Strata.
Samotność.
Tęsknota.
Każde z nich boli na swój
sposób. Zadają takie cierpienie, że wolimy poddać się nawet
śmierci, by się od nich uwolnić. Najdziwniejsze jest jednak to, że
ta jedna jedyna, najważniejsza spośród cnót, może do nich
doprowadzić, a przecież powinna dawać szczęście. Tak nam się
wydaje. Tego właśnie od niej oczekujemy.
Miłość.
Jedno słowo, a tak wiele
znaczy. Nie trzeba powiedzieć kocham,
by to okazać. Tak samo nie trzeba powiedzieć nienawidzę,
by nienawidzić. Wystarczą czyny. Od nienawiści do miłości jest
jeden krok – jakże trafne stwierdzenie. Miłość i nienawiść,
odwieczni kochankowie, którzy nie mogą być razem. Rozdarci między
sobą, sprawiający sobie nawzajem największy ból. Kaci dla samych
siebie.
Człowiek
jest zdolny kochać tak samo, jak nienawidzić. Zazwyczaj bywa tak,
że jedno miesza mu się z drugim, zaś najczęściej dochodzi do
tego, że zdaje sobie z tego sprawę, kiedy jest już za późno.
Traci swoją miłość, a wtedy pojawia się uczucie straty. Bywa ono
silne, nie sposób go pokonać. Popada w wielką rozpacz. Pragnie
uczynić wszystko, by móc przestać ją odczuwać, lecz to dopiero
początek. Samotność zaczyna rozbijać go od środka. Popada w
obłęd. Doprowadza do jeszcze większego bólu. Na koniec przychodzi
tęsknota. Świadomość tego, że to lub kogo kochał całym sercem
i duszą, już nigdy do niego nie wróci. Utraceni z serca. Z
miejsca, z którego mogło by się wydawać, że nic ich stamtąd nie
wyciągnie. A jednak. Kochamy, choć jeszcze o tym nie wiemy.
Cierpimy, bo za późno to do nas dociera.
Amor
siedział zgarbiony, trzymając oburącz kubek z zimną już
czekoladą na kuchennym stole. Tępym wzrokiem patrzył na ciecz w
naczyniu, jakby była jedyną istniejącą rzeczą na całym bożym
świecie. Od ponad kilku godzin nie wydobył z siebie ani jednego
słowa. Nie był w stanie, czuł jakby jego struny głosowe zostały
zespawane ze sobą. Mało tego. To
uczucie nie chciało go opuścić. Atakowało go z każdej możliwej
strony. Sprawiało, że topił się od środka. Paraliżowało go.
Próbował z tym walczyć, jakoś zdusić, odepchnąć od siebie, nie
potrafił. Po raz pierwszy w swoim życiu czuł aż tak wielką
nienawiść. Z
opóźnieniem jego ciało zarejestrowało, że ktoś objął jego
dłonie swoimi. Po kilku sekundach rozpoznał tą charakterystyczną
delikatność dotyku, która mogła należeć tylko do jednej osoby.
Uniósł nieznacznie głowę. Czarne kosmyki, jak dotąd
przysłaniające prawie całą pobladłą twarz, odsłoniły jego
oczy. Dwa szmaragdy z domieszką złota, niemal całkowicie straciły
swą hipnotyzującą moc. Teraz wyrażały jedynie cierpienie.
Patrzył bez wyrazu w zielononiebieskie oczy Manen, która
obserwowała go, ani na moment nie spuszczając z niego oka. Choć
może nie wyglądała tak tragicznie jak on, też było po niej
widać, że nie czuje się najlepiej. Jej twarz, zazwyczaj lekko
rumiana, teraz była biała jak papier, a zimne dłonie, którymi
chwyciła jego, drżały nieprzerwanie. Niespodziewanie dziewczyna
uśmiechnęła się delikatnie, posyłając mu spojrzenie pełne
ciepła i troski, a także pewności.
– Jestem
przy tobie. Razem damy sobie z tym radę –
wyszeptała, nie przestając się uśmiechać. Kciukami potarła jego
skórę, chcąc mu dodać otuchy. I udało jej się. Amor odwzajemnił
uśmiech, przez co w jego zielonych oczach zatańczyła malutka
iskierka. Mo przyjęła to za dobry znak.
– No
dobra... – Do kuchni przy warsztacie wszedł Zając, a zaraz za nim
North, który poprawiał swój czerwony płaszcz. – Czy ktoś
łaskawie zechce wyjaśnić, o co się znowu rozchodzi? – Podszedł
do Mo i oparł się bokiem o stół, wlepiając świdrujące
spojrzenie w strażnika czasu, stojącego w koncie wręcz z grobową
miną.
– Czy
to Czarny Pan? Znowu chce zagrozić dzieciom? – Do dyskusji
włączyła się przejęta sytuacją Zębuszka, która fruwała od
jednego strażnika do drugiego, nie mogąc sobie znaleźć miejsca.
– No
mówże, ty stary pierniku! – Ojczulka ponagliła Matka Natura. Ona
również przeczuwała najgorsze, ale nie chciała nawet o tym
myśleć. Wracały nieprzyjemne wspomnienia sprzed tysięcy lat.
– To
nie Mrok. – Niespodziewanie odezwał się Amor. Wszystkie
spojrzenia skupiły się na nim, lecz ten pozostał niewzruszony.
Powrócił do przyglądania się, jakże niezwykle interesującej
płynnej czekoladzie w kubku. – To
nie należy do niego.
– To..
to znaczy co? – Zając wlepił poddenerwowane spojrzenie w
czarnowłosego chłopaka, oczekując odpowiedzi. Amor nie
powiedział już nic więcej. Jedynie wyrwał dłonie z uścisku
Gwiezdnej, i chwycił się za włosy, jakby chciał je sobie
powyrywać.
– Nienawiść...
Amor jest zdolny wyczuć czyjeś emocje nawet z drugiego końca
globu. Wyczuwać, wpływać na nie i kontrolować je. – Mo wstała
ze swojego miejsca i obdarzyła Astera zmęczonym spojrzeniem.
– Myślałam,
że Amor sprawia jedynie, by ludzie się w sobie zakochiwali. –
Ząbek skierowała swoje zatroskane spojrzenie na Qupido.
– Ja
też tak myślałem. – North miał minę, jakby dostał nagłego
olśnienia.
– Amor
odpowiada nie tylko za rozpowszechnianie miłości. Ma we władzy
absolutnie wszystkie emocje każdego człowieka na tej planecie. Te
pozytywne jak i negatywne. To dzięki niemu świat nie pogrąża się
we wojnach. Gdyby nie on, ludzie by nie kochali, nie ufali, nie
pomagali sobie nawzajem, ale... – Czas urwał na moment, by
przyjrzeć się każdemu z osobna – gdyby tylko chciał, mógłby
doprowadzić do końca świata. Jakby nie patrzeć, miłość to
najpotężniejsza siła ze wszystkich.
– No
to nieźle. – Jack, siedząc na stole po turecku, obserwował Amora
ze zmarszczonymi brwiami. Podpierając się prawą ręką pod brodą,
wodził wzrokiem z Mo na Qupido na przemian. – Jednak, cały czas
nie wiemy, co się z dzieje.
– Słuszna
uwaga, chłopcze. – Naturia zgodziła się z Frostem, przez co
została obdarowana przez niego krótkim spojrzeniem. – Powiedz, że
to nie jest to, co myślę, że to nie o nie
chodzi...
– Obawiam
się, moja droga, że cię rozczaruję. – Czas splótł ręce za
plecami ciężko wzdychając. Reszta strażników, w tym sama Mo,
popatrzyła na nich pytająco. Staruszek odwrócił się tyłem do
nich, wracając wspomnieniami do wydarzeń sprzed prawie czterech
tysięcy lat. – Amor wyczuwa czystą nienawiść, skierowaną
głównie na niego. Nie mam żadnych wątpliwości, iż jest to atak
bezpośredni w jego osobę.
– Jak
to w jego osobę? – Mo zrobiła krok w stronę Dziadziusia. Słowa
jej opiekuna zszokowały ją.
– To
się stało blisko cztery tysiąc lecia temu. Ówczesny strażnik
gwiazd, nasz Tsar Lunar,
stanął do walki z ciemnością, która nie pochodziła z kosmosu,
ale od ludzi, a dokładniej rzecz ujmując, od istot, które
odwróciły się od Lunara.
– To
nie może być prawda... Błagam, tylko nie one... – Strażniczka
natury oplotła się ramionami. Głęboko schowane wspomnienia i
stare rany na nowo dały o sobie znać.
– Na
Księżyc, o kim wy mówicie?! – North spoglądał ze strachem na
dwoje najstarszych strażników. Gdzieś, w głębi serca poczuł
niepokój, zwiastujący kłopoty. Olbrzymie kłopoty. – Czuję,
normalnie całym brzuchem. – Strażnik chwycił się za swoje wałki
tłuszczu – Święci się coś niedobrego.
– Księżyc
nie był jedynym Tsarem, przed nim było ich dziesięciu, a ostatnim
panującym był Lunar X,
ojciec naszego Pana Księżyca. Istniała cała dynastia, gdzie tytuł
tsara był dziedziczony w pierwszej linii, przez pierworodne dziecko
tsarskiej pary... – Przemowę Czasu przerwała Manen, która
wielokrotnie słyszała już tę historię. Historię swojej rodziny.
– Księżycowa
Dynasta była najstarszą i jednocześnie najpotężniejszą z
siedmiu wielkich, gwiezdnych rodów. Jako tsarowie, sprawowali rządy
w niemal każdym zakątku kosmosu, a głównie w naszej galaktyce.
Jednak po jednej w wielu wojen z Cieniem,
w której praktycznie wszyscy jej przedstawiciele polegli, jako
jedyna ocalała z gwiezdnych rodów dzięki Panu Księżycowi,
przejęła obowiązek walki z nim. Tsar Lunar XI,
jedyny prawowity dziedzic, i jego towarzysze, stoją na straży
pokoju, trzymając Księcia Koszmarów, a także innych wrogów
Gwiezdnych, w ryzach. – Mo zakończyła swój wywód, jednak po
chwili zadała pytanie: – Jacy inni wrogie? Wiem, że jest ich
sporo, ale nigdy nie miałam z nimi do czynienia.
– Tak.
Są inni. – Czas odwrócił się powoli w stronę blondynki. –
Mrok to przy nich małe piwo. Na przestrzeni wielu lat Księżycowa
Dynasta nabawiła się wielu wrogów. Bardzo wielu. Część z nich,
to Upadli. Zdrajcy, którzy odwrócili się od Gwiezdnych. Większość
straciła swoje moce, są za słabi, by się podnieść, jednakże...
są też tacy, których magia nie osłabła. Zbratali się z
ciemnością, mroczniejszą stroną i zyskali tak olbrzymie moce, że
musieli zostać uwięzieni głęboko w podziemiach.
– Cztery
tysiące lat temu, jedne z nich się wydostały. Sprowadziły wieczną
noc na świat, szerząc nienawiść i cierpienie. Wielu
nieśmiertelnych wtedy poległo, tylko dlatego, że byli związani z
Księżycem. One nienawidzą Pana Księżyca, otwarcie wypowiedziały
mu wtedy wojnę, i prawie wygrały. Wielu z nas wtedy odeszło... –
Matka Natura starła pospiesznie spływającą łzę po piegowatym
policzku.
– Lunarowi
udało się je pokonać dzięki sile światła i miłości.
Zapieczętował je gdzieś w Ameryce Południowej, daleko od
cywilizacji. Jednak te poprzysięgły zemstę, na każdym kto jest
powiązany z Księżycem, a już w szczególności na Gwiezdnych,
członkach rodziny księżycowej. – Czas spojrzał znacząco na Mo,
która przełknęła nerwowo ślinę, co nie uszło uwadze Frosta.
– Siostry
Ciemności musiały wyczuć przebudzenie Starlight. Wzięły to za
znak. – Naturia usiadła z ciężkim westchnieniem obok Amora. Ze
współczuciem położyła mu rękę na ramieniu, lecz ten nawet nie
zwrócił na nią uwagi.
– One
nie mogą się wydostać. – Czas oderwał zasmucony wzrok Gwiezdnej
i przeniósł go na strażnika miłości. – Amorze, ty jedyny
możesz to powstrzymać, póki nie jest jeszcze za późno. Jeśli te
wiedźmy wydostaną się ze swojego więzienia, będzie po nas.
– No
toś mu pomógł, no naprawdę... – Manen warknęła na
Dziadziusia, czując coraz większy gniew. – Jakbyś nie zauważył,
ja też tu jestem, póki co i nie pozwolę mu samemu się z tym
mierzyć!
– A
jakbyś ty nie zauważyła, masz swoje obowiązki. Tarcza od
dłuższego czasu jest bez ochrony. – Czas nie pozostał dłużny
blondynce i spiorunował ją spojrzeniem, jednak, ku zaskoczeniu
wszystkich, Mo uśmiechnęła wrednie. W jej oczach zapłonął
szatański ogień.
– Och,
dziękuję za przypomnienie, nie omieszkam później ci podziękować,
jednakże masz rację. Gwiazdy mnie potrzebują, lecz Amor również.
Na Artemisę, mam teraz dylemat... – Niby zmartwiona podparła się
pod boki i udając konsternacje, rzekła: – Co powinnam teraz
zrobić... ach! – Teatralnie uniosła ręce do góry. – Zabiorę
Amora ze sobą na orbitę!
– Ty
chyba rozum postradałaś! – Czas dopadł do dziewczyny, niemal nie
przewracając się po drodze.
– Tak
zrobię. Amor idzie ze mną, albo ja zostaję tutaj. Dobrze wiesz, że
mogę kontrolować gwiazdy stąd za pomocą gwiezdnej telepatii, a
Qupido potrzebuje ochrony. Najlepiej będzie, jeśli strażnik
miłości przeniesie się do mnie, lub... – Mo zrobiła dramatyczną pauzę, a wszyscy wręcz wstrzymali oddechy – do Księżycowej
Zatoki.
– Mon
cher... – Wszystkie głowy, w tym Dziadziusia i Manen, skierowały
się na Amora – bardzo bym chciał iść z tobą, ale ja nie mogę
opuścić planety. Ludzie mnie potrzebują, nie mogę ich tak po
prostu zostawić, tylko dlatego, że jakimś babsztylom zachciało
się mnie załatwić. Nie ucieknę z podkulonym ogonem. – Chłopak
spojrzał na Gwiezdną z powagą, która bardzo rzadko u niego
gościła.
– Jesteś
pewien? Według mnie, to... – Mo chciała powiedzieć, by nie
ryzykował i ukrył się na jakiś czas. Martwiła się o niego, nie
chciała, by stała się mu jakaś krzywda, ale Amor przerwał jej w
pół zdania.
– Powiedziałem.
– Strażnik miłości wstał powoli ze swojego miejsca, wyprostował
się dumnie i zafundował Gwiezdnej swój firmowy uśmiech, który nie do
końca odzwierciedlały jego oczy. – Byle jaka czarownica mnie
nie pokona. Prędzej sam umrę, niż pozwolę rozprzestrzenić się
złu na świecie. Oj, nie na mojej warcie... – dodał, a jego
uśmiech stał się jeszcze szerszy. Mo patrzyła na niego, niemal
zapominając o otaczającym ją świecie i innych strażnikach.
Patrzyła w oczy Amorowi, aż jego upór i pewność siebie w końcu
ją przekonały. Gwiezdna podeszła do niego. Kiedy już znalazła
się wystarczająco blisko, by go do siebie przytulić, tak też
uczyniła. Zatopiła się w jego ramionach na kilka dobrych minut. Po
ich upływie, z westchnieniem oderwała się od czarnowłosego,
zawieszając na jego umięśnionych ramionach, skórzaną kurtkę.
– Zgoda,
pod jednym warunkiem. Masz na siebie uważać. Nie wybaczę sobie,
jeśli coś ci się stanie, rozumiesz? Będę cię codziennie
odwiedzać, więc masz być cały czas pod ręką.
– Tak
jest, mon cher!
– A
ty co, jego matka? Weź się opanuj kobieto, bo mi się niedobrze
robi. Jest dorosły, poza tym powiedział chyba jasno, że da sobie
radę, nie? – Jack zeskoczył z kuchennego blatu i niczym obrażone
dziecko wybył z pomieszczenia, sprawiając niechcący, iż
temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka stopni. Obejrzał się
jedynie przez ramię, posyłając Mo spojrzenie pełne zdegustowania
i zazdrości.
– Temu
co znowu odbiło? I, na Księżyc, Frost wracaj tutaj i oddawaj nam
ciepło! – wrzasnął za nim strażnik nadziei, grożąc chłopakowi
uniesioną pięścią. Jack już tego nie widział, zniknął za
rogiem. Tak właśnie zakończyła się dyskusja na temat nowego
wroga, który pojawił się na horyzoncie. Czas wraz z Naturią
porozmawiali jeszcze chwilę z Amorem, zapewniając go o swoim
wsparciu, tak samo jak Piasek, który przespał całą wcześniejszą
rozmowę, North i oczywiście Zając, po niemiłym kuksańcu w żebra
od strażnika zachwytu. Ząbek musiała opuścić już biegun, by
dopilnować swoje wróżki. Miała wyrzuty sumienia, gdyż zostawiła
cały zębowy bałagan w ich maluteńkich rączkach. Jednak przed
wybyciem z bazy chciała jeszcze porozmawiać z Jackiem.
North,
po sprawdzeniu i upewnieniu się, czy wszystkie wyprodukowane zabawki
są gotowe, a były, z nietęgą miną udał się do swojego nowego
gabinetu. Z ciężkim westchnieniem usiadł za biurkiem i zamyślony
zaczął patrzeć przez okno. Za szybą wirowały drobne płatki
śniegu, co go ani trochę nie zdziwiło. Przecież są na biegunie!
Tu jest od cholery śniegu, lecz domyślał się, że akurat te opady
są sprawką ducha zimy. To, jak białowłosy chłopak wyszedł z ich
spotkania, mocno go zdziwiło. Kolejne westchnienie wydobyło się z
jego ust. Siostry Ciemności, nowy wróg. Silniejsze niż
Mrok... mam złe przeczucia, powtórzył
w myślach. Jakbyśmy mało mieli problemów z Pitchem,
chociaż tyle, że święta odbędą się w spokoju.
Strażnik zachwytu oparł się o oparcie. Rozmyślał nad nowo
zaistniałą sytuacją. Amor, taki niepozorny, a jednak niezwykle
potężny i potrzebny. Choć nie przyznał Gwiezdnej racji podczas
jej kłótni z Czasem, to podzielał jej zdanie. Strażnik miłości
powinien dostać ochronę i wsparcie od każdego. W końcu, jakby nie
patrzeć, siedzą w tym wszyscy razem.
Jack
odnalazł swój pokój dopiero po dwudziestu minutach. Miał niemałe
problemy ze zlokalizowaniem go, ponieważ pomylił korytarze i
zamiast do części mieszkalnej, trafił do magazynów w warsztacie.
Po otworzeniu chyba z szesnastych drzwi z kolei, dostał się do
swojej sypialni. Z hukiem zatrzasnął drzwi za sobą, sprawiając,
że te niemal wyleciały z zawiasów. Ale zaraz, dlaczego on się tak
wściekł? No tak, przez tą głupią Zołzę, oczywiście. Teraz
będzie skakać wokół tego palanta Amora, jakby był najważniejszą
personą pod słońcem. Z drugiej strony - są przyjaciółmi. To
przecież normalne, że Gwiezdna się o niego martwi, więc dlaczego
on tak ostro zareagował? W sumie, to sam nie miał pojęcia. Uwalił
się na łóżku, kładąc obok siebie swój nieodłączny kij.
Założył ręce za głowę, po czym beznamiętnym wzorkiem zaczął
gapić się w sufit. Manen.
Jej osoba nie wychodziła z jego głowy choćby na minutę. Doskonale
widział, jak wymieniła ze strażnikiem czasu porozumiewawcze
spojrzenia, gdy ten wspomniał o Księżycowej Dynastii. Miała taką
minę, jakby Czas mówił o niej. To dało do myślenia Frostowi.
Jego trybiki w mózgu zaczęły pracować na potrojonych obrotach.
Czas powiedział, że Dynastia to Gwiezdni, a przecież Mo
jest Gwiezdną. To by znaczyło, że należy do Dynastii, a to z
kolei oznacza... Frost aż
poderwał się do siadu.
– Że
Zołza należy do rodziny Pana Księżyca. A co jeśli... – Chłopak
zastanowił się przez chwilę. Wnioski do jakich doszedł, same się
nasuwały na język: – jeśli Mo jest spokrewniona z Księżycem? –
Nastąpiła chwila ciszy, którą brutalnie przerwał wybuch śmiechu,
który zamienił się niemal w płacz. Jak mógł pomyśleć, że ta
blond cizia może mieć coś wspólnego z Panem Księżycem? Przecież
to niedorzeczne, niby jakim cudem ona i Lunar mogliby być
spokrewnieni? Od setek lat jest on zapieczętowany na księżycu, a
ona na pewno nie jest aż tak stara, a przynajmniej tak myślał.
Mo także wróciła do siebie.
Miała dość wrażeń jak na jeden dzień, a wszystko wskazywało na
to, że czekają ich ciężkie czasy. Najbliższy rok będzie tym
decydującym, nie tylko dla niej. Teraz, kiedy zyskała nową siłę,
była nieco spokojniejsza. Da radę doprowadzić Gwiezdne Medium do
końca. Sprowadzi swojego brata z powrotem.. Tak, to jej główny cel
i żadne wiedźmy, cienie, czy ciemność jej w tym nie przeszkodzą.
Po moim zimnym trupie. Unosząc się w przestrzeni kosmicznej,
ze skrzyżowanymi rękami patrzyła na planetę przed sobą. Na
miejsce, gdzie wszystko się zaczęło i będzie mieć swój koniec.
Nie miała żadnych wątpliwości, że te całe Siostry uderzą, i to
już niebawem. Słyszała o nich. Brat nigdy nie wtajemniczył jej w
informacje dotyczące miejsca ich uwięzienia. Zawsze, gdy tematy ich
rozmów schodziły na te o ich wrogach z Ziemi, Mim zręcznie
odwracał jej uwagę od nich. Uważał, że nie była gotowa, by się
z nimi mierzyć. Wtedy miała mu to za złe. Sądziła, że w taki
sposób uważał ją za słabą. Teraz, po upływie czasu, rozumiała
jego postępowanie. Na jego miejscu postąpiłaby tak samo. Blondynka
uniosła przed siebie otwartą dłoń, na której zatańczyły
roziskrzone drobiny gwiezdnego pyłu. Po kilku sekundach srebrne
drobiny owiały jej ciało i zamiast sukni, w której przebudziła
się jako nowy Light, miała na sobie bardziej wygodny strój. Swoją
nową fryzurę pozostawiła przy
obecnej długości, choć wciąż nie była z niej zadowolona. Długie
włosy Mo powiewały lekko, mieniąc się niczym tarcza księżyca w
wodzie, dodając jej nie tylko uroku, ale też tajemniczości. Pora
wziąć się do pracy. Muszę uszczelnić barierę i wymyślić, jak
ochronić Qupido przed niebezpieczeństwem. Ten idiota z pewnością
wpakuje się w jakieś kłopoty, to pewniejsze niż to, że jestem
Gwiezdną, no i jeszcze Frost. Nie mogę wiecznie go unikać, choć
byłoby to zdecydowanie łatwiejsze.
Gorączkowo myślała nad rozwiązaniami swoich problemów, jednak
jak na złość nie mogła nic wymyślić. Myśli zaprzątały jej
minione wydarzenia. Za dużo rewelacji, oj za dużo. Gwiezdna
wsłuchała się w tętniącą życiem planetę. Nieświadomi
śmiertelnego zagrożenia ludzie żyli swoim życiem, martwiąc się
własnymi troskami. Praca, dom, rodzina, pieniądze... Całe ich
życie kręciło się
wokół przyziemnych spraw. Rzadko zdarzał się ktoś, kto na chwilę
zatrzymał się, by spokojnie, bez pośpiechu spojrzeć w górę, na
gwiazdy. By pomarzyć o tych najmniej realnych rzeczach. By na chwilę
zapomnieć o szarej i monotonnej codzienności. Takich ludzi prawie
już nie ma, choć jak od każdej reguły, zdarzały się wyjątki.
Tak zwane anomalie. Ludzie, którzy mimo dorastania, dorosłości,
nadal mogli beztrosko marzyć niczym niewinne dzieci. Ich wiara była
na tyle silna, że wzmacniała innych nieśmiertelnych, bez względu
na to, czy ich kiedykolwiek widzieli czy też nie. Tacy ludzie
rodzili się raz na kilkanaście tysięcy lat.
Manen
wypuściła głośno powietrze z ust, nie miała czasu roztrząsać
się nad takimi sentymentalnymi bzdetami. Odwróciła się tyłem do
kuli ziemskiej. Niemal z prędkością światła pognała przed
siebie, ku najdalszym zakątkom galaktyki. Po drodze rzuciło jej się
w oczy kilka niegroźnych pęknięć w barierze, lecz postanowiła
się nimi zająć później. Wyczuła, iż jedna ze szczelin, gdzie
przedostawała się czarna energia,
znowu się poszerzyła. Musiała to jak najszybciej naprawić.
Jeszcze tego by brakowało, by te niewydarzone, siostrzane
łajzy się do niej dobrały... Powinna
ustawić na nowo gwiezdne konstelacje wokół ujść tak, by były
jak najbliżej siebie. Wtedy szansa na poważniejsze uszkodzenia
zmaleje o połowę. Zaraz zaraz.
Nagle przystanęła. Bliskość, to jest to!
Wykrzyczała w myślach. Jestem genialna! Jak to się mówi,
najciemniej pod latarnią. Manen
obróciła się wokół własnej osi, by wytworzyć ogromne ilości
gwiezdnego pyłu. W porę akurat też zdążyła uchylić się przed
rozpędzonym meteorytem wielkości jej głowy. Z pyłu zaczęły
wyłaniać się nowe gwiazdy, w które po krótkiej chwili Gwiezdna
tchnęła swoje potężne światło, dając tysiącom nowo powstałym
tworom świetlnym życie. Przestrzeń wokół jasnowłosej zafalowała
od nadmiaru mocy oraz światła, drażniąc nieprzyjemnie skórę
strażniczki. Ta jednak, zlekceważyła to, rozsyłając dopiero co
stworzone gwiazdy po całej galaktyce. Kilka z nich pognało ku
Ziemi, a dokładniej do Amora. Zadowolona z siebie, Mo już chciała
udać się w stronę Wenus, ale stało się coś nieoczekiwanego.
Nagle zaczęło jej się strasznie kręcić w głowie, aż w pewnym
momencie straciła koncentrację i zaczęła spadać w dół. Poczuła
gwałtowne osłabienie, jakby ktoś wyłączył jej energię za
pomocą zwyczajnego guziczka. Jednak to dziwne uczucie wyczerpania
zniknęło, jak się pojawiło, więc nie zwróciła już na to
większej uwagi.
Po
udanym patrolu i po naprawieniu kilku pęknięć w Gwiezdnej Tarczy,
udała się na chwilę odpoczynku na ciemniejszą stronę księżyca.
Kiedy już się na nim znalazła, jak długa padła na plecy w swoim
ulubionym kraterze. Oddychając głęboko, z rozłożonymi szeroko
rękami, zamknęła oczy, chcąc choć na chwilę się zdrzemnąć. W
końcu znowu była na nogach niewyobrażalnie długo, już nawet nie
pamiętała, kiedy kładła się ostatnio spać. Myślami uciekała
do Amora, chciała go jak najszybciej odwiedzić. Od powrotu z Ziemi
spędziła niecałe dwa dni na orbicie, a przecież obiecała
strażnikowi miłości, że codziennie będzie go odwiedzać. Miała
zamiar dotrzymać obietnicy, choćby nie wiedzieć co. Myśląc o
swoim przyjacielu, oddała się w objęcia błogiego snu.
Nadszedł
dzień wigilii Bożego Narodzenia. Amor nie potrafił już usiedzieć
w miejscu, a czuł się źle. Ze wszystkich sił starał się nie
dawać po sobie poznać, jak bardzo męczy go to całe czucie.
Próbował koncentrować się na tych pozytywnych emocjach, ale im
bardzie się starał, tym silniej napierała na niego ta mroczna
energia. Jednakże, nadszedł czas, jedyny taki w roku, gdzie każdy
jest miły dla każdego. Okazuje sobie serdeczność, nie dąży do
kłótni, cieszy się razem z innymi. Tak, nadeszła Gwiazda.
Ulubione, zaraz po urodzinach i Wielkanocy, święto dzieci, jak i
dorosłych. Magię tego święta szło wyczuć w każdym zakątku
kuli ziemskiej, co pocieszyło strażnika miłości.
Czarnowłosy
właśnie miał zamiar wybrać się na małą przechadzkę po Paryżu.
Słońce pięknie kryło się za horyzontem, zwiastując nadejście
nocy. Dzieciaki w domach pewnie już wyglądały z niecierpliwością
pierwszej gwiazdy. Idąc ulicami miasta zakochanych, przez zaspy i
nieodśnieżone miejscami chodniki, zanurzał się w płynące w
przestrzeni emocje szczęścia, radości, zachwytu czy miłości. Ze
zamkniętymi oczami przemierzał kolejne, coraz rzadziej uczęszczane
uliczki. Od powrotu z bieguna nie czuł się już tak swobodnie.
Pozytywne uczucia zaczęły górować nad tymi negatywnymi, przez co
sam Amor poczuł się zdecydowanie lepiej. Na jego przystojnej twarzy
zagościł szeroki uśmiech. Starał się jak mógł, by ludzie,
zwłaszcza w takie noce jak ta, czuli tą wyjątkową magię w
powietrzu.
Kierował
się w doskonale znanym kierunku. Do miejsca, gdzie będzie mógł
rozprzestrzenić, a nawet powielić ludzkie uczucia. Owe miejsce było
jego drugim domem i jednocześnie azylem. To tam mógł działać na
zdecydowanie większą skalę, razem z Mo, która mu w tym pomagała.
Nie zapomniał oczywiście o Sam. Razem w trójkę wspomagali wiarę
ludzi, chronili ją, a co najważniejsze, wzmacniali. Sprawiali, że
przychodzący tam, na nowo odnajdywali sens istnienia. Dawali im to,
czego potrzebowali. Chwilę zapomnienia, odrobinę szaleństwa,
niezapomnianego szczęścia i przekonanie, że marzenia, bez względu
na wiek, zawsze się spełniają, bo muzyka jest w stanie sprawić
najprawdziwsze cuda. Jest ucieczką od trosk. Wyzwoleniem od
nękających demonów szarej rzeczywistości. Pozwala uwolnić
siebie. Otwiera serca na nowe doznania. Po prostu dawali ludziom to,
czego nie mogą mieć na co dzień. Magia muzyki łączyła ich co
weekend w najpopularniejszym klubie w całym Paryżu, jeśli nie we
Francji. Jedyne miejsce, gdzie każdy człowiek, stary czy młody,
wierzący czy nie wierzący, może ujrzeć nieśmiertelnego oraz
bawić się do białego rana przy najlepszych hitach z pierwszych
miejsc muzycznych rankingów.
Amor
minął główne wejście i skierował się na tyły budynku, by
wejść od zaplecza. Tam nikt nie odgarniał śniegu, którego w tym
roku spadło aż za wiele. Qupido zanotował w pamięci, by
podziękować Frostowi
za jego zbytnią hojność, jednak nie miał zamiaru nakablować na
niego Naturii. Kiedy uporał się z przeprawą przez prawie że
metrową zaspę, zaczął przetrząsać kieszenie, aby znaleźć
klucze do wejścia. Nie obyło się bez kilku wulgaryzmów
wymamrotanych pod nosem. Jak już odnalazł to, co chciał, czyli
komplet kluczy, wyłapał ten odpowiedni, włożył w zamek i siłując
się z nim przez krótką chwilę, otworzył drzwi. Chciał wejść
do środka, kiedy znikąd rozległ się głos. Amor stanął jak
wryty, niemal czując na karku czyjś ciepły oddech.
– A
ty co tutaj robisz? – Czarnowłosy odwrócił się powoli, lecz jak
tylko ujrzał swoją najlepszą przyjaciółkę, która nie była
sama, odetchnął z ulgą.
– Boże,
wystraszyłyście mnie! – Amor złapał się za serce. Uśmiech ani
na chwilę nie opuszczał jego warg. – To samo pytanie tyczy się
was. Co tu chciałyście?
– Szukałyśmy
cię. – Na pytanie strażnika miłości odpowiedziała Sam,
Patronka Lata.
– Sprawdzamy,
czy wszystko w porządku. Wysłałam do ciebie kilka gwiazd
chroniących, by w razie potrzeby przybyć najszybciej, jak tylko się
da, ale jak widzę, tobie chyba życie niemiłe. – Mo obdarzyła
Amora chłodnym spojrzeniem, przez co chłopakowi od razu przeszły
ciarki po plecach. – Mówiłam ci, że masz się nigdzie nie
ruszać. Teraz to zbyt niebezpieczne.
– Na
Księżyc! Błagam was, jestem dużym chłopcem i świetnie daję
sobie radę sam, wiecie?
– Bycie
ostrożnym nie zaszkodzi. – Mo upierała się przy swojej racji. Z
naburmuszoną miną skrzyżowała ręce na piersi. – Poza tym
pomyślałam, że powinniśmy trzymać się w większych grupach. Co
najmniej trzech osobowych, by w razie ataku lepiej się obronić i
osłaniać wzajemnie.
– Zgodzę
się z Mo. Matka zdążyła mi nagadać o tych Siostrach... –
Szatynka zamyśliła się na chwilę, by móc przypomnieć sobie ich
nazwę, jednakże wypadła jej z głowy, więc machnęła jedynie
lekceważąco ręką – I zakazała mi chociażby wychylać nosa z
naszego Lasu! Serio, jest aż tak źle? – Patrzyła to na Gwiezdną,
to na Amora.
– Na
razie jest wszystko po staremu, no prawie wszystko. Ale ok, nie
rozmawiajmy tutaj o tym. Wejdźmy do środka. Mamy do zaplanowania
imprezę sylwestrową w Rio, a jeszcze nic nie zrobiliśmy. –
Ciemnowłosy zaprosił gestem swoje przyjaciółki do środka
budynku. Sam ruszyła jako pierwsza. Minęła Amora z lekkim
uśmiechem na twarzy, posyłając mu spojrzenie mówiące ''uważaj''.
Zaś Manen nadal stała naburmuszona i ani myślała się ruszyć.
Patrzyła wszędzie tylko nie na strażnika miłości, bo przecież
stojący obok nich stary, śmierdzący kontener na śmieci jest taki interesujący.
– Hej, czy ty jesteś na
mnie zła? – Amor podszedł do Mo, chowając ręce do kieszeni
swojej kurtki. Kiedy stanął wystarczająco blisko dziewczyny, by
móc ujrzeć jej ledwo widoczne piegi na twarzy, uśmiechnął się
niewinnie. Chciał jakoś rozchmurzyć Manen, lecz jego starania
przyniosły odwrotny efekt od zamierzonego.
– Tak!
– krzyknęła mocno poddenerwowana. – Wkurwiona wręcz! –
Wreszcie uraczyła Qupido swoim spojrzeniem. Chłopak, mimo iż nie
dał po sobie poznać, jak bardzo zadrżał ze strachu, nadal się
uśmiechał. – Ja tu się o ciebie zamartwiam, staram się ci
zapewnić możliwie jak najlepszą ochronę, a ty? Co ty robisz?! –
Dźgnęła szatyna palcem w klatkę piersiową. – Łazisz sobie,
jak gdyby nigdy nic po mieście, wystawiasz się na
niebezpieczeństwo... Martwię się jak jasna cholera, dla ciebie to
nic nie znaczy? Nic a nic?! – Niemal wykrzyczała, przybliżając
swoją poczerwieniałą ze złości twarz do Amora tak blisko, że
stykali się nosami. Doskonale widział, jak w jej oczach gromadzą
się łzy, którym uparcie nie pozwalała popłynąć. – Dlaczego
ty mi to robisz? – spytała i tym razem łzy pociekły po jej
zaczerwienionych policzkach w dół, zostawiając za sobą smutne
ślady. Amor ujął jej twarz w dłonie, a kciukami starł słoną
ciecz.
– Oczywiście,
że znaczy. Jesteś dla mnie najważniejszą istotą we wszechświecie
– wyszeptał, a spojrzenie, jakim obdarował Mo, mogłoby stopić
całe Mount Everest. – Powinnaś to wiedzieć.
Między
nimi zapadła głęboka cisza przerywana jedynie mijającymi się w
oddali samochodami, czy autobusami. Mo zagłębiła się w otchłań
zieleni oraz złota, widziała w nich to, czego szukała przez
niespełna tysiąc pięćset lat.
– Jesteś
pewien swoich słów? – odezwała się po chwili. Jej wzrok się
zmienił. Stał się opanowany, wyczekujący. Strażnik miłości
ześlizgnął spojrzeniem z oczu na usta Mo. Na pełne,
ciemno-malinowe usta, których nikt jeszcze nie spróbował. – Nie
bez powodu Gwiezdni nie łączą się z ziemianami. Jest to zakazane.
Ale... – Nagle Manen uśmiechnęła się szeroko. W jej oczach
błysnęła iskra, której Amor jeszcze nigdy u niej nie widział. –
Co mi tam, i tak złamałam już wszystkie zasady. – Prawie, że
wykrzyczała, a później stało się coś, czego Qupido czy
ktokolwiek w kosmosie się nie spodziewał...
___________________________________________________________
Witajcie, moi kochani! Jak widzicie, rozdziały pojawiają się mniej więcej co dwa tygodnie. Nie jest źle, powiem Wam :P Rozdział zbetowała, jak zwykle świetna, Sovbedlly. Dziękuję Ci kochana, za to, co robisz dla tego opowiadania. Gdyby nie ty i Twoje wskazówki, co do mojej nieszczęsnej interpunkcji, nadal byłabym niedoedukowanym analfabetą :D .
Kochani, mam do Was mega ważne pytanie. Oczekuję szczerej odpowiedzi :P Otóż, czy podoba Wam się rozwój akcji? Może jest on za wolny, bądź przeciwnie, za szybki? Czy za dużo bohaterów, czy nadążacie z fabułą? Piszcie w komentarzach, postaram się na wszystkie odpowiedzieć.
To by było na dzisiaj... Jest koło wpół do dwunastej w nocy, nie ukrywam, że jestem już zmęczona. ( Pisałam to poprzedniego dnia.. :P ) W końcu po dwudziestej drugiej wróciłam z pracy i wszystko, o czym marzę w tej chwili, co cieplutkie łóżko, kubek gorącego kakao i żeby moje zęby wreszcie przestały mnie boleć! Serio, kiedy tylko zmienia się pogoda, moje kły zaczynają swój koncert. Dlaczego akurat moje uzębienie musi być tak wrażliwe..?! Do zobaczenia Gwiazdki z nieba,
Moonlight.
P.S. Mam nadzieje, że nie zanudziłam Was swoją bezsensowną paplaniną.. :D
Hej!
OdpowiedzUsuńTrafiłam tu przypadkiem i nie żałuję.
Na razie przeczytałam dopiero pięć pierwszych rozdziałów (na więcej niestety czas mi nie pozwolił), ale wciągnęło mnie i nadrobię wszystko jak najszybciej.
Lubię "Strażników Marzeń", dlatego tym bardziej przekonała mnie ta historia.
Odbiegając od opowiadania to bardzo podoba mi się Twoja playlista. Dobrze się jej słucha, a co najważniejsze nie przeszkadza w czytaniu.
Mam jednak zastrzeżenia co do tła bloga. Litery nie są na nim dość wyraźne i czasami się zlewają.
Wypowiem się sensowniej jak będę już na bieżąco :D
Powodzenia i weny!
Pozdrawiam,
Martina :)
Rozdział boski!
OdpowiedzUsuńOczywiście nadal jestem uprzedzona do Amora a końcówka odrobinkę złamała mi serduszko ;.; (albo to przez moją wyobraźnie, która sobie już dopowiedziała to i owo XD)
Jeśli chodzi o akcję to obecne tempo mi się podoba, chociaż odrobinkę mieszają mi się bohaterowie i czasem mam wrażenie, że wyskakują znikąd...#.#
Czekam na następny rozdział Moon!