2/28/2017

Rozdział 12 - Znowu ciemność



        Mówi się, że każdy zasługuje na kolejną szansę, że życie to jedna wielka ruletka. Nieczysta gra, do której potrzebne jest to cholerne szczęście. Jedni rodzą się z tak zwanym fartem. Wszystko się im udaje, nie mają problemów, a jak już na jakieś natrafią, to migiem się ich pozbywają. Są też tacy, którzy ciągle i wciąż mają pod górkę. Życie wystawia ich codziennie na coraz to trudniejsze próby. Niektórzy popadają w mrok, nie radząc sobie ze swoimi zmartwieniami. Potrzebują pomocy, choć wcale o nią nie proszą, a to dlaczego? Bo się wstydzą, boją. Myślą, że w taki sposób pokażą jacy są słabi, a to przecież nieprawda. Nie sztuką jest uporać się ze wszystkim w pojedynkę, lecz to, iż umiemy poprosić o pomoc. Mrok w ludzkich sercach bywa bardzo niebezpieczny. Nawet się nie obejrzymy, a nasze dusze skąpane są w otchłani lodowatej, druzgocącej ciemności. Ich krzyki zagłuszane są przez negatywne emocje, brak empatii, niezdecydowanie, samotność czy zobojętnienie. Współcześni ludzie zapominają, czym jest prawdziwy mrok, przestali w niego wierzyć, bo czymże on tak w rzeczywistości jest? Koszmarem? Nie. Ciemność pochłania nas wtedy, kiedy się zaczynamy czegoś bać. Dokładnie tak. Strach jest początkiem drogi na dno mrocznego, bezdennego mroku. Nasuwa się więc pytanie, czy ci, którzy od zawsze stawiali się ciemności, zmęczeni ciągłą walką, poddadzą się jej szybciej niż ci, którzy nie są na nią uodpornieni, gdyż po prostu mają w życiu szczęście? Szczęście to nie wszystko. W życiu liczy się coś więcej.
        
        Świeżo upieczony Light, czyli Manen, odeszła od Frosta pospiesznym krokiem. Jego nieufność zabolała ją, i to bardzo, co było dla niej samej wielkim zaskoczeniem. Od kiedy to ona przejmuje się takimi rzeczami, a już w szczególności Frostem? Nie pojmowała tego. Ani trochę. Zawsze miała gdzieś zdanie innych, starała się podchodzić do wszystkiego i wszystkich z dystansem. A tu nagle poczuła jakieś dziwne przywiązanie. Wystarczał jej Amor, Naturia, Dziadziuś i oczywiście Sam, Patronka Lata, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że coś się zmieniło. W niej, w środku. W jej sercu. Broniła się przed tym jak mogła, ale nawet ona nie była w stanie oszukać swojego serca. Tak było w przypadku Amora, nie zdołała zdusić w sobie rosnącego uczucia do strażnika miłości. Choć próbowała, to nie potrafiła. Amor stał się jej niezbędny do życia. Był jej tlenem, drugą połową serca, krwią w krwiobiegu. Kimś nie do zastąpienia. A Frost? Dlaczego tak bardzo dotknęła ją jego oziębłość i dlaczego miała z tym taki problem? Gdzieś na dnie serca poczuła lekkie ukłucie smutku i zawodu. Była dla niego miła, nie wyzywała go, a on nadal nie pałał do niej zaufaniem? Dlaczego?! Zachodziła w głowę. Jej dobry humor prysł niczym bańka mydlana. Szybkim krokiem przeszła przez prawie całą nową wielką salę, jednakże zatrzymała się kilka metrów przed podwójnymi pięciometrowymi wrotami z kryształu i lodu. Pojedynczym ruchem prawej ręki nakazała wrotom się otworzyć, przez co po kilku sekundach znowu poczuła na sobie zimne podmuchy arktycznego wiatru. Tym razem od dawna nie odczuwalne, lodowate powietrze uderzyło w nią, powodując gęsią skórkę na jej nieokrytej skórze. W końcu paradowała jedynie w dość skąpej sukni balowej, która ledwo co zasłaniała jej pełne piersi, o plecach nie wspominając. Zimno przeszyło blondynkę, aż do samych kości, co także ją zdziwiło. Ten dzień w całości ją zaskakiwał, nie ma co ukryć. Starając się zapanować nad rozdygotanym ciałem, odwróciła się na powrót ku wnętrzu pomieszczenia. Kiedy to zrobiła, jej chłodne spojrzenie napotkało idącego w jej stronę Jacka i ich oczy się spotkały. Dzieliła ich spora odległość, aczkolwiek nie przeszkadzało to Mo w obdarowaniu strażnika zabawy swoim standardowym spojrzeniem. Na powrót przywdziała swoją maskę zimnej obojętności. Tylko tak mogła ukryć emocje, które w niej buzowały. Mimo przemiany jej temperament nie uległ zmianie. Czuła, że nadal ma problemy z samokontrolą. Wciągnęła więc powietrze przez nos, po czym ruszyła powoli w stronę ducha zimy, który patrzył na nią jakoś smutno. Przez przejrzysty sufit przedostawało się mnóstwo światła, przez co jej rozświetlona postać jaśniała jeszcze bardziej niż przedtem.
     
        Jack wkroczył do wielkiej sali, a kiedy już się w niej znalazł, zauważył, iż Mo stoi przy otwartych drzwiach. Po kilku sekundach jej postać odwróciła się w jego stronę. Nie trzeba było mieć sokolego wzroku, by stwierdzić, że dawna Manen powróciła. Jej oczy na powrót stały się zimne, niedostępne, i co najbardziej zasmuciło Jacka, znowu przeważał w nich smutek. Nie cierpię, gdy tak na mnie patrzy. Mam wtedy ochotę ją objąć... czego za żadne skarby nie zrobię z własnej woli, chociaż, kiedy by nikt nie patrzył... Zaraz, nie. Czemu mam na to w ogóle ochotę? Może dlatego, że nie lubię jak się smuci? Jack zamyślił się przez chwilę. Wnioski, do jakich doszedł sprawiły, że zaczął poważnie się nad sobą zastanawiać. Co ja tak naprawdę czuję? Ta jedna myśl zawładnęła jego umysłem, powodując niesamowity chaos. On, Jack Frost, duch zimy i strażnik zabawy, nie wie, co się z nim dzieje. Coraz częściej zdarzało mu się zapominać lub zamyślać. O czym mógł myśleć Jack?
        
        Znowu zapadła noc. Kolejna noc pełna uśpionych dźwięków i spokojnych snów. Noc, której światło i magia pochodzące z rozgwieżdżonego nieboskłonu, przezwyciężającego jasność najsłoneczniejszego dnia. To właśnie w nocy dzieją się najprawdziwsze cuda i Jack o tym wiedział. W końcu on też po raz drugi narodził się w nocy podczas pełni księżyca.
Po zakończeniu comiesięcznej narady na biegunie u Northa, jego zwyczajem stało się spędzanie kilku nocy w Burgess, nad stawem, gdzie zginął będąc Jackiem Overlandem, a narodził się ponownie jako Jack Frost. Nie wiedział dlaczego, ale to miejsce przyciągało go, jakby skrywało w sobie tajemnice i to właśnie on musiał ją odkryć. Takie przynajmniej odnosił wrażenie. Odpowiedź miały mu podsunąć wesoło iskrzące się, niezliczone gwiazdy na niebie, które tej nocy były wyjątkowo piękne. Krystalicznie czysty nieboskłon po prostu olśniewał swym majestatem oraz bezgranicznością. Białowłosy strażnik leżał wygodnie w koronie najwyższego z drzew w miejskim parku i jak urzeczony patrzył z zachwytem w gwiazdy. Aż nie mógł uwierzyć, że istnieje tam, wysoko w górze, w samym kosmosie ktoś, kto to wszystko tworzy. Wydawało mu się to absolutnie niemożliwe, by ktokolwiek był w stanie to zrobić. Przecież wszechświat jest ogromny, prawie że nieskończony! Jak ktoś mógłby rozkazać gwiazdom, by ułożyły się w odpowiednią konstelację lub pilnować, by w Ziemię nie uderzył przez przypadek jakiś zbłąkany meteoryt? Jednak okazało się, iż ktoś to wszystko, a nawet więcej robi. Ktoś nieustannie czuwa nad nimi, niczym wieczny anioł stróż. Jak prawdziwy strażnik. Jack westchnął niespodziewanie, jego intensywnie niebieskie oczy spoczęły na najjaśniejszym punkcie, kiedy niebo przecięła pojedyncza, spadająca gwiazda. Chłopak prędko pomyślał życzenie, tak jak nakazywał zwyczaj. Jeszcze nie zdążył wypowiedzieć go do końca, a na nocnym granacie zmaterializowała się niezwykle jasna postać. Swym światłem niemal dorównała księżycowi, który za dwie noce miał ukazać się w pełni. Nie minęła minuta, a ze światła wyłoniła się Manen, strażniczka gwiazd, którą Jack dopiero co poznał. Dziewczyna wylądowała jakieś pięćdziesiąt metrów od niego na jednym z ośnieżonych dębów. Zręcznie, z gracją dorównującą zawodowej tancerce baletowej, zeskoczyła na ziemię zasypaną śniegiem. Jack poprawił swoją pozycję na gałęzi, mocniej ściskając swój kij, przez co na jego powierzchni pojawiło się więcej szronu. Co ona tu robi? Chodziło mu po głowie. Nie przepadał za tą dziewczyną, była wredna, chamska i wywyższająca się, jednak coś mu w niej nie pasowało - jej oczy. Tak smutnych oczu jeszcze nie widział w całym swoim życiu. Gwiezdna wylądowała w zaspie, co chyba w ogóle jej nie przeszkadzało. Choć był od niej trochę oddalony i w pobliżu nie paliła się żadna latarnia, Jack bez problemu obserwował jej poczynania. Jej postać emanowała magicznym blaskiem, przez co z pewnością wzbudziłaby niemałą sensację, gdyby ktoś ją zauważył. Jednakże, jak na złość, nikogo nie było w pobliżu. Ukryła włosy pod kapturem, mocno naciągając go na głowę, ubierając również swoje nieodłączne okulary przeciwsłoneczne. Chowając obie ręce w kieszeniach swojej skórzanej kurtki, ruszyła przed siebie w przeciwnym kierunku, zlewając się z mrokiem nocy, przez co Jack już nie potrafił jej dostrzec, choć nawet przemieścił się w locie o kilkanaście metrów. Postanowił ją śledzić. Ruszył za strażniczką, aby dowiedzieć się, co znowu kombinuje, ale jakby pech chciał, zniknęła. No po prostu rozpłynęła się w powietrzu! To niemożliwe. Musi gdzieś tu być! Krzyczał do siebie w myślach, lecz na nic się to zdało. Nie znalazł jej. Jak widać, gęstwiny mroku sprzyjały jej, nie jemu. To ona żyła na co dzień w ciemnościach, więc co się dziwić? Chłopak poczuł zawód, chciał z nią porozmawiać, spytać o tak wiele rzeczy, ale nie było mu to dane. Kolejny już raz zresztą. Zrezygnowany postanowił udać się z powrotem do bazy. Chociaż tam nikt nie znika w objęciach ciemności. Nie ukrywał, że na jej widok jego serce przyspieszyło, jednak tłumaczył to sobie tym, że nie trawi jej osoby.

        Tak, Jack widział ją kilka razy, jak schodziła na ziemię. Była inna, nadal jest i tak jak powiedział North, posiada wiele warstw. Ciekawe, czy twarzy również.
Mo chciała go wyminąć, szła dość szybko, ale to nie powstrzymało Jacka przed tym, co chciał zrobić, a raczej nie chciał. Ledwo o tym pomyślał. Chwycił ją za łokieć, zmuszając ją tym samym do zatrzymania się. Manen rzuciła mu gniewne spojrzenie, lecz Frost zupełnie się tym nie przejął. Chciał naprawić swój błąd.
        – Porozmawiajmy – rzekł do niej, lecz Mo odwróciła głowę w innym kierunku. Odpowiedziała mu nawet nie zaszczycając go swym zimnym spojrzeniem.
        – Daj sobie spokój. Nie mamy o czym rozmawiać. Nie ufasz mi, twoja sprawa. Nie mam zamiaru się tym przejmować. – Strażniczka szarpnęła ramieniem wyswobadzając się z silnego uścisku białowłosego, ale ten nie chciał tak łatwo dać za wygraną.
        – To nie tak, ja... Ja nie wiem jak to wyjaśnić. Po prostu ciężko mi jest rozmawiać z tobą. Nie wiem czego mogę się spodziewać, jednakże jedno już wiem. – Jack obrócił się do blondynki przodem. Zrobił w jej kierunku jeden krok, przysunąwszy się do niej niebezpiecznie blisko. – Ja już ci ufam. Tylko nie umiem tego okazać, tak samo jak ty nie potrafisz pokazać swojej prawdziwej twarzy.
        – Mojej prawdziwej... twarzy? – Manen również się odwróciła w jego kierunku, lekko zaskoczona słowami, jakie padły z ust białowłosego. Zaśmiała się pod nosem, krzyżując ramiona na biuście. – A skąd możesz to wiedzieć? Może twarz, którą mam teraz, to ta prawdziwa?
        – Mnie nie oszukasz. – Jack nie dał się stłumić siłą jej spojrzenia, które powaliłoby olbrzyma. – To maska, którą za wszelką cenę próbujesz utrzymać. Jednak zmieniasz się przy Amorze, przy nim jesteś zupełnie inna, i nie zaprzeczaj! – Jack zagroził jej palcem, podnosząc jednocześnie głos. – Wytłumacz się! Powiedz mi prawdę! – Echo głosu Jacka rozniosło się po bazie, tworząc szum w głowie Mo. Zapadła między nimi wymowna cisza, atmosfera stała się tak gęsta, że można było ją kroić nożem, bądź mieczem.
        Dziewczyna opuściła wolno ręce, pozwalając im przylgnąć swobodnie wzdłuż ciała. Nieprzerwanie patrzyła Jackowi w oczy. Te lodowozimne, twarde, zdeterminowane oczy, chcące poznać jej największe sekrety, których za żadne skarby nie mogła mu zdradzić. Po prostu nie mogła, nawet jeśliby chciała. Chłód w jej oczach złagodniał, do tego stopnia, iż nie kontrolowała już swoich emocji. Postanowiła mu pokazać swoją prawdziwą twarz. Zwiesiła głowę w dół. Jej włosy zasłoniły połowę twarzy, choć i to nie utrudniło Frostowi dostrzeżenia cienia uśmiechu. Uśmiechnęła się niemal przez łzy, starając się z całych sił nie rozpłakać przed strażnikiem zabawy.
        – Chcesz prawdy, ale ona... – popatrzyła na niego szklanymi oczami – ona jest dla mnie zbyt ciężka. Odpowiedzią, którą żądasz, jest moja przeszłość i moje wspomnienia, a one są dla mnie największym źródłem cierpienia. – Manen utkwiła w białowłosym chłopaku przeszywający wzrok, kryjący niezliczone tajemnice. – Nie możesz poznać prawdy, bo niewiedza jest najlepszą ochroną, zarówno dla ciebie, pozostałych, jak i dla mnie samej. Tylko w taki sposób mogę was chronić najlepiej jak potrafię i zapewniam cię, że robię wszystko, co w mojej mocy, byście byli bezpieczni. Przyrzekłam, że prędzej zginę, niż dam się pokonać. A Amor.. – jej uśmiech poszerzył się na tyle, by Jack mógł podziwiać jej śnieżnobiałe zęby – jest moim jedynym lekarstwem. Jest osobą, której ufam nawet bardziej niż sobie. Przez wiele, wiele lat żyłam pochłonięta przez ciemność. W moim sercu powstała tak wielka dziura, iż wydawało mi się, że nikt już jej nie wypełni. Moje serce rozpadło się tej nocy, kiedy na mych rękach... – wyciągnęła od siebie zgięte, drżące ręce – umarł mój jedyny brat, ale Amor je naprawił. Naprawił mnie. Jednak nawet on nie zdołał pozbyć się całego mroku z mojego serca. Czy taka odpowiedź ci wystarczy? – spytała, posyłając mu wręcz błagalne spojrzenie mówiące, by już o nic więcej nie pytał.
        – Nosisz w sobie tak wielkie cierpienie, ale czy nie pomyślałaś, że nadszedł już czas, by się go pozbyć? Może nadszedł też czas na to, byś wyjawiła swoje sekrety? Ja i reszta umiemy o siebie zadbać, jesteśmy silni... – Wysłuchał jej z uwagą. To, co powiedziała, zrobiło na nim duże wrażenie. Dało mu też wiele do myślenia, lecz jak na złość w jego głowie pojawiły się nowe pytania, a on chciał koniecznie poznać na nie odpowiedzi. Koniecznie i natychmiast!
        – Proszę cię... – Mo zaśmiała się drwiąco. – Te małe potyczki z Blake'iem nie są żadnym dowodem waszej siły! Nigdy żadne z was nie walczyło na śmierć i życie. Nie kładło na szali wszystkiego, nie stawiało na jedną kartę... – W tym momencie twarz Starlight na powrót stała się opanowana, a z jej oczu bił niemiłosierny chłód. – I nikt z was nie poświęcił własnego szczęścia dla innych. Dbacie o dzieci, o ich marzenia. Wszystko ładnie, pięknie, ale gdyby nie poświęcenie Gwiezdnych, nie byłoby wam to dane. Już raz tobie powiedziałam, że zazdroszczę ci tego, jak łatwe jest twoje życie. Ty nie musisz non stop walczyć, nie patrolujesz połowy galaktyki, nie czekasz w ciągłej gotowości na kolejny atak wroga, którego nie można raz na dobre pokonać, i który może zaatakować dosłownie w każdej chwili. Nie słyszysz wołania o pomoc umierających gwiazd, nie czujesz ich bólu... – Blondynka urwała na chwilę, by wziąć uspokajający, głęboki oddech. – Nie mówię tego po to, by się nad sobą użalać, nie o to mi chodzi. Chcę tylko, byś przestał szukać odpowiedzi, bo i tak ich nie znajdziesz. Ja nie chcę wracać do tego, co było. Na pewno nie teraz i nie tak...
        – Na moją brodę! – Do pomieszczenia wparował uradowany North, rozglądając się we wszystkie strony i podziwiając swój nowy dom. – O! O! A to co?! Widzicie to, co ja?! – Strażnik zachwytu wydarł się na całe gardło. Jego nagłe wtargnięcie uradowało w duchu Mo, i to jeszcze jak. Dziękowała Bogu, że choć ten jeden raz ją wysłuchał i przerwał jej rozmowę z Jackiem, zaś białowłosy spojrzał na Northa z mordem w oczach. Był już tak blisko, niemal o włos od kolejnej odpowiedzi, ale nie, strażnik zachwytu musiał wszystko popsuć.
        – Jeszcze wrócimy do tej rozmowy. – Spojrzenie, jakim obdarował Manen nie pozostawiało temu żadnych wątpliwości. Blondynka chciała zaprotestować, powiedzieć, że nie ma na to najmniejszych szans, lecz pojawienie się reszty strażników skutecznie odwróciło jej uwagę.
Okrzyki zachwytu oraz zdumienia wypełniły owalną komnatę, przez co na bladym obliczu Gwiezdnej zagościł ledwo widoczny uśmiech. Niespodziewana konfrontacja słowna ze strażnikiem zabawy wytraciła ją lekko z równowagi, czego dowodem były lekko drżące dłonie i chłodniejsze niż zwykle oczy. Starała się oddychać miarowo, brać poszczególny oddech głęboko i powoli. Czuła jak drżenie powolutku ustępuje, ale nie potrafiła wymazać zdenerwowania, jakie ją ogarnęło, do końca. Frost zaczął pytać o niebezpieczne sprawy. Za nic w świecie nie mogła pozwolić, by ktoś niepożądany poznał jej największą tajemnicę. To, kim tak naprawdę jest i co się stało w noc jej pięćsetnych urodzin, było tematem tabu. Wtedy straciła więcej niż wszystko. Pogrążała się we własnym myślach coraz bardziej. Nawet nie zauważyła jak Czas się do niej zbliżył, i z wręcz namacalną ostrożnością położył jej rękę na ramieniu.
        – Dobrze się czujesz? – Jego słowa spowodowały, iż Gwiezdna drgnęła. Obróciła się w jego stronę racząc go niemalże zlęknionym spojrzeniem, lecz szybko wzięła się w garść.
        – T-tak – wyjąkała pod nosem.
        – Na pewno? – Zmartwiony Czas zmarszczył brwi, a na jego postarzałej twarzy pojawiło się jeszcze więcej zmarszczek.
        – Tak, jest okej! – Mo krzyknęła na Dziadziusia, podnosząc znacznie głos, dzięki czemu wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni. Strażnik czasu wziął swoją rękę z jej ramienia, kiedy ujrzał w jej oczach niebezpieczny błysk srebrnego światła. Ostrożnie zrobił jeden krok w tył, bacznie obserwując Manen.
        Dopiero gdy ucichło echo jej słów, zorientowała się, co się stało. Sama również cofnęła się o krok, przykładając sobie prawą dłoń do głowy. Zawstydzona spuściła wzrok. Co to było?! Pytała samą siebie.
        – Ja... ja przepraszam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Przepraszam... – wymamrotała dość nieskładne przeprosiny i ruszyła do wyjścia, mijając zdezorientowaną resztę zebranych, niczym burza śnieżna. Wyszła na mniejszy dziedziniec, otoczony również pięknymi kolumnami, choć już nie tak zdobionymi jak w wielkiej sali. Te tutaj były owalne, bez żadnych dodatków, jedynie kinkietami na świece przyozdobionymi wieńcami adwentowymi i czerwonymi kokardami. Pomieszczenie przypominało dość długi korytarz, który w połowie dzielił się na dwa mniejsze tak samo urządzone. Przez duże prostokątne okna, przywdziane w bordowe kotary wlewały się wesołe promienie słońca. Z wysoko usytuowanego sufitu zwisały girlandy, a przy ścianach co jakiś czas stała lodowa rzeźba. Każda była inna, raz Mo mijała na swojej drodze elfa, raz renifera z dumnie uniesionym porożem, lub lodowego yeti, który akurat kończył pakować prezent. Każda z tych rzeczy pięknie się komponowała i współgrała ze sobą. Na pierwszy rzut oka szło się domyślić co to za miejsce. Jednak Gwiezdna nie miała najmniejszej ochoty podziwiać swojego dzieła. Poczuła silną potrzebę znalezienia się na zewnątrz. Musiała się uspokoić i opanować, na tyle by nie warczeć na każdego, kto ją o coś zapyta. Kiedy już dotarła do głównych wrót bazy, zatrzymał ją doskonale znany jej głos.
        – Zaczekaj! – Usłyszała za sobą wołanie. Nie odwróciła się. Czekała z ręką przyłożoną do drewnianych, ciężkich drzwi.
     
        Jak tylko Mo niemalże biegiem opuściła wielką salę, Amor czym prędzej za nią podążył. Tak jak pozostali, również zmartwił się jej zachowaniem i tym nagłym wybuchem gniewu, lecz w przeciwieństwie do strażnika czasu, postanowił za nią pobiec. Czas próbował go zatrzymać, jednakże ten, nie zważając na protesty z jego strony, pognał za Gwiezdną. Dogonił ją akurat w ostatniej chwili. Już miała opuścić bazę, lecz krzyknął, by zaczekała. Posłuchała, nie obróciła się w jego kierunku.
        – Co jest? Co to przed chwilą było? – spytał, jak już podszedł wystarczająco blisko dziewczyny. Uporczywie patrzył w jej plecy, co Mo odczuła aż za bardzo. Choć jego tęczówki, zazwyczaj błyszczące, roześmiane i porażające swą intensywną zielenią wymieszaną ze złotem, potrafiły wypalić w człowieku dziurę niemal na wylot. Siła jego spojrzenia była na tyle duża, że sama Mo miała problem z wytrzymaniem nacisku jego oczu.
        – Nie wiem – odezwała się po chwili milczenia, jaka zapadła między nimi. – Naprawdę nie wiem. – Z ciężkim westchnieniem ukryła twarz w dłoniach, po czym osunęła się na zimną podłogę. – Mam już dość. Dość wszystkiego. Tych tajemnic, sekretów, walki.., po prostu mam dosyć. Jestem już tym wszystkim zmęczona. I jest mi, kurwa, cholernie zimno!
        Amor uśmiechnął się pod nosem. Podszedł do niej, jednocześnie ściągając swoją skórzaną kurtkę i okrył nią ramiona Gwiezdnej. Obszedł ją na około, by usiąść naprzeciwko swojej przyjaciółki po turecku. Kiedy już to zrobił, utkwił w jej twarzy swoje badawcze spojrzenie, i tym razem nie starał się jej rozśmieszyć.
        – Nie dziwię ci się. – Chłopak powoli sięgnął po jej dłoń i zaraz po drugą. Ukrył jej zziębnięte ręce w swoich, ciepłych.
        – Frost zaczyna dopytywać. Co, jeśli reszta też zacznie? Nie mogą poznać prawdy! Nie będę w stanie was wszystkich obronić przed wrogami mojej rodziny. Zniszczą was... – Jej głos się załamał, a z gardła wymsknął się cichy szloch. – Nie ja ustalałam te zasady, nie ja...
        – Ej, no... Nie płacz mi tutaj. – Amor przysunął się do niej jeszcze bliżej, ale to, co nastąpiło potem, zaskoczyło nawet strażnika miłości. Mo przywarła do jego klatki piersiowej, mocno oplatając swoimi ramionami. Kiedy pierwsze sekundy szoku minęły, przytulił ją do siebie jeszcze bardziej. Znowu zapadła cisza, ale tym razem nie przeszkadzała ona ani Manen ani Amorowi.
        Jego ciepło uspokajało ją, jak nic innego we wszechświecie. Wystarczyło, by poczuła jego bicie serca tuż przy swoim, a troski i zmartwienia odchodziły jak najdalej. Qupido był jej jedynym antidotum na nią samą. Zapragnęła, by ta chwila trwała wiecznie, choć doskonale wiedziała, że tak głupie marzenie nigdy się nie ziści. Nie dla niej. Pomarzyć zawsze warto i wtedy, jak na złość do ich uszu dotarło kogoś natrętne chrząknięcie.
     
        Czas wraz z Naturią, po burzliwej wymianie zdań, a raczej rozkazowi Matki Natury, postanowił udać się za swoją podopieczną. Działo się z nią coś dziwnego, a jemu się to bardzo nie podobało. Można by rzecz, że nawet i przerażało. Ten groźny błysk w jej oczach, nie wolno mi tego zlekceważyć., pomyślał. Zostawiając resztę strażników, Northa i bandę, prawie że ciągnięty za rękaw szaty, ruszył za swoją przyjaciółką Naturią. Opuścili główną komnatę, by wyjść na długi korytarz. Po drodze rozglądali się uważnie i, tym razem zgodnie stwierdzili, iż Gwiezdna się postarała. Nowa baza zapierała dech w piersi.
        Właśnie wychodzili z zakrętu, aż tu nagle, im oczom ukazał się niecodzienny widok. Pod drzwiami, na podłodze, zastali przytulających się Mo i Amora. Ze zdziwienia, aż poopadały im szczęki do samej marmurowej posadzki. Dziadziuś spojrzał na strażniczkę natury, nie wiedząc co w pierwszej chwili zrobić, jednakże ta była w jeszcze większym szoku niż on. Postanowił zastosować stary, sprawdzony sposób.
        – Ehem! – Wyrwało mu się niby przypadkiem. Po sekundzie spoczął na nim wzrok Mo. Była zła i nawet nie starała się tego ukryć.
        
        Dzień na biegunie chylił się już ku końcowi. Strażnicy zdążyli w tym czasie obejrzeć każdy kont nowej bazy i zachwycić się ze sto razy. Northowi najbardziej spodobał się warsztat. Teraz był znacznie rozbudowany, lepiej rozplanowany i nowocześniejszy. Oczywiście, to yeti nadal produkowały zabawki, natomiast od teraz będzie im to szło dwa razy szybciej. Ale to, jak Święty zareagował na swój nowiuteńki gabinet, przeszło najśmielsze oczekiwania Jacka i Zająca. Żeby nie paść ofiarami jego morderczych wrzasków, pouciekali gdzie pieprz rośnie.
        Białowłosy starał się jak mógł, by zamienić choć jedno słowo z Mo, ale ta zręcznie go unikała. Jack nie chciał odpuścić. Postanowił sobie, że dowie się tego co skrywa Gwiezdna, i to za wszelką cenę. Nienawidził się poddawać, tak też teraz, w pełni zdeterminowany, szukał sposobności, choćby najmniejszej, by porozmawiać z Manen. Może by mu tak nie zależało, gdyby nie jedna, arcyważna rzecz. Zobaczył w jej oczach coś, co nie pozwalało mu na pozostawienie tej sprawy samej sobie. Musiał, po prostu musiał rozwikłać tajemnicę, jaką przed całym światem skrywała Starlight. To i jeszcze jedno. Jako strażnik zabawy potrafił każdego przyprawić o uśmiech, a z Mo jeszcze ani razu mu się to nie udało. Była wyzwaniem, a on lubił, wręcz uwielbiał je. Czuł, że może nawet pokusić się o złamanie kilku zasad, a to nakręcało go jeszcze mocniej. O tak, kochał wyzwania, związane z nimi ryzyko, adrenalinę. Jedynie kwestią czasu było to, kiedy wybuchnie między nim a Mo kolejna awantura. Nawet nie zauważył, kiedy zaczęło mu się to podobać.
        Jak już zniknął z pola widzenia Northa, udał się do wielkiej sali. Miał nadzieję znaleźć tam Mo, ogromną nadzieję i się nie pomylił. Dziewczyna stała w towarzystwie strażnika czasu, Naturii i Amora. Z daleka wyczuł, iż Gwiezdna aż kipi ze wściekłości. Kłóciła się z Czasem o coś, żywo gestykulując. W pewnym momencie z jej ramion osunęła się skórzana kurtka, wytrącona z równowagi Mo nawet tego nie zauważyła.
        – ...nie mam najmniejszej ochoty. Nie będę słuchać twoim rozkazów. Tym bardziej, że na zasady, które zostały wcześniej ustalone, nie miałam żadnego wpływu! – Jej krzyk rozniósł się po komnacie, zagłuszył go kolejny.
        – Ustaliliśmy to, co uznaliśmy za stosowne! Zarówno ja, jak i twój brat podzielaliśmy to samo zdanie. – Głos strażnika czasu zagrzmiał niczym grzmot. Jacka aż przeszły ciarki, tak wściekłego Czasu jeszcze nie miał przyjemności oglądać.
        – Nie wierzę w ani jedno twoje słowo! – Mo w przypływie kolejnej fali gniewu tupnęła wściekle nogą, przez co mury nowej bazy zatrzęsły się odrobinę. – Nie powiedziałeś mi o Light'ach. Także o tym, że mój brat też nim był. Po co ta tajemnica?! Poza tym – blondynka wyprostowała się niczym struna i z góry popatrzyła lodowatym wzrokiem na Dziadziusia – do mojej relacji z Amorem masz się nie wtrącać, jasne?!
        – Ależ będę! Będę i już! Manen, to ziemianin, rozumiesz? Ziemianin! – Staruszek nie pozostał dłużny swojej podopiecznej. Stanął z nią tak blisko, że niemal wytwarzało się między nimi napięcie.
        – To mój przyjaciel! I najbliższa osoba, jaką mam – oznajmiła już ciszej, jednakże jej ton nie stracił na sile. – Jeśli coś mu się stanie, puszczę cały ten świat z dymem, by znaleźć tego, kto podniesie na niego rękę. Więc ostrzegam cię, Czasie, że jeśli jeszcze raz wejdziesz pomiędzy mnie a Amora, gorzko tego pożałujesz. Przed niczym się nie cofnę. Przed. Niczym. – Uniosła dumnie do góry głowę, wręcz wgniatając spojrzeniem swojego opiekuna w podłogę.
        Minęło kilka minut, aż Czas, co było zaskoczeniem Naturii, Qupido i także Jacka, dał za wygraną. Ugiął się pod siłą jej spojrzenia godnego najprawdziwszego Tsara. Jack chciał już wyjść zza filara, za którym się ukrył, kiedy stanął jak sparaliżowany. Wzrok Mo przeniósł się centralnie na niego. W jej oczach nie było już tylko chłodu, lecz cała góra lodowa i stalowa brama nie do przebicia.
        Po kilku sekundach jej spojrzenie złagodniało, widząc skołowanego Frosta. Odetchnęła głęboko w geście uspokojenia siebie i swoich myśli. Przez tego przeklętego starucha znowu była na granicy emocjonalnego wybuchu. Od kilku godzin czuła się jakoś dziwnie, jej nastroje zmieniały się niczym w kalejdoskopie, a emocje aż wrzały. To nie wróżyło niczego dobrego. Matołek, pomyślała nieco poirytowana. Chciała na niego nakrzyczeć, wypomnieć, iż nie podsłuchuje się cudzych rozmów, jednakże widząc jego zmartwiony wzrok odpuściła. Przecież to nie jego wina, że był ciekawski. Ona sama taka była, więc po części go rozumiała.
        – Wyjdź zza tej kolumny, Matołku – rzekła nieco głośniej, by i Jack ją usłyszał.
        – No nieźle. Dorobiliście się widowni. – Amor szepnął z uśmiechem do ucha Gwiezdnej, jednak ta nie zwróciła uwagi na jego słowa.
        – Amorze, chodźmy stąd. Muszę ochłonąć... – Mo już wzięła swojego przyjaciela za rękę. Czas chwycił ją mocno za ramię, niemal nim szarpiąc.
        – O nie, nigdzie nie pójdziesz. Nie z nim i nie Bóg wie gdzie! Masz wrócić na górę, natychmiast! – Czas stracił nad sobą panowanie. Już nie myślał nad tym, co robi. Zachowanie oraz wcześniejsze słowa Mo kompletnie wytrąciły go z równowagi.
        – Ej, ej, ej!
        – Na głowę upadłeś?! – Chłopcy pospieszyli Gwiezdnej z pomocą, tak samo jak Naturia, która chciała odciągnąć strażnika czasu, ale ich interwencja okazała się być zbędna.
        Gwiezdna wlepiła swój wzrok w strażnika czasu i właśnie wtedy wydarzyło się jednocześnie kilka istotnych rzeczy naraz. Kolor źrenic Manen zmienił się na srebrny, niemal identyczny z odcieniem jej gwiezdnego pyłu. Wokół po prostu jakby ktoś zgasił słońce, zapanowały egipskie ciemności, a jedynym źródłem świata była niemal oślepiająca postać Starlight. Jack wraz z Naturią, jako że stali najbliżej Gwiezdnej zostali odepchnięci przez niewidzialną siłę, jedynie Amor pozostał na swoim miejscu, skulony, ściskając się za własną głowę.
        Na jego twarzy malował się przeraźliwy grymas niemego krzyku. Nikt nie zwrócił na niego w pierwszej chwili uwagi. Cierpiał w samotności katusze, a te mogły być spowodowane tylko jednym. Nawet w swoich najśmielszych snach nie spodziewał się, że poczuje właśnie to...
        Czas nie potrafił oderwać wzroku od paraliżujących całe jego ciało oczu blondynki, która patrzyła na niego, jakby była kimś zupełnie innym. Poczuł, jak po plecach spływają mu stróżki zimnego potu, był przerażony, ale dopiero silny, spotęgowany mocą głos wydobywający się z gardła Mo wstrząsnął nim do reszty.
        – Jak śmiesz Nas dotykać?! Jak śmiesz Nam rozkazywać?! – Głos, który obijał się o mury i niszczył bębenki w uszach pozostałych, na pewno nie należał go Manen. Był jakby zwielokrotniony, budzący grozę, zupełnie niemelodyjny. Nie taki jak głos Mo. – Głupcze! Nikt nie ma prawa rozkazywać Nam, Odrodzeniu i Zniszczeniu! Nikt nie ma prawa podnosić na Nas ręki ani głosu! – Czas po raz pierwszy w swoim życiu chciał uciec jak najdalej. Jego całym ciałem wstrząsały tak potworne dreszcze, że gdyby nie trzymał Mo za ramię, upadł by na podłogę, jednocześnie czuł też, jak coś pali jego dłoń żywym ogniem. To było zdecydowanie najgorsze doświadczenie w jego długim życiu nieśmiertelnego, jednakże naraz wszystko ustało. Srebrzysty blask w oczach Mo zgasł tak szybko jak się pojawił, także światło dnia wróciło do normy. Czas patrzył oniemiały na Mo, która zaczęła się cofać w tył. Na jej twarzy zagościło zagubienie, a oczy stały się szkliste. W pewnym momencie dziewczyna potknęła się o fałdy swojej sukni i upadła na podłogę, choć nawet to nie powstrzymało jej przed odczołgiwaniem się. Natrafiła na Amora, który ledwo się trzymał. Nie czekając na jego reakcję, bądź cokolwiek innego, przytuliła się do niego najmocniej jak umiała. Nie wiedziała, co się z nią stało. Czegoś takie to jeszcze w całym swoim życiu nie odczuła. To było okropne, po prostu straszne. Coś przejęło nad nią kontrolę, jej drugie Ja, które przebudziło się w niej po staniu się Light'em, ale było coś jeszcze. Coś o wiele, wiele przerażającego. Wyczuła czyjąś obecność, tak złowrogą, iż niemal mogła konkurować z negatywną energią Cienia, i to tu. Na Ziemi. To samo poczuł Qupido. Takiej nienawiści i czystej chęci zemsty nie czuł jeszcze nigdy. Jako że był wyczulony na emocje i odczucia, to aż go ścięło z nóg. Sprawiało fizyczny ból, nie do zniesienia.
          Naturia pozbierała się trochę, i sprawdzając, czy z Jackiem wszystko gra, podeszła do trzęsącego się Dziadziusia. Wyglądał, jakby zobaczył całe stado duchów. Wędrując za jego spojrzeniem, ujrzała Mo i Amora, którzy coś do siebie zawzięcie szeptali. Do Naturii dołączył Frost, który po wstaniu z podłogi, otrzepał się z niewidzialnego kurzu i podszedł niepewnie do tulących się, jak małe dzieci, strażników. Gdyby nie powaga sytuacji, pewnie by wybuchł śmiechem, ale atmosfera była tak nieprzyjemna, że lepiej nie ryzykować.
        – Mo, coś jest nie tak. Bardzo nie tak... Coś się przebudziło, coś bardzo, bardzo złego. To coś nienawidzi z całego serca. Nienawidzi światła – wyszeptał niemal przez łzy Amor. Manen mocniej się do niego przytuliła, chcąc czuć jego ciepło możliwie wszędzie.
        – Tak, tak... Coś jest nie tak... – odpowiedziała mu. Jej uwagę przykuła Naturia, klękająca naprzeciw niej i strażnika miłości.
        – Co się dzieje? – spytała cicho. Patrzyła to na jedno, to na drugie, ale żadne nie chciało uraczyć ją odpowiedzią na jej pytanie. Już chciała odpuścić, kiedy oboje wypowiedzieli te same słowa.
        – Ciemność się przebudziła...
        Naturia wstała szybko, po czym skierowała się do strażnika czasu, który powoli dochodził do siebie. Rzuciła mu ostre spojrzenie mówiące, by opowiedział na każde jej pytanie i by był absolutnie szczery. Groźba była wręcz namacalna.
        – O czym oni mówią? I co się dzieje? Dlaczego nagle zniknęło całe światło?!
        – Wszystko wskazuje na to, że stary wróg dał o sobie znać... – Dziadziuś spojrzał na Mo smutnymi oczami. Teraz sytuacja skomplikuje się jeszcze bardziej, pomyślał sobie.

        Gdzieś, głęboko ukryte w skalnych, górskich jaskiniach, gdzie nie dochodzi żadne źródło światła, tańczyły wesoło w szaleńczym rytmie trzy postaci. Na pierwszy rzut oka wydawały się zagubionymi, bezpańskimi cieniami ludzi, ale stanowczo nimi nie były. Co jakiś czas w ciemnościach zapalały się błędne ogniki, lub rozbrzmiewały mrożące krew w żyłach śmiechy. Na pozór trzy, zwyczajnie wyglądające niewiasty tańczyły w bezkresnej ciemności, która była ich największym sprzymierzeńcem. To właśnie dzięki niej stały się tym, kim są teraz, a raczej kiedyś. Gdyby nie jedna rodzina, nie jeden z jej członków, już dawno rządziłyby tą nędzą ludzką rasą. Gdyby nie ten przeklęty Świetlisty, byłyby królowymi wiecznej nocy. Gdyby nie Tsar Lunar, byłyby niepokonane!
        – O tak, siostry, kości zostały rzucone...
        – Najpierw zniszczymy miłość tego świata. On jest drugim największym naszym wrogiem. – Złowieszcze głosy mówiły między sobą zawzięcie, jakby rozprawiały o głupotach, nie o planowanych mordach.
        – Później – odezwał się trzeci głos, najbardziej piskliwy – dobierzemy się do Świetlistej.
        – Wykurzymy ją z jej nędznej kryjówki...
        – Sprawimy, że będzie cierpieć najstraszliwsze katusze...
        – Sprawimy, że będzie patrzeć, jak zabijamy resztę księżycowych pachołków. Jednego po drugim...
        – Pachołki księżyca utoną we własnej krwi...! – Zawyła druga z kobiet pogrążona w ekstazie i roześmiała się złowieszczo.
        – Tak, siostry, Domina Stellarum zapłaci za to, co uczynił Tsar Lunar. Za to, że nas wtedy tu uwięził. Że nas pokonał...!
        Trzy Siostry ryknęły śmiechem tak głośnym i okropnie szatańskim, że gdzieś na powierzchni spowodowały lawinę. Nie martwiły się tym, iż ktoś może je znaleźć. Już od dawna nie miały żadnego gościa. Ostatni nieszczęśnik, który zabłądził w górskich jaskiniach, skończył jako ich przekąska. Nie została po nim choćby malutka kosteczka. To właśnie w taki sposób gromadziły siły. Zjadały nie tylko ciała swoich ofiar, ale także ich dusze. Z czasem stały się tak potężne, że musiały zostać uwięzione. Próbowały nawet obalić Księżycową Dynastię i same zająć ich miejsce jako nowe władczynie, jednakże ówczesny gwiezdny strażnik, sam Tsar Lunar XI , pokonał Siostry i zamknął na zawsze głęboko w górskich katakumbach, gdzieś w Ameryce Południowej. Owe kobiety były jednymi z najgroźniejszych wrogów Gwiezdnych. Pogrążone w czarnej magii wyzbyły się wszelkich ludzkich uczuć. Nienawidziły za to tak bardzo, iż żaden człowiek nie pojąłby tej zawiści swoim ograniczonym rozumem. Nienawiść do światła, Gwiezdnych i Tsarów utrzymywała je przy życiu przez kilka tysiącleci. Czekały cierpliwie, aż nadarzy się okazja, by ponownie zaatakować. Były nad wyraz cierpliwe, bo wiedziały o przepowiedni, która wróżyła ostatniej Gwiezdnej straszliwą śmierć. I wreszcie nadszedł ten moment. Nadszedł ich czas na zemstę. Światem ponownie zawładnie bezkresna, wieczna wieczność.


______________________________________________________________


     
        Witajcie Kochani! Kolejny rozdział za nami. Zdradzę Wam, że zbliżamy się do końca pierwszej księgi. Jest ona takim wprowadzeniem do dalszych przygód i rozwoju relacji Mo z innymi strażnikami. Zwłaszcza z Jackiem :D Myślę, że będziecie zadowoleni z tego, co zaplanowałam.
        Jak zwykle, należą się podziękowania dla Sovbedlly, która poświęciła swój czas i zbetowała rozdział. Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję :* ! Kochani, jako, że zaczyna się nowy semestr, dla mnie studentki będzie on arcyważny. Postaram się dodawać rozdziały nie rzadziej, niż robię to teraz.
        Cały czas pracuję nad tym, by publikować kolejne części opowiadania szybciej, ale tak się po prostu nie da! Na przykład; sytuacja z wczoraj. Miałam początek kolejnego rozdziału, prawie całą stronę już napisaną i.., nie zapisała się. Myślałam, że szlag  nie trafi zaraz na miejscu. No ok, dosyć tego mojego ględzenia. Pewnie i tak nikt tego nie czyta.. :D
        A, jeszcze jedno. Dostaję od Was dużo powiadomień o nowych rozdziałach, blogach... Super, bardzo się cieszę i w ogóle, ale byłabym wdzięczna, gdybyście od czasu do czasu skomentowali także i moje wypociny. Tak ładnie proszę...! :P
        No ok, kończę swój wywód. Wypadałoby iść spać, ale co mi tam. Posiedzę do drugiej w nocy..
        Do usłyszenia Gwiazdeczki moje... :*

Wasza Moonlight

4 komentarze:

  1. Wiatj moonlight!
    Wiesz, jak dla mnie to rozdziały u Ciebie pojawiają się bardzo często i szczerze podziwiam, że ze wszystkim się wyrabiasz...
    (My tak nie wyrabiamy, co widać po czasie oczekiwania na nowe rozdziały XD )

    Dzisiaj ciurkiem przeczytałam dwa rozdziały i mam tylko taką jedną uwagę. Tło jest super ale ta galaktyka z boku trochę przeszkadza. Dało by się ją jakoś przyciemnić?
    Co do rozdziałów... hmm...Ciekawie wprowadziłaś nowych wrogów, nawiasem mówiąc robi się ich całkiem sporo. Podobała mi się także rozmowa Mo z Jackiem, z kolei Amor strasznie podnosi mi ciśnienie. Lubię go ale działa na mnie trochę jak płachta na byka XD. Nie potrafię tego dobrze wyjaśnić.
    W każdym razie czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością i mam nadzieję, że będzie równie niesamowity jak wszystkie poprzednie!
    Życzę ci wiele weny i czasu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, witaj kochanie..!
    Jak widzisz, zastosowałam się do Twoich słów i "zrobiłam coś" z tą galaktyką. Myślę, że teraz jest lepiej.
    Dlaczego tak wiele osób nie lubi Amora?! Powiedzcie, czemuuu..?! Ja go lubię. I nie mówię tego tyko dlatego, że to ja go stworzyłam ;P
    Moja droga, staram się jak tylko mogę, wyrabiać z rozdziałami na czas. Żeby te dwa na miesiąc były, no. Jeśli chodzi o wrogów, to sprawa tutaj jest bardziej skomplikowana. Otóż, jak oczywiście wiemy, Mrok jest głównym wrogiem strażników marzeń, zaś Siostry, są przede wszystkim nemezis Gwiezdnych, czyli Księżyca i całej jego rodziny. O tym, że Manen jest z nim blisko spokrewniona, nie wie żaden czarny charakter. No, przynajmniej na razie ^^.
    Dobra, kończę bo mój długi jezior coś za bardzo zaczyna się rozwiązywać...
    Dziękuję za komentarz. Pozdrawiam, Moonlight :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzisz seniorku jestem tak szybka że już ,,wszystko poczytałam"dobra żart nie poczytałam przyznaję się Ale mam nadzieję że szybko pojawi się rozdział i na Wattpadzie i tu nie mogę się doczekać aż w końcu przeczytam kolejny rozdział i dopisuje tu to co nie napisałam na Wattpadzie życzę went kochana
    Twój seniorek :-*

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy