonale znany jej głos.
– Zaczekaj!
– Usłyszała za sobą wołanie. Nie odwróciła się. Czekała z
ręką przyłożoną do drewnianych, ciężkich drzwi.
Jak
tylko Mo niemalże biegiem opuściła wielką salę, Amor czym
prędzej za nią podążył. Tak jak pozostali, również zmartwił
się jej zachowaniem i tym nagłym wybuchem gniewu, lecz w
przeciwieństwie do strażnika czasu, postanowił za nią pobiec.
Czas próbował go zatrzymać, jednakże ten, nie zważając na
protesty z jego strony, pognał za Gwiezdną. Dogonił ją akurat w
ostatniej chwili. Już miała opuścić bazę, lecz krzyknął, by
zaczekała. Posłuchała, nie obróciła się w jego kierunku.
– Co
jest? Co to przed chwilą było? – spytał, jak już podszedł
wystarczająco blisko dziewczyny. Uporczywie patrzył w jej plecy, co
Mo odczuła aż za bardzo. Choć jego tęczówki, zazwyczaj
błyszczące, roześmiane i porażające swą intensywną zielenią
wymieszaną ze złotem, potrafiły wypalić w człowieku dziurę
niemal na wylot. Siła jego spojrzenia była na tyle duża, że sama
Mo miała problem z wytrzymaniem nacisku jego oczu.
– Nie
wiem – odezwała się po chwili milczenia, jaka zapadła między
nimi. – Naprawdę nie wiem. – Z ciężkim westchnieniem ukryła
twarz w dłoniach, po czym osunęła się na zimną podłogę. –
Mam już dość. Dość wszystkiego. Tych tajemnic, sekretów,
walki.., po prostu mam dosyć. Jestem już tym wszystkim zmęczona. I
jest mi, kurwa, cholernie zimno!
Amor
uśmiechnął się pod nosem. Podszedł do niej, jednocześnie
ściągając swoją skórzaną kurtkę i okrył nią ramiona
Gwiezdnej. Obszedł ją na około, by usiąść naprzeciwko swojej
przyjaciółki po turecku. Kiedy już to zrobił, utkwił w jej
twarzy swoje badawcze spojrzenie, i tym razem nie starał się jej
rozśmieszyć.
– Nie
dziwię ci się. – Chłopak powoli sięgnął po jej dłoń i zaraz
po drugą. Ukrył jej zziębnięte ręce w swoich, ciepłych.
– Frost
zaczyna dopytywać. Co, jeśli reszta też zacznie? Nie mogą poznać
prawdy! Nie będę w stanie was wszystkich obronić przed wrogami
mojej rodziny. Zniszczą was... – Jej głos się załamał, a z
gardła wymsknął się cichy szloch. – Nie ja ustalałam te
zasady, nie ja...
– Ej,
no... Nie płacz mi tutaj. – Amor przysunął się do niej jeszcze
bliżej, ale to, co nastąpiło potem, zaskoczyło nawet strażnika
miłości. Mo przywarła do jego klatki piersiowej, mocno oplatając
swoimi ramionami. Kiedy pierwsze sekundy szoku minęły, przytulił
ją do siebie jeszcze bardziej. Znowu zapadła cisza, ale tym razem
nie przeszkadzała ona ani Manen ani Amorowi.
Jego
ciepło uspokajało ją, jak nic innego we wszechświecie.
Wystarczyło, by poczuła jego bicie serca tuż przy swoim, a troski
i zmartwienia odchodziły jak najdalej. Qupido był jej jedynym
antidotum na nią samą. Zapragnęła, by ta chwila trwała wiecznie,
choć doskonale wiedziała, że tak głupie marzenie nigdy się nie
ziści. Nie dla niej. Pomarzyć zawsze warto i wtedy, jak na złość
do ich uszu dotarło kogoś natrętne chrząknięcie.
Czas
wraz z Naturią, po burzliwej wymianie zdań, a raczej rozkazowi
Matki Natury, postanowił udać się za swoją podopieczną. Działo
się z nią coś dziwnego, a jemu się to bardzo nie podobało. Można
by rzecz, że nawet i przerażało. Ten groźny błysk w
jej oczach, nie wolno mi tego zlekceważyć.,
pomyślał. Zostawiając resztę strażników, Northa i bandę,
prawie że ciągnięty za rękaw szaty, ruszył za swoją
przyjaciółką Naturią. Opuścili główną komnatę, by wyjść na
długi korytarz. Po drodze rozglądali się uważnie i, tym razem
zgodnie stwierdzili, iż Gwiezdna się postarała. Nowa baza
zapierała dech w piersi.
Właśnie
wychodzili z zakrętu, aż tu nagle, im oczom ukazał się
niecodzienny widok. Pod drzwiami, na podłodze, zastali
przytulających się Mo i Amora. Ze zdziwienia, aż poopadały im
szczęki do samej marmurowej posadzki. Dziadziuś spojrzał na
strażniczkę natury, nie wiedząc co w pierwszej chwili zrobić,
jednakże ta była w jeszcze większym szoku niż on. Postanowił
zastosować stary, sprawdzony sposób.
– Ehem!
– Wyrwało mu się niby przypadkiem. Po sekundzie spoczął na nim
wzrok Mo. Była zła i nawet nie starała się tego ukryć.
Dzień
na biegunie chylił się już ku końcowi. Strażnicy zdążyli w tym
czasie obejrzeć każdy kont nowej bazy i zachwycić się ze sto
razy. Northowi najbardziej spodobał się warsztat. Teraz był
znacznie rozbudowany, lepiej rozplanowany i nowocześniejszy.
Oczywiście, to yeti nadal produkowały zabawki, natomiast od teraz
będzie im to szło dwa razy szybciej. Ale to, jak Święty
zareagował na swój nowiuteńki gabinet, przeszło najśmielsze
oczekiwania Jacka i Zająca. Żeby nie paść ofiarami jego
morderczych wrzasków, pouciekali gdzie pieprz rośnie.
Białowłosy
starał się jak mógł, by zamienić choć jedno słowo z Mo, ale ta
zręcznie go unikała. Jack nie chciał odpuścić. Postanowił
sobie, że dowie się tego co skrywa Gwiezdna, i to za wszelką cenę.
Nienawidził się poddawać, tak też teraz, w pełni zdeterminowany,
szukał sposobności, choćby najmniejszej, by porozmawiać z Manen.
Może by mu tak nie zależało, gdyby nie jedna, arcyważna rzecz.
Zobaczył w jej oczach coś, co nie pozwalało mu na pozostawienie
tej sprawy samej sobie. Musiał, po prostu musiał rozwikłać
tajemnicę, jaką przed całym światem skrywała Starlight. To i
jeszcze jedno. Jako strażnik zabawy potrafił każdego przyprawić o
uśmiech, a z Mo jeszcze ani razu mu się to nie udało. Była
wyzwaniem, a on lubił, wręcz uwielbiał je. Czuł, że może nawet
pokusić się o złamanie kilku zasad, a to nakręcało go jeszcze
mocniej. O tak, kochał wyzwania, związane z nimi ryzyko,
adrenalinę. Jedynie kwestią czasu było to, kiedy wybuchnie między
nim a Mo kolejna awantura. Nawet nie zauważył, kiedy zaczęło mu
się to podobać.
Jak
już zniknął z pola widzenia Northa, udał się do wielkiej sali.
Miał nadzieję znaleźć tam Mo, ogromną nadzieję i się nie
pomylił. Dziewczyna stała w towarzystwie strażnika czasu, Naturii
i Amora. Z daleka wyczuł, iż Gwiezdna aż kipi ze wściekłości.
Kłóciła się z Czasem o coś, żywo gestykulując. W pewnym
momencie z jej ramion osunęła się skórzana kurtka, wytrącona z
równowagi Mo nawet tego nie zauważyła.
– ...nie
mam najmniejszej ochoty. Nie będę słuchać twoim rozkazów. Tym
bardziej, że na zasady, które zostały wcześniej ustalone, nie
miałam żadnego wpływu! – Jej krzyk rozniósł się po komnacie,
zagłuszył go kolejny.
– Ustaliliśmy
to, co uznaliśmy za stosowne! Zarówno ja, jak i twój brat
podzielaliśmy to samo zdanie. – Głos strażnika czasu zagrzmiał
niczym grzmot. Jacka aż przeszły ciarki, tak wściekłego Czasu
jeszcze nie miał przyjemności oglądać.
– Nie
wierzę w ani jedno twoje słowo! – Mo w przypływie kolejnej fali
gniewu tupnęła wściekle nogą, przez co mury nowej bazy zatrzęsły
się odrobinę. – Nie powiedziałeś mi o Light'ach. Także o tym,
że mój brat też nim był. Po co ta tajemnica?! Poza tym – blondynka wyprostowała się niczym struna i z góry popatrzyła
lodowatym wzrokiem na Dziadziusia – do mojej relacji z Amorem masz
się nie wtrącać, jasne?!
– Ależ
będę! Będę i już! Manen, to ziemianin, rozumiesz? Ziemianin! –
Staruszek nie pozostał dłużny swojej podopiecznej. Stanął z nią
tak blisko, że niemal wytwarzało się między nimi napięcie.
– To
mój przyjaciel! I najbliższa osoba, jaką mam – oznajmiła już
ciszej, jednakże jej ton nie stracił na sile. – Jeśli coś mu
się stanie, puszczę cały ten świat z dymem, by znaleźć tego,
kto podniesie na niego rękę. Więc ostrzegam cię, Czasie, że
jeśli jeszcze raz wejdziesz pomiędzy mnie a Amora, gorzko tego
pożałujesz. Przed niczym się nie cofnę. Przed. Niczym. –
Uniosła dumnie do góry głowę, wręcz wgniatając spojrzeniem
swojego opiekuna w podłogę.
Minęło
kilka minut, aż Czas, co było zaskoczeniem Naturii, Qupido i także
Jacka, dał za wygraną. Ugiął się pod siłą jej spojrzenia
godnego najprawdziwszego Tsara. Jack chciał już wyjść zza filara,
za którym się ukrył, kiedy stanął jak sparaliżowany. Wzrok Mo
przeniósł się centralnie na niego. W jej oczach nie było już
tylko chłodu, lecz cała góra lodowa i stalowa brama nie do
przebicia.
Po
kilku sekundach jej spojrzenie złagodniało, widząc skołowanego
Frosta. Odetchnęła głęboko w geście uspokojenia siebie i swoich
myśli. Przez tego przeklętego starucha znowu była na granicy
emocjonalnego wybuchu. Od kilku godzin czuła się jakoś dziwnie,
jej nastroje zmieniały się niczym w kalejdoskopie, a emocje aż
wrzały. To nie wróżyło niczego dobrego. Matołek,
pomyślała nieco poirytowana.
Chciała na niego nakrzyczeć, wypomnieć, iż nie podsłuchuje się
cudzych rozmów, jednakże widząc jego zmartwiony wzrok odpuściła.
Przecież to nie jego wina, że był ciekawski. Ona sama taka była,
więc po części go rozumiała.
– Wyjdź
zza tej kolumny, Matołku – rzekła nieco głośniej, by i Jack ją
usłyszał.
– No
nieźle. Dorobiliście się widowni. – Amor szepnął z uśmiechem
do ucha Gwiezdnej, jednak ta nie zwróciła uwagi na jego słowa.
– Amorze,
chodźmy stąd. Muszę ochłonąć... – Mo już wzięła swojego
przyjaciela za rękę. Czas chwycił ją mocno za ramię, niemal nim
szarpiąc.
– O
nie, nigdzie nie pójdziesz. Nie z nim i nie Bóg wie gdzie! Masz
wrócić na górę, natychmiast! – Czas stracił nad sobą
panowanie. Już nie myślał nad tym, co robi. Zachowanie oraz
wcześniejsze słowa Mo kompletnie wytrąciły go z równowagi.
– Ej,
ej, ej!
– Na
głowę upadłeś?! – Chłopcy pospieszyli Gwiezdnej z pomocą, tak
samo jak Naturia, która chciała odciągnąć strażnika czasu, ale
ich interwencja okazała się być zbędna.
Gwiezdna
wlepiła swój wzrok w strażnika czasu i właśnie wtedy wydarzyło
się jednocześnie kilka istotnych rzeczy naraz. Kolor źrenic Manen
zmienił się na srebrny, niemal identyczny z odcieniem jej
gwiezdnego pyłu. Wokół po prostu jakby ktoś zgasił słońce,
zapanowały egipskie ciemności, a jedynym źródłem świata była
niemal oślepiająca postać Starlight. Jack wraz z Naturią, jako że
stali najbliżej Gwiezdnej zostali odepchnięci przez niewidzialną
siłę, jedynie Amor pozostał na swoim miejscu, skulony, ściskając
się za własną głowę.
Na
jego twarzy malował się przeraźliwy grymas niemego krzyku. Nikt
nie zwrócił na niego w pierwszej chwili uwagi. Cierpiał w
samotności katusze, a te mogły być spowodowane tylko jednym. Nawet
w swoich najśmielszych snach nie spodziewał się, że poczuje
właśnie to...
Czas
nie potrafił oderwać wzroku od paraliżujących całe jego ciało
oczu blondynki, która patrzyła na niego, jakby była kimś zupełnie
innym. Poczuł, jak po plecach spływają mu stróżki zimnego potu,
był przerażony, ale dopiero silny, spotęgowany mocą głos
wydobywający się z gardła Mo wstrząsnął nim do reszty.
– Jak śmiesz Nas
dotykać?! Jak śmiesz Nam rozkazywać?!
– Głos, który obijał się o mury i niszczył bębenki w uszach
pozostałych, na pewno nie należał go Manen. Był jakby
zwielokrotniony, budzący grozę, zupełnie niemelodyjny. Nie taki
jak głos Mo. – Głupcze! Nikt nie ma prawa rozkazywać
Nam, Odrodzeniu i Zniszczeniu! Nikt nie ma prawa podnosić na Nas
ręki ani głosu! – Czas po
raz pierwszy w swoim życiu chciał uciec jak najdalej. Jego całym
ciałem wstrząsały tak potworne dreszcze, że gdyby nie trzymał Mo
za ramię, upadł by na podłogę, jednocześnie czuł też, jak coś
pali jego dłoń żywym ogniem. To było zdecydowanie najgorsze
doświadczenie w jego długim życiu nieśmiertelnego, jednakże
naraz wszystko ustało. Srebrzysty blask w oczach Mo zgasł tak
szybko jak się pojawił, także światło dnia wróciło do normy.
Czas patrzył oniemiały na Mo, która zaczęła się cofać w tył.
Na jej twarzy zagościło zagubienie, a oczy stały się szkliste. W
pewnym momencie dziewczyna potknęła się o fałdy swojej sukni i
upadła na podłogę, choć nawet to nie powstrzymało jej przed
odczołgiwaniem się. Natrafiła na Amora, który ledwo się trzymał.
Nie czekając na jego reakcję, bądź cokolwiek innego, przytuliła
się do niego najmocniej jak umiała. Nie wiedziała, co się z nią
stało. Czegoś takie to jeszcze w całym swoim życiu nie odczuła.
To było okropne, po prostu straszne. Coś przejęło nad nią
kontrolę, jej drugie Ja, które przebudziło się w niej po staniu
się Light'em, ale było coś jeszcze. Coś o wiele, wiele
przerażającego. Wyczuła czyjąś obecność, tak złowrogą, iż
niemal mogła konkurować z negatywną energią Cienia,
i to tu. Na Ziemi. To samo poczuł Qupido. Takiej nienawiści i
czystej chęci zemsty nie czuł jeszcze nigdy. Jako że był
wyczulony na emocje i odczucia, to aż go ścięło z nóg. Sprawiało
fizyczny ból, nie do zniesienia.
Naturia
pozbierała się trochę, i sprawdzając, czy z Jackiem wszystko gra,
podeszła do trzęsącego się Dziadziusia. Wyglądał, jakby
zobaczył całe stado duchów. Wędrując za jego spojrzeniem,
ujrzała Mo i Amora, którzy coś do siebie zawzięcie szeptali. Do
Naturii dołączył Frost, który po wstaniu z podłogi, otrzepał
się z niewidzialnego kurzu i podszedł niepewnie do tulących się,
jak małe dzieci, strażników. Gdyby nie powaga sytuacji, pewnie by
wybuchł śmiechem, ale atmosfera była tak nieprzyjemna, że lepiej
nie ryzykować.
– Mo,
coś jest nie tak. Bardzo nie tak... Coś się przebudziło, coś
bardzo, bardzo złego. To coś nienawidzi z całego serca. Nienawidzi
światła – wyszeptał niemal przez łzy Amor. Manen mocniej się
do niego przytuliła, chcąc czuć jego ciepło możliwie wszędzie.
– Tak,
tak... Coś jest nie tak... – odpowiedziała mu. Jej uwagę
przykuła Naturia, klękająca naprzeciw niej i strażnika miłości.
– Co
się dzieje? – spytała cicho. Patrzyła to na jedno, to na drugie,
ale żadne nie chciało uraczyć ją odpowiedzią na jej pytanie. Już
chciała odpuścić, kiedy oboje wypowiedzieli te same słowa.
– Ciemność
się przebudziła...
Naturia
wstała szybko, po czym skierowała się do strażnika czasu, który
powoli dochodził do siebie. Rzuciła mu ostre spojrzenie mówiące,
by opowiedział na każde jej pytanie i by był absolutnie szczery.
Groźba była wręcz namacalna.
– O
czym oni mówią? I co się dzieje? Dlaczego nagle zniknęło całe
światło?!
– Wszystko
wskazuje na to, że stary wróg dał o sobie znać... – Dziadziuś
spojrzał na Mo smutnymi oczami. Teraz sytuacja skomplikuje
się jeszcze bardziej, pomyślał
sobie.
Gdzieś,
głęboko ukryte w skalnych, górskich jaskiniach, gdzie nie dochodzi
żadne źródło światła, tańczyły wesoło w szaleńczym rytmie
trzy postaci. Na pierwszy rzut oka wydawały się zagubionymi,
bezpańskimi cieniami ludzi, ale stanowczo nimi nie były. Co jakiś
czas w ciemnościach zapalały się błędne ogniki, lub
rozbrzmiewały mrożące krew w żyłach śmiechy. Na pozór trzy,
zwyczajnie wyglądające niewiasty tańczyły w bezkresnej ciemności,
która była ich największym sprzymierzeńcem. To właśnie dzięki
niej stały się tym, kim są teraz, a raczej kiedyś. Gdyby nie
jedna rodzina, nie jeden z jej członków, już dawno rządziłyby tą
nędzą ludzką rasą. Gdyby nie ten przeklęty Świetlisty, byłyby
królowymi wiecznej nocy. Gdyby nie Tsar Lunar,
byłyby niepokonane!
– O
tak, siostry, kości zostały rzucone...
– Najpierw
zniszczymy miłość tego świata. On jest drugim największym naszym
wrogiem. – Złowieszcze głosy mówiły między sobą zawzięcie,
jakby rozprawiały o głupotach, nie o planowanych mordach.
– Później
– odezwał się trzeci głos, najbardziej piskliwy – dobierzemy
się do Świetlistej.
– Wykurzymy
ją z jej nędznej kryjówki...
– Sprawimy,
że będzie cierpieć najstraszliwsze katusze...
– Sprawimy,
że będzie patrzeć, jak zabijamy resztę księżycowych pachołków.
Jednego po drugim...
– Pachołki
księżyca utoną we własnej krwi...! – Zawyła druga z kobiet
pogrążona w ekstazie i roześmiała się złowieszczo.
– Tak,
siostry, Domina Stellarum
zapłaci za to, co uczynił Tsar Lunar.
Za to, że nas wtedy tu uwięził. Że nas pokonał...!
Trzy
Siostry ryknęły śmiechem tak głośnym i okropnie szatańskim, że
gdzieś na powierzchni spowodowały lawinę. Nie martwiły się tym,
iż ktoś może je znaleźć. Już od dawna nie miały żadnego
gościa. Ostatni nieszczęśnik, który zabłądził w górskich
jaskiniach, skończył jako ich przekąska. Nie została po nim
choćby malutka kosteczka. To właśnie w taki sposób gromadziły
siły. Zjadały nie tylko ciała swoich ofiar, ale także ich dusze.
Z czasem stały się tak potężne, że musiały zostać uwięzione.
Próbowały nawet obalić Księżycową Dynastię i same zająć ich
miejsce jako nowe władczynie, jednakże ówczesny gwiezdny strażnik,
sam Tsar Lunar XI ,
pokonał Siostry i zamknął na zawsze głęboko w górskich
katakumbach, gdzieś w Ameryce Południowej. Owe kobiety były
jednymi z najgroźniejszych wrogów Gwiezdnych. Pogrążone w czarnej
magii wyzbyły się wszelkich ludzkich uczuć. Nienawidziły za to
tak bardzo, iż żaden człowiek nie pojąłby tej zawiści swoim
ograniczonym rozumem. Nienawiść do światła, Gwiezdnych i Tsarów
utrzymywała je przy życiu przez kilka tysiącleci. Czekały
cierpliwie, aż nadarzy się okazja, by ponownie zaatakować. Były
nad wyraz cierpliwe, bo wiedziały o przepowiedni, która wróżyła
ostatniej Gwiezdnej straszliwą śmierć. I wreszcie nadszedł ten
moment. Nadszedł ich czas na zemstę. Światem ponownie zawładnie
bezkresna, wieczna wieczność.
______________________________________________________________
Witajcie Kochani! Kolejny rozdział za nami. Zdradzę Wam, że zbliżamy się do końca pierwszej księgi. Jest ona takim wprowadzeniem do dalszych przygód i rozwoju relacji Mo z innymi strażnikami. Zwłaszcza z Jackiem :D Myślę, że będziecie zadowoleni z tego, co zaplanowałam.
Jak zwykle, należą się podziękowania dla Sovbedlly, która poświęciła swój czas i zbetowała rozdział. Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję :* ! Kochani, jako, że zaczyna się nowy semestr, dla mnie studentki będzie on arcyważny. Postaram się dodawać rozdziały nie rzadziej, niż robię to teraz.
Cały czas pracuję nad tym, by publikować kolejne części opowiadania szybciej, ale tak się po prostu nie da! Na przykład; sytuacja z wczoraj. Miałam początek kolejnego rozdziału, prawie całą stronę już napisaną i.., nie zapisała się. Myślałam, że szlag nie trafi zaraz na miejscu. No ok, dosyć tego mojego ględzenia. Pewnie i tak nikt tego nie czyta.. :D
A, jeszcze jedno. Dostaję od Was dużo powiadomień o nowych rozdziałach, blogach... Super, bardzo się cieszę i w ogóle, ale byłabym wdzięczna, gdybyście od czasu do czasu skomentowali także i moje wypociny. Tak ładnie proszę...! :P
No ok, kończę swój wywód. Wypadałoby iść spać, ale co mi tam. Posiedzę do drugiej w nocy..
Do usłyszenia Gwiazdeczki moje... :*
Wasza Moonlight
Wiatj moonlight!
OdpowiedzUsuńWiesz, jak dla mnie to rozdziały u Ciebie pojawiają się bardzo często i szczerze podziwiam, że ze wszystkim się wyrabiasz...
(My tak nie wyrabiamy, co widać po czasie oczekiwania na nowe rozdziały XD )
Dzisiaj ciurkiem przeczytałam dwa rozdziały i mam tylko taką jedną uwagę. Tło jest super ale ta galaktyka z boku trochę przeszkadza. Dało by się ją jakoś przyciemnić?
Co do rozdziałów... hmm...Ciekawie wprowadziłaś nowych wrogów, nawiasem mówiąc robi się ich całkiem sporo. Podobała mi się także rozmowa Mo z Jackiem, z kolei Amor strasznie podnosi mi ciśnienie. Lubię go ale działa na mnie trochę jak płachta na byka XD. Nie potrafię tego dobrze wyjaśnić.
W każdym razie czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością i mam nadzieję, że będzie równie niesamowity jak wszystkie poprzednie!
Życzę ci wiele weny i czasu :)
Och, witaj kochanie..!
OdpowiedzUsuńJak widzisz, zastosowałam się do Twoich słów i "zrobiłam coś" z tą galaktyką. Myślę, że teraz jest lepiej.
Dlaczego tak wiele osób nie lubi Amora?! Powiedzcie, czemuuu..?! Ja go lubię. I nie mówię tego tyko dlatego, że to ja go stworzyłam ;P
Moja droga, staram się jak tylko mogę, wyrabiać z rozdziałami na czas. Żeby te dwa na miesiąc były, no. Jeśli chodzi o wrogów, to sprawa tutaj jest bardziej skomplikowana. Otóż, jak oczywiście wiemy, Mrok jest głównym wrogiem strażników marzeń, zaś Siostry, są przede wszystkim nemezis Gwiezdnych, czyli Księżyca i całej jego rodziny. O tym, że Manen jest z nim blisko spokrewniona, nie wie żaden czarny charakter. No, przynajmniej na razie ^^.
Dobra, kończę bo mój długi jezior coś za bardzo zaczyna się rozwiązywać...
Dziękuję za komentarz. Pozdrawiam, Moonlight :*
Widzisz seniorku jestem tak szybka że już ,,wszystko poczytałam"dobra żart nie poczytałam przyznaję się Ale mam nadzieję że szybko pojawi się rozdział i na Wattpadzie i tu nie mogę się doczekać aż w końcu przeczytam kolejny rozdział i dopisuje tu to co nie napisałam na Wattpadzie życzę went kochana
OdpowiedzUsuńTwój seniorek :-*
Chyba raczej mój juniorek...! :D :P
Usuń