2/07/2017

Rozdział 11 - Nieprawda



       W życiu zdarzają się chwile, momenty, które zapamiętujemy niemalże za zawsze. Tak samo odczucia, jakie nam wtedy towarzyszą, a już zwłaszcza ludzi. Zwykle bywa tak, że to właśnie oni najczęściej zapadają nam w pamięć. To, jak stoją, poruszają się, mówią, gestykulują, śmieją się, czy po prostu patrzą. To oni nadają najcenniejszym wspomnieniom wyjątkowości i nieuchwytnej magii. Zmieniają nasz światopogląd. Sprawiają, że zaczynamy dostrzegać to, co wcześniej było dla nas niewidzialne, a niezrozumiałe staje się oczywiste. Jedno spojrzenie, jedno zdanie. Jedna chwila. Tylko tyle wystarczy, by zapomnieć o istniejącym wokół świecie, by zatopić się w marzeniach, pragnieniach. By z chłopca przeistoczyć się w mężczyznę.
       Była piękna. Po prostu i niezaprzeczalnie piękna. Niczym idealnie spełnione marzenie. Dokładnie, od początku do końca, perfekcyjna. Zapierająca dech w piersi. Odbierające mowę i zmysły. Idealna. Odkąd ją po raz pierwszy ujrzał, wtedy na ulicy, wiedział, że ma w sobie coś wyjątkowego, że ona cała jest wyjątkowa. Od zawsze to wiedział, choć z początku nie zdawał sobie z tego sprawy. Odkąd pamiętał, zawsze była odważna, dumna, szła z wysoko uniesioną głową, niczego się nie bała, była nieustraszona, silna, szlachetna, czasami wyniosła, sprawiedliwa. Niepokonana. Tak właśnie ją widział. Jako niepokonaną wojowniczkę, lecz teraz, kiedy stała przed nim w swojej prawdziwej postaci, jako Tsarina Stellarum, Starlight, Gwiezdna, która ma pokonać Ciemność z Kosmosu, był święcie przekonany, że wszystko, absolutnie wszystko, dobrze się ułoży. Czekał na ten moment, wiedział, że jej przebudzenie to kolejny krok ku zwycięstwu i jej przeżyciu. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że już zawsze, aż do końca świata i jeszcze dłużej, będą razem.
Jego serce zamarło na chwilę, kiedy para zielononiebieskich, roziskrzonych oczu spojrzała na niego, tak przenikliwie, jakby chciała wypalić jego duszę od środka. Poczuł niesamowitą energię jej spojrzenia, które tylko spotęgowało jego odczucia. Natomiast to, co nastąpiło później sprawiło, iż nie tylko jego serce się zatrzymało, ale cała kula ziemska przestała się kręcić, a sam czas stanął w miejscu.
       Uśmiech.
       Jeden, szeroki, szczery uśmiech rozpromienił twarz Manen, który sprawił, że i jego kąciki ust uniosły się do góry. Najwyżej, jak tylko się dało. To był najszczerszy uśmiech i najpiękniejszy, jaki kiedykolwiek u niej widział. Pomyślał, że z takim uśmiechem jej do twarzy. Zawsze powinna się tak uśmiechać., rzekł sam do siebie w myślach. Posłał jej spojrzenie pełne radości. Jego szmaragdowe tęczówki błyszczały z równą siłą co jej oczy. Oboje wiedzieli, iż od dzisiaj wszystko się zmieni. Nowa Manen odwróciła się w jego stronę, stając z nim twarzą w twarz, dzięki czemu mógł podziwiać ją w pełnej krasie. Gwiezdna cesarzowa uniosła lekko głowę ku górze, a lewa dłoń powędrowała w jego stronę. Zaraz potem zrobiła krok ku niemu, wbijając nowe ostrze w ziemię. Jej gwiezdna suknia falowała z każdym jej ruchem, podobnie jak jej włosy, które pod innym kątem lśniły srebrzyście. On także ruszył ku niej. Nie minęła minuta, a stanęli naprzeciw siebie, szczerząc od ucha do ucha. Po kolejnych kilku sekundach wpadli sobie w ramiona, mocno się przytulając.
       – Belle* – szepnął strażnik miłości, kiedy już oderwali się od siebie, choć ich dłonie nadal pozostawały splecione. Chłopak patrzył na Mo wręcz z uwielbieniem jednocześnie obdarzając ją kolejnym szerokim uśmiechem. – Piękna i doskonała. Lśnisz jaśniej niż kiedykolwiek. – Jego prawa dłoń puściła rękę Gwiezdnej i powędrowała do jej policzka.
       Kiedy poczuła na swojej skórze jego ciepłą dłoń, jej oczy ukryły się pod osłoną powiek i długich, czarnych rzęs. Odruchowo wtuliła swoje lico we wnętrze dłoni Amora, rozkoszując się jego dotykiem. Był taki przyjemny.
       – Czuję twoje ciepło. Jest takie dobre... – Mo chwyciła Amora za dłoń, którą ten nadal przykładał do jej twarzy. Otworzyła oczy, by spojrzeć w szmaragdową otchłań jego spojrzenia. W zielony ogień, który teraz płonął ze spotęgowaną siłą. – Twoja dusza jest dobra.
       – Manen Stellarum, moja przyjaciółko... – Qupido wyszeptał te słowa takim tonem, jakby zwracał się do kochanki, nie do przyjaciółki.
       – Qupido Amor, mój przyjacielu... – Manen nie pozostała mu dłużna, lecz po chwili jej radość nieco przygasła. Na jej policzki wkradł się delikatny rumieniec, co od razu rzuciło się w oczy Amorowi. – Przyjaciel... – szepnęła pod nosem do siebie samej. Uniosła ponownie głowę w górę, aby znowu spojrzeć na stojącego przy niej czarnowłosego. – Ale ty wiesz, że nie to czuję. Nie to. – Pokręciła głową. – Nie to.
       – Wiem, wiem. – Qupido oparł swoje czoło o jej, przymykając oczy. – Wiem też, że tak musi być. Przynajmniej na razie – dodał nieco weselej. – Ale... – Amor uchylił powieki i prawie, że z miejsca utonął w niebieskozielonym oceanie – ja też czuję, coś zupełnie innego – dokończył, serwując Mo swój firmowy uśmiech.
       – Ehem! – Rozległo się głośne chrząknięcie, przez co Amor i Manen odsunęli się od siebie. Tym, kto im przerwał był Ojciec Czasu, który łypał to na Qupido, to na Stellarum, podejrzliwym okiem. Bardzo nie podobało mu się ich zachowanie. – Moja droga... – Już do nich podchodził, już wyciągał rękę w stronę Amora kiedy, niczym tajfun, staranowała Dziadziusia i przez skrzydła niesiona, Matka Natura pognała do Starlight. Porwała zaskoczoną dziewczynę w ramiona, spychając ze swojej drogi strażnika miłości, przez co ten zaliczył niemiłe spotkanie z ziemią twarzą w twarz.
       – Och, Manen... Kochana... Tak się cieszę! Na prawdę, tak strasznie... – Naturia tak mocno ścisnęła blondynkę w swoich ramionach, iż tej coraz trudniej szło oddychanie. Kobieta, całkowicie pochłonięta przez euforię zaczęła kołysać, wręcz potrząsać Gwiezdną – się cieszę! Jesteś Light'em! – Naturia odsunęła od siebie Mo na odległość wyciągniętych ramion. – Prawdziwym Light'em!
Zaskoczona zachowaniem strażniczki natury, Manen popatrzyła na nią przez chwilę, jakby była z zupełnie innej planety. Nagle Gwiezdna uświadomiła sobie, co się właściwie stało, a raczej to, że kompletnie nie wie, co się tak na serio stało. Jakby wybudzając się z głębokiego snu, zamrugała kilkukrotnie i rozejrzała się wokół siebie. Wszyscy patrzyli na nią dziwnie, przez co czuła się inaczej. Nie wiedziała jak to określić, po prostu coś dziwnego się z nią działo. Czuła, iż jest taka lekka, jakby w ogóle nic nie ważyła i do tego jeszcze ta inna moc, i ten nowy miecz. Coś tu jest nie tak., pomyślała marszcząc brwi. Rozejrzała się po okolicy, i jak tylko ujrzała zmasakrowaną bazę strażników, aż otworzyła usta ze zdziwienia. To... to...
       – ...ja to zrobiłam? – dodała na głos, nie dowierzając własnym oczom.
       – Nie pamiętasz? – Amor wlepił zatroskane i jednocześnie zaskoczone spojrzenie w Gwiezdną, która spojrzała na niego niemal zszokowana. – Nie pamiętasz jak Cień próbował cię złamać?
       – Ja... – Mo zamyśliła się. W głowie próbowała uporządkować cały ten prze dziwaczny chaos. – Naturia zmieniała mi opatrunki... – Dziewczyna odezwała po dłuższej chwili zastanowienia. – Później zaczęła drażnić się z tobą, a potem... – Mo zacięła się w połowie zdania. Do jej głowy zaczęły wracać pojedyncze strzępki rozmowy z największym wrogiem. Jedno słowo, Light, zapadło jej w pamięci.
       – Powiedział, że jestem za słaba, by z nim walczyć. Że.. że będę patrzeć, jak wy umieracie... – szepnęła, a po jej twarzy przeszedł cień. – Nie chciałam tego słychać. Miałam dość. Chciałam coś zrobić! – Zacisnęła pięści, w tym jedną na rękojeści swojej nowej broni, która zalśniła niebezpiecznie. – Light, tak mnie nazwał. Nie Gwiezdnym, ale właśnie Light'em. Mówił i pokazywał mi straszne rzeczy. Widziałam was nieżywych... – Jej głos zadrżał pod koniec. Aby móc się opanować, przełknęła ślinę, a wzrokiem zaczęła szukać wsparcia u Amora. Otrzymała je. – To było okropne. W pewnym momencie zabrakło mi sił. Chciałam się poddać. Słyszałam wasze wołania, ale nie dały rady przedrzeć się przez ten lodowaty mur słów, które On pozostawiał w mojej głowie. To bolało i to bardzo.
       – Manen, wyzwoliłaś niesamowite zasoby swojej gwiezdnej magii. Mimo tak poważnych ran i osłabienia, doszłaś do granicy swoich możliwości... – Czas podszedł do dziewczyny szybko i położył jej rękę na prawym ramieniu. Ta spojrzała na niego wyczekując jego dalszej wypowiedzi. – I przekroczyłaś ją. W tak młodym wieku! To niebywałe... Niesamowite! – Czas potrząsnął lekko dziewczyną, będąc chyba w jeszcze większym szoku niż ona sama. Gwiezdna wyswobodziła się z uścisku Dziadziusia i cofnęła na bezpieczną odległość. Jej dłoń odruchowo powędrowała ku szyi, gdzie powinien spoczywać jej bloker, ale już go tam nie było.
       – Co się stało z moim naszyjnikiem?! – Zaczęła się bacznie rozglądać w poszukiwaniu błyskotki, lecz Czas ponownie chwycił ją za rękę, tym razem zrobił to delikatniej.
       – Naszyjnik nie będzie ci już potrzebny, a nawet i jeśli, to nikt już nie jest na tyle potężny, by blokować twoje moce. Teraz, jako Light, twe światło jest praktycznie nieskończone. – Czas uśmiechnął się lekko do swojej podopiecznej przyglądając się jej z fascynacją, ale i jednocześnie z rezerwą. Starlight, szepnął sam do siebie. Cała trójka stała się Light'ami. Jak to rozumieć? Czy przemiana Stellarum to znak? Artemiso, mam złe przeczucia. Co jeśli Manen spotka ten sam los co Jego?
       – No, to ten... Nie chciałbym być nietaktowny czy coś... – Tym, kto zabrał głos, był North. Patrząc to na Manen to na Dziadziusia zastanawiał się, jak by tu ładnie ubrać w słowa to, co właśnie miał zamiar powiedzieć. – Baza wygląda, jakby przeszło przez nią co najmniej jedno tornado. Już nawet nie myślę o tonach zabawek, które do niczego się już nie nadają...
       – Ja cię bardzo przepraszam, Nicholasie. – Momentalnie Mo poczuła się strasznie zawstydzona. Wiedziała, iż to tylko i wyłącznie jej Mikołaj zawdzięcza zrównanie bazy z ziemią. – Ja nie chciałam zniszczyć ci domu. To tak jakoś... no samo wyszło. – Podeszła do niego, czerwieniąc się na twarzy ze wstydu. – Straciłam nad sobą kontrolę i...
       – Och, nie przepraszaj! Jakoś to będzie. Najważniejsze, że nie dałaś się pokonać wrogowi, i że teraz jesteś o wiele silniejsza! – North porwał dziewczynę w ramiona i wyściskał za wszystkie czasy.
       – North ma rację, Mo. O nic się nie martw, w końcu to ty ostatnio posprzątałaś bałagan, który Jack narobił. – Zając podszedł do dziewczyny i ze złożonymi ramionami spojrzał na Frosta, na co ten otworzył usta ze zdziwienia, jednak po chwili jego twarz zrobiła się cała purpurowa ze złości.
       – Chyba zapomniałeś, że nie ja sam zniszczyłem te wszystkie prezenty. Laluś jest tak samo winien jak ja! – Jack rzucił nienawistne spojrzenie Asterowi, na co ten odwdzięczył się tym samym.        – A tak w ogóle, to niech ktoś łaskaw wytłumaczy, czemu Zołza tak... – Jeszcze raz rzucił okiem na Mo, czerwieniąc się nieznacznie, jednakże szybko odwrócił głowę w inną stronę, aby ukryć swoje zawstydzenie – tak śmiesznie wygląda?
       – Że niby jak ja wyglądam? Śmiesznie?! – Mo zmierzyła go groźnym spojrzeniem.
       – Weź go nie słuchaj w ogóle! – Zając wpatrywał się jak urzeczony w Gwiezdną, lecz ta popatrzyła na niego marszcząc brwi. – Wyglądasz przepięknie, aż dech zapiera w piersi. Ta suknia, ten miecz i twoje włosy.. Aż bucha od ciebie magia! – Aster opisał w skrócie nowy wygląd Manen, a pozostali jedynie przytaknęli mu ochoczo, a Jack oczywiście, strzelił focha.
       – Jaka suknia, przecież ja.. – Mo spojrzała na siebie, a kiedy spostrzegła, iż wygląda podobnie jak podczas złożenia przysięgi, jak Domina Stellarum, odrobinę się przeraziła. Rzuciła jedynie spanikowane spojrzenie Dziadziusiowi, lecz ten dyskretnie dał jej znać, iż wszystko jest w porządku.        – Dlaczego ja to mam na sobie i... I co się, do kurwy nędzy, stało z moimi włosami?! – Totalnie zszokowana chwyciła swoje długie włosy i przyjrzała się im z niedowierzaniem. – Co to ma, kuźwa, być?!
       – Spokojnie, dziecko. Tak właśnie wygląda przemiana w Light'a. Jej pierwszy etap. Zmiana zewnętrzna, moja droga. Nie tylko włosy ci urosły, ale także twoje ciało się odrobinę zmieniło. Teraz bardziej przypominasz kobietę, niż nastolatkę. – Czas wyjaśnił Gwiezdnej pokrótce to, co się z nią stało.
       – Ale te włosy... – zaczęła Mo, jednak Zębuszka weszła jej w słowo.
       – Są przecudowne, takie lśniące.
       – Nie! Są po prostu okropne! – jęknęła Mo. – I w ogóle niepraktyczne. Wolałam swoje stare. Poza tym, ta kiecka też mi się nie podoba... Kto to widział, wojowniczkę w sukni balowej!
       – Już przestań narzekać... – Czas westchnął zrezygnowany. Nie dogodzisz tej dziewczynie, oj nie dogodzisz. – Powinnaś się cieszyć, że dostąpiłaś takiego zaszczytu. Teraz jako Light, jesteś równa z Księżycem! To wielki zaszczyt.
       – Tak tak tak – Mo machnęła ręką, już mocno poddenerwowana. Coraz bardziej przypominała tą starą siebie, a raczej tą, którą wszyscy znają. - Nie potrzebuję zaszczytów. Jedyne, czego chcę, to święty spokój. Ale! - Mo podeszła do Starego Pryka – Wyjaśnij mi, co to jest to całe bycie Light'em. Nigdy mi o tym nie raczyłeś wspomnieć.
       – Bo nie byłaś gotowa, aby ci o tym powiedzieć. Nie każdy strażnik gwiazd staje się w pełni rozwiniętym Gwiezdnym. Ale jest coś, co mnie zastanawia. – Czas zamyślił się przez chwilę. Niepokój zaczął ponownie kiełkować w jego sercu. Gwiezdna miała rację, twierdząc kilka miesięcy temu przed Zebraniem, iż wszystko dzieje się tak jak przed ostatnią wojną. Historia zaczyna się powtarzać. Jest dokładnie tak jak wtedy, kiedy się przebudził Nightlight.
       Jego zmartwienie nie umknęło Naturii. Jakby czytając mu w myślach, choć sama nie była wtajemniczona w pilnie strzeżony przez Dziadziusia sekret, skutecznie odwróciła uwagę Manen od pogrążonego we własnych myślach starca.
       – Jeśli tylko chcesz, możesz zmienić swój wygląd na taki, jaki tylko ci się podoba. Ja osobiście uważam, że wyglądasz wspaniale. Jak na Tsarinę przystało – dodała już w myślach. Blondynka westchnęła jedynie patrząc nieodgadnionym wzrokiem na swoją odwieczną przyjaciółkę. – W każdym razie, powinniśmy teraz wziąć się za odbudowę bazy Nicholasa, by uczcić twoje przebudzenie! – Jak na zawołanie, na jej piegowatej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
       – O nie. – Mo zatrzymała ręką kobietę, która już zrobiła pierwszy krok ku miejscu, gdzie jeszcze godzinę wcześniej znajdował się dom Northa. – Ja zniszczyłam bazę, to i ja teraz ją naprawię. Sama.        – Powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu. Wzrokiem zganiła Matkę Naturę, kiedy ta chciała zakwestionować jej decyzję, jednak widząc stanowczość w oczach Mo, kobieta poddała się.
       – Ja chętnie popatrzę, jak naprawiasz cały warsztat. – Jack oparł się o swój kij i z udawanym znudzeniem patrzył na pozostałości po fabryce zabawek.
       Białowłosy odwrócił się do zebranych plecami. Nie chciał, by inni zobaczyli na jego twarzy te czerwone rumieńce, a już zwłaszcza Mo. Wyglądała jak nie ona. Ten wcześniejszy uśmiech i to spojrzenie, przepełnione czystą oraz szczerą radością spowodowały, iż coś w jego sercu zadrżało. Zastanawiał się, co to dokładnie było. To było takie dziwne, inne. Po prostu nieznane, ale też miłe. Poniekąd spodobało mu się to, lecz przestało, kiedy Amor zbliżył się do Mo, a ona uniknęła jego wzroku i całą swoją uwagę poświęciła wyłącznie Qupido. Właśnie to mu się nie spodobało. Ale dlaczego? Dlaczego? Poza tym on też uważał, że Mo wygląda nie tyle co ładnie, ale pięknie, cudownie. Zachwycająco.
       – To sobie patrz, jak nie masz nic lepszego do roboty – fuknęła pod nosem rozeźlona Gwiezdna, po czym skierowała się w stronę pobojowiska.
       – Na pewno nie chcesz, żeby ci pomóc? – Podszedł do niej strażnik miłości, aczkolwiek tak jak Naturia został odesłany z kwitkiem. Piasek, który jak dotąd nie zabrał udziału w konwersacji, także zbliżył się do Mo i zamiast zaoferować swą pomoc, jedynie uniósł się przed dziewczyną na chmurce ze złotego piasku i ciepło przytulił blondynkę. Lekko zaskoczona jego czynem, po chwili jednak oddała uścisk. Kiedy już się od siebie oderwali, Manen obdarzyła Piaska serdecznym uśmiechem. Ruszyła ku zniszczonej bazie, starając się w tym samym czasie oczyścić umysł ze zbędnych myśli, co nawiasem mówiąc, nie szło jej najlepiej. Za dużo ostatnio się wydarzyło, by w kilka sekund uspokoić zszargane nerwy.
       – No ja nie wiem, czy powinna się za to sama zabierać. Wygląda, jakby nadal była w szoku po tym, co się z nią stało. – Zając szepnął Northowi na ucho. Wymienili ze sobą zaniepokojone spojrzenia. Matka Natura nic nie powiedziała, jedynie przystanęła obok Frosta, a obok niej z prawej strony przycupnęła Zębowa Wróżka. Nie minęła minuta, a pochłonęła je dyskusja na temat nowego wyglądu Gwiezdnej.
       Czas bacznie obserwował Mo, szukał u niej jakiś niepokojących oznak negatywnej przemiany, ale niczego takiego nie zauważył. To prawda, nic nie powiedział Gwiezdnej o tym, iż strażnicy gwiazd mogą przemienić się w Light'y. To by było zbyt ryzykowne. Nawet Księżycowi nie powiedział za dużo na ten temat, a dlatego by żadne z nich nie dowiedziało się prawdy o poprzednim Light'cie. Tego kłamstwa nigdy by mu nie wybaczyli, zwłaszcza Manen. Zrobił wtedy to, co uznał za najlepsze. Później tego żałował. Popełnił największy błąd swego nieśmiertelnego życia. Na zmianę przeszłości było już za późno. Nic już się wtedy nie dało zrobić. Stracili Go z jego winy. Postanowił zataić to przed wszystkimi, obiecał sobie, że nikt się o tym nie dowie. To jego grzech, i to właśnie on samotnie musi go nieść na swoich barkach – jako wieczną pokutę.
       Mo podeszła do pozostałości fundamentów siedziby Mikołaja, starając odtworzyć w umyśle to, jak wyglądała cała budowla. Za pomocą swojego gwiezdnego pyłu była w stanie stworzyć absolutnie wszystko, dlatego, w pełni zawierzając swoim zdolnościom, stanęła w miejscu oddalona od pozostałych nieśmiertelnych, którzy bacznie jej się przyglądali. Jedni z wyczekiwaniem i ciekawością, inni z obawą. Manen zamknęła oczy, by móc lepiej się skoncentrować. Im bardziej się starała, tym gorzej jej szło. Nie mogła skumulować w sobie dostatecznej ilości energii, a jak już jej się prawie udawało, to ta wymykała się i tak w kółko. Coraz bardziej popadała w irytację, co wcale nie ułatwiało jej sprawy, wręcz tylko ją pogarszało. Dobrze znana Amorowi żyłka na czole Gwiezdnej zaczęła niebezpiecznie pulsować, zwiastując kolejny wybuch furii u strażniczki gwiazd. Nie pojmowała, dlaczego się jej to nie udaje, bo jak dotąd nie miała najmniejszych problemów z koncentracją czy okiełznaniem swoich mocy. Kiedy miała już krzyknąć ze wściekłości, poczuła na swoich ramionach czyjeś dłonie. Od razu rozpoznała tą charakterystyczną szorstkość dotyku, więc westchnęła, głośno wypuszczając z płuc powietrze.
       – Źle. Najpierw uspokój tkwiącą w tobie energię. Odszukaj jej źródło, poczuj je, połącz się z nim. Stańcie się jednością. Kiedy to zrobisz, poczujesz swoją prawdziwą moc. – Głos Ojca Czasu wędrował po całym jej umyśle, sprawiając, iż Gwiezdna coraz bardziej odpływała w zakątki własnej podświadomości. W pewnym momencie świat przestał dla niej istnieć.
       Była tylko ona. Ona w ciemnościach, które ją otaczały. Szła naprzód, stawiając pewnie, aczkolwiek ostrożnie każdy kolejny krok. Nagle przestrzeń wokół niej zaczęła robić się coraz jaśniejsza. Coś otarło się o jej nogę, przez co gwałtownie się zatrzymała. Nie czuła strachu, gdyż wiedziała, że nic się jej nie stanie. Niespodziewanie wokół niej rozbłysło czyste światło, które normalnych ludzi pozbawiło by wzroku na długi czas, ale nie ją. To jej świat, jej światło. Tutaj to ona jest panią, królową. To jej podświadomość. Pamiętała to miejsce bardzo dobrze. Już trzeci raz się tutaj znalazła, tym razem to miejsce wydało jej się zdecydowanie większe. Nieskończone i bardziej jasne. A wszystko za sprawą światła i gwiezdnego pyły. Niezliczone wstęgi srebra, bieli otaczały jej ciało, przeplatając się nawzajem, tworząc przepiękne wzory i kształty, które niemalże natychmiast ożywały. To wszystko wydało jej się tak piękne, iż uśmiechnęła się z zachwytem. Uniosła przed siebie obie dłonie, które lśniły najprawdziwszym gwiezdnym światłem, i z których wydobywała się ta cudowna i nowa moc. O tak, nie czuła tego co teraz jak dotąd. To było zupełnie nowe i nieznane uczucie. Uspokajający szum srebrnego piasku oraz łagodny świst światła wygrywały wspólnie jedną melodię, która w uszach Stralight układała się w cichy szept.
       Pozwól nam żyć,
       pozwól nam płynąć,
       pozwól nam zjednoczyć się z Tobą.
       Stańmy się jednością, Light'cie.
       Czekaliśmy tak długo...
       Uwolnij nas, Stralight. Uwolnij!
Tak, uwolnię Was. Wreszcie staniemy się jednością., pomyślała Mo. Kiedy zamknęła oczy, jednocześnie pozwoliła swoim mocom popłynąć, nie stawiając już żadnych barier. Pył i światło zaczęły krążyć wokół Manen, tworząc potężny wir. Po kilku sekundach na swoich dłoniach i przedramionach poczuła delikatne mrowienie. Kiedy uchyliła powieki, zobaczyła na swoich otwartych dłoniach dwa twory. Nad prawą dłonią unosiła się na wpół przeźroczysta kula z gwiezdnego pyłu. Co kilka sekund jej kształt zaczął się zmieniać.
       To jest nieskończona Moc Tworzenia, zdolna wykreować absolutnie wszystko. Nawet dać początek nowemu życiu.
Manen zastanowiła się chwilę nad tym, co usłyszała i od niechcenia pomyślała o swoim bracie, Mimie. Jak na zawołanie nad jej ręką pojawiła się jego podobizna, niemal jak żywa, która po sekundzie zamieniła się w srebrzysty półksiężyc. Jej uśmiech nieco przygasł, a oczy zaszły mgłą. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, jednakże szybko się opanowała, kiedy ponownie usłyszała szept Mocy. Spojrzała na swoja lewą dłoń, nad którą unosiła się nieskazitelnie biała, płonąca gwiazda w swojej ostatecznej formie.
       Zaś to jest nieposkromiona Moc Destrukcji, której nic nie jest w stanie zatrzymać. Wszystko, co zostanie nią naznaczone, obróci się w popiół. Nawet istoty i twory nieśmiertelne.
Usta Mo zacisnęły się w wąską linię, a wyraz twarzy spoważniał. Słowa, które wypowiadała każda z Domen, krążyły w jej głowie, nie dając o sobie zapomnieć.
       Lecz strzeż się, Light'cie. Śmierć nadal jest Ci bliska. Choć posiadłaś tak wielką moc, to nawet My nie jesteśmy w stanie przywrócić tego, co zabrało Ci Gwiezdne Medium. Pamiętaj, Posłaniec Śmierci jeszcze nie raz wyciągnie po Ciebie swoje chciwe ręce. Przezwycięż swoje lęki, przekrocz wszelkie granice, a pokonasz to, co zostało Ci przeznaczone. Tylko Ty możesz to zrobić. Nasza najdroższa, to właśnie Tobie jest pisane przywrócenie dawnej chwały dynastii Tsarów. Nie Nightlight, nie Moonlight, lecz właśnie Ty, Stralight! Nie lękaj się mroku, gdyż on jest Twoim bratem. Nie lękaj się ciemności, bo ona jest Ci siostrą. Zapanuj nad ciemnością w swoim sercu, a osiągniesz wszystko!
Zniszczenie i Tworzenie tchnęły w nią nową siłę, nową nadzieję, że nie wszystko jest jeszcze stracone. Amor miał rację, dopóki jest czas, jest nadzieja. A teraz doszła do tego również niepojęta moc, oraz wiara. Wiara w to, że Shadow of the Univers* zostanie ostatecznie pokonany.
       Nigdy Cię nie opuścimy, nasz ukochany Light'cie. Zawsze będziemy z Tobą. Zawsze...
Po tych słowach cała magia, jaka otaczała Mo wniknęła w nią, a świat, w jakim się znajdowała rozprysł na miliardy kawałeczków. Kiedy ponownie otworzyła oczy, stała na gruzach siedziby strażników, a na jej ramionach nieprzerwanie spoczywały postarzałe dłonie strażnika czasu. Uśmiechnęła się pod nosem, chwilę później z jej ust wydobył się cichutki chichot, przez co jej ramiona zadrżały. Takie zachowanie jeszcze bardziej zaniepokoiło Dziadziusia, aczkolwiek to, co nastąpiło potem sprawiło, że ręce mu opały. Szok to mało powiedziane, co malowało się na jego pomarszczonej twarzy. Jeszcze chwilę temu Mo nie była w stanie wyzwolić swojej energii, było to całkiem zrozumiałe. Po przebudzeniu Light musi na nowo nauczyć się panować nad swoimi mocami. Tak samo jak człowiek po ciężkim wypadku na nowo uczy się chodzić. Żaden z poprzedniej czwórki Light'ów nie posiadł pełnej mocy w krócej niż kilka lat po treningu. Nawet Lunar potrzebował na to kilkanaście miesięcy, dlatego jego oczy prawie wyszły z orbit kiedy ujrzał, jak Manen bez najmniejszego problemu kontroluje swoją magię. O nie. Nie nie nie nie nie! Tylko nie to! Przerażenie zaczęło rosnąć w nim coraz szybciej. Ostatnim razem, Gwiezdny, który tak szybko opanował swoje światło, doczekał smutnego końca. On był fenomenem, kimś kto wykraczał poza wszelkie schematy. Niemal dorównał Artemisie, lecz jedna błędna decyzja zepchnęła go w bezdenną, ciemną otchłań. Na zawsze. I tego Czas sobie nigdy nie wybaczy. Za żadne skarby Mo nie może się dowiedzieć prawdy. Nigdy to tego nie dopuszczę! Tylko kłamstwo będzie w stanie ją najlepiej chronić. Tak sobie wmawiał.
       Jack i reszta obserwowali niemal z niecierpliwością na „pokaz”, jaki miała za chwilę urządzić Gwiezdna, jednak minuty mijały, a Mo jak stała tak stała. Nic, kompletnie nic się nie działo, przez co Jack zaczynał się już powoli nudzić. Natomiast Zębuszka przywołała do siebie swoje wierne pomocnice, i już miała wydać kolejne dyspozycje, kiedy znikąd pojawił się unoszący wokół srebrny pył, prawie że do złudzenia przypominający senne, piaskowe nici Piaskowego Ludka. Srebrzysta mgła otuliła wszystkich, a następnie pognała ku Mo, zabierając ze sobą co większe części zniszczonych ścian. W powietrzu razem z nowo powstałymi fragmentami poczęły tworzyć się całe ściany, okna, nawet drzwi, a zaraz za nimi nowe części stworzone jedynie z pyłu i przezroczystego lodu.
       Manen miała przed oczami wygląd bazy. Postanowiła ją stworzyć nie dość, że od podstaw, ale również ją rozbudować. Chciała dać strażnikom w ramach nadchodzących świąt Bożego Narodzenia, szczególny prezent. Stwierdziła, że da im miejsce, gdzie nie tylko będą mogli się gromadzić, ale również wspólnie żyć. O tak, nowa baza powinna być symbolem im siły. Ich jedności. Jak pomyślała, tak uczyniła. Automatycznie z jej rąk wydobyła się jeszcze większa ilość magicznego pyłu. Wesoły, lekko szczypiący mrozem w policzki wiatr rozwiał jej włosy, porwał fałdy wspaniałej sukni. Mo przybliżyła do siebie ręce zgięte w łokciach, jednocześnie zagryzając dolną wargę, uniosła tak ramiona w górę, jakby chciała dźwignąć coś bardzo ciężkiego i jednocześnie lekkiego. Przez okolice przeszedł kolejny, tym razem o wiele łagodniejszy wstrząs. Strażnicy, zaalarmowani ponownymi wstrząsami, zbliżyli się bliżej siebie, aczkolwiek, kiedy im oczom ukazały się potężne fundamenty wydobywające się z zamarzniętego podłoża, pootwierali szeroko usta. Dosłownie na ich oczach zaczęła rosnąć potężnych rozmiarów budowla, która w niczym nie przypominała poprzedniej bazy. Zachodnia ściana góry, przy której usytuowany był poprzedni budynek, teraz stała się częścią zachodniego skrzydła prawdziwego, żywcem wyjętego z baśni zamku. Najwyższa część gmachu, która wyrosła prawie że pod samo niebo, lśniła w blasku słońca, a jej półokrągła kopuła wyglądała, jakby była wykonana ze samego szkła. Mniejsze kondygnacje również były pokryte lodowym zadaszeniem. Wysokie mury twierdzy wznosiły się na wysokość co najmniej czterech pięter, jak nie więcej. Każde piętro było mniej wysunięte, przez co powstały spore, zadaszone balkony, podtrzymywane przez przepiękne, srebrnobiałe filary rzeźbione w najcudowniejsze wzory. Ramy ogromnych okien, które wpuszczały tony światła do środka, również były misternie zdobione.
       Jack patrzył na budujący się sam budynek. Na lodowe twory, które nie były jego dziełem. Ściana po ścianie, filar po filarze, i na koniec, na samym szczycie wyrósł maszt, a na nim flaga srebrno błękitna z jakimś herbem. Niestety była za wysoko, aby dostrzec, co dokładnie ono przedstawiało, jednakże dla Frosta nie był to problem. Uważając, by jeszcze bardziej nie uszkodzić sobie barku, wzbił się w powietrze. Z góry wyglądało to jeszcze piękniej, aż nie chciało się odwracać wzroku, w szczególności od cudotwórczyni, która niczym pierwszorzędny dyrygent kierowała magiczną budową. Otulona srebrzystym blaskiem, z niesamowitym spokojem na twarzy, wyglądała po prostu cudownie. Niczym królowa witająca swój stęskniony lud. Jack zapatrzył się na nią i o mały włos, a ostatnia z części szklanopodobnego dachu by go stratowała. Nie obyło się bez gwałtownego ruchu kontuzjowanym barkiem, przez co Frost stracił równowagę i zaczął spadać w dół. Odliczał sekundy, które dzieliły go od niemiłego spotkania z dachem nowej bazy, lecz nie doczekał się. Dopiero po chwili jego szare komórki zarejestrowały, iż unosi się w powietrzu dzięki wygodnej, sporej poduszce z pyłu. Zdezorientowany zamrugał kilka razy, nie rozumiejąc co się stało. Spojrzał w dół i od razu załapał, kto jest jego małym wybawicielem, a raczej wybawicielką. Manen unosiła w jego kierunku rękę, wokół której wirowały świetliste smugi. Skierowała głowę w jego stronę. Jack zeskoczył z wygodnego siedziska i wylądował nieopodal Mo. Rozglądając się na około jak urzeczony, nie mógł uwierzyć w to, co się dzieję. Znajdowali się wewnątrz głównego dziedzińca, czyli ogromnej, owalnej przestrzeni. Wokół jeden po drugim wyrastał kolejny filar podtrzymujący wysuwający się dach, który czarodziejsko złączył się na środku, a jako, że był przeźroczysty, wlewało się do środka mnóstwo światła.
       Jack zbliżył się do najbliższej kolumny, z fascynacją i najdelikatniej jak umiał, dotknął jej powierzchni. Misterne wzory, przedstawiające świąteczne symbole, ale także małe zębowe wróżki, pędzące zające, najróżniejsze płatki śniegu i wiele, wiele więcej. Jednakże jak tylko jego ręka zetknęła się z fakturą kolumny, od razu poznał, iż to nie jest lód ani szkło. Niepodziewanie poczuł kolejny wstrząs, więc szybko rzucił okiem na Mo. Młoda blondynka rozłożyła szeroko ręce, unosząc je coraz wyżej. Wtedy na kamiennej posadzce zaczęła tworzyć się podłoga, która przypominała na pierwszy rzut oka marmur. Na lewo od Frosta, w jednym miejscu pojawił się błękitno-srebrny snop światła. Dokładnie między Mo a Jackiem. Białe, srebrne, zielone, niebieskie, czerwone i złote iskry zaczęły tańczyć wokół światła, tworząc na podłodze zawijasy i rysy. Tak się wydawało Frostowi w pierwszej chwili, lecz kiedy przyjrzał się lepiej, ujrzał wspaniałe wyrzeźbione kształty, tworzące razem przepiękne malowidło. Rozpoznał tam nawet swoją podobiznę! Zafascynowany podszedł bliżej, nie mogąc oderwać wzroku od arcydzieła.
       – I co, podoba się? – Jack spojrzał na Mo, która stała do niego tyłem, kończąc ostatnie poprawki. Choć wiedział, że to ona, to po głosie by jej w życiu nie poznał. Był taki inny, spokojny, zrelaksowany, aksamitny. Wcześniej jej głos miał w sobie dużo gwałtowności, gniewu, a teraz zmienił się diametralnie.
       – To jest... wow. Po prostu wow!
       – Brakuje jeszcze kilku szczegółów… – Blondynka odwróciła się powoli do białowłosego chłopaka przodem, a kiedy już to zrobiła, złączyła przed sobą dłonie na wysokości klatki piersiowej – ale wasz nowy dom jest już gotowy. – Obdarzyła Frosta lekkim uśmiechem. Podeszła do niego patrząc na niebieski snop światła. – To, jest kryształ księżycowy. Pewnie nie wiedziałeś co to jest. Otóż, to właśnie za jego pomocą są wybierani nowi strażnicy. Ostatnim, którego pokazał kryształ, byłeś ty. – Jeden ruch ręką wystarczył, by z podłogi wysunął się ten sam kryształ, który wcześniej znajdował się w wielkiej sali.
       – Więc to jest nowa wielka sala? – Jack rozejrzał się po przestronnej komnacie, uśmiechając się szeroko.
       – Brakuje jeszcze najważniejszego elementu, ale tak! To właśnie ona! A teraz powiedz. – Mo zwróciła swoje spojrzenie na strażnika zabawy. – Nie jest za mało miejsca? Dawno już nie tworzyłam takich budowli, chyba wyszłam z wprawy. Tylko powiedz prawdę.
       – Za małe? To jest ogromne! – Jack wzniósł się w górę, śmiejąc się jak głupi do sera. Skierował swój lot w najbliższy korytarz. Po drodze rozglądał się bardzo dokładnie. Na każdej mijanej ścianie znajdował się obraz, bądź rycina, a wielkie okna były jednocześnie witrażami, przez co na podłogę padało różnobarwne światło, dodając wnętrzu, na pozór zimnemu, ciepła i przytulności. Na jednym z witraży rozpoznał Northa, jako Świętego Mikołaja z gronem prezentów. Na innym była wielka choinka, ustrojona świątecznie a obok, zaraz zaraz, znowu on? Czy to naprawdę ja?, zaaferowany zbliżył się do okna. Faktycznie, to znowu była jego podobizna. Witraż przedstawiaj jego, jak bawi się razem z dziećmi. Jego ręka powędrowała do szyby, a kiedy ledwo ją musnął, cała scena na oknie ożyła. Na Księżyc, to się rusza!, jak oparzony odskoczył od okna, trącając po drodze jeden ze zwisających, kryształowych żyrandoli, udekorowanych girlandami i jemiołą. Z trwogą przytrzymał to cudo, by nie runęło na podłogę, która była wyłożona ciemnoczerwonym chodnikiem, również we świąteczne wzory.
       – Już zacząłeś demolkę? – Jack spojrzał na dół. Pod nim stała z założonymi rękami Gwiezdna, uśmiechająca się złośliwie pod nosem. Jej wzrok przykuł ożywiony witraż, przez co zaśmiała się pod nosem. – Jak widzę, zacząłeś już zwiedzanie bez reszty.
       – To okno, co to właściwie jest? I dlaczego się rusza, jakby było… – Jack wylądował naprzeciw Mo, także patrząc w to samo miejsce co blondynka. Na ruszające się postaci, na oknie, rzucające się śnieżkami.
       – Żywe? – Mo dokończyła za niego. - Bo jest. To prawdziwe wspomnienie, sytuacja, która utkwiła mi w pamięci. Postanowiłam kilka uwiecznić na ożywionych witrażach. Jesteś tu ty. – Mo wskazała ręką na ten, który Jack przed chwilą podziwiał – Nicholas, ale także inni. Jesteście tu wszyscy.
       – Jeszcze raz wow... – Jack rozejrzał się, ale zaraz się skrzywił. Syknął cicho pod nosem z bólu. Mo zmarszczyła brwi, przyjrzała się chłopakowi dokładniej.
       – Powinieneś pokazać ten bark Naturii. Wygląda na to, że jest wystawiony.
– Nie trzeba, dam sobie radę. – Jack odsunął się od Gwiezdnej, przez co jego słowa zostały przez Mo źle zinterpretowane. Na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech, a oczy lekko przygasły.
       – Rozumiem, chyba nadal nie pałasz do mnie zaufaniem, mam rację? Zresztą, nie dziwię ci się. – Skierowała głowę w inną stronę. Jack chciał zaprotestować, powiedzieć, że to nie prawda, ale ta całkowicie się od niego odwróciła i ruszyła w kierunku, skąd oboje przybyli. – Chodźmy po resztę. Pewnie też chcą zobaczyć swój nowy dom, i warsztat. Zwłaszcza North – rzekła nieco chłodniejszym tonem. Echo jej słów tylko spotęgowało ten efekt. Jack został tam i patrzył, jak Manen zniknęła za rogiem. To całkowita bzdura, białowłosy już dawno postanowił jej zaufać, aczkolwiek jak widać nie potrafił tego okazać. Zły na siebie ruszył za Gwiezdną. W jego głowie znowu zaczęły krążyć ponure myśli. No brawo Jack, właśnie znowu ją do siebie zraziłeś...





Wyjaśnienia:

          # Belle – to z francuskiego i oznacza: piękna, śliczna, doskonała, ładna
          # Shadow of the Univers – wyjaśniając, to pełna nazwa Cienia. Wymyśliłam ją już dawno, ale była jakaś taka przydługa, dlatego zastąpiłam ją uproszczoną i spolszczoną wersją :D


__________________________________________________________________________


       Witajcie Kochani! Wiem. Wiem! Rozdział mógł się ukazać w minioną niedzielę, ale, ze względu na to, iż moja beta nie czuła się najlepiej, post się trochę opóźnił. Mam nadzieję, że to zrozumiecie :) No, od tego rozdziału akcja się zacznie powoli rozkręcać. Myślę, że moje przyszłe rewelację się Wam spodobają, a i pochwalę się, że Sovbedlly z kolei pochwaliła moje postępy w pisaniu. Pragnę Ci podziękować, moja droga beto! :* Kochani, jest progres, jest progres..! Czekam na Wasze opinie, oby były liczne... :D 
       Do zobaczenia i usłyszenia, moje Gwiazdki. Wasza Moonlight się odmeldowuje..!

6 komentarzy:

  1. directionerka1128 lutego 2017 09:35

    ajny rozdział, w końcu ruszyło coś w relacji Jacka i Mo. Życze weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień doooory! Ja to mam timing, co?
      No dobrze, po pierwsze, to bardzo dziękuję za komentarz. Cieszę się, że rozdział się spodobał. Starałam się, tylko tyle powiem :D Relacja Mo i Jacka, no cóż, to dopiero początek. Jeszcze wiele przed nimi i przed wami, czytelnikami. Oj namieszam, namieszam, i to sporo.. :D Myślę, że będziecie zadowoleni, może nie z początku, ale, koniec końców, wszystko zmierza w kierunku ODPOWIEDNIM :D
      Jeszcze raz dziękuję za komentarz, dziękuję też za to, że wy, ogólnie czytelnicy, dajecie mi siłę do dalszej działalności w blogsferze. Kocham Was! :D

      Usuń
  2. Hej Moonlight!
    Już nie mogłam się doczekać rozdziału :)
    W końcu jest i to wspaniały! Bardzo mi się podoba, byle tak dalej.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, witaj Kochanie, witaj w moich skromnych progach. Nie myśl, że o Tobie zapomniałam, ależ nie.. Nic z tych rzeczy! Jako, że to właśnie T-obie zawdzięczam tak piękny, nowy wygląd bloga, postanowiłam napisać specjalny rozdział DLA CIEBIE. Jako podziękowanie. Jesteś niesamowita i nie zapominaj o tym :D Potrzebuję czasu, by napisać ten rozdział, ale nie bój nic. Mam świetny pomysł, wspominałam Ci, że po głowie krąży mi idea na coś nowego ( :O ) i mam zamiar to wykorzystać. Napiszę one-shota, który, mam nadzieję, kiedyś będzie prologiem do nowej opowieści. Zabiorę się za coś zupełnie nowego i mam nadzieję, że podołam zadaniu. Trzymaj za mnie kciuki.
      Dostałam Twojego maila, dostałam. Dzisiaj się za to wezmę, mam w końcu wolny weekend. ( Jak nigdy..! ) Nie wiem jeszcze, jakim wilkiem chcę być dokładnie, ale coś oryginalnego na bank wpadnie mi do głowy. W razie czego zwrócę się do Ciebie po pomoc.
      Dziękuję za komentarz, jesteś zawsze u mnie mile widziana :D :*
      Buziaki dla Ciebie, trzymaj się ciepło.
      Twoja Moonlight.

      Usuń
    2. Ojej, Moonlight , nigdy nie spodziewałabym się ,że ktoś napisze rozdział specjalnie dla mnie, wystarczyłyby podziękowania :) Ale bardzo bardzo Ci dziękuję <3
      Życzę powodzenia w dalszym pisaniu i przesyłam całuski :D

      Usuń
    3. Zasłużyłaś na tego typu podziękowanie. Chcę ci odwdzięczyć się czymś równie dobrym :D Także, czuję się w obowiązku, by napisać one-shota, tym bardziej, że już miałam coś podobnego w planach :D

      Usuń

Obserwatorzy