3/28/2017

Rozdział 14 - Duet idealny



        Czy ktokolwiek z żyjących zna definicję szczęścia lub ma na nie sprawdzoną receptę? A może szczęście znajduje nas samo, w najmniej odpowiednim momencie naszego istnienia, kiedy stoimy na rozdrożach, u progu dorosłości, w chwili podjęcia ważnych decyzji? Jestem szczęśliwy – kto ma w sobie tyle odwagi, by szczerze to powiedzieć? Człowiek może być szczęśliwy, nie mając praktycznie nic. Wystarczy mu tak niewiele, aby wypowiedzieć te magiczne słowa. Wystarczy jedna chwila, jedno spojrzenie, jeden gest i już wie, że odnalazł to, czego tak usilnie szukał.
        Z pozoru tak łatwe, wręcz banalne, a w rzeczywistości, być naprawdę szczęśliwym, to przede wszystkim docenianie tego, co się posiada. Nie żądać wciąż więcej i więcej, bo po co? Po co zaśmiecać siebie, swoje serce i umysł nic nieznaczącymi drobnostkami dającymi jedynie pozorne uczucie spełnienia? Życie nie jest tego warte. Szczęście czeka tam, gdzie jest twoje serce. W miejscu, do którego możesz wrócić o każdej porze dnia i nocy.
        Szczęście może przyjść równie szybko, co odejść i co wtedy się z nami dzieje? Co dzieje się ze światem, który nas otacza? Tracąc to, co jest nam najdroższe, wszystko przestaje mieć znaczenie. Świat traci kolory, stając się wyblakłą kliszą bez życia. Stracić je można tak szybko, jak się ono pojawiło, a my, ludzie, wciąż nie doceniamy tego, co już nam dane zostało.
        Szczęście, miłość, przyjaźń oraz pozostałe pozytywne odczucia, relacje i oczywiście pełna akceptacja siebie i docenienie, są doskonałą mieszaniną. Idealnym przepisem na szczęście.

        Czy to się dzieje naprawdę? Może to sen. Księżycu, proszę, dopomóż mi! Jeśli to sen, to nie chcę się z niego wybudzić. Czuł namiętność tyle razy, niemal do znudzenia, lecz czegoś takiego, to jeszcze ani jednego razu w swoim niekrótkim życiu. Powinien być przyzwyczajony do tego, ale... No właśnie, zabrakło mu słów. Nawet jego mózg nie ogarniał zaistniałej sytuacji. Cały świat stanął na głowie. Wokół wszystko zamarło, wiatr przestał wiać, śnieg już nie prószył, odgłosy co do jednego zamilkły. Było słychać tylko bicia ich serc. Dwóch serc, które właśnie, w tym momencie się z sobą zsynchronizowały. Oboje poczuli, jak czas staje w miejscu. Jak przez ich ciała przechodzi przyjemna fala prądu, pobudzając wszystkie możliwe nerwy i fundując im kolejne dawki nieznanych jak dotąd doznań. Ta chwila była po prosu idealna, magiczna.
        Przełomowa.
        Wiedziała na co się decyduje, że od tego nie będzie już odwrotu. Ale ona chciała tego. Całą sobą. Potrzebowała tego, pragnęła, pożądała. Jeszcze w całym swoim życiu nie czuła takiej eksplozji uczuć. To było niewiarygodne, wręcz nie do opisania. Choć nie, było jedno takie, które by się nadało. Idealnie. To było idealne, jak spełnienie naraz wszystkich marzeń. Jakby cały ból, którego doświadczyła w ciągu swego istnienia nigdy nie istniał. Jakby był tylko odległym snem. Zbliżyła swoje usta do ust Amora, jednocześnie czując jak jego ciepłe dłonie przyjemnie grzeją jej skórę twarzy. Dzieliły ich milimetry, kiedy Mo zamknęła całkowicie oczy, dając się ponieść tej cudownej chwili. Jego ciepło było takie przyjemne, niemal uzależniające. Tak cholernie dobre.
        Kiedy jej gorący oddech owiał twarz Amora ten nie wytrzymał. Wpił się w jej usta z dziką zachłannością. Marzył o tej chwili od dobrych kilkudziesięciu lat, i szczerze nie spodziewał się, że to w ogóle nastąpi. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż ten pocałunek przypieczętuje ich wspólny los. Od tego momentu będą złączeni nie tylko relacją czy uczuciem, ale więzią, której nic już nie będzie w stanie zniszczyć. To zainicjowanie czegoś, co w przyszłości pozwoli Mo sprowadzić Lunara na Ziemię, ale nie chciał teraz o tym myśleć. Wreszcie mógł skosztować tych ust. Ust, których nikt, poza nim, nigdy nie spróbuje. Będą tylko jego, ona cała należy już tylko i wyłącznie do niego. A on do niej. Całował ją namiętnie, czekając cierpliwie, aż Mo da mu większy dostęp, co po kilku sekundach nastąpiło. Z rozkoszą pogłębił pocałunek, serwując Manen coraz więcej doznać. Doskonalił się w tej sztuce ponad pięć wieków, więc miał się czym pochwalić. Natomiast Mo, ku zdziwieniu Amora, nie była najgorsza w te klocki jak na nowicjuszkę. Oddawała każdą pieszczotę z równą siłą. Zarzuciła mu ręce za szyję, wplatając palce w jego czarne włosy, przez co przyciągnęła go do siebie jeszcze bliżej. Amor nie pozostał bierny. Po ramionach dziewczyny zjechał gładko rękoma w dół, by objąć swoją gwiazdkę w talii. Jej zapach, bliskość i smak tak go odurzyły, że zapomniał o bożym świecie. Była tylko Manen. Ona i on. Razem. Nawet nie zauważył, jak znalazł się z blondynką pod ścianą.
        Nie wiedziała, co w nią wstąpiło. Co się działo z nią, z jej ciałem i Amora. Każda najmniejsza szczelina między nimi została wypełniona. Zupełnie jakby byli jednością. Czymś, czego żadna siła nigdy nie zdoła rozerwać. Niepowstrzymaną falą tsunami, zdolną zmieść wszystko, co stanie jej na drodze. Taka była właśnie ich wspólna siła. Potęga, z jaką nic nigdy się nie zrówna.

        Po kilku sekundach, które im wydawały się latami świetlnymi, oderwali się od siebie. Zabrakło im tchu. Na koniec Amor złożył ostatni, leniwy pocałunek na nabrzmiałych wargach Gwiezdnej, uśmiechając się przy tym. Serca waliły im tak mocno, że niemal chciały się wydostać na zewnątrz i odtańczyć taniec miłości, rumbę zakochanych. Kiedy strażnik miłości spojrzał Mo głęboko w oczy, ujrzał w nich po raz pierwszy coś, czego nikt jak dotąd nie widział. Jej oczy błyszczały, porażając swą intensywną i unikalną barwą. Jakby gdzieś w nich było ukrytych milion najjaśniejszych gwiazd z całego wszechświata i tylko czekały, aż ktoś je wreszcie odkryje. Dziś nastała właśnie ta chwila. Iskra tląca się w nich ze znikomą siłą, przerodziła się w dziki pożar. I jeszcze ten uśmiech, inny od wszystkich pozostałych. Choć widział podobny, jak kilka dni temu przebudziła się jako Light, ten spowodował, że Mo wyglądała jak zupełnie inna osoba. Jak ktoś, kto nigdy nie zaznał cierpienia.
        – Czy tak właśnie uśmiechała się dawna Manen? – Nie przestawał się uśmiechać. Nie mógł się powstrzymać. Raz za razem składał tym razem delikatne niczym muśnięcie skrzydeł motyla, pocałunki na jej szczęce i nie przestawał zjeżdżać w dół.
Gwiezdna zachichotała pod nosem, lecz z jej ust wyrwał się cichy pomruk, kiedy Amor zaczął obdarowywać jej szyję pocałunkami. Na Boga, to było takie przyjemne... Dlaczego ona wcześniej się nie odważyła na to?
        – Dawna Manen umarła wraz ze swoim bratem. Teraz jestem kimś zupełnie innym, ale dla ciebie zacznę tamtą mnie przypominać – wyszeptała mu do ucha, mocniej pociągając za jego włosy. Amor oddalił się od niej na wyciągnięcie ramion, fundując jej uśmiech po brzegi wypełniony miłością. Mo odwzajemniła uśmiech, chwaląc się idealnie białymi zębami. Patrzyli sobie w oczy, czerpiąc z tej chwili jak najwięcej, jednak po jakimś czasie, znowu, przeszkodziło im chrząknięcie. Mo niemal zazgrzytała zębami. Powoli chyba staje się to już tradycją., zażartowała w myślach. Jednocześnie z Qupido odwrócili głowy z tym samym kierunku i zobaczyli stojącą, szczerzącą się Summer, która niezbyt elegancko opierała się o otwarte drzwi.
        – A już myślałam, że nigdy do tego nie dojdzie... Hej Pierre! Wygrałam! – Sam wrzasnęła na całą uliczkę, w której się znajdowali. Ze środka budynku dało się usłyszeć jęk zawodu i kilka gwizdów, co absolutnie zdezorientowało Manen i Amora. Ci dwoje popatrzyło na siebie, nie wiedząc o co chodzi, po czym przenieśli pytające spojrzenia na Patronkę Lata, która właśnie odprawiała swój taniec radości.
        – O czym ty mówisz? – Niemal jednocześnie wypowiedzieli to samo zdanie, czym wprawili Sam w jeszcze większy stan euforii. Ciemnooka popatrzyła na nich z rozczuleniem, jak na małego szczeniaczka. Westchnęła przeciągle, ścierając niewidzialną łzę z kącika oka.
        – Ooo, jesteście razem tacy słodcy. Pasujecie do siebie niemal idealnie. Wiedziałam, że wasze spiknięcie to tylko kwestia czasu, ale nie powiem, długo kazaliście nam czekać, oj długo... – Paplanina Sam zaczęła wprawiać Gwiezdną w irytację. Rzadko denerwowała się na Sam, ale dzisiaj miała ku temu znaczący powód.
        – Dziewczyno, mów o co chodzi, albo wyślę cię daleko w kosmos!
        – No dobra, nie unoś się tak... – Sam uniosła ręce do góry w geście poddania, jednocześnie przewracając oczami. – Więc wszyscy w klubie wiedzą, że coś do siebie czujecie i mieliśmy rację! Kilka lat temu z Pierrem założyłam się, że w ciągu pięciu lat wyznacie sobie to, co czujecie do siebie nawzajem, i ja wygrałam. – Sam wypięła dumnie pierś do przodu, jakby chciała się pochwalić całemu światu, co rzecz jasna chciała uczynić.
        – Ja obstawiałem, że choćby minęło i z dziesięć lat, to żadne z was by się nie przyznało do swoich uczuć. – Do Sam dołączył czarnoskóry chłopak uśmiechający się od ucha do ucha. Mo aż otworzyła usta ze zdziwienia. Popatrzyła zszokowana to na Sam, to na Pierra nie wiedząc co powiedzieć, chyba pierwszy raz w życiu. Kiedy przyswoiła sobie w pełni, co ta dwójka przed chwilą powiedziała, niemal spaliła się ze wstydu.
        – Oj Mo, nie patrz tak na nas. To prawda, a od niej nie uciekniesz. Kochacie się i to jest piękne! Teraz tworzycie prawdziwy duet. Idealną parę! – Summer podbiegła do nich i obydwoje naraz przytuliła. Po kilku sekundach Gwiezdna opanowała się, Amor też i oddali uścisk. Święta Trójca z The MoStar rozumiała się przecież bez słów. Czasami zdarzały się jedynie wyjątki.
        – To co, musimy to uczcić, nie? – Pierre zatarł ręce z podekscytowania. Już czuł, że zapowiada się kolejny melanż roku.
        – Przyjacielu, czytasz mi w myślach, – Qupido pokazał na ciemnowłosego barmana wyprostowanym palcem. Uwieszając się na nim ramieniem, i śmiejąc jak to faceci, zniknęli wewnątrz klubu. Sam i Mo zostały same, patrzyły na drzwi, w których przed kilkoma sekundami znikli ich przyjaciele. W pewnym momencie Sam złapała Manen za rękę. Blondynka spojrzała na przyjaciółkę nadal roziskrzonymi oczami. Nie minęła minuta, a te ponownie wpadły sobie w ramiona, tuląc się z całych sił.
       – Oby wam się udało. Życzę ci tego z całego serca. Żebyś już zawsze tak się uśmiechała. Amor jest dla ciebie wybawieniem, to widać na pierwszy rzut oka. Tak się cieszę, że nareszcie to zrobiliście. Zobaczysz, teraz będzie ci o wiele łatwiej. – Sam niemal mówiła przez łzy. Była szczęśliwa. Kochała Mo niczym siostrę, chciała dla niej jak najlepiej. Jako jej przyjaciółka zawsze wiedziała nieco więcej od pozostałych, i tak jak Amor była dla Mo podporą. Manen mocniej ścisnęła w swoich ramionach brunetkę. Jej słowa znaczyły bardzo wiele.
        – Dziękuję. Nawet nie wiesz ile znaczą dla mnie twoje słowa. Ja też życzę ci szczęścia, abyś przez resztę wieczności pozostała właśnie taka, bo jesteś wspaniała. – Po kilku minutach przytulanek, odkleiły się wreszcie od siebie. Miały łzy w oczach. Od teraz ich wspólna relacja również stała się o wiele mocniejsza. – No dobra, koniec tych sentymentów. Pora wziąć się za robotę. – Gwiezdna ruszyła ku wejściu do dyskoteki, a za nią podążyła Sam.
        – Tak, masz rację. Sylwester za pasem, a my nie jesteśmy gotowi – rzekła i razem udały się do reszty ekipy, gdzie Pierre i Amor już rozkręcili niezłą imprezę.

        Jak tylko drzwi zamknęły się za Patronką Lata, powoli tajemniczy obserwator, który widział całe zdarzenie, także pocałunek Mo i Amora, wyszedł z cienia. Udało mu się pozostać niezauważonym, a doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ile ryzykował, podchodząc tak blisko gwiezdnej strażniczki. Z drugiej jednak strony musiał wypełnić rozkazy. Przecież nie mógł powiedzieć swoim władczyniom, iż nie podołał zadaniu. Miał pilnować strażnika miłości, nie spuszczać z niego oka i czekać, aż nadejdzie rozkaz pojmania go. Chłopak nie wydawał mu się zbyt wielkim zagrożeniem, również jedna z córek Matki Natury nie sprawiała wrażenia silnej. Nie mógł pozwolić sobie na tak niedorzeczny błąd, jakim jest niedocenienie przeciwnika. Poza tym kręciła się tu ta Gwiezdna, a z nią wolał nie stawać do walki. Zdawał sobie sprawę, że w starciu z nią nie ma najmniejszych szans, dlatego chował się wśród cieni, wyciszając swoją aurę najmocniej, jak tylko się dało. Gwiezdna stanowi ogromny problem. Jak miał dostać się do Amora, skoro ta blondi była praktycznie non stop przy nim? Domyślał się, iż powierzone mu zadanie nie będzie łatwe, zaś najmniejszy jego błąd będzie surowo ukarany. On nie chciał tego pod żadnym pozorem. Nie chciał znowu zostać zamknięty w ciemnym podziemiu. Więzieniu, gdzie nie dochodzi światło dnia. Nie. Nie zawiodę. Pomyślał z determinacją. Znajdę sposób, by wypełnić moją misję. Sprawię, że one będą ze mnie dumne... Z takim przekonaniem uśmiechnął się wrednie pod nosem, rozpływając się w cieniu.

        Wracając od Jammiego, Jack postanowił udać się do Toothiany. Obiecał, iż zajrzy do niej niebawem, a że nie miał nic ciekawego do roboty, przywołał do siebie wiatr i nakazał mu zanieść się do Zębowego Pałacu. Leciał sobie już dobrą chwilę, wywijając po drodze fikołki lub formując nowe chmury śniegowe. Nie chciał zaniedbać swoich obowiązków. Zima trwała w najlepsze, a Jack Frost musiał dbać o swą dobrą renomę ducha zimy.
        Chłopak o białych włosach tak zatracił się w zabawie, że niechcący na kogoś wpadł, i tym kimś a raczej czymś był Koszmar. Koń, choć zdawać się mogło to niemożliwe, wyglądał jeszcze bardziej odrażająco i tak jakoś mizernie. Jakby był poważnie chory. Jack pozbierał się do kupy po kilkunastu minutach szoku i pierwsze, co chciał zrobić, to zaatakować senną marę, lecz ta, widząc poczynania strażnika zlękła się i skuliła. Wystraszyła się chyba jeszcze bardziej niż sam Frost. Zachowanie piaskowego stwora zdziwiło Jacka jeszcze bardziej. Koszmar wyglądał jakby skomlał ze strachu. Strażnik zabawy opuścił nieco swój kij w dół, cały czas miał się na baczności. Przecież miał przed sobą jednego ze sługusów swojego największego wroga. Koszmar spojrzał nieśmiało na Jacka, a gdy zobaczył, że ten nie celuje w niego swoją bronią, wyprostował się nieco.
        – Eee... cześć? – Jack pomachał nieśmiało stworowi, na co ten prychnął w odpowiedzi. Jack wziął to za odpowiedź. – No... – Białowłosy potarł z zakłopotaniem kark – Mrok cię wysłał na szpiegowanie? – Koń pomachał głową na nie. – To może wygnał? – Znowu odpowiedź przecząca. – To, no nie wiem... sam uciekłeś? – Jack poczochrał się po swojej białej głowie, strzelając nieprzemyślane pytanie, które okazało się trafne. Koszmar przytaknął ochoczo, siadając w powietrzu.         – Serio, zwiałeś?! Dlaczego? – Jack założył swoją laskę za głowę i oparł na niej obie ręce. Z zainteresowaniem obserwował, jak Koszmar próbuje mu przekazać swoje rewelacje, ale jak na złość, chłopak nic nie zrozumiał. Już z Piaskiem szłoby się szybciej dogadać. Koń zaczął prychać i kręcić łbem, jednakże jego starania szły na marne. Jack nie skumał ani jednego słowa.
        – Dobra, daj sobie spokój i tak nie zrozumiem ni słowa. Jakbyś umiał to pokazać, tak jak Piasek, to byłoby jakieś ułatwienie... – Jack opuścił ręce ze zrezygnowaniem i już chciał dać sobie spokój z tą konwersacją, ale Koszmar powstał nagle na równe nogi i zaczął prychać. Jack przestraszył się nieco. Nie ufał temu potworowi, ponownie przybrał pozę do ataku. Koszmar opamiętał się, cofnął kilka kroków chcąc dać Frostowi do zrozumienia, że nie ma złych intencji. Następnie wydał z siebie jakby końskie westchnienie, i zaczął się rozpływać. Dosłownie! Z czarnego piasku zaczęły formować się niezidentyfikowane kształty, co w pierwszej chwili totalnie zszokowało Jacka. To Koszmary tak w ogóle potrafią?! Kilka sekund później z piasku zaczęły wyłaniać się jakieś kształty; klatki, niezliczone kręte schody.
        – To kryjówka Mroka. – Najwidoczniej zgadł, ponieważ kształty rozmazały się i zaczęły formować w coś innego. Tym razem czarny piach zaczął przybierać postać Mroka leżącego na łóżku. Wyglądało to trochę zabawnie. Jack zacząłby się nawet śmiać, gdyby nie kolejna postać. Ktoś wyłonił się z cienia, tak po prostu, i coś zrobił Pitchowi. – Ktoś go odwiedził? – Jack chyba nie do końca trafił, bo obraz się nie zmienił. – Zaatakował? – Tym razem udzielił dobrej odpowiedzi. Piasek przybrał teraz postać Mroka, który mdleje po wstaniu z łóżka, a otaczające go Koszmary padają razem z nim. Książę Koszmarów próbował walczyć, przywołał więcej swoich sennych sług, lecz tajemniczy cień z łatwością się ich pozbył i poważnie ranił Pitcha jakimś mieczem. Na koniec cały piasek uformował się w krótkie zdanie: Z pozdrowieniami od Sióstr Ciemności. Przed Jackiem ponownie pojawił się senny koń, który patrzył smutno na białowłosego.
        – Siostry zaatakowały Mroka? I ktoś im w dodatku pomaga?! Trzeba o tym powiedzieć reszcie i Zołzie! Ej, jeśli zabiorę cię na biegun, pokażesz innym to samo co mnie? – Jack dopadł do Koszmaru, a ten pokiwał na tak. – Dobra, to chodź. Nie mamy czasu do stracenia!

        Nie minęło dziesięć minut, a Jack z nowym towarzyszem przekroczyli bramę bazy. Koszmar rozglądał się z zafascynowaniem nowemu budynkowi, co nie uszło uwadze Frosta. Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Ten Koszmar nie wydawał mu się taki zły, szło się do niego przyzwyczaić. Razem ze sennym stworzeniem przekroczyli próg bazy, ale udało im się zrobić jedynie jeden krok, gdyż znikąd pojawiły się yeti z broniami we włochatych łapach z Northem, po zęby uzbrojonym, na czele.
        – Co to ma znaczyć, Jack?! Co to coś tutaj robi?! – North wymierzył swoimi ostrymi jak brzytwa mieczami w przestraszonego Koszmara, który schował się szybko za plecami ducha zimy.
        – Spokojnie, jest ze mną. Przyprowadziłem go, bo... – Jack uniósł ręce w geście obronnym. Chciał wszystko wytłumaczyć jak się należy, ale Mikołaj nie słuchał jego wyjaśnień.
        – Że co?! Jak to sam go tutaj przyprowadziłeś? Czyś ty kompletnie ogłupiał?!
        – North, posłuchaj mnie przez chwilę! – Jack zrobił krok w stronę strażnika zachwytu, a Koszmar za nim zrobił to samo. – Sam na początku zareagowałem tak jak ty, ale jest coś, o czym musisz się dowiedzieć i reszta tak samo. Wezwij pozostałych, wtedy przekonasz się, dlaczego przyprowadziłem go ze sobą.
        – Jack, ja nie mam teraz czasu na takie pierdoły... – North chciał zbyć chłopaka, lecz ten nie pozwolił mu na to. Za pomocą swojej mocy, użył silnego podmuchu wiatru, który omal nie ściął brodatego z nóg. – Czy ciebie do reszty pogięło?!
        – Nie zostawiłeś mi wyboru, a teraz patrz i zamknij z łaski swojej jadaczkę. Koszmarku, do dzieła. – Jack ostatnie słowa skierował do kulącego się za nim stwora, który niechętnie postąpił kilka niepewnym kroków na środek korytarza. Northowi ukazała się ta sama historia, co wcześniej Jackowi, jednak tym razem chłopak dopowiadał potrzebne komentarze. Kiedy seans dobiegł końca, North wyprostował się powoli. Nie odrywał wzroku od sługusa Pitcha, patrzył na niego, jakby Gwiazda miała zostać odwołana.
        – Ożesz ty...
        – Mówiłem. – Jack stał z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
        – Trzeba natychmiast wezwać tu Manen i resztę. Jeśli to prawda, a Pitch tam umiera, to mamy poważny problem. Jack, zajmij się tym! – North obrócił się na pięcie, po czym otrzepał się z kurzu, którego na sobie nie miał, i ruszył ku nowemu warsztatowi. Jego ostatnie słowa sprawiły, że Jack stracił na chwilę równowagę, niemal padając na marmurową posadzkę.
        – Co? A dlaczego akurat ja? – spytał chłopak patrząc na Mikołaja, jakby ten zabrał mu jego kij. North westchnął jedynie zrezygnowany. Czasami roztrzepanie tego chłopaka nawet jego osłabiało.
        – Bo ja jestem dzisiaj zajęty, Jack. Jaki dziś mamy dzień? – Strażnik zachwytu miał nadzieję, że tym pytaniem jakoś naprowadzi młodzieńca na właściwą odpowiedź.
        – Eee... wtorek? – Jego odpowiedź sprawiła, że North uderzył się otwartą dłonią w czoło, a obserwujące ich yeti pokręciły głową z dezaprobatą.
        – Wigilię. Dzisiaj jest Wigilia! Za chwilę wyruszam, by rozdać prezenty, więc to chyba oczywiste, że nie mogę się tym zająć! – North niemal krzyknął na Jacka, który przewrócił oczami niczym niezadowolone dziecko.
        – Ok ok, już się tak nie unoś, bo ci broda posiwieje... – Frost machnął lekceważąco ręką, minąwszy przyjaciela. Udał się do głównej sali, w celu wezwania pozostałych strażników. Zaś North, w swoim odświętnym stroju podążył do garaży. Tam już czekały na niego wypolerowane na błysk, podrasowane, nowiuteńkie sanie zaprzężone w renifery. Kiedy nadszedł ten wyczekiwany przez okrągły rok moment, North chwycił za lejce, mocno nimi potrząsając, dając tym samym znak rogaczom by ruszyły. Z szerokim uśmiechem na ustach i krzycząc w niebo głosy jak opętany, opuścił bazę, aby dać dzieciakom wspaniałe, pełne zachwytu święta.

        Frost przemierzał właśnie piękny korytarz ustrojony świątecznie w girlandy, jemiołę, lodowe rzeźby i cudowne obrazy na ścianach. Choć wydawać się mogło, że to istny, pełen przepychu pałac, jak się szło jego korytarzami odnosiło się zupełnie odwrotne wrażenie. Z każdego zakamarka biło niewyobrażalne ciepło, a pomieszczenia zachęcały do przekroczenia ich progu niczym w bajce dla dzieci. W końcu dotarł pod podwójne, masywne drzwi prowadzące do przepięknej sali. Serca całej bazy. Jack wkroczył do środka i nagle stanął jak wryty, uświadamiając sobie coś bardzo ważnego. Na środku pomieszczenia, gdzie w starej bazie stała ogromna Sfera Snów z panelem kontrolnym, była jedna wielka pusta! Przecież Zołza nie stworzyła jeszcze nowej Sfery Snów! I co teraz??!!
        – No pięknie. Po prostu pięknie! – Jack krzyknął zdenerwowany w przestrzeń, obrócił się gwałtownie i niemal nie dostał zawału. Za nim stał Koszmar, który nie wiedział co ze sobą zrobić. – Na Księżyc, chcesz żebym po raz drugi wyzionął ducha? – Jack złapał się za serce lewą ręką, uspokajając nierówny oddech. – Wystraszyłeś mnie. – Koszmar zwiesił nieco łeb w geście przeprosin i położył czarne uszy po sobie. – No dobra, trzeba wymyślić inny sposób na poinformowanie pozostałych, ale nie mam pomysłu. – Jack chwycił się za głowę, zmuszając swoje szare komórki do intensywnego myślenia. Czarny koń usiadł na tylnych nogach, gapiąc się na chodzącego w tę i z powrotem chłopaka. Nagle Frost się zatrzymał.
        – Tak, to jest chyba to. Powinno się udać. Słuchaj Koszmarku – zwrócił się nagle do nowego towarzysza, przez co ten nastawił uszu. – Weźmiemy jedną ze śnieżnych kul Northa i przeniesiemy się do Kangura. Stamtąd, jak już go przekonamy, udamy się tunelami do pozostałych. Niezły plan, co? – Jack uniósł wysoko głowę do góry, dumny ze swojej inteligencji. Koń pomachał zamaszyście łbem, przyznając tym samym Mrozowi rację. Jack uśmiechnął się do niego. Chyba zaczął go lubić.
Nie czekając ani chwili dłużej, pognali do gabinetu Northa. Kiedy już tam dotarli wtargnęli do środka jak burza, to znaczy Jack. Koszmar trzymał się cały czas z tyłu, w obawie, iż ktoś go może zaatakować. Przecież ciągle był ich wrogiem. W tym samym czasie Frost dobrał się do biurka świętego i zaczął przetrząsać wszystkie szuflady po kolei. Grzebał w nich, wyrzucał przedmioty nie chowając ich z powrotem, lecz rzucał za siebie jak nic niewarte śmieci. Po minucie gabinet Northa zamienił się w pobojowisko, jednak Jack się tym w ogóle nie przejął. Przecież później posprząta. Została mu ostatnia szuflada, lecz ta była zamknięta na klucz. To zdziwiło nieco strażnika zabawy. Czyżby North miał jakieś tajemnice? Taka myśl przemknęła przez głowę chłopakowi. Nie zastanawiając się długo przyłożył prawą dłoń do zamka wypełniając szczelinę mechanizmu twardym lodem. Kiedy zabrał rękę z dziurki na klucz wyłonił się sopelek, przypominający uchwyt. Z zadowoloną miną przekręcił klucz w zamku. Jego uśmiech powiększył się jeszcze bardziej, kiedy usłyszał kliknięcie. Z bananem idioty na twarzy, otworzył zakazana szufladę i przeżył niemały zawód. W środku, oprócz starej zniszczonej księgi, było kilka śnieżnych kul, których szukał i nic więcej. Frost sięgnął w westchnieniem po jedną kulę. Pakując ją do kieszeni bluzy na brzuchu, postanowił zapakować, tak na wszelki wypadek, jeszcze ze cztery. Już miał zamykać skrytkę, ale jego oczy przykuła owa książka. Dlaczego North ją ukrył? Może jest w niej coś, co chciał ochronić? Nie myślą już za wiele, zabrał i książkę, zamknął szczelnie szufladę i wybył z gabinetu, zostawiając bałagan. Zmierzając do swojego pokoju, chłopak zaczął dokładniej przyglądać się zagadkowemu woluminowi. Zaciskając mocniej usta próbował przeczytać tytuł, ale nie dał rady. Był napisany w jakimś obcym mu, dziwacznym języku. Postanowił zajrzeć do niej, więc otworzył ją na pierwszej stronie. Tam widniał przepiękny rysunek słońca, księżyca i gwiazdy złączonych w jednym magicznym okręgu. Przechodząc przez próg pokoju przepuścił jeszcze tylko Koszmara, po czym zamknął drzwi. Nie odrywając wzroku od książki usiadł po turecku na swoim łóżku, położywszy kij obok siebie. Koszmar zajął miejsce obok posłania Frosta, czekając z niecierpliwieniem na to, co chciał zrobić białowłosy. Jack, cały czas trzymając książkę jedną dłonią, lewą dotknął ręcznie zapisanej stronicy. Delikatnie przejechał palcami po słońcu, kiedy stało się coś niespodziewanego. Rysunek rozbłysł jaskrawym złocistym światłem, przez co Jack wyrzucił książkę z rąk. Tom upadł na pościel grzbietem do góry, otwierając się na jakiś przypadkowych stronach. Frost wraz z Koszmarem oddalili się jak oparzeni od tego czegoś jak najdalej, czyli pod samą ścianę. Jack wystraszył się nie na żarty, czego dowodem były ściągnięte brwi i przyspieszony oddech. Książka nie przestawała lśnić, ale poza tym nic więcej się nie działo, więc chłopak, po kilku minutach rozważań, wziął ostrożnie błyszczący przedmiot ostrożnie i zaczął się przyglądać zapisanej odręcznym, nienagannym pismem stronicy. O dziwo, Jack mógł bez problemów odczytać treść. Wtedy zaczęło się dziać coś jeszcze bardziej zaskakującego. Frost zaczął czuć lekki ból głowy, a zaraz później obraz mu się rozmazał. Spanikowany nie wiedział co zrobić, chciał jakoś odepchnąć to wszystko od siebie, walczyć, jednakże nic mu to nie dawało. Kiedy ponownie otworzył oczy, przeżył szok. Ogromny szok. Nie wiedzieć jakim sposobem znajdował się w przestrzeni kosmicznej! Szybował wśród meteorytów, gwiazd, szczątków innych kosmicznych skał, i nie wiedzieć skąd, ale odczuwał radość. Całym sobą, jakby robił to po raz pierwszy. Wtedy mimo woli odwrócił głowę w prawą stronę. Obok niego, na równi z nim mknęła jakaś blondwłosa dziewczynka ubrana na biało. Śmiała się głośno, a jej śmiech był przepełniony szczęściem. Mimo własnej woli, on zawtórował jej, przez co blondynka obróciła się w jego stronę. Kiedy ujrzał rozświetloną twarzyczkę dziewczynki, która na oko mogła mieć z jakieś osiem, dziewięć lat, coś w nim drgnęło. Ależ ona jest podobna do Zołzy! Niemal jak dwie krople wody! Będąc pod wielkim zaskoczeniem, z jego własnych ust zaczęły wychodzić słowa o innej barwie i w niższym tonie głosu.
        – I co powie moja mała księżniczka, co? – Mała blondynka posłała zdegustowane spojrzenie w jego stronę i zatrzymała się gwałtownie w miejscu, unosząc się w przestrzeni kosmicznej. Jej do ramion włosy zafalowały, a odbijająca się od nich magiczna łuna zatańczyła wokół głowy małej.
        – Nie jestem już mała! – krzyknęła rozeźlona, splatając z obrażoną miną swoje drobne ramiona na piersi. Jack zbliżył się do niej, ukucnął, by jego głowa była na wysokości jej i obdarował zagniewaną istotkę uśmiechem.
        – Dla mnie zawsze będziesz moją małą księżniczką, wiesz? Nawet jak skończyć sto, pięćset czy tysiąc lat, na zawsze nią pozostaniesz. – Pogładził jej zaczerwieniony ze złości policzek, dzięki czemu dziewczynka na niego spojrzała. Nie minęła minuta, a mała również się uśmiechnęła. – No, taki uśmiech chcę widzieć u ciebie zawsze, zrozumiano? – rzekł do niej, udając ton dowódcy wydający rozkaz swoim podwładnym.
        – Tak jest bracie! – Blondynka zasalutowała, po czym rzuciła się ze śmiechem na niego. Po tym zdarzeniu, Jack ponownie poczuł nieprzyjemny ucisk w głowie, i nim zdążył zorientować się co się dzieje, na powrót był w swoim pokoju na biegunie, z tą cudaczną książką w ręku i z Koszmarem po swojej prawej stronie. Koś prychnął, jakby wyczuł skołowanie Frosta, ale ten zignorował je. Jack przewertował kilka stron dalej, wczytał się w tekst, tym razem przygotowany na ujrzenie kolejnej wizji. Nie pomylił się. Świat przed nim znów zawirował, a jak wrócił do normy, ponownie znalazł się w kosmosie. Zdążył się zorientować, że musi znajdować się w obcym ciele, i że to są czyjeś wspomnienia. Musiał się dowiedzieć czyje. Tym razem przechadzał się po jakimś pustkowiu, gdzie było pełno szarych skał i pyłu w tym samym kolorze. Kłębiło się w nim wyczekiwanie, jakby czekał na coś bardzo ważnego. Przechadzał się w tę i wewte z rękoma złączonymi za plecami.
        – Musisz się lepiej skoncentrować. Potrafisz to. Tylko się skup. – Takie słowa wypłynęły z jego ust.
        – Przecież robię to tak, jak mnie uczułeś! – Usłyszał głos tamtej dziewczynki z poprzedniej wizji, lecz ten był nieco dojrzalszy. Ciało w jakim się znajdował obróciło się w lewo i Jack ujrzał znajomą blondynkę wyglądającą na nieco starszą. Przypominała mu teraz bardziej dwunastolatkę. Stała z rękami wyciągniętymi przed siebie. Miała mocno ściągnięte brwi i usta zaciśnięte w cienką linię. Nagle wypuściła z siebie powietrze, padając na srebrzystą glebę tyłkiem, wzbijając małe tumany kurzu. – Nie wychodzi mi to. Jestem do niczego, Mim. – Zrezygnowana dziewczyna ukryła twarz w dłoniach. Ciało, w którym przebywał obecnie Frost ruszyło ku niej. Usiadło obok i objęło ją opiekuńczo ramieniem.
        – Nie pozwalam ci tak mówić, siostro. W przyszłości będziesz potężną i wspaniałą Gwiezdną, zobaczysz.
        – Jak mam nią być, skoro nie potrafię wytworzyć głupiego światła? – Blondwłosa spojrzała na niego, a w jej oczach czaiła się irytacja. Jej oczy były identyczne z oczami Manen, ta barwa źrenic, sposób w jaki patrzyły... Ale jednocześnie były inne. Oczy Mo były smutne, iskierki w nich ledwo się tliły, a te należące do tej dziewczynki buchały świetlanym ogniem nie do poskromienia.
        – Ja w twoim wieku też miałem z tym problem, a przecież mam tylko jedną domenę. Ty masz aż dwie, dlatego tobie jest jeszcze ciężej się tego nauczyć, ale ja w ciebie wierzę, Mo. Zobaczysz, będziesz silniejsza ode mnie...
        Mo...
        – Mim, dziękuję. Jesteś najlepszym bratem, jakiego można sobie zażyczyć. – Młodsza wersja Mo wtuliła się w Mima-Jacka, a ten objął ją czule ramionami.
        – Pamiętaj, że jestem twoim jedynym bratem, księżniczko. – W odpowiedzi zaśmiał się głośno i przewrócił siebie i Manen na plecy. Blondynka pisnęła zaskoczona, ale zaraz i ona wybuchła gromkim śmiechem. – Ty i ja jesteśmy na siebie skazani, więc nie masz innego wyboru. Musisz mnie uwielbiać.
        – Oo, patrzcie patrzcie. Narcyz się odezwał!
        – Coś ty do mnie powiedziała, ty mała smarkulo? – Ciało, w którym przebywał Jack zawisło nad śmiejącą się Mo. Jej śmiech był tak szczery, dźwięczny, aż niemożliwy. – Mylisz się, najdroższa siostro. Ja jestem twoim idealnym starszym bratem i drugą połową ciebie. Więc, skoro ja jestem narcyzem, co absolutnie – niemal wykrzyczał – nie jest prawdą, to ty też nim jesteś. Jesteśmy duetem. – Na koniec wyszczerzył się jak głupi do sera. Mo po nim przewróciła jedynie oczami.
        – Jedno wiem na pewno. Jesteś... niemożliwy. – Westchnęła blondynka i oboje zaczęli się śmiać.
        Mo... więc... Więc to jest Mo?! To naprawdę ona??!! Taka młoda... O, na Księżyc, czyżby to były wspomnienia... jej brata?! Jack nie mógł wierzyć w to, co widzi. Odebrało mu mowę. Kiedy wrócił do rzeczywistości, siedział jak sparaliżowany na wygodnym materacu, nie mogąc wydusić z siebie choćby jednego słowa. Koń podszedł do niego. Szturchnął go lekko w ramię, lecz Jack nie zareagował. Popatrzył za to na trzymaną przez siebie książkę, zamknął ją powoli i odłożył na pościel. W głowie strażnika zabawy zrodziły się kolejne pytania, na które musiał znaleźć odpowiedź, jakby od tego zależało jego dalsze życie. To chyba jest dziennik brata Zołzy, ale skąd on u licha wziął się u Northa w biurku?! Może Mo sama mu go oddała na przechowanie... nie. Nie zrobiłaby tego. A co, jeśli ona nie wie, że North go ma, co jeśli ona w ogóle nie wie o jego istnieniu? Nie patrząc na to, iż prawie stratował sennego konia, ruszył na środek pokoju, wyciągnął jedną śnieżną kulę z kieszeni, po czym rzucając nią o podłogę otworzył portal do Nory Zająca Wielkanocnego. Zanim do niego wskoczył, złapał za ogon Koszmara i zniknął w kolorowym świetle, zostawiając dziennik Mima na swoim łóżku.


        Jack nie podejrzewał, że właśnie wszedł w posiadanie czegoś, co może zmienić los nie tylko galaktyki, ale również samej Manen, bowiem ta niepozornie wyglądająca książeczka, zawiera tajemnice o jakich sam strażnik czasu nie ma pojęcia. Prawdę o losach Gwiezdnych, wskazówki, jak w pełni opanować gwiezdną moc, oraz jak przywrócić do życia Upadłego...  


______________________________________________________


        
        Witajcie Kochani! Przybywam z nowym rozdziałem, w sumie to spóźniona. Dlaczego? Ponieważ on w ogóle nie powinien się dzisiaj ukazać! Dopiero, co skończyłam go pisać. Jest niesprawdzony, z błędami i w ogóle do niczego. Jednym słowem: jest ZŁY. Przyznaję, ze mogłam się lepiej postarać, ale uwierzcie mi, nie mogłam. Nie potrafiłam... Dopadł mnie smutek i tak nie zdołował, że straciłam wenę niemal na cały tydzień. Totalna porażka.
        Rozdział zbetowała, jak zwykle Sovbedlly :D. Chciałam jeszcze tylko powiedzieć (napisać), iż ostatnio jakoś mniej się Was zrobiło. Odnotowałam mniejszą ilość wejść na bloga, co trochę mnie zasmuciło. Nie wiem, czym może to byś spowodowane. Jeśli coś jest nie tak, nie podoba się Wam, to piszcie mi. Postaram się jakoś temu zaradzić :)
        No dobrze, na tym zakończę swoje biadolenie. Mam nadzieję, że nie rozczarowałam Was tym rozdziałem, inaczej moje serduszko rozleci się na miliardy kawałeczków... ;( Do usłyszenia niebawem, gwiazdeczki moje,
        wasza Moonlight. 

2 komentarze:

  1. Jej jej jej!!
    Amor i Manen, od zawsze wiedziałam, że coś musi się zadziać ! <3
    Rozdział bardzo fajny, są błędy, ale każdy je popełnia :)
    Czekam na kolejny rozdział, jestem ciekawa co na to wszystko Jack ^^
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, moja droga kobietko..!
      Błędy są, i to jeszcze jakie..., lepiej nie mówić, hahaha, No tak. Stało się Mo i Amor - razem. To było w moich planach od dawna, ale to dopiero początek historii miłosnej. Zdradzę tylko, że Jack będzie miał w niej swój niemały udział ^^.
      Dziękuję za komentarz, to dla mnie dużo znaczy. Wiem, że pewnie masz dużo nauki, a tak znalazłaś czas na przeczytanie mojej dzisiejszej wypociny. Dzięki Ci wielkie..!
      Pozdrawiam,
      Moonlight.

      Usuń

Obserwatorzy