Rozdział 17 - Kolejna kłótnia
Niezgoda.
Jakże niebezpieczna. Zasiana między
ludźmi, pielęgnowana przez lata, podsycana niczym rosnący ogień
potrafi zniszczyć choćby najtrwalsze i najdłuższe sojusze.
Zresztą, nie tylko je. Związki, przyjaźnie budowane latami w kilka
chwil mogą popaść w zapomnienie. Dlaczego jest ona aż tak groźna?
Czy kłótnie i zawiść można raz na zawsze pokonać? Uwolnić się
spod ich trującego jarzma? Jaka jest cena absolutnej szczerości?
Wielu próbowało walczyć. Wielu, oj
wielu, lecz wszyscy jednak polegli. Niezgoda bowiem jest nieodłącznym
elementem naszego życia. Jeśli sami pokonamy tkwiącą w nas
zawiść, to uwolnimy nasze udręczone serca od wiecznego bólu,
którego źródłem bywa chociażby nienawiść do samego siebie.
Nauczmy się wybaczać. Wybaczenie jest
lekarstwem na większość sporów. To właśnie ono pozwala iść
dalej. Jest początkiem uwolnienia własnej duszy. Pozwólmy innym,
by nam pomogli. Przyjmijmy to, co oferuje nam świat i nie zazdrośćmy
innym. Cieszmy się tym, co mamy, bo bardzo szybko możemy to stracić i często na zawsze...
***
Do Manen nie docierało to, co się
stało. Opuściła go tylko na chwilę... Na chwilę! A wróg to
bezwzględnie wykorzystał. Dziewczyna czuła, że nie jest na siłach
choćby wstać. Rosnący ból w jej żebrach zaczynał przyćmiewać
absolutnie wszystko. Jedyną rzeczą, o której była w stanie myśleć
– oprócz Amora – było to, by obecni przy niej strażnicy –
przyjaciele – zniknęli. Nie chciała, by patrzyli na to, co się z
nią działo. Świadomość tego, że może już nigdy nie ujrzeć
swojego Amora, sprawiała, że czuła niemal identyczny ból oraz
rozpacz, co po stracie brata. To było nie do zniesienia. Chciała
zapaść się pod ziemię.
Jak ona mogła zostawić go samego?!
Jack, podobnie jak reszta, zbliżył
się do gwiezdnej strażniczki. Nie wiedząc, co powinien uczynić, a
słowa ugrzęzły mu w gardle, postanowił jedynie położyć rękę
na ramieniu dziewczyny. Jednak nim jego dłoń zetknęła się z
materiałem jej skórzanej, czarnej kurtki, ona odepchnęła ją.
– Nie dotykaj mnie – szepnęła,
nie patrząc nawet na niego. Jej wzrok był utkwiony w podłodze.
Frost chciał to jakoś skomentować, ale powstrzymał się, kiedy
zobaczył, jak strażnik czasu dawał mu znak głową, by sobie
darował. Więc tak uczynił. Cofnął rękę i zrobił krok w tył.
Na jego twarzy zagościł smutek oraz rozczarowanie. Poczuł się
odepchnięty i to go najmocniej zabolało. Przecież między nim a Mo
nie było już takiej nieufności oraz wrogości, jak na początku, a
mimo to Mo wciąż go od siebie odpychała. Było kilka momentów, w
których to ona przejmowała inicjatywę, zaś z kolei to on ją
odtrącał. Nie rozumiał tego. Jeszcze z nikim nie miał takich
trudności w nawiązywaniu wspólnej nici porozumienia. Nawet z
Zającem udało mu się jako tako zaprzyjaźnić...
– Co teraz? – Jako pierwszy odezwał
się Aster, który popatrzył na każdego z osobna z nadzieją, że
któryś z jego przyjaciół wpadnie na jakiś pomysł. North zaczął
się przechadzać to w jedną, to w drugą stronę, jednocześnie
splatając dłonie za plecami. Począł gorączkowo myśleć nad
rozwiązaniem, które jakoś niespecjalnie chciało wpaść mu do
głowy.
– Nawet nie wiemy, gdzie dokładnie
go zabrano... – Ząbek usiadła obok Mo na podłodze, chcąc
przytulić do siebie dziewczynę, lecz ta wyrwała jej się z objęć.
Poderwała się nagle do góry i oddaliła od pozostałych.
Wylądowała kilka metrów dalej, przy oknie, gdzie ciepłe promienie
słońca wlewały się do sali głównej.
Oparła się rękami o lodowy parapet i
ze spuszczoną głową patrzyła, jak jej własne łzy kapią na
białą powierzchnię. Starała się nie rozryczeć, bo przecież
wiedziała, że płacz jej w niczym teraz nie pomoże. Powinna zebrać
się w sobie i zacząć działać. Rusz się!, nakazała sobie
w myślach, jednak nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Odniosła
wrażenie, jakby jej dolne kończyny wrosły w lodową posadzkę.
Rusz ten leniwy tyłek i pomóż swojemu Amorowi!!!, krzyczała
na siebie i tym razem przyniosło to jakieś efekty. Złość i ból
połączone razem wypełniły jej serce, przez co poczuła w sobie
nowe siły. Wyprostowała się nagle, dumnie wypinając swoją
imponującą klatkę piersiową do przodu. Wytarła dłońmi resztę
łez z twarzy i przyjrzała się swemu własnemu odbiciu w oknie.
Zobaczyła dziewczynę, która była na granicy rozpaczy, a w takim
stanie można popełnić najgłupsze błędy, doprowadzając tym
samym do jeszcze większego nieszczęścia. Mo patrzyła na samą
siebie. Nawet ona dostrzegła zmiany, jakie w niej zaszły, i nie
chodziło tu o te z przemiany w Light'a. Miała przed sobą kobietę,
której odebrano mężczyznę. Mężczyznę, którego kocha, a to
zasługiwało na najcięższą karę. Na najstraszliwszą zemstę,
jaką może wymierzyć tylko i wyłącznie zraniona kobieta.
– Nie pozwolę go sobie odebrać, po
moim zimnym trupie – syknęła pod nosem wściekle niczym osa.
Dłonie zacisnęła w pięści tak mocno, aż pobielała jej skóra
na kostkach. Wciągnęła powietrze przez nos, po czym odrzuciła
lewą ręką blond włosy do tyłu. Wokół niej pojawił się
srebrny pył, który począł wirować i, nim reszta strażników
zdążyła pojąć, co się dzieje, Gwiezdna zniknęła.
Postanowiła nie marnować czasu. Dosyć
już go straciła na biegunie, dlatego teraz nadszedł czas, by wziąć
sprawy w swoje ręce. Podjęła decyzję. Nadszedł dzień, w którym
wrota Księżycowego Grobowca zostaną otwarte. Po prawie tysiąc
pięciuset latach... Amor był tego wart.
Czas nie potrafił pojąć, jak to się
stało, że nie upilnował tej dwójki. Jak mógł dopuścić do
tego, by Mo i Amor zaszli w swojej relacji aż tak daleko? To się
źle skończy, powtarzał w myślach. Był tego niemal pewien.
Nie chciał pod żadnym pozorem dopuścić do tego, by kolejny
Gwiezdny zakochał się w ziemianinie. To ją zniszczy. Zniszczy i
zabije...! Czas zaczął powoli panikować. Jego zdenerwowanie
nie umknęło czujnym oczom Northa i Piaskowego Ludka, którzy
wymienili między sobą ukradkowe spojrzenia. W tym samym momencie
kiwnęli ledwo zauważalnie głowami.
– No ten... ekhem, gdzie mogła się
udać Mo? – spytał strażnik zachwytu.
– Chyba nie poszła sama szukać tych
Sióstr, co nie? – Zębuszka popatrzyła przerażona na każdego z
przyjaciół.
– Ta dziewczyna do reszty
oszalała... – Czas mruknął pod nosem, jednak nie tak cicho, jak
zamierzał, gdyż wszystkie spojrzenia skierowały się w jego
stronę. – Jak tak dalej pójdzie, to cała dynastia wymrze! –
Bezradny starzec nie wiedział już, co począć. Stellarum
nie pozostawiła mu wyboru. Jeśli nie zacznie zachowywać się
racjonalnie, cała prawda o jej prawdziwym pochodzeniu wyjdzie na jaw
i dopiero wtedy będą mieć poważny problem.
– Czy dowiemy się wreszcie czegoś?
– Aster spojrzał wyczekująco na strażnika czasu, jednocześnie
przygotowując się do wyduszenia ze staruszka upragnionej
odpowiedzi. Czas czuł, że został postawiony pod ścianą.
Spojrzenia wszystkich były skierowane właśnie na niego, a on nie
wiedział, co zrobić. Wyjście z obecnej sytuacji stało się dla
niego odległe niczym samo słońce. Dłonie starego zrzędy spociły
się, dlatego wytarł je szybko o magiczną szatę. Czas zrozumiał,
że dłużej prawdy ukrywać nie może. To koniec.
– Ja... ja nie mogę powiedzieć. –
Czas zwiesił głowę z rezygnacją. – Wybacz, Asterze i reszto,
ale pytacie o sprawę, której nie wolno mi wyjawić. To rozkaz od
samego Księżyca.
– Od samego Księżyca?! – Jack
wlepił zdziwiony wzrok w strażnika czasu. – To... to ma związek
z naszym nowym wrogiem? – Stary Piernik nawet nie spojrzał na
białowłosego, jedynie nerwowo przeczesał swoją długą, białą
brodę patykowatymi palcami, gorączkowo unikając spojrzeń
pozostałych obecnych strażników. – Odpowiedz! – Jack czuł
głęboko w sobie, że jest coraz bliżej odpowiedzi na pytania,
które dręczą go od pewnego czasu. Odkąd na jego drodze pojawiła
się Gwiezdna, wszystko, całe jego wyobrażenie o Panu Księżycu i
o świecie, w jakim dotychczas żył, zaczęły się diametralnie
zmieniać. Wyszło w końcu na to, że tak na dobrą sprawę w ogóle
nie wiedzą, kim jest Lunar! Jaka jest ich prawdziwa rola i z
jakiego jeszcze powodu zostali strażnikami. No i co wydarzyło się
tysiące lat temu. Wydarzenie sprzed wieków, w którym zginął Tsar
Lunar i w którym został wskrzeszony przez tajemniczą Dominę
Stellarum, która to z kolei zaginęła. Pozostała jeszcze jedna
kwestia: Manen. Kim ona tak naprawdę jest? Tyle niewiadomych, tyle
elementów do siebie niepasujących... Wszystko ginie w gąszczu
tajemnic i niedomówień. Gdyby tylko Jack wiedział, że odpowiedź
tak usilnie przez niego poszukiwana jest tuż pod jego nosem... że
elementy układanki jednak do siebie pasują i tworzą banalnie
proste rozwiązanie...
– Nie mogę. Po prostu nie mogę.
Obiecałem, że nawet gdyby się waliło i paliło, nie wydam prawdy.
Od tego zależy bezpieczeństwo pewnej osoby. W przyszłości ten
ktoś zajmie miejsce Pana Księżyca. – Czas powiódł zmęczonym
wzrokiem po zebranych, zatrzymując się na Jacku.
– Że co?! Zastąpić Pana Księżyca?
– Zając Wielkanocny aż upuścił swoje bumerangi z wrażenia.
Ząbek zaś zapatrzyła się na strażnika czasu, przez co zderzyła
się w locie z Piaskiem. Oboje runęli na podłogę, chwytając się
za obolałe głowy, gdzie już zaczęły wyrastać im niemałe guzy.
North jedynie otworzył szerzej oczy, wlepiając je w strażnika
czasu, jakby ten powiedział mu właśnie, że Gwiazdka została
odwołana. Mikołaj wiedział, że Mo była kimś ważnym, jednak
nikt go wcześniej nie poinformował o tym, iż Pan Księżyc
wyznaczył sobie następcę, a w tym przypadku następczynię.
– To ta cała Domina Stellarum,
prawda? O niej mówisz. – Jack podszedł do staruszka jeszcze
bliżej. – Jeśli ktoś miałby zastąpić go, to właśnie ona.
Przecież to dzięki niej on nadal żyje!
– Nic więcej nie powiem! – Czas,
jakby nabierając nowej energii, wyprostował się nagle i z
wojowniczą postawą ruszył w stronę Frosta. Jego opanowanie, które
zazwyczaj gościło na postarzałej twarzy, powróciło ze zdwojoną
siłą. – Zapomnijcie o tym, co wam powiedziałem. Tak będzie
najlepiej, a teraz udajmy się w pościg za Starlight. Wiem, dokąd
się udała. – Jack już chciał zaprotestować, ale North
powstrzymał go, kładąc mu swoją rękę na ramieniu chłopaka.
Frost spojrzał na niego z wyrzutem. Chciał dochodzić prawdy.
Poznać odpowiedzi.
– Nie, Jack. To nie jest dobry moment
na kłótnie. Musimy znaleźć Manen.
Tymczasem Gwiezdna imieniem Manen
właśnie pojawiła się w miejscu, które dla większości
nieśmiertelnych, nie wspominając o zwykłych ludziach, było
niedostępne. Dumnym, aczkolwiek szybkim krokiem zmierzała do
kamiennego łuku-bramy prowadzącego na otwarte morze. Dla
niewtajemniczonych mogłoby się to wydawać dziwne. Przecież u
brzegu morza, gdzie wokół rozpościerała się przepiękna laguna,
nie było nic, co by mogło wskazywać na ukrycie tu ogromnego
grobowca. Zatoka Księżycowa, bo taką właśnie nazwę nosił
malowniczy zakątek, do którego zawitała Gwiezdna Księżniczka,
był w rzeczywistości miejscem ukrycia nie tylko grobu Lunara,
ale także portalem, które przenosił do innego wymiaru. Miejscem,
gdzie granica pomiędzy śmiercią a życiem zacierała się.
Miejscem, gdzie za wielkimi wrotami została zamknięta i
zapieczętowana dusza samego cesarza księżycowego - Tsara
Lunara.
Mo weszła śmiało do przejrzystej
morskiej wody, która co jakiś czas spokojnie uderzała o brzeg
plaży. Gdy zanurzyła się do połowy, jednocześnie przekraczając
bramę, obok niej jak na zawołanie pojawiły się dwie syreny.
Wartowniczki wyłoniły się z wody, przyjrzały się przybyłemu
intruzowi, a gdy rozpoznały Manen, natychmiast skinęły głowami w
geście szacunku oraz powitania. Gwiezdna minęła je bez słowa,
wchodząc coraz głębiej. W pewnym momencie zabrakło jej gruntu pod
gołymi stopami, jednakże nie przeszkodziło jej to w dostaniu się
do celu. Zaczęła płynąć ku kolejnej łukowatej bramie
znajdującej się na dnie. Nie obawiała się, że zabraknie jej
powietrza, była dobrą pływaczką. Jak tylko jej stopy sięgnęły
dna, zaczęła iść wolno przed siebie. Uniosła prawą dłoń,
która rozbłysła. Mo wyciągnęła ją przed siebie wyprotowaną.
Skoncentrowała wszystkie myśli na kluczach, które poczęły
pojawiać się przed nią. Przed gwiezdną zmaterializowała się
duża podwodna brama, której powierzchnię zdobił ogromny rzeźbiony
symbol: słońce, księżyc i gwiazda, wszystkie razem. Herb rodu
Lunarów. Wysadzane kamieniami księżycowymi i lazurytami wrota
zalśniły potężnie, stawiając opór. Nie chciały się otworzyć,
lecz Manen była na to przygotowana. Ze światła wyjawiło się pięć
zamków, a gdy lśnienie nieco przygasło, przed wyprostowaną ręką
blondynki pojawiły cztery klucze. Specjalne, przez nią samą
stworzone z księżycowych kamieni klucze wpasowały się w
odpowiednie otwory. Jeden pozostał pusty. Ten właśnie klucz był
strzeżony przez Amora i zniszczony przez Mroka podczas ich ostatniej
walki. Brama nie chciała ustąpić. Mo czuła, że zaczyna jej
brakować tlenu. Wypuściła z ust trochę zużytego powietrza, które
to w postaci bąbelków poszybowały wężykiem do góry. Jedna z
syren pełniących wartę podpłynęła do gwiezdnej strażniczki. Ta
spojrzała na morskie stworzenie i na to, co trzymała piękna syrena
w dłoni. Był to jakiś wodorost, ale za to nie byle jaki. Mo wzięła
od syreny morską roślinę, po czym włożyła ją sobie do ust.
Szybko przeżuła wodorost, bo w smaku był po prostu obrzydliwy. Po
zaledwie kilku sekundach poczuła, jak jej płuca wypełniają się
świeżym tlenem. Zupełnie jakby wypłynęła na powierzchnię i
zaczerpnęła porządnego wdechu. W podzięce uśmiechnęła się do
syrenki i skinęła lekko głową. Syrena odpłynęła, dołączając
do swojej towarzyszki i razem z nią obserwowała poczynania
Gwiezdnej. Jako początkujące wartowniczki pierwszy raz miały do
czynienia z kimś spoza ich podwodnego świata. Słyszały o
Gwiezdnych i o tym, że to oni są ich zwierzchnikami, jednak żadnego
na oczy jeszcze nie widziały, aż do dzisiaj. Młoda strażniczka
gwiazd wydała im się oczywiście piękna, ale także silna, dumna
i, jak podają legendy, posiadała królewski sposób bycia. Aurę,
której nie szło pomylić z niczym innym. To musiał być ktoś z
rodu Lunarów, tłumaczyły sobie. W tym samym czasie Mo
skoncentrowała się jeszcze bardziej. Postanowiła siłą otworzyć
przeszkodę, używając do tego nowo nabytych mocy. Sama jeszcze nie
wiedziała, jak wielką siłę zdobyła, stając się Light'em,
jednak nie miała czasu na treningi. Musiała uratować miłość
swego życia. Amor stał się całym jej światem i nie zamierzała
pozwolić, by stała mu się jakakolwiek
krzywda. Zajrzała w głąb duszy, do samego środka. Do miejsca,
gdzie kłębiła się jej największa siła. Wokół niej woda
zawrzała. Ryby przepływające akurat koło niej pouciekały jak
najdalej. Wielka, srebrzysta brama zatrzęsła się i zaczęła
otwierać. Herb rodowy rozświetlił się potężnym światłem,
przez co dwie syreny musiały zasłonić oczy. Blask był
oślepiający. Zadowolona Manen zbliżyła się do przejścia, które
otworzyło się w pełni, ukazując widok co najmniej zaskakujący.
Po drugiej stronie, jak mogło się wydawać, wcale nie było już
dna morskiego. Owszem, jego obraz był rozmyty przez wszędobylską
wodę, jednak gdyby bliżej się przyjrzeć, można było ujrzeć...
łąkę. Łąkę pełną przepięknych kwiatów. Nad wzgórzami
królowało letnie, pogrążone w wiecznym zachodzie słońce wraz z
księżycem dopiero co wstępującym na wieczorne, późne niebo w
pełni. Ponadto gdzieniegdzie na nieboskłonie odznaczały się
pierwsze gwiazdy. Mo zrobiła pierwszy krok, jednocześnie
przechodząc do innego wymiaru. Do świata zawieszonego między bytem
a niebytem. Uczucie temu towarzyszące było podobne do tego, w
którym przestawało się odczuwać grawitację. Gwiezdna znała już
to uczucie. Doświadczała go za każdym razem, gdy wracała z Ziemi
do przestrzeni kosmicznej, jednakże dla kogoś, kto nie miał
przyjemności obcować z czymś takim, taka nagła utrata ciężkości
mogła się wydawać dość dziwnym doświadczeniem. Jak tylko
blondynka postawiła drugi krok, całkowicie przekroczyła granice
światów i, tak jak za każdym razem, gdy tylko znalazła się pod
drugiej stronie, jej wygląd zewnętrzny się zmienił, bowiem każdy,
kto przestępował do tego świata, przybierał swoją prawdziwą
postać. I tak właśnie z rockowej awanturnicy i wojowniczki Manen
przemieniła się w Stellarum, władczynię wszystkich gwiazd.
Skórzane spodnie, koszulka i kurtka zostały zastąpione przez
olśniewającą suknię podobną do tej, w której przebudziła się
jako Light kilka dni temu, z tą różnicą, że ta była niemal
biała, a diadem zdobiący jej głowę stał się większy i teraz
bardziej przypominał koronę. Jej włosy, zazwyczaj proste, teraz
powiewały unoszone przez niewidzialny wiatr w subtelnych falach
opadających aż do pasa. Ich kolor, tak jak za każdym razem, gdy tu
wchodziła, zmieniał się ze złocistego blondu na srebrzysty. Tak
właśnie wyglądała w rzeczywistości, jako Domina Stellarum,
siostra obecnego Tsara Lunara. Jego następczyni. Dziewczyna
ruszyła przed siebie, lecz tym razem już się nie spieszyła. Szła
wolnym krokiem, ponieważ dotarła na miejsce. Gdy przedzierała się
przez zapierające dech kwiatowe zastępy, po jej bokach zaczęły
pojawiać się wysokie latarnie. Wykonane z błyszczącego srebra
oraz misternie rzeźbione jakby witały Gwiezdną, prowadząc ją do
domu jej brata. Tego, którego nie wolno jej choć na sekundę
zobaczyć. Zrobiła jeszcze kilka kroków, gdy nagle zza wzgórz
wyłoniła się cudowna budowla. Pałac w całości wykonany z
kryształów księżycowych wyrósł jakby z podziemi, porażając
wszystko wokół swoim majestatem. Mo zatrzymała się przed wrotami
grobowca, tymi samymi, które sama tworzyła prawie tysiąc pięćset
lat temu. To właśnie wtedy zamknęła je ostatni raz. Wtedy
pożegnała się z bratem z wiedzą, że już go nigdy więcej nie
ujrzy. Tamten dzień, po wybudzeniu z niemal dziesięcioletniej
śpiączki, zapadł jej najbardziej w pamięć, ponieważ to właśnie
wtedy jej ukochany, jedyny brat przestał dla niej żyć. Straciła
go, na zawsze. Aby uczcić jego pamięć i jakoś ulżyć sobie w
bólu, stworzyła właśnie ten oto gmach, który później nazwano
Księżycowym Grobowcem. Pałac, w którym niegdyś mieszkała jej
wspaniała i potężna rodzina, przerobiła na coś bardziej
okazalszego, donioślejszego. Na grób. Mo potrząsnęła lekko
głową, wprawiając w mocniejsze falowanie swe lśniące magicznie
włosy. To było dawno. Wtedy nie wiedziała, jak potoczy się jej
przyszłość. Teraz sytuacja się zmieniła. Z biegiem czasu
zrozumiała, co to znaczy być strażnikiem gwiazd. Co to znaczy
należeć do dynastii Lunarów. Gdy wróg czeka u bram, gdy zagraża
pokojowi, należy sięgnąć po broń. Być w gotowości. Jako
przyszła królowa miała obowiązek chronić swoich poddanych,
przyjaciół no i rodzinę. Sentymenty muszą odejść w niepamięć.
Teraz to ona była odpowiedzialna za cały świat. Za ten sam świat,
który do upadłego bronił jej straszy brat. Ona zamierzała
postąpić tak samo. Dlatego odetchnęła głęboko. Zdecydowała.
Pchnęła kolosalne wrota zamku, zaś te otwarły się, ukazując
drogę przez przepiękny dziedziniec do dalszej części
spektakularnej budowli calutkiej z kryształu.
W tym samym momencie ktoś, kto od
wieków był uwięziony w kryształowym zamczysku, wyczuł znajomą
mu, jednak odrobinę zmienioną, potężną aurę. Znał ją
doskonale i pomimo różnic rozpoznał ją bez trudu. Jego serce
automatycznie zabiło mocniej, radując się co niemiara. Jego
malutka gwiazda. To na pewno ona. Był tego pewien. Jednak po
chwili ogromnej radości nadszedł strach oraz panika. Co ona
wyprawia?, pomyślał. Dlaczego tu się zjawiła? Będąc
zamkniętym od tylu wieków, nie miał żadnego kontaktu ze swoją
małą gwiezdną księżniczką. Medium ich wiążące uniemożliwiało
jakikolwiek kontakt między nimi. Choćby jedno spojrzenie było
absolutnie zakazane. Tylko tak mogli dzielić ze sobą duszę, będąc
od siebie jak najdalej, bez żadnego kontaktu. Tęsknota za nią była
z każdym dniem coraz większa. Do dzisiaj nie mógł wyjść z
podziwu, iż to jej udało się dokonać tego, czego jemu nie. Gdyby
tylko znała prawdę... Mo, nie możesz tu być, choć tak bardzo
chciałbym cię chociaż raz ujrzeć, zobaczyć, jak bardzo się
zmieniłaś, dorosłaś... Tylko jeden raz... ale wiem, że to
niemożliwe. Nawet dla Tsara Lunara...
North wraz z pozostałymi strażnikami
udali się do podziemnego garażu. Tam czekały na nich lśniące
sanie zaprzęgnięte w osiem reniferów, które już nie mogły
doczekać się kolejnej podniebnej jazdy. Mikołaj ucieszył się
wraz z Zębuszką jak małe dzieci, gdy Czas wyjawił im cel ich
podróży. Zapał Zająca Wielkanocnego został przygaszony, kiedy
okazało się, że ma lecieć saniami z pozostałymi. Automatycznie
jego uśmiech zrzedł, co Jack wręcz musiał skomentować w typowy
dla siebie sposób.
– Ooo, kangurek nadal boi się latać?
– Białowłosy strażnik zabawy minął Zająca, robiąc w jego
kierunku prześmiewczą minę. Natomiast uszaty już miał idealną
ripostę na końcu języka, ale North złapał go za kabury od
bumerangów i siłą posadził w saniach na tyłach. Jego pewność
siebie wyparowała w sekundę, uszy położył po sobie, a pazurami
jak zawsze zarysował błyszczący lakier.
– Nie... ja nie chcę..! –
wykrzyczał spanikowany, jednak nikt go nie słuchał. Reszta
zapakowała się do sań pospiesznie, by jak najszybciej udać się
do Księżycowej Zatoki.
– Przesadzasz, przecież nie ma to
jak saneczki! – North obejrzał się przez ramię, posyłając
pasażerom szeroki uśmiech. Aster przełknął nerwowo ślinę. W
oczach Mikołaja dostrzegł ten znajomy, szaleńczy blask. To po
nas..., pomyślał załamany strażnik nadziei.
– Nie mogę uwierzyć, że jedziemy
zobaczyć prawdziwe syrenki! – Zębuszka aż nie mogła się
powstrzymać przed uśmiechaniem. Złapała cała podekscytowana
Jacka za rękę, przez co chłopak lekko się zarumienił. Takie
gesty ze strony strażniczki wspomnień były dość częste, jednak
za każdym razem reagował na nie tak samo - z lekkim zawstydzeniem,
ale szybko się uspokajał.
– Ruszajmy! Im prędzej tam dotrzemy,
tym szybciej znajdziemy Manen. Mam tylko nadzieję, że nie popełni
żadnego głupstwa. Zakochany Gwiezdny to poważny problem... –
Czas potrząsnął głową z niezadowoloną miną. Jego słowa
zwróciły za to uwagę wszystkich pozostałych strażników.
– Zakochany?! – wykrzyczeli
wspólnie. Staruszek zreflektował się. Pogładził swoją
przydługawą brodę nerwowo kilka razy, zdając sobie sprawę z
tego, że popełnił gafę. Nie pozostało mu nic innego, jak
wyjaśnić sytuację.
– Czy wy naprawdę tego nie
dostrzegacie? Nie widzicie, że Manen i Amor są w sobie, aż ciężko
mi to przyznać, po uszy zakochani?
Chłód, a raczej niemiłosierne zimno
dawało mu się we znaki coraz bardziej i wcale nie pomagało w
nieodczuwaniu bólu. Wręcz przeciwnie. Skrajnie minusowa temperatura
tylko pogarszała jego stan, sprawiając, iż jego wewnętrzny
płomień ledwo się tlił. Do tego dochodziły te więzy, które
skutecznie unieruchamiały jego do krwi poranione dłonie. Kompletnie
przemoczony, zziębnięty oraz wyczerpany Amor siedział przywiązany
do tego samego stalagmitu. Na głowę kapała mu woda z wysoko
powyrastanych ze skalnego sufitu stalaktytów. W mroku, który
królował w podziemnej jaskimi, skały te mogły na pierwszy rzut
oka przypominać zębiska jakiegoś ogromnego stwora, a sama jaskinia
jego paszczę. Amor tak właśnie się czuł. Jak nieszczęśnik,
który zrządzeniem losu trafił do śmierdzącego śmiercią pyska
potwora. Odpuścił sobie próby ucieczki czy chociażby rozerwania
więzów. Za każdym razem, gdy próbował się jakoś uwolnić,
magia tkwiąca w linach skutecznie go powstrzymywała, zadając mu
ból i odbierając energię życiową. Jako nieśmiertelny nie mógł
umrzeć, jednakże taki rodzaj magii nadawał się idealnie do
unieruchomienia go. Była taka chwila, w której mroczna moc niemal
całkowicie pozbawiła go przytomności, jednak myśl o jego
złotowłosej ukochanej nie pozwalała mu się poddać. Musiał to
przetrwać. Wytrwać tak długo, aż jego gwiazdka przybędzie mu z
pomocą. Był pewien, że tak się stanie. Z drugiej zaś strony
wiedział, że to pułapka. Że jest swego rodzaju przynętą, by
zwabić Gwiezdną. Na samą myśl o tym Amor czuł nieposkromiony
gniew. Nie chciał dopuścić do tego, by jego ukochanej stała się
krzywda, choćby najmniejsza. Znał ją jak mało kto i wiedział, że
prędzej czy później znajdzie go i wtedy rozpęta się wojna. Walka
światła z ciemnością, jak to powiedział mu jego tajemniczy
porywacz kilka chwil temu. Qupido czuł to całym sobą. Czystą i
niepohamowaną nienawiść, która kłębiła się w podziemiach.
Czekała jedynie na dogodny moment do ataku. Amor westchnął ponuro.
Czuł głęboko w środku, że ich wróg dopiero pokaże, na co go
stać. Mo, uważaj na siebie..., pomyślał uwięziony
strażnik miłości.
Jack nadal nie mógł uwierzyć w to,
co powiedział im strażnik czasu. Jak to zakochani po uszy?!
Przecież ich relacja wyglądała zawsze na czysto przyjacielską.
Nie okazywali sobie czułości, jakimi zazwyczaj obdarowują się
wzajemnie pary, ale co on mógł wiedzieć o takich rzeczach? Był
strażnikiem zabawy, nie ekspertem miłosnym. Poza tym Amor i Mo w
ogóle mu do siebie nie pasowali. No bo jak? Mówią, że
przeciwieństwa się do siebie przyciągają, a oni... Są zbyt
podobni do siebie. Ponadto kłócili się, przepychali, często też
wyzywali, ale... no właśnie. Czasami można było zaobserwować
między nimi coś dziwnego. Taką jakby granicę. Przypominali sobie
o niej, gdy zanadto się zapominali lub ktoś ich na czymś nakrył.
Na przykład na rozmowach w cztery oczy. Ponadto Jackowi zawsze się
wydawało dziwne to, że jak tylko Amor znajdował się w pobliżu
Gwiezdnej za długo, Czas pojawiał się znikąd i rozdzielał tę
dwójkę. Teraz już wiadomo dlaczego. Mo i Amor. Razem. Zakochani.
Frostowi nadal nie mieściło się to w głowie.
– Docieramy do celu! Zapnijcie
mocniej pasy! – krzyknął North przez ramię do swoich pasażerów.
Czas odruchowo rozejrzał się po bokach w poszukiwaniu pasów
bezpieczeństwa, ale żadnych nie znalazł.
– Tu nie ma żadnych pasów.
– To tylko taki żart... trzymajcie
się, lądujemy!
Renifery pociągnęły sanie w dół,
jednocześnie skręcając przy tym ostro w lewo, dzięki czemu
pojazdem porządnie zatrzęsło. Aster nie wiedział już, czego się
złapać, dlatego przysunął się bliżej Piaskowego Ludka, który
czerpał to, co najlepsze z podniebnej wycieczki. Kiedy Piasek unosił
wysoko swoje małe rączki do góry, w stanie najprawdziwszej
euforii, Zając przytulił się do niego z autentyczną paniką
wypisaną na mordce. Schodzili coraz niżej i niżej, mimo to
prędkość wcale nie malała. Strażnik nadziei zmówił wszystkie
znane sobie modlitwy, wyczekując nieuchronnego zderzenia z ziemią,
jednak ono nie nastąpiło. Zamiast tego sanie delikatnie opadły na
piaszczysty grunt w towarzystwie rżenia reniferów i śmiechów
pozostałych nieśmiertelnych. Aster był w szoku. Tak dobrego
lądowania North już dawno nie zaliczył. Gromada strażników
zaczęła wychodzić z sań, niektórzy już nie mogli się doczekać
spotkania z syrenami.
– Zaiste przyjemna to była
przejażdżka. – Czas wygładził swoją magiczną szatę, jak
tylko opuścił mikołajowy środek transportu. Zębuszka przytaknęła
mu ochoczo. – No dobrze, teraz mnie posłuchajcie uważnie. Nie
jesteśmy tu, by zwiedzać. Syreny strzegą przejścia do innego
wymiaru, do którego zapewne Manen się wybrała. Musimy poprosić o
przejście. Także chodźcie za mną! – Gdy staruszek skończył
mówić, ruszył w stronę otwartego morza, co zdziwiło resztę
strażników. Aster nie był przekonany, by pójść za Czasem.
– Jesteś pewien, że wiesz, gdzie
idziesz?
– Ależ naturalnie... Och!
Zapomniałem powiedzieć, że przejście znajduje się pod wodą.
Taki mały szczegół.
– Mały szczegół?! – powtórzyła
reszta. Jack spojrzał na ocean. Delikatne, spienione fale uderzały
o brzeg rajskiej wyspy, na którą przybyli. Jak jeszcze lecieli,
Czas poinstruował ich, iż Mo udała się do słynnej Księżycowej
Zatoki. Teraz dopiero Jack przekonał się, dlaczego tak ją nazwano.
Była to dość mała wyspa na środku Pacyfiku, która kształtem
przypominała sierp księżyca. Piasek na plaży nie okazał się
złocisty czy biały, ale swą barwą lekko wchodził w srebro. W
powietrzu, prócz słonego zapachu oceanu, unosiła się magia. Frost
podążył wzrokiem w miejsce, gdzie Stary Pryk już niemal do połowy
zanurzony był w przejrzystej wodzie. Stał pod kamiennym łukiem,
który do złudzenia przypominał witrynę bramy. Chłopakowi jakoś
niespecjalnie chciało się wchodzić pod wodę. Miał z tym związane
złe doświadczenia. Przecież podczas pierwszego życia utonął,
wpadając pod lód! Nim zdążył zaprotestować, North złapał go
za ramię i pociągnął w stronę wody.
– Spokojnie, Jack. Nie musisz się
bać.
– Ja się nie boję. Kto tak w ogóle
powiedział?
– Co jest, Frost, nagle cię strach
obleciał? – Aster minął chłopaka, posyłając mu podobną minę,
którą Jack mu zafundował w podziemnym garażu. Uszaty ruszył za
Piaskiem i Zębuszką, podążając śladem ich przewodnika. Jack nie
chciał się przyznać za żadne skarby, ale tak, bał się wejść
do tej przeklętej wody. Rozważał nawet pozostanie tu, na brzegu,
jednak nagle coś sobie przypomniał. Tam jest Mo. Tam mogę
znaleźć odpowiedzi. Może dowiem się czegoś więcej o tej
zagadkowej Dominie... Te właśnie myśli przekonały Frosta do
podjęcia decyzji, czyli pójścia za resztą do innego wymiaru.
Wziął głęboki wdech, potem drugi i w końcu wszedł do wyjątkowo
ciepłej wody. Obok niego kroczył Święty, dodając tym samym
strażnikowi zabawy otuchy. Gdy wszyscy znaleźli się już pod
kamiennym łukiem wychodzącym ponad powierzchnię wody na jakieś
dwa metry, po obu jego bokach wynurzyły się dwie postaci. Syreny,
które tym razem nie okazały takiego szacunku jak Gwiezdnej,
zagrodziły dalsze przejście, krzyżując ze sobą dwa groźnie
połyskujące miecze.
– Kim jesteście? – spytała
jasnowłosa piękność. Przyjrzała się każdemu z przybyłych po
kolei, dokładnie ich lustrując. Jej wzrok najdłużej zatrzymał
się na Jacku, który nie przejął się nią prawie wcale.
– Jestem Ojciec Czas, strażnik
czasu, a to są strażnicy dziecięcych marzeń. – Staruszek
wskazał najpierw na siebie, później na towarzyszy. Na koniec
uśmiechnął się do syrenich wartowniczek, lecz te nie dały się
tak łatwo zwieźć.
– Po co tu przybyliście? To święte
miejsce. Wstęp mają tylko nieliczni. – Druga ze strzegących
przejścia syren, ciemnoskóra brunetka, patrzyła na Starego Pryka
uważnie. Słyszała o nim opowieści od starszych sióstr. – Tobie
wolno przejść, ale reszcie nie.
– Jak to? – Do rozmowy wtrącił
się Zając, jednak nim ten zdążył powiedzieć coś jeszcze, Czas
uciszył go gestem.
– Wiem, że musicie przestrzegać
zasad, jednak jako jeden z uprawnionych do wejścia do grobowca, mam
prawo kogoś przeprowadzić. Nalegam, by cała obecna grupa dostała
zgodę. Chcemy zobaczyć się z Gwiezdną. Szukamy jej.
– Gwiezdna jest po drugiej stronie. –
Ciemnoskóra syrena westchnęła. Nie wiedziała, co zrobić w tej
sytuacji. Na szkoleniu wartowniczym wspomniano coś o tym, że Ojciec
Czas miał pełne prawo przekroczenia granicy międzywymiarowej, a
także do przeprowadzenia przez nią gości. Wartowniczka spojrzała
na swoją koleżankę porozumiewawczo. Blondwłosa syrena była w
kropce. – No dobrze, możecie przejść. – Obie opuściły
miecze, jednocześnie umożliwiając dalszą drogę strażnikom.
Ojczulek uśmiechnął się usatysfakcjonowany.
– Bardzo dziękujemy.
– Naprawdę dziękujemy – dodał
swoje trzy grosze North. Syreny ostatni raz zmierzyły ich
spojrzeniem, nim ci zniknęli pod wodą.
Płynąc coraz głębiej, Czas od razu
zauważył otwarte przejście. Postanowił płynąć szybciej, gdyż
powietrza zaczynało mu już brakować. Nie był nigdy wysportowany,
a będąc starszym, nie mógł się poszczycić dobrą kondycją.
Jack, Zając i Zębuszka wyprzedzili go i jako pierwsi dotarli do
celu. Rozglądali się na wszystkie strony, ponieważ piękno
podwodnego świata oszołomiło ich. Różnokolorowe ryby przepływały
obok nich. Wodorosty oraz inne oceaniczne rośliny falowały lekko w
rytm niespieszących się prądów, zaś załamujące się światło
słońca rozświetlało wodę w przepiękny sposób. Gdy całą grupą
dotarli na dno, Czas jako pierwszy przeszedł przez wrota. Znajome
uczucie braku grawitacji przeszyło jego ciało, jednak nie przejął
się tym zbytnio. Dość często przebywał tą drogę, no i
odwiedzał Manen w kosmosie, więc przyzwyczaił się do tego
uczucia. Jak tylko znalazł się po drugiej stronie, a jego stopy
dotknęły trawiastego gruntu, wziął głęboki wdech. Powietrze
przesiąknięte magią i potęgą wypełniło jego płuca. Zaraz za
nim z bramy zaczęli wyłaniać się pozostali.
To, co ujrzeli po przekroczeniu
podwodnego przejścia, było po prostu niewiarygodne. Choć każdy z
nich żył po lekko kilkaset lat, czegoś tak pięknego jeszcze nie
widzieli. Łąka pełna kwiatów, całe wzgórza usiane kwiecistymi
plonami. Na wieczornym niebie królowały gwiazdy wraz z księżycem
i słońcem. No i przeogromny pałac, cały zrobiony z
półprzeźroczystego kryształu, mieniący się niczym perła na
dnie morza lub księżyc w pełni wysoko w górze na nocnym niebie.
– Tu jest... tu jest po prostu
pięknie... – Ząbek aż nie mogła złapać tchu z zachwytu,
podobnie jak reszta. Nie mogli znaleźć słów, by opisać miejsce,
do jakiego właśnie zawitali. Rozglądali się jak zaczarowani. To
miejsce ich oczarowało.
– Chodźcie, nie mamy zbyt wiele
czasu. – Ojczulek ruszył przed siebie wprost do pałacu. Reszta
poszła za nim bez słowa, nie odrywając oczu od olśniewającego
gmachu. Dotarcie do bramy wejściowej zajęło im chwilę. Szli
dróżką, aż stanęli u celu. Czas zatrzymał się przy wielkich
wrotach wejściowych wykonanych z nieprzejrzystego, matowego
kryształu. Obrócił się, po czym spojrzał na każdego ze
strażników z osobna z błyskiem w oku. – Moi drodzy – rzekł,
kładąc jedną dłoń na gładkiej powierzchni wrót – witajcie w
Gwiezdnym Pałacu, znanym inaczej jako Księżycowy Grobowiec.
Mo udała się do doskonale znanej
sobie komnaty, omijając szerokim łukiem skrzydło północne, gdzie
nie miała prawa wstępu. To właśnie tam spoczywała dusza jej
brata, a jeśli ona by się do niej zbliżyła za bardzo, równowaga
Medium zostałaby poważnie zachwiana. Mim zabrałby jej całą
energię życiową. Umarłaby. Dlatego do skrzydła południowego
obrała okrężną drogę, przez Komnatę Wspomnień. Jej zwiewna
suknia, tak samo jak włosy, falowała z każdym energicznym krokiem.
Wyszła z ogromnej komnaty, w której aż roiło się od magicznych
portretów wszystkich członków dynastii Tsarów, począwszy od
samej Artemisy, na Manen i Mimie kończąc. Dalej Gwiezdna skierowała
się długim korytarzem w lewo, do części starego pałacu. To tutaj
biegała jako malutka dziewczyna. Mając zaledwie kilka lat,
mieszkała tu, w Gwiezdnym Pałacu. Jedynie treningi odbywała w
przestrzeni kosmicznej. Pałac służył Gwiezdnym jako taki wielki
dom wychowawczy. Im starsi gwiezdni strażnicy się stawali, tym
mniej czasu spędzali w pałacu. Taka to już rodzinna tradycja
Lunarów. Mo szła korytarzem dalej, jednak przystanęła w wylocie
do owalnej, ogromnej komnaty, która służyła jako sala balowa.
Same dobre wspomnienia nawiedzały ją, gdy kroczyła przez kręte
korytarze i komnaty. Tyle wspomnień... Gdy przeszła przez salę,
dostała się do skrzydła zachodniego, które służyło za
zbrojownię. I było najbliżej wyjścia. Wtedy właśnie Gwiezdna
wyczuła ich obecność. Wiedziała, że Czas podąży za nią,
jednak nie spodziewała się, że reszta przybędzie tu razem z nim.
Nagle blondynka przystanęła. Dotarła do swego celu. Przybyła tu
po coś, co aż do dziś było poza jej zasięgiem. Jedyna broń,
nawet dla niej zbyt potężna i należąca do jej starszego brata.
Jego Platynowe Berło - miecz, który był dwa razy silniejszy od jej
Srebrnego Berła. Ta wyjątkowa broń leżała i czekała niespełna
tysiąc pięćset lat, aż ktoś ponownie jej użyje i dzisiaj ten
dzień właśnie nadszedł. W otoczeniu lśniących zbroi, wszelakich
broni, na podwyższeniu spoczywało ostrze, które potrafiło jednym
sprawnym ruchem rozciąć rzeczywistość, tworzyć czarne dziury,
rozpoławiać planety... Manen uklękła przed podwyższeniem, gdzie
na czerwonej, satynowej poduszce spoczywała broń jej ukochanego
Starszego. Za pomocą swojego pyłu zmieniła swój strój, który
nie był już czarny, ale zachował klimat wiecznej żałoby.
Ciemnoszara, skórzana kurtka z czarnym kapturem i rękawami tego
samego koloru zdobiła górną część ciała blondynki. Także
skórzane, biodrowe spodnie, również szare, doskonale podkreślały
jej długie, zgrabne nogi. Pod rozpiętą kurtką znajdował się
obcisły biały top odsłaniający brzuch ze skromnym dekoltem
nieodsłaniającym, jak zazwyczaj jej inne koszulki, biustu. Wstała
z klęczek, odrzuciła długie włosy do tyłu, po czym z nabożną
czcią wspięła się po trzech schodkach. Ostrożnie pochwyciła w
swoje lekko drżące dłonie miecz Lunara, chwyciwszy prawą
dłonią za jego zgrabną rękojeść. Od razu, jak tylko go
dotknęła, poczuła niesamowitą energię kryjącą się w tym
legendarnym mieczu. Odetchnęła głęboko, nie mogąc uwierzyć, że
trzyma w rękach tak bezcenny symbol. Broń jej brata, samego Tsara
Lunara. Po kilku minutach napawania się najpotężniejszą
bronią w galaktyce, schowała ją do pochwy, którą to miała
umocowaną na plecach zaraz obok swoich dwóch krótszych katan.
Teraz była gotowa, by stawić czoło budzącej się na Ziemi
nienawiści. By ocalić jej ukochanego Amora. Rozejrzała się
jeszcze ostatni raz po zbrojowni, gdy nagle w oczy rzucił jej się
niemal dwumetrowy obraz przedstawiający młodego mężczyznę. Jego
białe włosy lśniły w blasku gwiazd srebrzyście, a z
zielononiebieskich oczu biła siła i mądrość. Ubrany na biało, z
błyszczącym mieczem w dłoni spoglądał na planetę Ziemię w
oddali. On sam stał na powierzchni księżyca. Jego postawa, dumna i
nieskalana, była godna najprawdziwszego cesarza. A przecież nim
właśnie był. Mo patrzyła właśnie na malowidło przedstawiające
jej brata, samego Lunara.
– Tutaj jesteś i... Co ty do licha
ciężkiego wyczyniasz?! – Ciszę, w której pałacowe
pomieszczenia były pogrążone od wieków, przeszył ostry i
pretensjonalny głos strażnika czasu, który właśnie przekraczał
pospiesznie próg zbrojowni. Manen spojrzała na niego, przekręcając
głowę w lewo. Jej oczom ukazali się wszyscy strażnicy marzeń z
Dziadziusiem na czele. Blondynka nie odpowiedziała od razu na wręcz
wykrzyczane pytanie swojego opiekuna. Zdawała sobie sprawę z tego,
że czeka ich raczej nieprzyjemna rozmowa, ale nie zamierzała tracić
na żadne kłótnie czasu.
– Pora, bym wzięła sprawy w swoje
ręce.
– Do reszty oszalałaś! Powinnaś
skupić się na obowiązkach. Posłuchaj...
– Nie! To ty słuchaj! – Jej głos
zabrzmiał echem wśród niezliczonych zbroi. – Nie zamierzam stać
z boku i bezczynnie przyglądać się wszystkiemu tak jak ty!
– Dziecko, działasz pod wpływem
emocji... – Czas chciał jakoś uspokoić Gwiezdną, ale ta z
każdym kolejnym słowem nakręcała się coraz bardziej.
– Nawet jeśli, to co z tego?! Nie
pozwolę, by odebrano mi kolejną osobę, którą kocham, rozumiesz?
– Mo wydarła się na całe gardło. W jej oczach ponownie stanęły
łzy, aczkolwiek te były łzami wściekłości i rozpaczy. – Nie
dam im zabić mojego Amora!
Słowa Mo dźwięczały w uszach Jacka.
Więc to prawda. Ona naprawdę go kocha. Nie wiedzieć czemu,
ale Jack poczuł w sercu ogromny zawód. Spuścił głowę tak, by
nikt nie mógł widzieć rozczarowania na jego bladej twarzy. Co się
z nim dzieje? Dlaczego właśnie tak zareagował na słowa Zołzy?
Nie rozumiał tego w ogóle, a już z pewnością nie pojmował tego,
co się stało później. Frost ruszył w stronę Gwiezdnej. Wyminął
strażnika czasu i sam stanął w odległości metra od blondynki, po
której policzkach płynęły kryształowe łzy. Spojrzał
dziewczynie głęboko w oczy, jakby doszukując się w niej kłamstwa
na temat jej ostatniego wyznania. Nie znalazł go. Prowadzony jakimś
dziwnym impulsem nagle wypalił z siebie:
– Ty serio coś do niego czujesz? Do
kolesia, który prawdopodobnie zaliczył połowę dziewczyn na
planecie?
___________________________________________________________
Witajcie.
Taaa, po trzech miesiącach wracam z nowym rozdziałem. Ten jest sprawdzony przez mojego nowego Betę, mojego przyjaciela i brata w jednym. Uwielbiam go, serio. Powinnam prosić was o wybaczenie na kolanach, z czołem przyklejonym do gołej ziemi. Ta książka ma już ponad 11 tys wyświetleń! Wy serio to czytacie! Aż nie wierzę. Teraz rozdziały będą ukazywać się już systematycznie. Nabrałam nowych sił, mam wakacje... Będzie dobrze :D. Jeszcze raz wam, kochani moi dziękuję za te wyświetlenia, i za gwiazdki też. Jest mi bardzo miło, że doceniacie moją pracę. Staram się pisać coraz lepiej, by jak najdokładniej odwzorować wersję z mojej głowy. Jestem wam to winna.No, to chyba wszystko, co chciałam powiedzieć. Przepraszanie nie ma sensu, bo i tak to słowo jest niewystarczające. Jednak konieczne, wiem o tym. Co do tego rozdziału, mam nadzieję, że się spodoba. Ja sama jestem z niego zadowolona. Czekam na wasze opinie.. :D
Moonlight wróciła! Chwała niebiosom! :D Nawet nie wiesz jak się cieszę!
OdpowiedzUsuńTrochę smutno, że nie dostałam powiadomienia, ale rozdział zapiera dech w piersiach. Nie mogę doczekać się kolejnej części! Będę czekać z niecierpliwością!
Jeszcze tylko, dopisując do poprzedniego komentarza, serce mam w kawałeczkach, przez zakończenie... Umiesz zatrzymać czytelnika w napięciu T^T
OdpowiedzUsuń