3/14/2017

Rozdział 13 - Tylko razem



        Strata.
        Samotność.
        Tęsknota.
        Każde z nich boli na swój sposób. Zadają takie cierpienie, że wolimy poddać się nawet śmierci, by się od nich uwolnić. Najdziwniejsze jest jednak to, że ta jedna jedyna, najważniejsza spośród cnót, może do nich doprowadzić, a przecież powinna dawać szczęście. Tak nam się wydaje. Tego właśnie od niej oczekujemy.
        Miłość.
        Jedno słowo, a tak wiele znaczy. Nie trzeba powiedzieć kocham, by to okazać. Tak samo nie trzeba powiedzieć nienawidzę, by nienawidzić. Wystarczą czyny. Od nienawiści do miłości jest jeden krok – jakże trafne stwierdzenie. Miłość i nienawiść, odwieczni kochankowie, którzy nie mogą być razem. Rozdarci między sobą, sprawiający sobie nawzajem największy ból. Kaci dla samych siebie.
         Człowiek jest zdolny kochać tak samo, jak nienawidzić. Zazwyczaj bywa tak, że jedno miesza mu się z drugim, zaś najczęściej dochodzi do tego, że zdaje sobie z tego sprawę, kiedy jest już za późno. Traci swoją miłość, a wtedy pojawia się uczucie straty. Bywa ono silne, nie sposób go pokonać. Popada w wielką rozpacz. Pragnie uczynić wszystko, by móc przestać ją odczuwać, lecz to dopiero początek. Samotność zaczyna rozbijać go od środka. Popada w obłęd. Doprowadza do jeszcze większego bólu. Na koniec przychodzi tęsknota. Świadomość tego, że to lub kogo kochał całym sercem i duszą, już nigdy do niego nie wróci. Utraceni z serca. Z miejsca, z którego mogło by się wydawać, że nic ich stamtąd nie wyciągnie. A jednak. Kochamy, choć jeszcze o tym nie wiemy. Cierpimy, bo za późno to do nas dociera.
         
        Amor siedział zgarbiony, trzymając oburącz kubek z zimną już czekoladą na kuchennym stole. Tępym wzrokiem patrzył na ciecz w naczyniu, jakby była jedyną istniejącą rzeczą na całym bożym świecie. Od ponad kilku godzin nie wydobył z siebie ani jednego słowa. Nie był w stanie, czuł jakby jego struny głosowe zostały zespawane ze sobą. Mało tego. To uczucie nie chciało go opuścić. Atakowało go z każdej możliwej strony. Sprawiało, że topił się od środka. Paraliżowało go. Próbował z tym walczyć, jakoś zdusić, odepchnąć od siebie, nie potrafił. Po raz pierwszy w swoim życiu czuł aż tak wielką nienawiść. Z opóźnieniem jego ciało zarejestrowało, że ktoś objął jego dłonie swoimi. Po kilku sekundach rozpoznał tą charakterystyczną delikatność dotyku, która mogła należeć tylko do jednej osoby. Uniósł nieznacznie głowę. Czarne kosmyki, jak dotąd przysłaniające prawie całą pobladłą twarz, odsłoniły jego oczy. Dwa szmaragdy z domieszką złota, niemal całkowicie straciły swą hipnotyzującą moc. Teraz wyrażały jedynie cierpienie. Patrzył bez wyrazu w zielononiebieskie oczy Manen, która obserwowała go, ani na moment nie spuszczając z niego oka. Choć może nie wyglądała tak tragicznie jak on, też było po niej widać, że nie czuje się najlepiej. Jej twarz, zazwyczaj lekko rumiana, teraz była biała jak papier, a zimne dłonie, którymi chwyciła jego, drżały nieprzerwanie. Niespodziewanie dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, posyłając mu spojrzenie pełne ciepła i troski, a także pewności.
        – Jestem przy tobie. Razem damy sobie z tym radę – wyszeptała, nie przestając się uśmiechać. Kciukami potarła jego skórę, chcąc mu dodać otuchy. I udało jej się. Amor odwzajemnił uśmiech, przez co w jego zielonych oczach zatańczyła malutka iskierka. Mo przyjęła to za dobry znak.
        – No dobra... – Do kuchni przy warsztacie wszedł Zając, a zaraz za nim North, który poprawiał swój czerwony płaszcz. – Czy ktoś łaskawie zechce wyjaśnić, o co się znowu rozchodzi? – Podszedł do Mo i oparł się bokiem o stół, wlepiając świdrujące spojrzenie w strażnika czasu, stojącego w koncie wręcz z grobową miną.
        – Czy to Czarny Pan? Znowu chce zagrozić dzieciom? – Do dyskusji włączyła się przejęta sytuacją Zębuszka, która fruwała od jednego strażnika do drugiego, nie mogąc sobie znaleźć miejsca.
        – No mówże, ty stary pierniku! – Ojczulka ponagliła Matka Natura. Ona również przeczuwała najgorsze, ale nie chciała nawet o tym myśleć. Wracały nieprzyjemne wspomnienia sprzed tysięcy lat.
        – To nie Mrok. – Niespodziewanie odezwał się Amor. Wszystkie spojrzenia skupiły się na nim, lecz ten pozostał niewzruszony. Powrócił do przyglądania się, jakże niezwykle interesującej płynnej czekoladzie w kubku. – To nie należy do niego.
        – To.. to znaczy co? – Zając wlepił poddenerwowane spojrzenie w czarnowłosego chłopaka, oczekując odpowiedzi. Amor nie powiedział już nic więcej. Jedynie wyrwał dłonie z uścisku Gwiezdnej, i chwycił się za włosy, jakby chciał je sobie powyrywać.
        – Nienawiść... Amor jest zdolny wyczuć czyjeś emocje nawet z drugiego końca globu. Wyczuwać, wpływać na nie i kontrolować je. – Mo wstała ze swojego miejsca i obdarzyła Astera zmęczonym spojrzeniem.
        – Myślałam, że Amor sprawia jedynie, by ludzie się w sobie zakochiwali. – Ząbek skierowała swoje zatroskane spojrzenie na Qupido.
        – Ja też tak myślałem. – North miał minę, jakby dostał nagłego olśnienia.
        – Amor odpowiada nie tylko za rozpowszechnianie miłości. Ma we władzy absolutnie wszystkie emocje każdego człowieka na tej planecie. Te pozytywne jak i negatywne. To dzięki niemu świat nie pogrąża się we wojnach. Gdyby nie on, ludzie by nie kochali, nie ufali, nie pomagali sobie nawzajem, ale... – Czas urwał na moment, by przyjrzeć się każdemu z osobna – gdyby tylko chciał, mógłby doprowadzić do końca świata. Jakby nie patrzeć, miłość to najpotężniejsza siła ze wszystkich.
        – No to nieźle. – Jack, siedząc na stole po turecku, obserwował Amora ze zmarszczonymi brwiami. Podpierając się prawą ręką pod brodą, wodził wzrokiem z Mo na Qupido na przemian. – Jednak, cały czas nie wiemy, co się z dzieje.
        – Słuszna uwaga, chłopcze. – Naturia zgodziła się z Frostem, przez co została obdarowana przez niego krótkim spojrzeniem. – Powiedz, że to nie jest to, co myślę, że to nie o nie chodzi...
        – Obawiam się, moja droga, że cię rozczaruję. – Czas splótł ręce za plecami ciężko wzdychając. Reszta strażników, w tym sama Mo, popatrzyła na nich pytająco. Staruszek odwrócił się tyłem do nich, wracając wspomnieniami do wydarzeń sprzed prawie czterech tysięcy lat. – Amor wyczuwa czystą nienawiść, skierowaną głównie na niego. Nie mam żadnych wątpliwości, iż jest to atak bezpośredni w jego osobę.
        – Jak to w jego osobę? – Mo zrobiła krok w stronę Dziadziusia. Słowa jej opiekuna zszokowały ją.
        – To się stało blisko cztery tysiąc lecia temu. Ówczesny strażnik gwiazd, nasz Tsar Lunar, stanął do walki z ciemnością, która nie pochodziła z kosmosu, ale od ludzi, a dokładniej rzecz ujmując, od istot, które odwróciły się od Lunara.
        – To nie może być prawda... Błagam, tylko nie one... – Strażniczka natury oplotła się ramionami. Głęboko schowane wspomnienia i stare rany na nowo dały o sobie znać.
        – Na Księżyc, o kim wy mówicie?! – North spoglądał ze strachem na dwoje najstarszych strażników. Gdzieś, w głębi serca poczuł niepokój, zwiastujący kłopoty. Olbrzymie kłopoty. – Czuję, normalnie całym brzuchem. – Strażnik chwycił się za swoje wałki tłuszczu – Święci się coś niedobrego.
        – Księżyc nie był jedynym Tsarem, przed nim było ich dziesięciu, a ostatnim panującym był Lunar X, ojciec naszego Pana Księżyca. Istniała cała dynastia, gdzie tytuł tsara był dziedziczony w pierwszej linii, przez pierworodne dziecko tsarskiej pary... – Przemowę Czasu przerwała Manen, która wielokrotnie słyszała już tę historię. Historię swojej rodziny.
        – Księżycowa Dynasta była najstarszą i jednocześnie najpotężniejszą z siedmiu wielkich, gwiezdnych rodów. Jako tsarowie, sprawowali rządy w niemal każdym zakątku kosmosu, a głównie w naszej galaktyce. Jednak po jednej w wielu wojen z Cieniem, w której praktycznie wszyscy jej przedstawiciele polegli, jako jedyna ocalała z gwiezdnych rodów dzięki Panu Księżycowi, przejęła obowiązek walki z nim. Tsar Lunar XI, jedyny prawowity dziedzic, i jego towarzysze, stoją na straży pokoju, trzymając Księcia Koszmarów, a także innych wrogów Gwiezdnych, w ryzach. – Mo zakończyła swój wywód, jednak po chwili zadała pytanie: – Jacy inni wrogie? Wiem, że jest ich sporo, ale nigdy nie miałam z nimi do czynienia.
        – Tak. Są inni. – Czas odwrócił się powoli w stronę blondynki. – Mrok to przy nich małe piwo. Na przestrzeni wielu lat Księżycowa Dynasta nabawiła się wielu wrogów. Bardzo wielu. Część z nich, to Upadli. Zdrajcy, którzy odwrócili się od Gwiezdnych. Większość straciła swoje moce, są za słabi, by się podnieść, jednakże... są też tacy, których magia nie osłabła. Zbratali się z ciemnością, mroczniejszą stroną i zyskali tak olbrzymie moce, że musieli zostać uwięzieni głęboko w podziemiach.
        – Cztery tysiące lat temu, jedne z nich się wydostały. Sprowadziły wieczną noc na świat, szerząc nienawiść i cierpienie. Wielu nieśmiertelnych wtedy poległo, tylko dlatego, że byli związani z Księżycem. One nienawidzą Pana Księżyca, otwarcie wypowiedziały mu wtedy wojnę, i prawie wygrały. Wielu z nas wtedy odeszło... – Matka Natura starła pospiesznie spływającą łzę po piegowatym policzku.
        – Lunarowi udało się je pokonać dzięki sile światła i miłości. Zapieczętował je gdzieś w Ameryce Południowej, daleko od cywilizacji. Jednak te poprzysięgły zemstę, na każdym kto jest powiązany z Księżycem, a już w szczególności na Gwiezdnych, członkach rodziny księżycowej. – Czas spojrzał znacząco na Mo, która przełknęła nerwowo ślinę, co nie uszło uwadze Frosta.
        – Siostry Ciemności musiały wyczuć przebudzenie Starlight. Wzięły to za znak. – Naturia usiadła z ciężkim westchnieniem obok Amora. Ze współczuciem położyła mu rękę na ramieniu, lecz ten nawet nie zwrócił na nią uwagi.
        – One nie mogą się wydostać. – Czas oderwał zasmucony wzrok Gwiezdnej i przeniósł go na strażnika miłości. – Amorze, ty jedyny możesz to powstrzymać, póki nie jest jeszcze za późno. Jeśli te wiedźmy wydostaną się ze swojego więzienia, będzie po nas.
        – No toś mu pomógł, no naprawdę... – Manen warknęła na Dziadziusia, czując coraz większy gniew. – Jakbyś nie zauważył, ja też tu jestem, póki co i nie pozwolę mu samemu się z tym mierzyć!
        – A jakbyś ty nie zauważyła, masz swoje obowiązki. Tarcza od dłuższego czasu jest bez ochrony. – Czas nie pozostał dłużny blondynce i spiorunował ją spojrzeniem, jednak, ku zaskoczeniu wszystkich, Mo uśmiechnęła wrednie. W jej oczach zapłonął szatański ogień.
        – Och, dziękuję za przypomnienie, nie omieszkam później ci podziękować, jednakże masz rację. Gwiazdy mnie potrzebują, lecz Amor również. Na Artemisę, mam teraz dylemat... – Niby zmartwiona podparła się pod boki i udając konsternacje, rzekła: – Co powinnam teraz zrobić... ach! – Teatralnie uniosła ręce do góry. – Zabiorę Amora ze sobą na orbitę!
        – Ty chyba rozum postradałaś! – Czas dopadł do dziewczyny, niemal nie przewracając się po drodze.
        – Tak zrobię. Amor idzie ze mną, albo ja zostaję tutaj. Dobrze wiesz, że mogę kontrolować gwiazdy stąd za pomocą gwiezdnej telepatii, a Qupido potrzebuje ochrony. Najlepiej będzie, jeśli strażnik miłości przeniesie się do mnie, lub... – Mo zrobiła dramatyczną pauzę, a wszyscy wręcz wstrzymali oddechy – do Księżycowej Zatoki.
        – Mon cher... – Wszystkie głowy, w tym Dziadziusia i Manen, skierowały się na Amora – bardzo bym chciał iść z tobą, ale ja nie mogę opuścić planety. Ludzie mnie potrzebują, nie mogę ich tak po prostu zostawić, tylko dlatego, że jakimś babsztylom zachciało się mnie załatwić. Nie ucieknę z podkulonym ogonem. – Chłopak spojrzał na Gwiezdną z powagą, która bardzo rzadko u niego gościła.
        – Jesteś pewien? Według mnie, to... – Mo chciała powiedzieć, by nie ryzykował i ukrył się na jakiś czas. Martwiła się o niego, nie chciała, by stała się mu jakaś krzywda, ale Amor przerwał jej w pół zdania.
        – Powiedziałem. – Strażnik miłości wstał powoli ze swojego miejsca, wyprostował się dumnie i zafundował Gwiezdnej swój firmowy uśmiech, który nie do końca odzwierciedlały jego oczy. – Byle jaka czarownica mnie nie pokona. Prędzej sam umrę, niż pozwolę rozprzestrzenić się złu na świecie. Oj, nie na mojej warcie... – dodał, a jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. Mo patrzyła na niego, niemal zapominając o otaczającym ją świecie i innych strażnikach. Patrzyła w oczy Amorowi, aż jego upór i pewność siebie w końcu ją przekonały. Gwiezdna podeszła do niego. Kiedy już znalazła się wystarczająco blisko, by go do siebie przytulić, tak też uczyniła. Zatopiła się w jego ramionach na kilka dobrych minut. Po ich upływie, z westchnieniem oderwała się od czarnowłosego, zawieszając na jego umięśnionych ramionach, skórzaną kurtkę.
        – Zgoda, pod jednym warunkiem. Masz na siebie uważać. Nie wybaczę sobie, jeśli coś ci się stanie, rozumiesz? Będę cię codziennie odwiedzać, więc masz być cały czas pod ręką.
        – Tak jest, mon cher!
        – A ty co, jego matka? Weź się opanuj kobieto, bo mi się niedobrze robi. Jest dorosły, poza tym powiedział chyba jasno, że da sobie radę, nie? – Jack zeskoczył z kuchennego blatu i niczym obrażone dziecko wybył z pomieszczenia, sprawiając niechcący, iż temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka stopni. Obejrzał się jedynie przez ramię, posyłając Mo spojrzenie pełne zdegustowania i zazdrości.
        – Temu co znowu odbiło? I, na Księżyc, Frost wracaj tutaj i oddawaj nam ciepło! – wrzasnął za nim strażnik nadziei, grożąc chłopakowi uniesioną pięścią. Jack już tego nie widział, zniknął za rogiem. Tak właśnie zakończyła się dyskusja na temat nowego wroga, który pojawił się na horyzoncie. Czas wraz z Naturią porozmawiali jeszcze chwilę z Amorem, zapewniając go o swoim wsparciu, tak samo jak Piasek, który przespał całą wcześniejszą rozmowę, North i oczywiście Zając, po niemiłym kuksańcu w żebra od strażnika zachwytu. Ząbek musiała opuścić już biegun, by dopilnować swoje wróżki. Miała wyrzuty sumienia, gdyż zostawiła cały zębowy bałagan w ich maluteńkich rączkach. Jednak przed wybyciem z bazy chciała jeszcze porozmawiać z Jackiem.

       North, po sprawdzeniu i upewnieniu się, czy wszystkie wyprodukowane zabawki są gotowe, a były, z nietęgą miną udał się do swojego nowego gabinetu. Z ciężkim westchnieniem usiadł za biurkiem i zamyślony zaczął patrzeć przez okno. Za szybą wirowały drobne płatki śniegu, co go ani trochę nie zdziwiło. Przecież są na biegunie! Tu jest od cholery śniegu, lecz domyślał się, że akurat te opady są sprawką ducha zimy. To, jak białowłosy chłopak wyszedł z ich spotkania, mocno go zdziwiło. Kolejne westchnienie wydobyło się z jego ust. Siostry Ciemności, nowy wróg. Silniejsze niż Mrok... mam złe przeczucia, powtórzył w myślach. Jakbyśmy mało mieli problemów z Pitchem, chociaż tyle, że święta odbędą się w spokoju. Strażnik zachwytu oparł się o oparcie. Rozmyślał nad nowo zaistniałą sytuacją. Amor, taki niepozorny, a jednak niezwykle potężny i potrzebny. Choć nie przyznał Gwiezdnej racji podczas jej kłótni z Czasem, to podzielał jej zdanie. Strażnik miłości powinien dostać ochronę i wsparcie od każdego. W końcu, jakby nie patrzeć, siedzą w tym wszyscy razem.

        Jack odnalazł swój pokój dopiero po dwudziestu minutach. Miał niemałe problemy ze zlokalizowaniem go, ponieważ pomylił korytarze i zamiast do części mieszkalnej, trafił do magazynów w warsztacie. Po otworzeniu chyba z szesnastych drzwi z kolei, dostał się do swojej sypialni. Z hukiem zatrzasnął drzwi za sobą, sprawiając, że te niemal wyleciały z zawiasów. Ale zaraz, dlaczego on się tak wściekł? No tak, przez tą głupią Zołzę, oczywiście. Teraz będzie skakać wokół tego palanta Amora, jakby był najważniejszą personą pod słońcem. Z drugiej strony - są przyjaciółmi. To przecież normalne, że Gwiezdna się o niego martwi, więc dlaczego on tak ostro zareagował? W sumie, to sam nie miał pojęcia. Uwalił się na łóżku, kładąc obok siebie swój nieodłączny kij. Założył ręce za głowę, po czym beznamiętnym wzorkiem zaczął gapić się w sufit. Manen. Jej osoba nie wychodziła z jego głowy choćby na minutę. Doskonale widział, jak wymieniła ze strażnikiem czasu porozumiewawcze spojrzenia, gdy ten wspomniał o Księżycowej Dynastii. Miała taką minę, jakby Czas mówił o niej. To dało do myślenia Frostowi. Jego trybiki w mózgu zaczęły pracować na potrojonych obrotach. Czas powiedział, że Dynastia to Gwiezdni, a przecież Mo jest Gwiezdną. To by znaczyło, że należy do Dynastii, a to z kolei oznacza... Frost aż poderwał się do siadu.
        – Że Zołza należy do rodziny Pana Księżyca. A co jeśli... – Chłopak zastanowił się przez chwilę. Wnioski do jakich doszedł, same się nasuwały na język: – jeśli Mo jest spokrewniona z Księżycem? – Nastąpiła chwila ciszy, którą brutalnie przerwał wybuch śmiechu, który zamienił się niemal w płacz. Jak mógł pomyśleć, że ta blond cizia może mieć coś wspólnego z Panem Księżycem? Przecież to niedorzeczne, niby jakim cudem ona i Lunar mogliby być spokrewnieni? Od setek lat jest on zapieczętowany na księżycu, a ona na pewno nie jest aż tak stara, a przynajmniej tak myślał.

        Mo także wróciła do siebie. Miała dość wrażeń jak na jeden dzień, a wszystko wskazywało na to, że czekają ich ciężkie czasy. Najbliższy rok będzie tym decydującym, nie tylko dla niej. Teraz, kiedy zyskała nową siłę, była nieco spokojniejsza. Da radę doprowadzić Gwiezdne Medium do końca. Sprowadzi swojego brata z powrotem.. Tak, to jej główny cel i żadne wiedźmy, cienie, czy ciemność jej w tym nie przeszkodzą. Po moim zimnym trupie. Unosząc się w przestrzeni kosmicznej, ze skrzyżowanymi rękami patrzyła na planetę przed sobą. Na miejsce, gdzie wszystko się zaczęło i będzie mieć swój koniec. Nie miała żadnych wątpliwości, że te całe Siostry uderzą, i to już niebawem. Słyszała o nich. Brat nigdy nie wtajemniczył jej w informacje dotyczące miejsca ich uwięzienia. Zawsze, gdy tematy ich rozmów schodziły na te o ich wrogach z Ziemi, Mim zręcznie odwracał jej uwagę od nich. Uważał, że nie była gotowa, by się z nimi mierzyć. Wtedy miała mu to za złe. Sądziła, że w taki sposób uważał ją za słabą. Teraz, po upływie czasu, rozumiała jego postępowanie. Na jego miejscu postąpiłaby tak samo. Blondynka uniosła przed siebie otwartą dłoń, na której zatańczyły roziskrzone drobiny gwiezdnego pyłu. Po kilku sekundach srebrne drobiny owiały jej ciało i zamiast sukni, w której przebudziła się jako nowy Light, miała na sobie bardziej wygodny strój. Swoją nową fryzurę pozostawiła przy obecnej długości, choć wciąż nie była z niej zadowolona. Długie włosy Mo powiewały lekko, mieniąc się niczym tarcza księżyca w wodzie, dodając jej nie tylko uroku, ale też tajemniczości. Pora wziąć się do pracy. Muszę uszczelnić barierę i wymyślić, jak ochronić Qupido przed niebezpieczeństwem. Ten idiota z pewnością wpakuje się w jakieś kłopoty, to pewniejsze niż to, że jestem Gwiezdną, no i jeszcze Frost. Nie mogę wiecznie go unikać, choć byłoby to zdecydowanie łatwiejsze. Gorączkowo myślała nad rozwiązaniami swoich problemów, jednak jak na złość nie mogła nic wymyślić. Myśli zaprzątały jej minione wydarzenia. Za dużo rewelacji, oj za dużo. Gwiezdna wsłuchała się w tętniącą życiem planetę. Nieświadomi śmiertelnego zagrożenia ludzie żyli swoim życiem, martwiąc się własnymi troskami. Praca, dom, rodzina, pieniądze... Całe ich życie kręciło się wokół przyziemnych spraw. Rzadko zdarzał się ktoś, kto na chwilę zatrzymał się, by spokojnie, bez pośpiechu spojrzeć w górę, na gwiazdy. By pomarzyć o tych najmniej realnych rzeczach. By na chwilę zapomnieć o szarej i monotonnej codzienności. Takich ludzi prawie już nie ma, choć jak od każdej reguły, zdarzały się wyjątki. Tak zwane anomalie. Ludzie, którzy mimo dorastania, dorosłości, nadal mogli beztrosko marzyć niczym niewinne dzieci. Ich wiara była na tyle silna, że wzmacniała innych nieśmiertelnych, bez względu na to, czy ich kiedykolwiek widzieli czy też nie. Tacy ludzie rodzili się raz na kilkanaście tysięcy lat.
        Manen wypuściła głośno powietrze z ust, nie miała czasu roztrząsać się nad takimi sentymentalnymi bzdetami. Odwróciła się tyłem do kuli ziemskiej. Niemal z prędkością światła pognała przed siebie, ku najdalszym zakątkom galaktyki. Po drodze rzuciło jej się w oczy kilka niegroźnych pęknięć w barierze, lecz postanowiła się nimi zająć później. Wyczuła, iż jedna ze szczelin, gdzie przedostawała się czarna energia, znowu się poszerzyła. Musiała to jak najszybciej naprawić. Jeszcze tego by brakowało, by te niewydarzone, siostrzane łajzy się do niej dobrały... Powinna ustawić na nowo gwiezdne konstelacje wokół ujść tak, by były jak najbliżej siebie. Wtedy szansa na poważniejsze uszkodzenia zmaleje o połowę. Zaraz zaraz. Nagle przystanęła. Bliskość, to jest to! Wykrzyczała w myślach. Jestem genialna! Jak to się mówi, najciemniej pod latarnią. Manen obróciła się wokół własnej osi, by wytworzyć ogromne ilości gwiezdnego pyłu. W porę akurat też zdążyła uchylić się przed rozpędzonym meteorytem wielkości jej głowy. Z pyłu zaczęły wyłaniać się nowe gwiazdy, w które po krótkiej chwili Gwiezdna tchnęła swoje potężne światło, dając tysiącom nowo powstałym tworom świetlnym życie. Przestrzeń wokół jasnowłosej zafalowała od nadmiaru mocy oraz światła, drażniąc nieprzyjemnie skórę strażniczki. Ta jednak, zlekceważyła to, rozsyłając dopiero co stworzone gwiazdy po całej galaktyce. Kilka z nich pognało ku Ziemi, a dokładniej do Amora. Zadowolona z siebie, Mo już chciała udać się w stronę Wenus, ale stało się coś nieoczekiwanego. Nagle zaczęło jej się strasznie kręcić w głowie, aż w pewnym momencie straciła koncentrację i zaczęła spadać w dół. Poczuła gwałtowne osłabienie, jakby ktoś wyłączył jej energię za pomocą zwyczajnego guziczka. Jednak to dziwne uczucie wyczerpania zniknęło, jak się pojawiło, więc nie zwróciła już na to większej uwagi.
     
        Po udanym patrolu i po naprawieniu kilku pęknięć w Gwiezdnej Tarczy, udała się na chwilę odpoczynku na ciemniejszą stronę księżyca. Kiedy już się na nim znalazła, jak długa padła na plecy w swoim ulubionym kraterze. Oddychając głęboko, z rozłożonymi szeroko rękami, zamknęła oczy, chcąc choć na chwilę się zdrzemnąć. W końcu znowu była na nogach niewyobrażalnie długo, już nawet nie pamiętała, kiedy kładła się ostatnio spać. Myślami uciekała do Amora, chciała go jak najszybciej odwiedzić. Od powrotu z Ziemi spędziła niecałe dwa dni na orbicie, a przecież obiecała strażnikowi miłości, że codziennie będzie go odwiedzać. Miała zamiar dotrzymać obietnicy, choćby nie wiedzieć co. Myśląc o swoim przyjacielu, oddała się w objęcia błogiego snu.

        Nadszedł dzień wigilii Bożego Narodzenia. Amor nie potrafił już usiedzieć w miejscu, a czuł się źle. Ze wszystkich sił starał się nie dawać po sobie poznać, jak bardzo męczy go to całe czucie. Próbował koncentrować się na tych pozytywnych emocjach, ale im bardzie się starał, tym silniej napierała na niego ta mroczna energia. Jednakże, nadszedł czas, jedyny taki w roku, gdzie każdy jest miły dla każdego. Okazuje sobie serdeczność, nie dąży do kłótni, cieszy się razem z innymi. Tak, nadeszła Gwiazda. Ulubione, zaraz po urodzinach i Wielkanocy, święto dzieci, jak i dorosłych. Magię tego święta szło wyczuć w każdym zakątku kuli ziemskiej, co pocieszyło strażnika miłości.
        Czarnowłosy właśnie miał zamiar wybrać się na małą przechadzkę po Paryżu. Słońce pięknie kryło się za horyzontem, zwiastując nadejście nocy. Dzieciaki w domach pewnie już wyglądały z niecierpliwością pierwszej gwiazdy. Idąc ulicami miasta zakochanych, przez zaspy i nieodśnieżone miejscami chodniki, zanurzał się w płynące w przestrzeni emocje szczęścia, radości, zachwytu czy miłości. Ze zamkniętymi oczami przemierzał kolejne, coraz rzadziej uczęszczane uliczki. Od powrotu z bieguna nie czuł się już tak swobodnie. Pozytywne uczucia zaczęły górować nad tymi negatywnymi, przez co sam Amor poczuł się zdecydowanie lepiej. Na jego przystojnej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Starał się jak mógł, by ludzie, zwłaszcza w takie noce jak ta, czuli tą wyjątkową magię w powietrzu.
        Kierował się w doskonale znanym kierunku. Do miejsca, gdzie będzie mógł rozprzestrzenić, a nawet powielić ludzkie uczucia. Owe miejsce było jego drugim domem i jednocześnie azylem. To tam mógł działać na zdecydowanie większą skalę, razem z Mo, która mu w tym pomagała. Nie zapomniał oczywiście o Sam. Razem w trójkę wspomagali wiarę ludzi, chronili ją, a co najważniejsze, wzmacniali. Sprawiali, że przychodzący tam, na nowo odnajdywali sens istnienia. Dawali im to, czego potrzebowali. Chwilę zapomnienia, odrobinę szaleństwa, niezapomnianego szczęścia i przekonanie, że marzenia, bez względu na wiek, zawsze się spełniają, bo muzyka jest w stanie sprawić najprawdziwsze cuda. Jest ucieczką od trosk. Wyzwoleniem od nękających demonów szarej rzeczywistości. Pozwala uwolnić siebie. Otwiera serca na nowe doznania. Po prostu dawali ludziom to, czego nie mogą mieć na co dzień. Magia muzyki łączyła ich co weekend w najpopularniejszym klubie w całym Paryżu, jeśli nie we Francji. Jedyne miejsce, gdzie każdy człowiek, stary czy młody, wierzący czy nie wierzący, może ujrzeć nieśmiertelnego oraz bawić się do białego rana przy najlepszych hitach z pierwszych miejsc muzycznych rankingów.
        Amor minął główne wejście i skierował się na tyły budynku, by wejść od zaplecza. Tam nikt nie odgarniał śniegu, którego w tym roku spadło aż za wiele. Qupido zanotował w pamięci, by podziękować Frostowi za jego zbytnią hojność, jednak nie miał zamiaru nakablować na niego Naturii. Kiedy uporał się z przeprawą przez prawie że metrową zaspę, zaczął przetrząsać kieszenie, aby znaleźć klucze do wejścia. Nie obyło się bez kilku wulgaryzmów wymamrotanych pod nosem. Jak już odnalazł to, co chciał, czyli komplet kluczy, wyłapał ten odpowiedni, włożył w zamek i siłując się z nim przez krótką chwilę, otworzył drzwi. Chciał wejść do środka, kiedy znikąd rozległ się głos. Amor stanął jak wryty, niemal czując na karku czyjś ciepły oddech.
        – A ty co tutaj robisz? – Czarnowłosy odwrócił się powoli, lecz jak tylko ujrzał swoją najlepszą przyjaciółkę, która nie była sama, odetchnął z ulgą.
        – Boże, wystraszyłyście mnie! – Amor złapał się za serce. Uśmiech ani na chwilę nie opuszczał jego warg. – To samo pytanie tyczy się was. Co tu chciałyście?
        – Szukałyśmy cię. – Na pytanie strażnika miłości odpowiedziała Sam, Patronka Lata.
        – Sprawdzamy, czy wszystko w porządku. Wysłałam do ciebie kilka gwiazd chroniących, by w razie potrzeby przybyć najszybciej, jak tylko się da, ale jak widzę, tobie chyba życie niemiłe. – Mo obdarzyła Amora chłodnym spojrzeniem, przez co chłopakowi od razu przeszły ciarki po plecach. – Mówiłam ci, że masz się nigdzie nie ruszać. Teraz to zbyt niebezpieczne.
        – Na Księżyc! Błagam was, jestem dużym chłopcem i świetnie daję sobie radę sam, wiecie?
        – Bycie ostrożnym nie zaszkodzi. – Mo upierała się przy swojej racji. Z naburmuszoną miną skrzyżowała ręce na piersi. – Poza tym pomyślałam, że powinniśmy trzymać się w większych grupach. Co najmniej trzech osobowych, by w razie ataku lepiej się obronić i osłaniać wzajemnie.
        – Zgodzę się z Mo. Matka zdążyła mi nagadać o tych Siostrach... – Szatynka zamyśliła się na chwilę, by móc przypomnieć sobie ich nazwę, jednakże wypadła jej z głowy, więc machnęła jedynie lekceważąco ręką – I zakazała mi chociażby wychylać nosa z naszego Lasu! Serio, jest aż tak źle? – Patrzyła to na Gwiezdną, to na Amora.
        – Na razie jest wszystko po staremu, no prawie wszystko. Ale ok, nie rozmawiajmy tutaj o tym. Wejdźmy do środka. Mamy do zaplanowania imprezę sylwestrową w Rio, a jeszcze nic nie zrobiliśmy. – Ciemnowłosy zaprosił gestem swoje przyjaciółki do środka budynku. Sam ruszyła jako pierwsza. Minęła Amora z lekkim uśmiechem na twarzy, posyłając mu spojrzenie mówiące ''uważaj''. Zaś Manen nadal stała naburmuszona i ani myślała się ruszyć. Patrzyła wszędzie tylko nie na strażnika miłości, bo przecież stojący obok nich stary, śmierdzący kontener na śmieci jest taki interesujący.
        – Hej, czy ty jesteś na mnie zła? – Amor podszedł do Mo, chowając ręce do kieszeni swojej kurtki. Kiedy stanął wystarczająco blisko dziewczyny, by móc ujrzeć jej ledwo widoczne piegi na twarzy, uśmiechnął się niewinnie. Chciał jakoś rozchmurzyć Manen, lecz jego starania przyniosły odwrotny efekt od zamierzonego.
        – Tak! – krzyknęła mocno poddenerwowana. – Wkurwiona wręcz! – Wreszcie uraczyła Qupido swoim spojrzeniem. Chłopak, mimo iż nie dał po sobie poznać, jak bardzo zadrżał ze strachu, nadal się uśmiechał. – Ja tu się o ciebie zamartwiam, staram się ci zapewnić możliwie jak najlepszą ochronę, a ty? Co ty robisz?! – Dźgnęła szatyna palcem w klatkę piersiową. – Łazisz sobie, jak gdyby nigdy nic po mieście, wystawiasz się na niebezpieczeństwo... Martwię się jak jasna cholera, dla ciebie to nic nie znaczy? Nic a nic?! – Niemal wykrzyczała, przybliżając swoją poczerwieniałą ze złości twarz do Amora tak blisko, że stykali się nosami. Doskonale widział, jak w jej oczach gromadzą się łzy, którym uparcie nie pozwalała popłynąć. – Dlaczego ty mi to robisz? – spytała i tym razem łzy pociekły po jej zaczerwienionych policzkach w dół, zostawiając za sobą smutne ślady. Amor ujął jej twarz w dłonie, a kciukami starł słoną ciecz.
        – Oczywiście, że znaczy. Jesteś dla mnie najważniejszą istotą we wszechświecie – wyszeptał, a spojrzenie, jakim obdarował Mo, mogłoby stopić całe Mount Everest. – Powinnaś to wiedzieć.
Między nimi zapadła głęboka cisza przerywana jedynie mijającymi się w oddali samochodami, czy autobusami. Mo zagłębiła się w otchłań zieleni oraz złota, widziała w nich to, czego szukała przez niespełna tysiąc pięćset lat.
        – Jesteś pewien swoich słów? – odezwała się po chwili. Jej wzrok się zmienił. Stał się opanowany, wyczekujący. Strażnik miłości ześlizgnął spojrzeniem z oczu na usta Mo. Na pełne, ciemno-malinowe usta, których nikt jeszcze nie spróbował. – Nie bez powodu Gwiezdni nie łączą się z ziemianami. Jest to zakazane. Ale... – Nagle Manen uśmiechnęła się szeroko. W jej oczach błysnęła iskra, której Amor jeszcze nigdy u niej nie widział. – Co mi tam, i tak złamałam już wszystkie zasady. – Prawie, że wykrzyczała, a później stało się coś, czego Qupido czy ktokolwiek w kosmosie się nie spodziewał...


___________________________________________________________


        
        Witajcie, moi kochani! Jak widzicie, rozdziały pojawiają się mniej więcej co dwa tygodnie. Nie jest źle, powiem Wam :P Rozdział zbetowała, jak zwykle świetna, Sovbedlly. Dziękuję Ci kochana, za to, co robisz dla tego opowiadania. Gdyby nie ty i Twoje wskazówki, co do mojej nieszczęsnej interpunkcji, nadal byłabym niedoedukowanym analfabetą :D .
        Kochani, mam do Was mega ważne pytanie. Oczekuję szczerej odpowiedzi :P Otóż, czy podoba Wam się rozwój akcji? Może jest on za wolny, bądź przeciwnie, za szybki? Czy za dużo bohaterów, czy nadążacie z fabułą? Piszcie w komentarzach, postaram się na wszystkie odpowiedzieć.
        To by było na dzisiaj... Jest koło wpół do dwunastej w nocy, nie ukrywam, że jestem już zmęczona. ( Pisałam to poprzedniego dnia.. :P ) W końcu po dwudziestej drugiej wróciłam z pracy i wszystko, o czym marzę w tej chwili, co cieplutkie łóżko, kubek gorącego kakao i żeby moje zęby wreszcie przestały mnie boleć! Serio, kiedy tylko zmienia się pogoda, moje kły zaczynają swój koncert. Dlaczego akurat moje uzębienie musi być tak wrażliwe..?! Do zobaczenia Gwiazdki z nieba,
        Moonlight.

       
        P.S. Mam nadzieje, że nie zanudziłam Was swoją bezsensowną paplaniną.. :D 

        

2 komentarze:

  1. Hej!
    Trafiłam tu przypadkiem i nie żałuję.
    Na razie przeczytałam dopiero pięć pierwszych rozdziałów (na więcej niestety czas mi nie pozwolił), ale wciągnęło mnie i nadrobię wszystko jak najszybciej.
    Lubię "Strażników Marzeń", dlatego tym bardziej przekonała mnie ta historia.
    Odbiegając od opowiadania to bardzo podoba mi się Twoja playlista. Dobrze się jej słucha, a co najważniejsze nie przeszkadza w czytaniu.
    Mam jednak zastrzeżenia co do tła bloga. Litery nie są na nim dość wyraźne i czasami się zlewają.
    Wypowiem się sensowniej jak będę już na bieżąco :D
    Powodzenia i weny!

    Pozdrawiam,
    Martina :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział boski!
    Oczywiście nadal jestem uprzedzona do Amora a końcówka odrobinkę złamała mi serduszko ;.; (albo to przez moją wyobraźnie, która sobie już dopowiedziała to i owo XD)

    Jeśli chodzi o akcję to obecne tempo mi się podoba, chociaż odrobinkę mieszają mi się bohaterowie i czasem mam wrażenie, że wyskakują znikąd...#.#
    Czekam na następny rozdział Moon!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy