4/12/2017

Rozdział 15 - Druga twarz Manen cz. I



        




          

          

          Powiadają, że medal ma zawsze dwie strony, tak samo księżyc, ale również i człowiek. Mówi się, by pokazać swoją drugą twarz. Jeśli ma się ich więcej niż jedną, to która jest tą prawdziwą? A może żadna? Kto ma to wiedzieć, jak nie my sami? Przecież to my decydujemy, jaką przybierzemy maskę, którą z twarzy przywdziejemy w deszczowy, czy w bezchmurny dzień. Jest tak wiele opcji. Tak wiele alternatyw. Ale idealna jest tylko ta jedna, ta w której jesteśmy sobą. Prawdziwym sobą.

                Bez udawania.

           Czasami udajemy kogoś, bo tak czujemy się pewniej. Jest nam łatwiej się dopasować do otoczenia. To nasz mechanizm obronny. Lepiej być takim jak wszyscy, to prostsze, sprawdzone. Otóż nie. Absolutnie nie! Nie można upodabniać się do innych. Gdzie podział się indywidualizm? Kreatywność? Istnieją one właśnie po to, by odróżnić się na tle szarości i monotonni. Ci, którzy mają w sobie odwagę, by pokazać swoją prawdziwą twarz, w pewnych momentach życia są za to nagradzani. Nie mają strachu, nie znają go. Wiedzą, że dwie strony medalu są normalne, ale zawsze wybierają tą prawdziwą, tą słuszną, nie tą, którą chcą inni stronę. Jeśli sami ze sobą jesteśmy szczerzy, inni to zauważą.

        Smutek potrafi zmienić wszystko, nas ludzi także. Stajemy się inni, i choć dochodzimy do siebie, czasami niewyobrażalnie długo, nigdy już nie będziemy przypominać siebie ze szczęśliwych lat. Życie nas zmienia. Wydarzenia nas zmieniają. I inni ludzie. Wszystko ma na nas wpływ. Tak jak na księżyc w kosmosie. Jego ciemna strona jest dla nas tajemnicą, choć z nim jest nieco inaczej. Wiemy, że ma on ciemną stronę, ale nie możemy jej zobaczyć. Jest dla nas niedostępna. Tak samo bywa z ludźmi. Poznajemy kogoś, kto jest wiecznie przygaszony, nie ma chęci do życia, a kiedy widzimy go uradowanego, uśmiechniętego od ucha do ucha, nie możemy go poznać. Czyż to nie jest zadziwiające, i piękne zarazem?


        Zając Wielkanocny, jak co każdy poranek, udał się na obchód po swojej Norze. Dzisiaj wstał wyjątkowo wcześnie, ponieważ w nocy nie mógł zmrużyć oka. Ciągle mu się wydawało, że ktoś jest u niego w domu. Miał nieodparte wrażenie, iż jest obserwowany, dlatego, jak tylko pierwsze promienie słońca przedarły się przez dziury w suficie jego schronienia, wygrzebał się z cieplutkiej pościeli i ruszył na zielone łąki. Przywitał się ze skalnymi strażnikami, czyli z wielkimi kamiennymi jajkami na nogach. Te powitały go, ukazując uśmiechniętą stronę, a by spróbowały tylko inną... Malutkie pisanki, te które zostały po ostatnich świętach, biegały sobie beztrosko wszędzie tam, gdzie im się żywnie podobało. Aster musiał uważnie patrzeć, gdzie stawia swoje zajęcze stopy, by przez przypadek nie nadepnąć na jedną z niesfornych pisanek. Nie wybaczył by sobie, gdyby coś podobnego miało miejsce. Swoje pisanki uważał za sztukę najwyższej klasy. Właśnie miał wracać do swojego domku przy wodospadzie farb, kiedy kilka metrów przed nim otworzył się portal, a z niego wyskoczył Jack Frost we własnej osobie z Koszmarem na ogonie.

        – Jack, uważaj! – krzyknął jedynie ostrzegawczo i rzucił jednym ze swoich bumerangów prosto w senną marę. Koś nie wiedział, co zrobić. Portal się zamknął, nie miał już żadnej drogi ucieczki. To jego koniec! Jednak Jack zareagował błyskawicznie. Za pomocą swojego kija, stworzył silny podmuch mroźnego wiatru i dosłownie zdmuchnął lecący w nowego przyjaciela przedmiot. Koszmar odetchnął z ulgą, zaś Zając, kompletnie zdezorientowany przykicał do Frosta.

         – Co ty robisz? Dlaczego obroniłeś... – Strażnik nadziei popatrzył z niechęcią na towarzysza chłopaka – to coś?

        – Nie mam czasu tłumaczyć tego znowu od początku... Co ty masz na twarzy? – Jack dopiero po kilku sekundach zauważył, że Aster ma całe wąsy i brwi wysmarowane czarną pastą do butów, a na samym czole wielkie serduszko przebite strzałą. Nie mogąc się powstrzymać, wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. 

        – Że co? – Zając w podskokach znalazł się przy jeziorze z krystalicznie czystą wodą. Jak zobaczył, z czego Frost rży jak opętany, turlając się przy tym po trawie razem z Koszmarem Mroka, jego szczęka opadła do samej gleby. – Co to, na Księżyc, jest?!


               Kilka godzin wcześniej...


        Amor wraz z całym zespołem w klubie The MoStars bawili się w najlepsze. Pili, wygłupiali się, śmiali, urządzali różne zakłady, aż ktoś w końcu wyskoczył z pewną propozycją. Oczywiście była to Summer, jakżeby inaczej. Dyskoteka, choć była wigilia Bożego Narodzenia, tętniła życiem. Dźwięki muzyki wydobywające się z potężnych głośników, niosły się po całym budynku i rozbrzmiewały jeszcze na ulicy. Mo musiała wyjść na chwilę, aby coś załatwić. Zbliżała się pora uroczystej kolacji, ludzie, zwłaszcza dzieci, czekali na słynną pierwszą gwiazdę. Gwiezdna, za pomocą swoich mocy, przeniosła się na orbitę. Odetchnęła z ulgą, kiedy znajomy brak grawitacji zaczął oddziaływać na jej ciało. Tutaj, w przestrzeni kosmiczne, gdzie co chwilę przelatywał jakich meteoryt, asteroid, pyły innych planet lub szczątki pozostałe po promach kosmicznych, czy po zniszczonych planetach, gdzie w oddali ścierały się ze sobą dwie gwiazdy, wybuchały supernowy, czuła się najlepiej. To tu jest jej dom. Wśród miliardów gwiazd. Przecież jest jedną z nich, należy do nich od zawsze, od chwili narodzin. Dziewczyna popatrzyła na Ziemię, jak to miała w swoim zwyczaju. Ta malutka cząstka wszechświata zaczęła coraz więcej dla niej znaczyć. Dopiero teraz pojęła, jak wielką miłością musiał darzyć ją Lunar, jej ukochany brat. Oczywiście to ona, Stellarum, była na pierwszym miejscu, lecz zaraz po niej byli ludzie. Ich marzenia i sny. Manen uśmiechnęła się ciepło, jej oczy zabłysły ciepłym blaskiem, takim samym kiedy była jeszcze dzieckiem. Wtedy nie znała bólu, rozpaczy czy straty. Zawsze miała obok siebie kogoś, kto jej pomagał, ją wspierał. Teraz nadszedł czas, aby i ona stała się oparciem dla innych. Jest Gwiezdną, legendarnym strażnikiem gwiazd, Dominą Stellarum, Starlight. Przyszłą Tsariną. Nadszedł jej czas.

        – Pora na zmiany – szepnęła pod nosem. To, co się wydarzyło między nią, a Amorem, coś w niej odblokowało. Znowu czuła w sobie to, co kiedyś będąc dzieckiem. Radość. Prawdziwą, szczerą i niepohamowaną radość oraz szczęście. To wszystko dał jej właśnie strażnik miłości. Na samo jego wspomnienie, Mo oblewała się delikatnym rumieńcem. Nie rozumiała samej siebie, to było takie nowe, dziwne uczucie. Czuła, że jak gdyby tylko chciała, mogłaby unieść wszystkie góry Ziemi, lub podnieść słońce! Że może dokonać niemożliwego. Ale, w jej sercu zmieniło się coś jeszcze. Nadzieja w niej zaczęła rosnąć z każdą sekundą. Nadzieja na to, że gdy nadejdzie czas, będzie w stanie przywrócić Mima z powrotem. Po raz pierwszy od wielu, wielu wieków, Mo czuła się naprawdę szczęśliwa. Blondynka westchnęła, nadal się uśmiechając szeroko od ucha do ucha, wyciągnęła przed siebie rękę, na której zatańczyły drobiny srebrnego, gwiezdnego pyłu. Wyciągnęła i drugą, na której z kolei uformowała się kula najczystszego światła. Mo złączyła powoli obie dłonie, a kiedy to zrobiła, ich wnętrze rozświetliła silna poświata. Gwiezdna zamknęła oczy, jej ciało pojaśniało. Włosy zostały rozwiane przez pojedynczą falę mocy, która pochodziła z gwiezdnej strażniczki.

        – Na nieskończone Światło i na bezkresny Mrok, Ja, dziecię Gwiazd, daję Ci życie. Niechaj potęga kreacji przemówi przeze mnie i tchnie w Ciebie Święte Światło Istnienia... – Jej szept, cichy i spokojny, rozniósł się echem po całej galaktyce obwieszczając właśnie, iż powstała nowa gwiazda. Mo rozłożyła dłonie. Wydobywające się z nich światło mogłoby z łatwością kogoś oślepić. We wnętrzu jednak nie było pustki, jak to było przed chwilą. Na prawej, rozłożonej dłoni Mo unosiła się maleńka gwiazdka. Wyglądem przypominała ledwo tlący się płomyk, lecz jej światło było milion razy silniejsze. Gwiezdna uśmiechnęła się szeroko do nowej siostry.

        – Witaj, Pierwsza Gwiazdo. Dołącz do swoich braci i sióstr na niebie, i daj ludziom wyczekiwany znak – rzeka do niej. Po chwili Mo uniosła nową gwiazdkę w górę, a ta spełniła wolę swojej pani. Tak właśnie rozbłysła pierwsza gwiazda, dając istotom ludzkim znak, iż ucztowanie czas zacząć.

     

        Kilka chwil później, Mo już wznosiła kolejny toast wraz z Pierrem, Summer, Amorem i innymi członami ich, nie takiej znowu małej, muzycznej rodziny. Cały zespół świętował wigilię w klubie i planował nadchodzącą imprezę sylwestrową w Rio. Nie obeszło się bez śpiewania kolęd w różnych językach. Cała ekipa składająca się na The MoStars to ludzie ze wszystkich stron świata, i każdy z nich wie, kim są ich szefowie.

         Sam i Pierre właśnie ćwiczyli na swoich perkusjach, a Amor z jakąś mulatką o blond włosach siedzieli przy konsoletach i rozmawiali o czymś zawzięcie. Pięciu gitarzystów, w tym dwóch basistów, grało w rozbieranego pokera, zaś towarzyszące im trzy dziewczyny dopingowały swoich faworytów, śpiewając. W rogu, jakby schowani, ćwiczył chłopak na klawiszach, natomiast stojący obok niego jego brat bliźniak grał na skrzypcach. Wszyscy muzycy w tym klubie byli wszechstronnie uzdolnieni muzycznie. Sama Manen o to zadbała. Kiedy postanowili wraz z Qupido zacząć działać, w tajemnicy przed innymi strażnikami, rozpoczęli działalność jako DJ-e. Z czasem stali się znani nie tylko w Paryżu, ale w całej Francji, Europie i na świecie. Jako utalentowana tekściarka wraz z Amorem, jako najlepszym DJ'em na północnej półkuli, zdobyli światową sławę.

        – Ej, słuchajcie! – Sam zerwała się z miejsca i przygalopowała do Mo z dwoma kieliszkami. Z bananem na twarzy uwiesiła się na ramieniu Gwiezdnej, omal nie oblewając jej alkoholem. – Co powiecie na kolejną rundę Prawdy lub Wyzwania?

        – Przecież już w to graliśmy – odezwała się blondynka stojąca przy Amorze. Jej neonowe, niebieskie słuchawki zjechały z uszu na szyję.

        – Ja jestem za! – wykrzyczał chłopak przy fortepianie.

        – I ja! – Cała ósemka przy stole, gdzie właśnie jeden z chłopaków opłakiwał stan swojego pustego portfela, zawołała ochoczo.

       – Kochani, mam lepszy pomysł. – Do konwersacji dołączyła się Mo. Uśmiechnęła się przebiegle, na co kilkoro z zebranych poczuło ciarki na plecach. – Zróbmy komuś kawał.

        – Niby komu? – Za swoimi plecami Mo usłyszała Amora, który oparł się o jej drugie ramię. Razem z Summer wisieli na niej jak pranie na sznurku. Manen wstała czując jak jej ramiona zaczęły składać bolący protest, wyrwała Patronce Lata jednego shota i wypiła go szybko, nie krzywiąc się przy tym ani razu.

        – Matołkowi – rzekła zadowolona, a jej uśmiech, ze złośliwego przerodził się w iście szatański.

        – Komu? – Niewtajemniczeni popatrzyli po sobie, nie wiedząc o kogo może chodzić. Nawet Sam w pierwszej chwili nie załapała, o kogo się Mo rozchodzi. Gwiezdna strażniczka przewróciła oczami, po czym westchnęła, wzięła do ręki gitarę akustyczną i zagrała dwa akordy.

        – Jackowi Frostowi – wyjawiła wreszcie, na co większość aż tworzyła oczy ze zdziwienia. Blond mulatka już chciała zadać kolejne pytanie, lecz Mo, wiedząc o co dokładnie chce zapytać Carmen, wyprzedziła ją z odpowiedzią. – Tak, on też istnieje.

        – Ok, zróbmy to. – Pianista, czyli wysoki chłopak o czeskim pochodzeniu, podszedł do Mo i tak samo jak ona, uśmiechnął się cwanie. Jego brat bliźniak za to nie podzielał ich zapału.

        – Ja umywam od tego ręce. – Skrzypek skrzyżował ramiona na piersi. Przysiadł obok Carmen, która coś tam sprawdzała w swoim telefonie.

        – Ty od wszystkiego umywasz ręce... zresztą i tak byś się nie przydał.

        – Jeszcze to odszczekasz!

        – Najpierw będziesz musiał mnie do tego zmusić – zaszydził Peter. Jego Brat bliźniak, Domen, aż zagotował się ze złości.

       – Chłopaki, starczy! – zawołała ciemnoskóra dziewczyna z burzą czarnych loków na głowie. – Mamy teraz coś ważniejszego do zrobienia, niż słuchanie waszej kłótni. – Tella zgromiła wzrokiem niesfornych braci, którzy już gotowali się do tego, by skoczyć sobie do gardeł. Basistka, dzięki swojej groźnej minie, potrafiła ustawić do pionu całe towarzystwo, kiedy Mo czy Sam akurat nie było w pobliżu. – Kontynuuj. – Posłała promienny uśmiech Mo, za co ta jej się odwdzięczyła tym samym.

        – Otóż, jak każdy z was pamięta, naszą tradycją jest wykręcenie komuś z naszych bliskich, przyjaciół czy tam komu jeszcze żartu, który ma zapamiętać do końca swego życia. W tym roku wypadło na Matołka.

        – A dlaczego akurat on? – Tym razem odezwał się dwudziestosześcioletni chłopak ze Szwecji grający na gitarze elektrycznej.

        – Bo kiedyś mi zalazł za skórę i dzisiaj mam idealną okazję, by się odegrać. – Mo zatarła ręce cała podekscytowana. Oczami wyobraźni już widziała swoje dzieło końcowe.

        – Uuu... wyczuwam zapach zemsty... Wchodzę w to! – Kalle, tak miał właśnie na imię szwedzki przystojniak, podobnie jak Peter stanęli po stronie Manen. Reszta, z wyjątkiem Domena i jeszcze jednej dziewczyny o imieniu Nikandra, w skrócie Nika, podzielała optymizm przywódczyni ich bandy.

        – No to do dzieła! Zaplanujmy coś. – I tak, całą trzynastą, prócz Niki i Domena, zasiedli do stołu do pokera. Po półgodzinnym planowaniu, naradzaniu i kłótni, udało im się ułożyć plan „zemsty” na duchu zimy. W skład drużyny wykonawczej wchodzili: Mo, Amor, Summer, Carmen oraz Kalle. Natomiast do koordynatorów: Domen – jego ciekawość jednak zwyciężyła, Peter, Tella no i reszta zespołu. Nika udała się w tym czasie do toalety, więc i tak pominięto ją przy rozdawaniu zadań. Cóż, jej strata...

        Cały plan był prosty. Polegał na tym, by zakraść się do sypialni Frosta i zapieczętować ją od środka tak, że jak już ktoś do niej wejdzie, to nie będzie mógł wyjść. Dodatkowo okna również miały zostać magicznie zamknięte. Ponadto, Mo miała postarać się o to, by do pokoju Jacka zawitały stworzone przez nią zjawy. Ponoć Frost nie boi się duchów, ale kto go tam wie? Postanowili, że wkręcą go w historię Wigilijnej Opowieści, rodem z bajki. Ostatnie zadanie należało do Kalle i Carmen. Jako, iż oboje byli obcykani we wszystkie internetowo-techniczne sprawy, mieli zamontować kilka kamerek do podglądu. Całość miała zostać nagrana i pokazana reszcie świata. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, iż zachowują się dziecinnie, może nawet nieodpowiedzialnie, ale kto by pogardził taką zabawą? Na pewno nie grupa The MoStars! Śmiejąc się i przepychając, ci którzy mieli zostać w klubie i nadzorować całą akcję przez laptopa Carmen, dyskutowali o tym, jak to ten słynny Frost wygląda. Dziewczyny były ciekawe, czy opowiadania o nim z dziecięcych lat są prawdziwe, i czy na serio jest taki stary. Wcześniej próbowały go wygooglować, lecz zdegustowane spojrzenia Telli oraz reszty chłopaków, skutecznie im to udaremniły.

        – Laski, osłabiacie mnie gorzej niż wiecznie kłócący się Peter z Domenem, a to już jest coś!

        – Przepraszamy – odpowiedziały skruszone, nie patrząc na czarnoskórą koleżankę z zespołu.

        – Teluś, przyznaj się. Sama jesteś ciekawa, jak ten cały Frost wygląda – drugi basista, niejaki Temaru, popatrzył znacząco na dwudziestoparo-latkę. Tella oblała się rumieńcem, jednak Japończyk tego nie dostrzegł. W takich chwilach jak ta, dziękowała Bogu za to, że jest czarnoskóra.

        – Przestań pieprzyć... – Basistka skrzyżowała ramiona na piersi, obróciwszy się bokiem do przyjaciela.

        – Oj, nie bądź taka. Przecież ciekawość to nic złego, zresztą sam jestem ciekaw tego całego Jacka.

        – Pewnie to jakiś stary dziadyga, co chodzi o lasce i zamraża ludziom rury. – Kolejny gitarzysta o imieniu Joseph usiadł obok Domena i czekał, aż seans się rozpocznie.

        – Nie wiem, Jo. Młodsza siostra mi powiedziała, że to młody chłopak. Och, co ja się będę nad tym rozwijał. Zaraz się przekonamy! – Peter wcisnął się między dójkę kumpli, co nie za bardzo spodobało się jemu bratu.

        – Musisz się tu pchać z tą swoją dupą, Peter? – zapytał ze złością Domen.

        – Tak, a żebyś wiedział. Coś się nie podoba?

        – Tak, nie podoba.

        – Oj, masz problem.

        – Odsuń się ode mnie! To, że jesteś gejem, nie znaczy że ja też mam nim być!

        – Spokój, kurwa! – Tella nie wytrzymała i każdemu zasadziła solidnie po głowie, nawet Jo.

        – Ała, za co?! – Chłopak obrócił się w jej stronę trzymając się obiema rękami z głowę.

        – Tak na zaś. – Dziewczyna uśmiechnęła się do niego groźnie, dzięki czemu cała trójka już była cicho. Jedynie Domen coś tam mamrotał pod nosem o tym, że jakie to życie jest niesprawiedliwe.

        – O! O! Już są! – zawołała piękna dziewczyna o rudych włosach. Pokazała na ekran laptopa, gdzie właśnie pojawił się obraz.

        Amor, za pomocą swoich zdolności, przetransportował całą ich piątkę do pokoju ducha zimy, jak poprosiła go o to Gwiezdna. Jak tylko ich stopy dotknęły podłogi Carmen, Sam oraz Kalle zabrali się do roboty. W tym samym czasie Amor i Mo udali się na korytarz. Qupido stanął na czatach, kiedy blondynka wzięła się za rzucanie uroków. Uprzednio, całą ich piątkę pokryła swoim gwiezdnym pyłem, dzięki czemu stali się niewidzialni, nawet dla istot nieśmiertelnych. Skończywszy recytować właściwe inkantacje, weszła do pokoju, gdzie reszta zespołu już zrobiła swoje. Zainstalowali trzy kamerki w najmniej widocznych miejscach tak, by mieć jak najlepszy widok na to, co dzieje się wewnątrz pomieszczenia. Zadowoleni ze swoich poczynań, czekali aż Gwiezdna skończy uszczelniać okno. Kiedy i to już było gotowe, po przybiciu sobie piątek, zrobieniu kilku selfie, oczywiście Carmen nie mogła się powstrzymać, i pomachaniu do kamer, złapali się za ręce i udali do Paryża. Jednak po drodze coś poszło nie tak. Amor tak bardzo się rozproszył, że zamiast przenieść ich do klubu, przeteleportował ich do Nory Zająca Wielkanocnego!

        – Qupido, kurwa, zabiję cię! Jak mogłeś aż tak się pomylić? Czy ty zamiast mózgu masz gąbkę, czy co?! – Kalle prawie, a by ruszył na strażnika miłości, lecz został powstrzymany przez Mo.

        – Cicho, bo go obudzicie! – Mo pokazała głową, że znajdują się wewnątrz domu legendarnej postaci. Na jego widok Carmen zaczęła piszczeć, zaś Kalle aż otworzył usta ze zdziwienia.

        – Aaaa! To przerośnięty królik! – pisnęła przejęta latynoska.

        – O ja pierdolę... – Szwedzki przystojniak niemal nie wybuchł śmiechem.

      – Ciiii! Uwaga, chyba się obudził! – szepnęła przejęta Sam i rękami popchnęła towarzystwo w głąb kuchni, gdzie poukrywali się w przeróżnych zakamarkach. Mo i Sam zawisły przyklejone do sufitu, Kalle przepchnął się obok Amora i wskoczył do spiżarki, gdzie były same marchwie, i przytulił się do Carmen, która nie mogła powstrzymać chichotania. Na polu walki pozostał jedynie Amor, jako iż wszystkie dobre kryjówki były już zajęte, z braku laku wskoczył pod stół. Zrobił to w ostatniej chwili, ponieważ nagle rozbłysło nikłe światło, a do kuchni wkroczył zaalarmowany hałasami, zaspany Aster...


                W tym samym czasie, w klubie...        

        

        – Gdzie oni są?

        – Co to za nora?!

        – Zabierz mi sprzed twarzy ten tyłek!

      – Kuźwa, nic nie widzę posuń że się! – Takie i inne krzyki wypełniły całą dyskotekę, kiedy któryś z muzyków zawołał:

        – Kalle ma chyba włączoną kamerkę w kieszeni kurtki. – Tym kimś był właśnie Peter. Reszta, jak na rozkaz zamilkła i zastygła w aktualnych pozach, co pewnie dla przypadkowego obserwatora musiało wyglądać dość komicznie.

        – Czy... czy to są marchewki? – Do ekrany wręcz przylepiła się Tella razem z barmanem Pierrem, który po przyjrzeniu się dokładniej owym rzeczom, stwierdził poważnym tonem.        – Tak, to są marchwie.


               Z powrotem u Mo i reszty ferajny...   

     

      Mo i Sam pokręciły zrezygnowane głowami, fundując sobie każda tak zwanego facepalma, nie dowierzając w to, że Amor, zamiast się teleportować w inne miejsce, na przykład na zewnątrz, w ostatniej chwili wślizgnął się pod stół. Jak nic zaraz zostanie nakryty, lecz ku zdziwieniu dziewczyn, strażnik nadziei, pokręciwszy się po pomieszczeniu, wrócił do sypialni i padł jak długi na łóżko. Kalle i Carmen, upewniwszy się, że droga już jest czysta, wyskoczyli ze skrytki na marchwie. Chłopak parsknął śmiechem, gdy ujrzał, jak we włosy dziewczyny powplątywane były pomarańczowe warzywa.

       – Bardzo śmieszne, serio... – Latynoska zabrała się za oczyszczanie włosów.

        – Dobra, spadajmy stąd. – Sam już miała dość przygód, jak na jedną noc, jednakże Amor miał inny pomysł.

        – Skoro już tu jesteśmy, czemu by nie wykręcić czegoś Zającowi?

        – Oszalałeś? Zabije nas, jak się dowie, że to my! – Sam trochę za głośno zaprotestowała, przez co Zając zamruczał coś niewyraźnie pod nosem. – To już przesada.. – dodała szeptem.

        – Ja się zgadzam z Amorem. Pójdźmy na całość. – Mo stanęła po stronie swojego ukochanego. Reszta nie miała wyjścia. Musiała się z nimi zgodzić, czego i tak nie pożałowali.

        – Dobra, jakieś pomysły? – spytała Carmen, gotowa, by uwiecznić każdą chwilę na swoim super nowoczesnym smartphonie.

        – Proponuję stary, sprawdzony sposób. – Kalle splótł ręce za plecami, niczym rasowy pan profesor. – Ma ktoś z was markera przy sobie?

        – Chcesz mu dorysować wąsy? – spytał powątpiewająco Amor. Jakoś nie za bardzo podszedł mu ten pomysł.

        – Ja mam eyelinera! – szepnęła konspiracyjnie latynoska, wyciągając ze swojej kieszeni markowy kosmetyk.

        – Ok, no to chodźmy! – zarządził Kalle i ruszył do pokoju, gdzie Aster spał sobie smacznie, nieświadom zagrożenia ze strony nocnych gości.

        – Ale to ekscytujące! – pisnęła niespodziewanie Carmen, przez co Zając poderwał się do góry. Mo zdążyła jedynie złapać koleżankę za ramię i pociągnąć w stronę podłogi, by strażnik nadziei ich nie zobaczył. Reszta poszła za jej przykładem.

        – Carmen, ty idiotko, weź się zamknij! – syknęła w jej stronę Summer.

     – Zaraz nas wydasz! – Kalle także obrzucił blondynkę niemiłym spojrzeniem, ale nie potrafił się długo na nią gniewać. – To się chyba nie uda. On ma za lekki sen... – Westchnął zrezygnowany.

        – Jakoś temu zaradzimy. – Manen uśmiechnęła się do niego chytrze, pokazując śnieżnobiałe zęby, po czym wstała, i unosząc się kilkanaście centymetrów nad podłogą, zbliżyła się do śpiącego Zająca.

        – Co chcesz zrobić? – Amor także wstał, uważając, by podłoga pod nim nie skrzypiała za głośno. Gwiezdna odwróciła się w jego stronę. Uniosła w górę otwartą lewą dłoń. Nad jej powierzchnią zatańczył srebrny pył.

        – Uśpię go tak, jak to robi Piasek, z tym, że ja zafunduję mu taki sen, że ocknie się dopiero za kilka godzin.

        – Potrafisz tak? – Kalle siedział na podłodze i patrzył jak zaczarowany w srebrzyste drobiny. Widział już nie raz, jak Mo posługuje się swoimi mocami, lecz za każdym razem wzbudzało to w nim taki sam zachwyt.

        – Oczywiście! – Zaśmiała się Mo. Nadal się śmiejąc, dmuchnęła w pył, a ten opadł na włochatą mordkę strażnika nadziei. – No, teraz żaden hałas go nie dobudzi, chyba, że odwołam zaklęcie.

        – No, a teraz, do dzieła! To co najpierw? Może namalujmy mu wielkie, smoliste wąsy i okulary? – Nad Asterem pochyliło się pięć głów, przy czym każda patrzyła się na niego, jak na płótno.

        – Broda może być, ale okulary są zbyt oklepane... – zamarudziła Carmen.

        – To w takim razie co proponujesz? – Kalle popatrzył na przyjaciółkę w sposób „no dalej, jak jesteś taka cwana” i oddał jej pole do popisu. Dziewczyna jedynie uśmiechnęła się szeroko i uniosła znacząco kilka razy wymodelowane brwi. Zbliżyła się do śpiącego, odkręciła „narzędzie zbrodni” i przystąpiła do działania. Po minucie, Zając dorobił się wspaniałych, równiutkich wąsiorów. Reszta na ten widok parsknęła głośnym śmiechem. Zadowolona z siebie Carmen chciała dorobić mu jeszcze piękne kocie oczy, ale nagle stało się coś strasznego.

        – O nie! – krzyknęła.

        – Co się stało? Budzi się? – Mo popatrzyła na dziewczynę, gotowa w każdej chwili dobyć swoich mieczy, lecz odpowiedź Carmen sprawiła, że niemal przywaliła głową o ramę łóżka.

        – Mój eyeliner się skończył! – Załamana tymże faktem, niemal prawie się popłakała.

        – Boże, kobieto, kupisz sobie nowy... – Amor przejechał zdegustowany dłonią po twarzy, nie wierząc w to, co się dzieje. Carmen jednak spojrzała na niego z mordem w oczach.

        – To była edycja limitowana! Limitowana! – wykrzyczała. – Dostępnych było tylko dwieście takich sztuk..! Wydałam fortunę na niego... – Westchnęła bliska płaczu.

        – Z czego on był, ze złota? – Kalle nie mógł powstrzymać się przed śmiechem. Tragedia koleżanki była dla niego istną komedią.

        – Jedynie z dodatkiem złota – powiedziała obrażając się śmiertelnie na Kallego.

        – Dobra, skończcie odstawiać już ten teatr. Pospieszmy się i skończmy to, co mamy. – Sam ponagliła przyjaciół, a ci, przyznali jej rację.

        – Musimy znaleźć coś, co pisze na czarno, i czego jest dużo.

        – I co nie zejdzie tak prędko – dodał Amor.

        – Ej, to się nada? – Kalle podszedł do Mo i pokazał jej swoje znalezisko. W ręce miał pudełko czarnej pasty do butów. Gwiezdna uśmiechnęła się szeroko.

        – O tak, nada się wprost idealnie! – Wzięła od chłopaka pudełko, podeszła do łóżka i zaczęła przypatrywać się, co by tu jeszcze zmalować.

        – A na co Zającowi pasta do butów, przecież on ich nie nosi. – Amor i Sam wymienili się pytającymi spojrzeniami, lecz ani jedno ani drugie nie znało odpowiedzi, na tak fascynujące pytanie.

        – To teraz nieistotne. Ważne, że nam się przyda. – Mo smarowała Astera. Dorobiła mu przepiękną brodę, poprawiła wąsy na jeszcze grubsze.

        – Brwi, pomaluj mu brwi! – krzyknęła jej przez ramię latynoska.

        – Ok. – Wedle życzenia, domalowała dwie grube krechy nad zamkniętymi oczami Zająca, które w pierwszej chwili przypominały tłuste, czarne gąsienice.        – No, gotowe! – rzekła, a reszta, po przyjrzeniu się Asterowi, dostała tak głośnego napadu śmiechu, że aż zaczęli się turlać po podłodze.

        – Zróbmy sobie selfie na pamiątkę – odezwała się Carmen. Pozostali nie mieli nic przeciwko. Po kilku sekundach leżeli razem ze strażnikiem nadziei na łóżku i robiąc zabawne miny zrobili sobie małą sesję zdjęciową.

        – Misja wykonana! – powiedziała zadowolona z siebie Mo, a przyjaciele jej przytaknęli.

        – I to w dwustu procentach. – Obok Manen stanęła Carmen. – No, a teraz zmywajmy się stąd, jest pierwsza w nocy.

        – Amor, zabierz nas do domu, tylko tym razem nie przenieś nas do wnętrza wulkanu. – Gwiezdna zakomenderowała, przez co Amor zasalutował jej jak rasowy żołnierz.

        – Ok, ale jeszcze muszę zrobić tylko jedno.

        – Co takiego? – Sam i Mo spojrzały po sobie nie wiedząc o co chodzi. Amor, wziął do ręki pudełko z pastą do połowy opróżnione i domalował coś na czole Zająca.

        – Co ty robisz? – spytała Gwiezdna podchodząc do niego.

        – Swój podpis – odrzekł jej dumnie, skończywszy swoje dzieło. Mo rzuciła okiem na bohomaz i omal nie walnęła się otwartą dłonią w czoło.

        – Serio? Serce przebite strzałą? – Normalnie prawie ręce jej opały. – Ale oryginalnie... – Sarkazm w jej głosie aż raził.

        – Ok, teraz już możemy spadać.

        I zniknęli.

        Tak to właśnie Zając otrzymał przepiękny prezent gwiazdkowy od nocnych włamywaczy, którzy nie omieszkali podzielić się swoimi rewelacjami zresztą przyjaciół.


Obecnie w Norze u Zająca Wielkanocnego...


        Zając nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jego piękne, lśniące wąsy i reszta futerka była oblepiona, i obsmarowana jakąś czarną mazią! To sen, tak? Zwykły sen. Zaraz się obudzę... Gadał do siebie, ale jakoś nie chciał się ponownie obudzić w ciepłym, wygodnym łóżku. Jack, kiedy już opanował atak śmiechu, razem Kosiem doczłapali do biadolącego strażnika nadziei. Chłopak chciał położyć rękę na ranieniu przyjaciela, lecz ten zerwał się na równe nogi, i z furią w oczach przygwoździł biednego Frosta do ziemi.

        – Jeśli to twoja sprawka Frost, to przysięgam, że się zemszczę. Tak okropnie, że nie masz pojęcia. – Jego groźny ton sprawił, że Jack poczuł nieprzyjemny dreszcz na ciele. Koszmar, widząc co się dzieje, zarżał głośno, przez co Zając odskoczył od chłopaka o białych włosach na kilka metrów. Senna mara zastąpiła drogę Zającowi do Frosta, co zdziwiło szczerze ich obu.

        – Dzięki, Koś, ale sam bym sobie poradzi.

       – Cześć! Co tam robicie? – Do dwójki strażników dołączyła, znikąd, Manen, uśmiechnięta od ucha do ucha. – Rany, ale mamy piękny dzień, nie sądzicie? Przybyłam wam życzyć wesołych świąt. Także, Wesołych Świąt z okazji Bożego Narodzenia! – wykrzyczała radośnie. Zając i Jack popatrzyli na nią, jakby jej nie znali. Czy to ta sama Mo, co zwykle? Wydaje mi się, że chyba ktoś ją podmienił... Jack nie mógł oderwać wzroku od blond dziewczyny przed sobą, która zmierzała w jego stronę. Wyglądała inaczej, zupełnie inaczej! Uśmiech, taki szczery, beztroski i te oczy, które nie były już tak smutne, ba! One w ogóle nie miały w sobie smutku! Dziewczyna podeszła do niego, chwyciła delikatnie za dłonie, w tym tą, w której Jack trzymał swój kij i spojrzała mu głęboko w oczy. Chłopak miał wrażenie, jakby zaczął tonąć w jej zielononiebieskich oczach, których blask porażał swoją mocą. Tak samo, jak tamtej Mo z Dziennika jej brata.

        Obdarowała go serdecznym uśmiechem, wręcz nie mogąc się powstrzymać. Jack patrzył na nią oniemiały, jakby widział ją po raz pierwszy, co nie do końca było nieprawdą. Postanowiła się zmienić, i to od dzisiejszego dnia.

        – Wesołych, pogodnych i szczęśliwych świąt, Jacku Mrozie. Aby spełniły się wszystkie twoje marzenia, żebyś już nigdy nie musiał być samotny. – Kiedy to powiedziała, zagryzła dolną wargę, jakby się nad czymś zastanawiała. – A co mi tam... – rzekła i przytuliła mocno do siebie skołowanego ducha zimy. Jej ciepło, takie przyjemne, rozlało się po całym ciele Jacka, serwując uczucia, z jakimi jeszcze nigdy nie miał styczności.

        Mo uparcie nie patrzyła na nic innego, tylko przed siebie lub na Frosta. Nie potrafiła spojrzeć na Zająca i nie eksplodować śmiechem i nie zdradzić się, że to ona jest współwinna obecnego stanu, w jakim znajdował się aktualnie Aster. Jak nic wydała by siebie i resztę, a tego nie chciała. Nagle przed oczami stanął jej Koszmar, lecz zignorowała go zupełnie. Po minucie, kiedy już wypuściła Jacka ze swoich objęć, zebrała się w sobie i popatrzyła w kierunku Zająca. Z trudem powstrzymała się przed wygadaniem o tym, że ta śliczna tapeta to między innymi jej dzieło.

         – Wesołych Świąt, kochany Asterze... – I jego też przytuliła, choć oderwała się od Kangura o wiele szybciej niż od Frosta. Już chciała odchodzić, kiedy obok Jacka usiadł Koszmar. Mo popatrzyła na niego, a uśmiech z jej twarzy powoli zniknął. Zastąpiła go śmiertelna powaga. – Co ten Koszmar tutaj robi? – spytała głosem należącym do tej Mo, którą znają strażnicy.

        – Eeee... – Jack nie wiedział co powiedzieć. Mo i jej nowe zachowanie tak bardzo wytraciło go z równowagi, iż zapomniał po co tu tak właściwie przyszedł.

        – Dobra, nieważne.. – Mo machnęła ręką na chłopaka. Po jej dobrym nastroju nie zostało już choćby śladu. Zaczęła podchodzić do stwora, ostrożnie, ponieważ zdążyła zauważyć, iż ten nie jest jakoś specjalnie ufny. – Spokojnie, nic ci nie zrobię. – Mo wyciągnęła ku Koszmarowi rękę. Ten, z wahaniem, podszedł do niej i delikatnie, piaskowym pyskiem otarł się o wierzch jej prawej dłoni.

        – Jesteś wymęczony, zgaduję, że Mrok nie doszedł jeszcze do siebie. – Spokojnym tonem zwróciła się do stworzenia, które przycupnęło na tylnych nogach i patrzyło na nią smutno. Koś przytaknął jej twierdząco, przez co Mo westchnęła. – Coś się wydarzyło, prawda? Skoro ty tak wyglądasz, to z nim pewnie też nie jest najlepiej. Co się stało? – spytała Kosia, lecz ten spojrzał na Jacka, jakby pytał go o pozwolenie, czy może ujawnić to, co pokazał jemu. Mo spojrzała na Frosta lecz ten spuścił głowę na dół, jakby unikając jej wzroku. Nagle Manen wstała. Wyciągnęła przed siebie obie ręce. Między smukłymi palcami dziewczyny zawirował srebrny pył, który z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej ciemniejszy. W końcu, stał się czarny jak smoła, co zadziwiło Jacka i Zająca jeszcze mocniej...


___________________________________________________________

Witajcie Kochani! Cóż, na początku chcę Wam powiedzieć, że przepraszam. Znowu się nie wyrobiłam na czas... ;( Ostatnio ciężko jest mi zdążyć ze wszystkim. Może to przez to, że zbliżają się święta..? Nie mam zielonego pojęcia.. Rozdział został zbetowany przez wspaniałą Sovbedlly :D Dziękuję kochana :*:*:*,
+

Jak jest napisane w tytule, jest to pierwsza część. Dlaczego?
Ponieważ, aby opisać wszystko co chcę w tym rozdziale, jest bardzo długie.
Za długie, dlatego rozdzieliłam to. Myślę, że dobrze zrobiłam :D
Poza tym, ta część jest taka troszkę bardziej śmiechowa, zresztą, pozostawiam ocenę Wam ;)
Jak jest napisane w tytule, jest to pierwsza część. Dlaczego?
Ponieważ, aby opisać wszystko co chcę w tym rozdziale, jest bardzo długie.
Za długie, dlatego rozdzieliłam to. Myślę, że dobrze zrobiłam :D
Poza tym, ta część jest taka troszkę bardziej śmiechowa, zresztą, pozostawiam ocenę Wam ;)
Dobrze, nie zanudzam już Was, pewnie macie ciekawsze rzeczy do roboty,
niż czytanie mojej bezsensownej paplaniny, tak więc, do zobaczenia za dwa tygodnie! (Plus minus.)
Wasza zakręcona Moonlight :*.

x


4 komentarze:

  1. Przeczytałam i jak zwykle nie mogę doczekać się tego co będzie dalej. Jak ja nie lubię czekać na nowe rozdziały!( paradoksalnie pozwalam ludiom czekać na rozdziały u mnie XD)
    Zaskoczyło mnie że Mo potrafi tkać czarny piasek...Nadal jakoś to do mnie nie dociera, widocznie potrzebuję czasu żeby to zrozumieć.
    Czekam kochana na kolejny rozdział i życzę masy weny!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj moja kochana, witaj..
    Jak widzisz, mam pewne trudności z napisaniem kolejnej części, mam co prawda kawałek rozdziału już gotowy, ale jest on stanowczo za krótki na publikację.
    Mam nadzieję, że u Ciebie pracę nad nowym rozdziałem idą znacznie lepiej, niż u mnie. Ja praktycznie "utknęłam w polu".
    Dzięki za komentarz. Ostatnio jakoś blog nie jest zbyt odwiedzany, jednak zdaję sobie sprawę, iż to moja wina. Za często nie wstawiam nowych rozdziałów i teraz mam tego efekty...
    Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam.

    Moon.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie martw się, u nas prace też są w polu...Miałyśmy gotowe rozdziały z wyprzedzeniem, ale przez nieuwagę zbyt wiele rzeczy wyjaśniło się w jednym z nich i teraz musimy pisać od nowa... Szkoła też mi nie pomaga (mi, bo Asiri chodzi do innej i ma już ,,luz".) Jednak planujemy wziąć się w garść i dodać coś przed wakacjami... Może jakiś specjał ;).
    Trzymam kciuki za pisanie (zwłaszcza, że to jeden z moich ulubionych blogów ^^) !

    OdpowiedzUsuń
  4. Serio jeden z ulubionych??? No dziękuję bardzo...! :D Ja też bywam ze swoimi studiami na bakier, także wiem jak to jest. Uwierz mi.
    Jakiś specjał? Już nie mogę się doczekać...

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy