Nazajutrz w bazie na biegunie
wszystko wróciło do normy, no, prawie wszystko. Jack wybył gdzieś
i nie wrócił od czasu rozmowy z Gwiezdną, a Zając udał się do
siebie. Postanowił zaszyć się w swojej norze i dojść do siebie
po ciężkich przeżyciach, jakie zafundował mu ubiegłego dnia
Amor. Natomiast strażnik miłości ponownie pojawił się na
biegunie, aby być blisko Mo. Czuł się za nią odpowiedzialny i
dostarczał jej wraz z elfami nieco rozrywki, przez co Manen była mu
bardzo wdzięczna.
North postanowił spożytkować
swój wolny czas na tworzeniu nowych zabawek, więc jak tylko uwinął
się z magazynowaniem starych modeli, od razu zamknął się w swojej
pracowni na cztery spusty i wziął za robotę. W jego głowie już
od kilku dni kiełkował nowy projekt na tuzin całkiem nowych modeli
kolejek górskich. Na Księżyc, aż zatarł z ekscytacji ręce,
zasiadając do swojego biurka. Wziął do ręki jednego piernika, po
czym włączając stary gramofon, pochłonął ciastko ze smakiem.
Podśpiewując sobie swoją ulubioną melodyjkę, porwał w ręce
piłę motorową, odpalił ją za pierwszym razem. Maszyna wydała z
siebie ogłuszający warkot, a jeszcze bardziej zawyła, gdy North
począł przecinać ogromny blok lodu na pół.
– Możesz już przestać
wstrzymywać oddech – rzekła do Gwiezdnej Matka Natura. Dziewczyna
wypuściła ciężko powietrze z płuc. Jej pokiereszowana klatka
piersiowa opadła, by po chwili unieść się nieznacznie i tak w
kółko, powtarzając ów proces. Amor stał w kącie odwrócony
twarzą do ściany. Jego policzki pokrywał znaczący szkarłat, gdyż
w tym samym pomieszczeniu znajdowała się jedyna kobieta, która,
mimo jego licznych zalotów, nigdy mu nie uległa, no i była w
połowie naga. – Więc tak, większość twoich obrażeń już się
zagoiła natomiast rana na żebrach nadal nie wygląda za dobrze. Na
jakiś czas będziesz musiała wstrzymać się od walki.
– Dobrze wiesz, że to
niemożliwe – prychnęła Gwiezdna. Podnosząc lekko głowę, jej
wzrok padł na drżące plecy Amora stojącego tyłem. – A ty z
czego się tam tak lejesz? – Zmrużyła oczy. Wyprostowała się
ostrożnie i dalej siedząc na łóżku, wyczekiwała odpowiedzi na
swoje pytanie. Uniosła ręce, rozłożyła je po bokach, po czym
pozwoliła Naturii zabandażować swoje nagie, kształtne piersi.
Strażniczka natury zerknęła na Qupido rozbawiona pytaniem Mo, lecz
szybko powróciła do opatrywania blondynki.
– Mon cher, a czy do śmiechu
potrzebny jest powód? – Amor odwrócił się do Naturii i Mo
przodem, a jego spojrzenie napotkało na swojej drodze wzrok
Gwiezdnej. Coś się w niej zmieniło. Jej oczy lśniły nieco
inaczej niż zazwyczaj. Amor od razu wychwycił tą różnice, w
końcu to on znał ją lepiej niż ktokolwiek inny. Czymś się
martwiła, choć starała się to ukryć. Niestety, moja droga.
Mnie nie oszukasz., pomyślał,
a na jego usta wkradł się dwuznaczny uśmiech. Wiedział, że
rozbawi tym Gwiezdną i wcale się nie pomylił. Po kilku sekundach
Mo pokręciła głową i uśmiechnęła się pod nosem.
Jego
spojrzenie i ten uśmiech. Wiedział jak ją rozbawić. Jego mina
amanta i podrywacza była najlepszym sposobem na to, by polepszyć
jej humor. Kiedy inne dziewczyny mdlały na te jego uwodzicielskie
spojrzenie w klubie, ona zazwyczaj pękała ze śmiechu. Owszem, z
biegiem czasu zaczęła lubić i tą wersję swojego przyjaciela,
jednakże wolała się do tego nie przyznawać. Nawet przed samą
sobą. Zaśmiała się cicho, ale szybko tego pożałowała, gdyż
bolące żebra dały o sobie znać. Momentalnie zesztywniała i
zacisnęła dłonie w pięści, ściskając mocno prześcieradło,
które wcześniej opuściła. Niech to szlag!,
pomyślała.
– Za mocno
ścisnęłam? – Naturia spojrzała zatroskana na Mo, ale ta
pokręciła głową.
– Nie –
odpowiedziała blondynka, prostując się ponownie i obdarzyła Matkę
Naturę delikatnym uśmiechem. – Jest w porządku. To tak samo z
siebie...
– Nic nie
powoduje bólu samo z siebie, dziecko. – Westchnęła strażniczka
natury. – Skończyłam.
– No
wreszcie! – Amor podszedł i poklepał kobietę po ramieniu, za co
ta obdarzyła go surowym spojrzeniem.
– Nie
pozwalaj sobie Qupido. – Szybko strzepnęła ze swojego prawego
ramienia jego dłoń. Jej reakcja rozbawiła chłopaka, ale i też
Mo. Dziewczyna ze spuszczoną głową śmiała się cicho, jednak jej
śmiech nie miał w sobie ani jednego grama radości. Był smutny.
– Ja już
dobrze znam te twoje zagrywki chłopcze i uwierz, na mnie one nie
działają. Za młody jesteś – dodała na koniec i uśmiechnęła
się kpiąco, natomiast Amor w ogóle nie przejął się jej słowami.
– Pff... –
prychnął pod nosem, po czym machnął lekceważąco ręką. –
Wiek to tylko liczba. Co nie, Mo? – Chłopak zwrócił się do
swojej przyjaciółki. Kiedy na nią spojrzał, jego uśmiech zniknął
z twarzy tak szybko jak się pojawił. Wyczuł jej emocje. Smutek i
ból emanowały z niej jeszcze silniej niż zazwyczaj, co
zaniepokoiło strażnika miłości. – Mo?
Chciała
śmiać się z ich przekomarzania, ale mimo uśmiechu na buzi w
środku płakała i krzyczała. Nie potrafiła przywołać się do
porządku, ogarnął ją strach. Potworny strach oraz panika. Czuła,
jak jej zaciśnięte z całych sił ręce drżały i ani myślały
przestać, a serce biło nienaturalnie mocno, wręcz waliło o jej
obolałe kości, powodując jeszcze więcej bólu. Więc
tak się objawia strach,
pomyślała. Musi stamtąd uciec. Tak, i to jak najszybciej. Z dala
od pytań. Z dala od wszystkich i od wszystkiego. W jej głowie na
nowo pojawiały się wspomnienia z ostatniej walki z Cieniem.
Powtarzały się jak zdarta płyta, doprowadzając ją na granicę
rozpaczy. Po jej lewym policzku spłynęła łza. Samotna łza, która
była początkiem przyszłego załamania. Presja, którą Mo
odczuwała, jak dotąd umiarkowanie, teraz napierała na nią z
każdej strony. Niczym otaczające ją powietrze, kładąc na jej
barki niesamowity ciężar wielkości całej kuli ziemskiej. To
spowodowało, że Mo nie potrafiła się wyprostować, a co za tym
idzie, nie mogła wziąć oddechu. Poczuła, że brakuje jej
powietrza, że się dusi. Światło dnia stało się dla niej nie do
zniesienia. Chciała znaleźć się teraz wśród swoich gwiazd. W
objęciach brata. Tylko tego chciała, lecz wiedziała, że to już
nigdy nie nastąpi. Już nigdy nie poczuje jego dotyku, nie usłyszy
jego śmiechu i nie zobaczy jego oczu. Roześmianych i pogodnych, w
których można było zobaczyć całe światło ich ukochanej
galaktyki. Nie wiedzieć czemu, w tym momencie przed oczami pojawił
się jej obraz Frosta. Wspomnienie jego oczu oraz utkwionej głęboko
w nich iskry. Bez wątpienia prócz mocy i nieśmiertelnego życia,
Lunar podarował mu, a raczej
przekazał swoją iskrę. Ale dlaczego? Dlaczego to zrobił i akurat
Frostowi? Owszem, są do siebie podobni ale czy to był jedyny powód?
Nie. Na pewno nie. Czyżby historia miała się powtórzyć?
Znowu mam patrzeć jak umierasz? Ale tym razem jako ktoś inny?
Tyle pytań... Nie wiedziała już, co myśleć. Oderwała drżące
palce od materaca, które od ciągłego ściskania zesztywniały.
Ukryła twarz w dłoniach, a niekontrolowany szloch wymsknął się
jej z ust. Bała się. Tak strasznie się bała. Nie chciała
kolejnej wojny. Kolejnej konfrontacji z Cieniem.
Zdawała sobie sprawę z tego, że szanse na jej przeżycie są małe,
jednakże aż do ostatniej walki nie była świadoma tego, że
odwieczny wróg Światła jest gotów by ponownie zaatakować. By
zniszczyć ją, gwiazdy i cały świat, który ona chroni. Że w
końcu nadszedł ten
czas. Jeśli zawiedzie, zginą miliardy ludzi i gwiazd. Jeśli się
podda, nic ich nie uratuje. Tak wiele wieków już przeżyła.
Trenowała, wzmacniała się by być gotową na ostateczną rozgrywkę
ale jednego nie wzięła pod uwagę. Mianowicie tego, że na kimś
prócz Mimie zacznie jej zależeć. Nie chciała umierać, ale czy
mogła być aż tak samolubna? Ona już przeżyła kawał czasu,
teraz kolej na innych. Mimo wszystko... Nie chciała odchodzić.
Właśnie dlatego zamknęła się w sobie. Nie chciała kochać.
Nikogo, by w razie potrzeby, bez wahania zrobić to, co konieczne. A
teraz? Jak to się mówi, serce nie sługa. Dlaczego do cholery
jasnej Amor stał się dla niej taki ważny?! Po jakiego jej to
było?! Jej przyjaciele, strażnicy i na koniec jeszcze ten cały
Jack. Kurwa! Co takiego ma w sobie ten chłopak, że nie
mogę przestać o nim myśleć?
– Odbiorę Ci wszystko,
Light'cie. Wszystko...
– N-nie..
nie... – Mo skuliła się jeszcze bardziej. Rękami chwyciła się
za głowę, trzęsąc się jak osika. Ten szept, tak zimny niemal
lodowaty, sprawiał wrażenie, jakby Mo zamarzała od środa. Od
tysiąca pięciuset lat nie słyszała Jego
głosu. Tego pozostawiającego po sobie jedynie pustkę oraz
cierpienie, głosu.
– Twoje światło jest za
słabe. Ty jesteś słaba. Słaba, za słaba...
–
Przestań... – syknęła pod nosem, natomiast Amor i Naturia
patrzyli na nią oniemieli.
– Mo z kim
ty... – Chłopak chciał spytać, ale dziewczyna była pogrążona
we własnym umyśle, do którego próbowała się dostać Nicość z
Kosmosu i zniszczyć strażniczkę gwiazd od środka.
Manen
całkowicie zapomniała o otaczającym ją świecie, o przyjaciołach.
Napierający na nią niemiłosierny chłód przerodził się w coś o
wiele silniejszego, potężniejszego. Poprzez gwiazdy Cień
mógł przemówić do Gwiezdnej, jak tylko zgromadziłby więcej
mocy. To był właśnie jeden z Jego
sposobów na walkę z gwiezdnymi strażnikami. Torturował ich
psychicznie, doprowadzał do szaleństwa. Łamał ich dusze.
Powodował, że ich światła gasły.
– Nie… nie
jestem słaba... – szepnęła, obnażając zaciśnie zęby.
Uchyliła lekko powieki, a jedyne co zobaczyła to ciemność.
Bezkresna i lodowata ciemność.
– Ej, co ty
odwalasz? – Amor chciał podejść do Mo, która siedząc na łóżku
gadała sama do siebie. Zaczął się bać i to nie na żarty. Jej
nagła zmiana zachowania przyprawiła go o takie ciarki na plecach,
jakich jeszcze nigdy w życiu nie odczuł. Kiedy miał dotknąć
ramienia blondynki Naturia go powstrzymała. Ten spojrzał na nią
zdezorientowany. – No co?
– On do
niej przemówił... – Kobieta szarpnęła chłopakiem w swoją
stronę. – Już rozumiem skąd te wszystkie obrażenia... –
Dopiero teraz dotarło to do strażniczki natury, lecz nagle
uświadomiła sobie coś o wiele bardziej istotniejszego. – Leć po
tego starego piernika.
– Po
co? – Amor popatrzył na Naturię ogłupiały. Zamrugał kilka
razy, po czym ponownie spojrzał na swoją blond przyjaciółkę.
Wtedy dostrzegł, że z jej ciała zaczęły wydobywać się coraz
silniejsze fale mocy i światła. O nie...
Ta jedna myśl przemknęła mu przez umysł.
– Na co
jeszcze czekasz? Powiedziałam leć po niego!!! – Naturia wydarła
się na strażnika miłości, a ten przeraził się jej wybuchem
gniewu. Co jak co, ale ta kobieta potrafiła wzbudzić respekt w
każdym, nawet w nim. Obawiając się jeszcze większego wybuchu
złości u Naturii, Amor zniknął w czerwonawym świetle,
teleportując się do Wymiaru Poza Wymiarem. Tymczasem Matka Natura
wybiegła z pokoju Gwiezdnej i niczym wiatr pognała do Northa i
reszty strażników. W błyskawicznym tempie znalazła się przed
drzwiami pracowni Nicholasa. Chwyciła za klamkę, która nie
drgnęła. Popadając w coraz większą panikę i poddenerwowanie,
poczęła walić w drewno stawiające jej opór. Minęło kilka
cennych sekund, a Nicholas nie otwierał. Postanowiła wziąć sprawy
w swoje ręce. Przyłożyła prawą dłoń do powierzchni drzwi,
oplatający ją pluszcz zaczął przechodzić z jej ramienia na
drzwi, rosnąc i wywarzając przeszkodę. Kiedy masywne drewniane
wrota padły z hukiem na kamienną posadzkę, strażnik zachwytu
obejrzał się w kierunku skąd doszedł do jego uszu okropny hałas.
Na powstałe zniszczenia zareagował chwyceniem się za głowę i
pojedynczym krzykiem, zaś po sekundzie podbiegł do Naturii i
wskazał na to, co zostało ze starych, wysłużonych wrót.
–
Dlaczego... – Chciał zadać pytanie kobiecie, która nie dała mu
dokończyć zdania. Chwyciła go za ramię i pociągnęła za sobą.
– Nie ma
czasu. Musimy się ewakuować! – krzyknęła, nawet się na niego
nie oglądając. Kiedy wbiegli do wielkiej sali, cała baza aż
zatrzęsła się fasadach. Wstrząs był na tyle silny, by kilka
linii uległo poważnym uszkodzeniom. Ze sufitu posypał się tynk,
pękło kilkoro szyb w oknach, a ściany i podłoga popękały w pary
miejscach.
–
Ewakuować?! Co się dzieje? – North zupełnie ogłupiał, lecz
wtem poczuł w powietrzu niewyobrażalną moc. Tak czystą i potężną,
że niemal pomylił ją z mocą Pana Księżyca, jednakże po chwili
wychwycił ogromną różnicę. Ta moc może i była czysta ale
tylko, jakby to ująć, w połowie. Była zmieszana z czymś, czego
nawet nie potrafił nazwać. To coś napawało go jednocześnie
strachem i respektem.
– Zaczęło
się – rzekła poważnym tonem Naturia. – Światłość i
Ciemność wreszcie się przebudziły.
Więcej
wyjaśnień North nie potrzebował. Domyślił się, co takiego miała
na myśli strażniczka natury. W jednej chwili zaczął żałować,
że będąc w kompletnej nieświadomości tego, w jakim tkwią
niebezpieczeństwie, mogli funkcjonować przez te wszystkie stulecia.
Żałował, że nie mógł wspomóc Mo w jej samotnej walce.
– Musimy
uciec stąd jak najdalej. On
przemówił do Stellarum.
Oznaczać to może tylko jedno, nadszedł czas. – Naturia wraz z
Northem zbiegła po schodach prowadzących do części mieszkalnej. –
Jest źle, Nicholasie.
– Jak
bardzo? – North popatrzył z przejęciem na kobietę, która
patrzyła na niego z lekką obawą.
– Manen
straciła nad sobą panowanie. Te rany, które odniosła, to Jego
sprawka. Będzie się starał złamać ją psychicznie, a przy okazji
zmusi ją do obudzenia się w niej jej mocy. North... – Kobieta
podeszła do niego, a jej oczy zaczęły zachodzić łzami – ta moc
jest nie do powstrzymania. To siła najczystszego i najjaśniejszego
światła, jakie istnieje we wszechświecie. Jeśli Mo nie opanuje
się, jeśli się nie uspokoi... – Jej głos załamał się pod
koniec, jakby to słowo nie chciało jej za żadne skarby przejść
przez gardło – umrze. Jest śmiertelna, a co za tym idzie, jej
ciało nie wytrzyma takiego obciążenia. Tylko nieśmiertelny
Gwiezdny może obcować z tak olbrzymią energią. Zabije samą
siebie. Jej Święte Światło obróci w niwecz wszystko, co stanie
mu na drodze. Łącznie z nią samą i z nami.
Gwiezdna
strażniczka nie chciała się poddać. Nie, kiedy już zaszła tak
daleko. Jej „rozmowa” z wrogiem zaczynała przybierać coraz
niebezpieczniejszy obrót.
– Moje
światło... – rzekła jednocześnie wyciągając rękę w bok. W
jej dłoni powoli z najczystszego światła, zaczął wyłaniać się
miecz – moje światło cię zniszczy.
– Głupi Light'cie... Ty i
twoje światło zgaśniecie. Zgaśniecie na zawsze. Złamię twojego
ducha. Jesteś słaba... Jesteś sama... Jesteś za słaba!
– O
nie... – przerwała mu Gwiezdna. – Nie będziesz mieszać mi w
głowie. Nie dam się. Nie pokonasz mnie! Nigdy!!! – krzyknęła na
całe gardło. W tym samym momencie wydobyła się z niej tak potężna
ilość magicznej mocy, że przez całą bazę, łącznie z jej
okolicą, przeszedł solidny wstrząs. Ściany w pokoju Mo popękały
od uderzenia światła. Wszystko oprócz stojącej o własnych siłach
Manen obróciło się w pył.
Jack
podczas swojej nieobecności na biegunie, bawił się z dziećmi po
całej kuli ziemskiej, a najwięcej czasu spędził oczywiście z
Jammiem i jego siostrami. Mała Zoey rosła jak na drożdżach, co
bardzo dziwiło strażnika zabawy. Najstarszy z rodzeństwa Bennettów
wytłumaczył Jackowi, że to normalne w jej wieku. Białowłosy
owszem, miał siostrę kiedy był jeszcze człowiekiem, aczkolwiek
zupełnie nie pamiętał swojego dzieciństwa. Czasami w jego głowie
pojawiały się jakieś przebłyski, ale tylko tyle. Po wygranej
walce z Mrokiem zdecydował nie wracać już do swojej przeszłości,
a żyć tym, co przyniesie nowy dzień. Entuzjastycznie patrzył w
przyszłość i czerpał garściami ze ścieżki, którą obrał.
Także, nie ważne co miał mu przynieść los, on i tak widział w
nim same pozytywy, wręcz superlatywy i pomysły na kolejne żarty na
Zającu. Ciekawe, co on teraz robi? Co robi reszta? Co robi
ona? Jack znowu zaczął krążyć
myślami wokół Mo. Powiedziała, że ma wyczekiwać dnia, w którym
to Tsar i Tsarina
znowu się spotkają, ale zaraz... Jaka znowu Tsarina?!
Przecież nie ma żadnej, a z opowieści Piaska wynikało, że Pan
Księżyc związał się z niejaką Dominą..
jakąś tam. Jej imienia Jack nie mógł sobie za nic przypomnieć,
więc szybko porzucił tą myśl. W głowie za to utkwił mu obraz
twarzy Mo, na którym malował się strach, wręcz przerażenie.
Czego ona się tak wystraszyła? Muszę się tego
dowiedzieć. Tak, to właśnie
zamierzał zrobić Jack. Może i był wścibski, aż zanadto, ale
jeśli miał poznać Mo, musiał ustalić wszystkie fakty.
Niespodziewanie, ktoś przed jego nosem pstryknął dwa razy.
Zamrugał kilkukrotnie, po czym uświadomił sobie, że wyłączył
się z życia na co najmniej kilka minut, a tym, który domagał się
jego uwagi był właśnie Jammie.
– Jack,
słuchasz mnie w ogóle? – Chłopiec skrzyżował ręce na klatce
piersiowej i gniewnym wzrokiem wpatrywał się w białowłosego
przyjaciela przed sobą. – Mówię do ciebie chyba od dziesięciu
minut, a ty wcale nie odpowiadasz...
– Ee...
no... Zamyśliłem się. Po prostu nad czymś myślałem. Przepraszam
cię, Jammie. – Jack uśmiechnął się przepraszająco do chłopca,
a ten nie potrafił się dłużej gniewać na strażnika. Odwzajemnił
uśmiech, pokazując rząd prostych białych zębów.
– Ciekawe
nad czym tak myślałeś? Ostatnio często ci się do zdarza, wiesz?
Czyżbyś się zakochał? – Młody Bennett poruszył znacząco
brwiami, na co Frost na chwilę zaniemówił, a jego blade poliki
przyozdobił subtelny szkarłat. Taka reakcja jeszcze bardziej
utwierdziła Jammiego w jego stwierdzeniu. Uśmiech chłopaka zrobił
się jeszcze szerszy, zaś w oczach zaczęły tańczyć zadziorne
ogniki. – No co ty?! Serio się zakochałeś?!
– C-co?!
Nie! – Jack aż odskoczył od młodego bruneta, a jego twarz
zrobiła się jeszcze bardziej czerwona. – T-to nie tak! My się
nawet nie lubimy...
– Więc
jednak! – Jammie pokazał na niego palcem. Chłopak również wstał
i podszedł do Jacka, który uparcie przyglądał się jego kolekcji
plakatów na ścianie. Oboje znajdowali się w pokoju Jammiego, więc
Jack miał na czym skupić wzrok. Nie chciał spojrzeć na młodego.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że spalił przed momentem
okropnego buraka. Zawsze tak reagował, jak ktoś podejrzewał go o
jakieś kontakty z dziewczynami. A tym bardziej, kiedy ktoś
wspominał o Mo. Nie rozumiał swoich własnych zachowań i reakcji,
co nawiasem mówiąc, robiło się coraz bardziej niepokojące.
– Daj
spokój. Nie jestem zakochany! A już na pewno nie w niej,
zdecydowanie nie i jeszcze raz nie. – Jack stawał się coraz
bardziej poddenerwowany, co doprowadziło do spadających z sufitu
płatków śniegu.
– Kto to
jest? Jakaś nieśmiertelna? Nowa strażniczka? A może zwyczajna
dziewczyna... Chcę wiedzieć Jack! Proszę, proszę, proszę! –
Bennett aż padł na kolana w geście błagania, czym rozbawił
Frosta.
– To trochę
skomplikowane. Tak, jest strażniczką, ale nie taką jak ja. –
Jack podszedł do okna i usiadł na parapecie. Oparł swoją laskę
na prawym ramieniu, kiedy obok niego dosiadł się Jammie. Jego
ciekawość była wręcz nie do poskromienia i za to, między innymi,
Jack go lubił.
– Jak to? To
jest was więcej? – spytał, uważnie wpatrując się w
białowłosego.
– Tak w
sumie, to wszystkich nieśmiertelnych jest poniżej dwudziestu. Tych
ziemskich nieśmiertelnych, bo widzisz... – Frost chciał to jakoś
ładnie ubrać w słowa, ale chłopak mu przerwał.
– Ziemskich?
– Tak,
młody. Ona tak nas określa, ponieważ ona... nie jest stąd –
dokończył Jack, lecz po minie Bennetta wywnioskował, iż ten nie
zrozumiał o co mu chodzi. Jack westchnął, przewracając oczami.
– Co to
znaczy „nie stąd”? – Chłopak zmarszczył brwi. Wyczekiwał
dalszych wyjaśnień.
Frost zaczął
śmiać się z jego zabawnego wyrazu twarzy.
– Wytłumaczę
ci to inaczej – rzekł strażnik, kiedy już w miarę się
uspokoił. – Otóż, ja jestem strażnikiem marzeń, dziecięcych
snów, natomiast ona jest strażnikiem gwiazd, tak zwaną Gwiezdną.
Z tego co nam powiedziano, jest najwyższa rangą wśród wszystkich
pozostałych nieśmiertelnych. Boże, Jammie! – Jack, widząc
niezrozumiałą minę chłopaka, poderwał się gwałtownie do góry
i wisząc pod sufitem zawołał. – Próbuję ci powiedzieć, że
ona jest z kosmosu! I to dosłownie!
– Że co?! –
Jammie z wrażenia aż spadł z parapetu. – Żartujesz, tak?
Powiedz, że żartujesz...
– Nie. Nie
żartuję. – Białowłosy złożył ręce pod głową. – Sam na
początku nie wierzyłem, ale to prawda. Kurczę, kto by pomyślał,
że tam w górze, oprócz Pana Księżyca jeszcze ktoś jest.
– Więc, to
ona jest... – Brunet przysiadł na parapecie powoli i dokładnie,
jak na trzynastolatka, analizując to, co właśnie usłyszał –
jest kosmitką?
– No... –
Jack sam zastanowił się nad tym przez chwilę. W sumie, to nigdy
nie myślał o niej w takich kategoriach. – Tak jakby. Ale wygląda
jak zwyczajny człowiek, no tak z grubsza.
– Wow, ale
ekstra! Poznam ją? – Jammie nie zdążył wykrzyczeć kolejnego
pytania, gdyż głos jego mamy z dołu uniemożliwił mu to.
– Jammie,
obiad! – krzyknęła pani Bennett.
– Zaraz idę
mamo! – Chłopak odkrzyknął kobiecie.
– Zaraz to
ci wszystko wystygnie! Za minutę widzę cię przy stole i skończ
rozmawiać już przez ten telefon! – Na słowa kobiety oboje,
Jammie oraz Jack parsknęli śmiechem. Niech pani Bennett nadal
myśli, że jej pierworodny syn ucina sobie nieraz godzinne rozmowy
telefoniczne, niżeli rozmawia z widzianym tylko przez dzieci duchem.
– Dobra, młody. Ja się będę
zbierał. Za niedługo wpadnę znowu i urządzimy wielką bitwę na
śnieżki – rzekł Frost, po czym potarmosił chłopakowi włosy.
Ten zaśmiał się krótko. Białowłosy wyleciał przez okno i
pokierował się w stronę bieguna. Rozmowa i zabawa z Jammiem bardzo
mu pomogły. Uspokoiły go nieco i mógł się rozerwać. Kiedy mijał
w locie budynki pod sobą, przywołał na niebo kilka chmur
śniegowych, z których po paru chwilach zaczął padać śnieg. Po
drodze, wręcz nie mogąc się powstrzymać, zdmuchnął komuś
mroźnym podmuchem wiatru czapkę z głowy. Zatoczył nad
miasteczkiem wielkie koło sprawdzając, czy dzieciaki bawią się na
dworze. Kilkoro dzieciaków zauważyło go i zaczęło do niego
energicznie machać. Jack, uradowany, odmachał im, a następnie
pognał na biegun.
– Wietrze,
zabierz nas do bazy! – krzyknął, a wiatr wzmógł się
dwukrotnie.
Leciał już z
jakieś dziesięć, piętnaście minut, właśnie docierał w okolice
koła podbiegunowego, kiedy uderzyła go ogromna, niespodziewana i
potężna fala czyjeś uwolnionej mocy. Zatrzymał się gwałtownie w
powietrzu. Po dłuższej chwili jakoś doszedł do siebie, potrząsnął
mocno głową, a jego białe jak śnieg włosy nastroszyły się
jeszcze bardziej.
– Rany,
co to było? – spytał samego siebie, będąc jednocześnie mocno
zdziwionym, ponieważ taką siłę miał okazję poczuć tylko raz.
On, nie tak jak North, nie pomylił jej z mocą Lunara.
Od razu rozpoznał aurę Manen. Gdy zastanowił się przez kilka
sekund, w głowie zapaliła mu się czerwona lampka. – Coś się
stało. – Rzekłszy to do siebie, popędził jak najszybciej w
stronę bazy. Ogarnęły go bardzo, ale to bardzo złe przeczucia.
Czas właśnie
miał zamiar udać się do czasów istnienia Mezopotamii w niezwykle
ważnym celu, lecz zatrzymał go Amor, który zjawił się w jego
pracowni.
– Co się
znowu stało? – Swoje pytanie skierował do chłopaka, który
dopadł do niego.
– Nie
ma czasu na wyjaśnienia. Mo, ona... Znaczy się, On...
– No
wysłówże się w końcu! – Czas przywołał do porządku Amora, a
ten wziął głęboki oddech, czym uspokoił swoje nerwy.
– Mo
przebudziła swoje światło. – Po tych słowach nastała cisza
przerywana jedynie tykaniem chyba z tysiąca zegarów w graciarni
strażnika czasu. Staruszek popatrzył zszokowany na Qupido, jednak
opanował się po chwili.
– Szybko.
Nie ma czasu. Jeśli zupełnie straci nad sobą kontrolę, to nawet
nie chcę myśleć co się stanie później. – Amor kiwnął
jedynie głową, po czym złapał starca za rękaw jego szaty i
przeniósł ich do bazy strażników na Ziemi.
Tymczasem
Mo nadal toczyła swoją walkę z niewidzialnym wrogiem, który
próbował dostać się do jej umysłu. Sprawiało jej to niewiele
bólu, lecz jej do niedawna uśpiona energia zaczęła wymykać się
spod kontroli. Tego właśnie obawiała się Naturia. Jedynie ona i
strażnik czasu wiedzieli, iż niszczycielska potęga głęboko
tkwiąca w Manen, jest w stanie zniszczyć absolutnie wszystko. Nawet
Nicość z Kosmosu, a żeby zapanować nad taką siłą, potrzeba
doświadczenia, tysięcy lat, no i oczywiście nieśmiertelności.
Poprzez jej utratę, Mo nie była już w stanie zapanować nad swoimi
zdolnościami. Medium, którego użyła, by wskrzesić Tsara
Lunara wymagało najwyższego
poświęcenia, czyli oddania nieśmiertelności oraz połowy swojej
duszy. To właśnie sprawiło, iż Mo osłabła. Choć jej ciało
jest znacznie wytrzymalsze i sprawniejsze niż u zwykłego człowieka,
to mimo to szybciej traci energię, wolniej się regeneruje, a
używanie gwiezdnego światła stało się dla niej o wiele bardziej
niebezpieczniejsze niż przedtem. Jako śmiertelniczka każde
wyzwolenie mocy przynosi ze sobą fatalne dla niej konsekwencje. Jej
ciało po prostu tego nie wytrzymuje.
Wokół Mo nie
było już ścian jej pokoju. Wszystko zostało zniszczone przy
kolejnym wstrząsie spowodowanym jej przebudzeniem światła. Cała
część budynku, w której znajdowały się pokoje została
zmieciona z powierzchni ziemi. Gwałtowny wiatr, jaki zaczął
szaleć, krążył wokół Mo porywając i unosząc wszystko w
powietrze. W bazie, a raczej z tego co z niej zostało, pojawił
Piaskowy Ludek. Wraz z yeti, które nawiasem mówiąc kompletnie nie
wiedziały, co się dzieje, w panice zaczęły chować wyprodukowane
prezenty pod bazą. On, podobnie jak Jack wyczuł, iż coś się
dzieje. Akurat przelatywał nad terenami północnej Europy, kiedy
wyczuł znajomą, gwiezdną energię. Teraz wzrokiem poszukiwał
Northa, który wraz z Naturią próbował jakoś dostać się do Mo.
Mikołaj
nawet nie przejmował się swoim warsztatem czy zabawkami w tym
momencie. Ważniejsza, o ile nie najważniejsza, była teraz
Gwiezdna. Chciał jej pomóc, choć nie wiedział, jak to zrobić.
Jak zdjąć ciążące na jej plecach brzemię. Tak naprawdę,
strażnik zachwytu nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ogromny
ciężar spoczywa na barkach Mo. Odpowiedzialność nie za miliony,
lecz miliardy ludzi, a i jeszcze więcej gwiazd. Im bliżej Gwiezdnej
się znajdowali, tym trudniej szło się do niej dostać. Szalejąca
zawierucha, latające wokoło szczątki drewna, szkła, gruzu,
zabawek, nawet śniegu, w ogóle nie ułatwiały im zadania. No i
jeszcze to światło, które biło z coraz większą intensywnością
od Manen.
Kiedy North z
Matką Naturą jakoś próbowali się dostać do epicentrum tej
szalejącej nawałnicy, Mo starała się z całych sił wypchnąć ze
swojego umysłu, swego odwiecznego wroga. Ten nie dawał za wygraną.
Pokazywał jej, jak jej gwiazdy umierają, jak kona jej ukochany
brat, Amor, przyjaciele, Jack. Wmawiał jej, że jest słaba, że już
nie jest w stanie dłużej mu się przeciwstawiać. Że ją złamie.
– Jesteś niczym Light'cie.
Niczym. Nigdy nie dołączysz do swoich przodków na niebie.
Zgaśniesz tak samo jak twój nędzny brat, Tsar Lunar. Cała twoja
rodzina, cała dynastia Tsarów wygaśnie...
– Zamknij
się..!
– Nikt ci nie pomoże.
Pozbawię cię wszystkiego. Nikt przy tobie nie stoi. Nikt. Jesteś
samotna. Samotna!
– Powiedziałam,
żebyś się zamknął... – rzekła, tym razem już nieco ciszej.
Dzielnie trzymała w ręku miecz, jednakże rękojeść poczęła
wysuwać się z jej dłoni, jakby Mo przestała ją ściskać. Jakby
zaczęło brakować jej sił.
– Słabniesz Light'cie. Od
wieków jesteś coraz słabsza. W końcu zgaśniesz. Na dobre...
– Nie...
Nie! – Lewą ręką chwyciła się za głowę. Zaczęła kręcić
nią we wszystkie strony, jakby próbowała wyrzucić z niej ten
okropny głos. Dziewczyna zatoczyła się do tyłu, potykając się o
własne, trzęsące się nogi. Bandaż, którym była obwiązana,
przemokł krwią, a jej nadmiar powoli spływał po skórze w dół.
W pewnym momencie miecz wypadł z jej ręki i upadł obok swojej
właścicielki. Przez wyjący wiatr nie było słuchać jego brzdęku.
Co było dziwne, wściekły wicher nie porwał ostrza. Te leżało,
jak gdyby przywarło do resztek kamiennej posadzki i paneli.
– Pokonam cię, Light'cie.
– Nie.
– Przegrasz, Light'cie.
– N..nie...
– rzekła słabym głosem. Mo czuła, jakby ktoś próbował ją
rozerwać i to od środka. Coraz trudniej przychodziło jej stawianie
oporu. Z czasem stało się to tak trudne, że aż ponad jej siły.
Gwiezdna upadła na kolana, obiema rękami trzymając się za
pękającą głowę. Jej rozwiane, potargane włosy, cała jej postać
lśniła przypominając żywą gwiazdę, którą zresztą była. W
paru miejscach na jej ciele pojawiło się kilka pęknięć. Takie
same można zaobserwować na pękających porcelanowych lalkach. Z
zaciśniętych oczu Mo popłynęły łzy. Tak długo wstrzymywane
wreszcie wydostały się na powierzchnię.
– Zabiję cię.
– Silny głos Cienia
rozbrzmiał w jej umyśle, wprawiając w drżenie każdy narząd
wewnętrzny i pozostałości duszy Mo. Nie miała już sił aby się
przeciwstawiać. Cień
miał rację. Jest słaba. Nie pokona go. Bezradność wzmogła się
w niej, co spowodowało, iż jeszcze więcej łez wylało się spod
jej zamkniętych powiek.
– Mo! –
Jej imię. Czyżby ktoś wołał ją? Nie, przywidziało jej się
pewnie. – Mooo! – Ponownie usłyszała to wołanie. Chciała
zobaczyć kto to. Czy to przyjaciel? A może wróg? Nie wiedziała
już sama. Wszystko traciło swoje znaczenie. – Mo, nie poddawaj
się! Walcz! – Ten głos. Wydał się Gwiezdnej bardzo znajomy, ale
do kogo mógł należeć?
Razem
z Northem, Naturia trzymała się za pomocą swoich pnączy
ostatniego ocalałego filara. To właśnie ona krzyczała do
blondynki. Choć zdolność widzenia miała znacznie utrudnioną,
udało jej się wypatrzeć zarys postaci Manen. Jej aura zdominowała
wszystko. Cierpienie, rozpacz i chęć poddania były tak wyczuwalne,
że aż samo odczuwanie jej sprawiało, iż Naturia chciała jak
najszybciej dostać się do swojej przyjaciółki. Mo była dla niej
nie tylko siostrą Pana Księżyca, kimś kto miał w przyszłości
ocalić galaktykę i stać się kolejnym Tsarem,
ale przede wszystkim była dla niej przyjaciółką. Była siostrą.
Rodziną.
– Nie
pozwól by On
namieszał ci w głowie!
– Nie możesz się poddać! – Tym razem to był North. Swoim
potężnym ciałem starał się osłonić nieco Naturię przed
ostrymi odłamkami. – Nie możesz, słyszysz?
Jack był już blisko. Wyczuł coś,
i to coś było tak potężne, że na jego ciele pojawiła się gęsia
skórka, a to nie lada wyczyn. Zanim dotarł do bazy, przeraźliwy
wicher zdmuchnął go z jego drogi i z krzykiem odleciał
kilkadziesiąt metrów robiąc niekontrolowane fikołki w powietrzu.
Krzycząc, próbował jakoś za pomocą swojego kija unormować lot,
ale na nic się mu to zdało. Z wrzaskiem uderzył w śnieżne zaspy
nieopodal bazy, robiąc sporych rozmiarów dziurę w śniegu. Całe
szczęście, że nie trafił na pokrywy lodowe, bo spotkanie z nimi
byłoby o wiele bardziej bolesne niż te, które zaliczył. Kiedy
oszołomienie minęło na tyle, by mogło przestać kręcić się mu
w głowie, z olbrzymim siniakiem na głowie wyfrunął z dziury i
stanął na śniegu.
– Rany,
co się stało? Ale mnie głowa boli! – Z miną zbolałego psa
pogładził już rosnącego guza, choć to nie było jedyne
obrażenie, jakiego się nabawił. Czuł, że jeszcze boli go bark z
prawej strony, więc miał spore problemy z poruszaniem ręką, a to
właśnie w prawej trzymał swój czarodziejski kij. Poprzeklinał
sobie pod nosem kiedy, znikąd, dotarła do niego ta dziwna energia,
jednakże tym razem była zdecydowanie silniejsza i zrezygnowana?
Wyczuł w niej tyle negatywnych emocji, że aż się przeraził. Ten
smutek i rozpacz mogły należeć tylko do jedynej znanej mu zołzy.
Porozglądał się przez chwilę, lecz silny wiatr i padający
brązowoszary śnieg utrudniały mu widzenie. Zaraz
zaraz, jaki śnieg?!
Zamrugał kilka razy zdezorientowany i dopiero wtedy zauważył, iż
w górze fruwa pełno drewnianych i skalnych szczątków. Trzymając
się za obolałe ramię, na piechotę czym prędzej pognał do bazy.
Szalejąca zawierucha znacznie
utrudniała mu dotarcie do celu, ale jakoś się mu to udało. Fakt,
zajęło mu to o wiele więcej czasu niż przypuszczał, ale w
obecnej sytuacji, nie odważył, by się na lot. Za wielkie ryzyko.
To, co zobaczył przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Baza była
zniszczona, jakby napadł na nią olbrzym, a swoją maczugą rozwalił
większą część budynku. Jedyne co ocalało, to globus i część
warsztatu ale i one wyglądały, jakby zaraz miały się rozlecieć.
Gdzieś koło Sfery Snów dostrzegł Northa i Naturię, którzy coś
tam krzyczeli, Piaska, który ze swojego złotego pyłu stworzył
sobie ciężką, metalową klatkę, by go nie zdmuchnęło, oraz Ojca
Czasu i Amora. Ten ostatni próbował wyrwać się strażnikowi
czasu, by dojść do Mo?! Co
się z nią dzieje? Co tu się, do licha ciężkiego, wyprawia?!
– Zołza... – szepnął zszokowany. Chciał podejść do
niej, ale wiatr skutecznie odpychał go od klęczącej dziewczyny.
Ból głowy oraz barku dał o sobie znać ze zdwojoną siłą, więc
skulił się nieco i syknął pod nosem.
– Mo... jeśli się teraz poddasz.... – Amor cudem wyrwał
się strażnikowi czasu i uparcie zmierzał ku Gwiezdnej. Im był
bliżej tym światło i wiatr były coraz silniejsze. – Jeśli się
poddasz, to już nie masz prawa nazywać się moją przyjaciółką!
Nie będziesz tą Mo, którą wszyscy znają! Którą ja znam, bo ta
Mo jest silna! – Mimo ogromnego wysiłku chłopak nie ustępował.
Uparcie parł do przodu, a siła światła zaczynała nadpalać mu
ubrania. – Mo, którą ja znam, jest nieustraszona i niepokonana!!!
Jeszcze jeden głos. Ten także
wydawał jej się znajomy i jakby bliski. Bliski jej sercu. Głos,
który zdołał zagłuszyć lament jej prawie złamanego ducha. Kiedy
wszystko w niej krzyczało, by się poddać, by dać Cieniowi
wygrać, ten jeden pojedynczy głos przedarł się przez chaos w jej
głowie. Może
powinnam go posłuchać? Może... może warto?,
pomyślała, a nadal żarzący się w niej ogień walki zapłonął
nieco mocniej.
– Eeeeej! Głupia, zapatrzona w siebie zołzo! Rusz te
szanowne cztery litery i weź się w garść!
Ten głos, spowodował, że Mo otworzyła oczy. Łzy lały się
nieprzerwanie strumieniami po jej popękanej, bladej twarzy. Wszak
ten głos sprawił, że spojrzała przed siebie. Wszystko widziała
jak przez mgłę, jednakże daleko przed sobą dostrzegła dwie
zamazane sylwetki.
– Oni są nic nie
warci, tak samo jak ten twój nędzy, Tsar Lunar. Poddałaś się,
Light'cie... Jesteś taka słaba…
– Jak śmiesz... – Mo oparta
dłońmi o ziemię, zacisnęła je mocno w pięści, ściskając w
rękach piach oraz śnieg, które pod wpływem jej świetlistej magii
spłonęły w białych płomieniach. – Jak śmiesz obrażać mojego
brata! – rzekła już nieco głośniej. Zniewaga jej ukochanego
starszego wznieciła w niej jeszcze większy ogień. Chęć walki
zaczynała na nowo w niej rosnąć. O
nie. Nie nie nie nie nie... Nikt nie będzie obrażać Lunara. Amulet
blokujący na jej szyi, świecący tak mocno, że aż prawie wypalił
jej skórę, teraz zaczynał pękać. – Jak śmiesz znieważać
Tego, który króluje na nocnym niebie?! – Kolejne pęknięcia,
coraz poważniejsze pojawiły się na naszyjniku. – Jak śmiesz,
powtarzam, jak śmiesz znieważać Tsarską
Dynastię?!
– Blondynka uderzyła zaciśniętymi pięściami o ziemię, czym
spowodowała kolejne silne wstrząsy.
– Myślisz, że ci
słabeusze wołający twoje imię ci pomogą? Że zdołają cię
przede mną ochronić? Oni zginą jako pierwsi. A ty będziesz
patrzeć, jak znikają. Jeden po drugim. To nędzne, nic nie warte
ścierwa... Każdy z nich...
– Nie będziesz obrażać mojej rodziny!!! – Złość,
nieludzki gniew wypełnił ją całą, zagłuszając nawet Nicość z
Kosmosu. Furia, jakiej jeszcze nigdy dotąd nie czuła, opanowała
jej umysł, duszę i ciało. W tym momencie jej amulet blokujący
rozpadł się na tysiąc malutkich kawałeczków, uwalniając jej
prawdziwą siłę.
Czas patrzył na to, co dzieje się
z jego podopieczną i nie dowierzał własnym oczom. Takiej potężnej
energii nie czuł od bardzo dawna, od tysiącleci. Nigdy by nie
pomyślał, że dane mu będzie zobaczyć przebudzenie kolejnego
Light'a. To
niemożliwe... Niemożliwe... Powtarzał
w myślach. Przełamała
moją barierę w naszyjniku i to w obecnym stanie. Niewiarygodne!
Mim, przyjacielu. We
wspomnieniach starca ukazał się szeroko uśmiechnięty młody
mężczyzna o zielononiebieskich oczach i srebrnych włosach. Miałeś
rację, miałeś rację. Strażnik
czasu chciał się odezwać, powiedzieć, by Mo nie pozwoliła
wrogowi przejąć nad sobą kontroli, jednak w tej samej sekundzie,
jego i pozostałych oślepił niesamowity blask.
Niszczycielska fala uderzeniowa rozeszła się po okolicy,
odrzucając wszystkich o kilkadziesiąt metrów od Gwiezdnej. Amor,
jako że był najbliżej Mo dostrzegł jak dziewczyna podnosi głowę
do góry. Zobaczył w jej oczach coś, czego nigdy wcześniej nie
widział. Żądzę walki. Chęć przelania krwi. Miała w nich
wypisaną prawdziwą furię. Zanim go zdmuchnęło, jedyne co udało
mu się jeszcze zobaczyć to, to jak jej ozdoba na szyi pęka.
Tak. Nareszcie. Jej prawdziwa,
pełna, nieograniczana moc strażnika gwiazd. Moc Dominy
Stellarum.
Przyszłej Tsariny.
W końcu się przebudziła. Po prawie tysiąc pięciuset latach
czuła, że wreszcie jest sobą. Kiedy rozpadł się jej naszyjnik,
nic już nie trzymało jej w ryzach. Może pokazać światu, na co ją
stać. Udowodnić swoją siłę i to miała zamiar właśnie uczynić.
Pożałujesz, że
wybrałeś sobie akurat mnie za przeciwnika. Pożałujesz tego.
Mo spojrzała w górę szeroko otwartymi oczami, których blask lśnił
z taką siłą, jak nigdy. Wyciągnęła lewą rękę w bok, a chaos
wokół prawie natychmiast zamarł. Już nie klęczała na brudnej
ziemi. Już nie podpierała się rękami, by nie upaść. Teraz
unosiła się dumnie pół metra nad ziemią, a jej olśniewające
złote włosy opadły swobodnie wzdłuż pleców. U jej stóp nadal
leżał jej miecz, który tak jak jego pani, zaczął się zmieniać.
Każdy Gwiezdny, który przebudzi swoją prawdziwą moc, przemienia
się zewnętrznie, przybierając prawdziwą i ostateczną postać. To
samo stało się z Księżycem, kiedy wyzwolił swoje światło i
stał się czwartym w historii Light'em, któremu się to udało,
lecz ta wiedza była znana jedynie strażnikowi czasu. Sama Mo nie
miała o tym pojęcia. Czas postanowił zataić ten fakt przed nią,
gdyż z nim wiązała się pewna tajemnica, o której tylko on sam
miał pojęcie i pilnował, by tak pozostało. Gdyby Mo się
dowiedziała, rozpętałoby się prawdziwe piekło. Zabiłaby go lub,
co gorsza, przywróciła JEGO. Staruszek nie mógł wyjść z podziwu
i szoku. Jeszcze żaden Gwiezdny nie opanował swojego światła w
tak młodym wieku, a to dlatego, gdyż większość nie dożywała
dwóch tysięcy lat. Tylko nieliczni byli na tyle silni, nie tylko
fizycznie ale również psychicznie, by opierać się mocy Nicości.
Ilu to już poległo w tej niekończącej się walce? Każdy z nich
posiadał wspaniałą moc, potężną magię światła tworzenia bądź
niszczenia, ale żadnemu nie udało się pokonać Cienia.
Tylko Artemisa, pierwsza Święta Gwiazda i pierwsza Tsarina
miała tak ogromne pokłady światła.
Kiedy wszystko wokół zamarło,
gdy nastała cisza jak makiem zasiał przerywana jedynie głośnymi
oddechami strażników, Czas ruszył się powoli w stronę Gwiezdnej,
która lśniła tak jasno, że jego oczy nie potrafiły przyzwyczaić
się do takiej światłości. Przemiana w Light'a, jak zwykle
spektakularna, właśnie dobiegała końca, no przynajmniej jej
pierwszy etap. Ciekaw był, jak bardzo Mo się zmieni. Czy, tak jak
ON, również wyprze się swojej dobrej strony i upadnie.
Tak, jak zostało jej to przepowiedziane.
Kapanie wody. Aż tyle mógł
usłyszeć w miejscu, gdzie się właśnie znajdował. Nie ruszał
się ze swojego posłania, nie miał na to najmniejszej ochoty, ale
także i siły. Był słaby. Za słaby, by się podnieść o własnych
siłach. Dużo czasu minęło, odkąd odniósł tak poważne
obrażenia, oj wiele, i pomyśleć, że rany zadał mu jeden z jego
niegdysiejszych pobratymców. O tak, pamiętał te czasy. Czasy,
kiedy jeszcze walczył dla światła. Po tak zwanej stronie dobra,
ale to było tysiąclecia temu. Tamte dni już nie wrócą, nigdy.
Zrobił to, co konieczne, by uratować swojego młodszego brata,
aczkolwiek poświęcił siebie. Ale później, stało się to.
Czy żałował swojej decyzji? Na początku tak. Chciał wrócić, do
rodziny, ale było już za późno. Decyzja, którą wtedy podjął
była nieodwracalna. Wtedy zakończył swoje życie jako Gwiezdny.
Wtedy oddzielił się od światła na zawsze. Od rodziny, od gwiazd,
od rodziców, brata, od wszystkiego. Pochłonęła go ciemność, zła
ciemność, lecz teraz nie czuł już nic. Co było to było. Czasu
nie cofnie, a przynajmniej nie z obecnymi mocami. Czasami wspominał
swoje dawne życie, kiedy był jeszcze Gwiezdnym. Kiedy był dumą
swojej rodziny, legendarnym Light'em. Trzecim w historii i pierwszym
w rodzie. Nightlight'em. Tak, miał wszystko, a został z niczym.
Przegrał swoją walkę z Cieniem.
Właśnie wtedy upadł.
Poczuł „to”. To coś było
diabelnie potężne. Dobrze wiedział co to było. Już raz miał
okazję to poczuć, kiedy Tsar
Lunar
przebudził swoje ostateczne światło. To była przemiana w Light'a.
A więc i ty
też. Ciekawe. Robi się coraz ciekawiej. Manen, nie... Stellarum,
twój upadek
jest coraz bliżej. Obyś wytrwała...
Przebudzenie nowego Light'a było odczuwalne na całej planecie,
przez co każdy nieśmiertelny doświadczył pewnego rodzaju sygnału.
Większość nie wiedziała jak zareagować na to nagłe i
jednocześnie dziwne uczucie, ale każdy, bez wyjątku, miał
świadomość tego, że już niedługo mogą spodziewać się czegoś
wielkiego. O tak, przebudzenie Mo poruszyło całym światem, i chcąc
nie chcąc, dawni wrogowie Księżyca również to odczuli. Od
tysiącleci chowający się w cieniu, teraz pod wpływem ogromnej
siły, wyjrzeli ze swoich kryjówek. Złe, nieczyste duchy, które
odrzuciły księżycowy dar życia, i zwróciły się przeciw swojemu
wybawicielowi, teraz wychyliły nosy ze swoich nor. Pech chciał, że
zrobiły to również jedne z najgroźniejszych istot. Od tysięcy
lat czekały na jakiś sygnał, by ponownie uderzyć. Były
cierpliwe, zbierały siły i wreszcie nadszedł ich upragniony,
wybłagany znak. Tak, wreszcie nadszedł ten dzień.
– Siostry... Czy wy też to czujecie? – szepnął dźwięczny
głos wchodzący w szept.
– Przebudził się nowy Light.
– Wiecie co to oznacza... – Kolejny szept rozbrzmiał wśród
bezkresnej ciemności, gdzieś wśród górskich jaskiń.
– Taaak... Nadszedł czasss...
– ...czas na naszą zemstę! – Rzekły razem trzy,
przesiąknięte jadem, zagadkowe głosy.
North wraz z Naturią otworzyli oczy, a kiedy jasne światło
oślepiło ich ponownie, zaczęli osłaniać się rękami, aby nie
uszkodzić wzroku. Patrząc pod nogi, udali się powoli w stronę
Piaskowego Ludka. Piasek również uwolnił się ze swojej złotej
klatki i podążał niepewnie w kierunku światła. Chciał ujrzeć
to przedziwne zjawisko, o którym tylko słyszał. Chciał zobaczyć
przemianę Manen.
Amor chyba ucierpiał najbardziej ze wszystkich zebranych, ale
nie przejmował się swoim stanem. Interesowała go głównie
Gwiezdna, której nie mógł nigdzie dostrzec. Po chwili zjawił się
przy nim strażnik czasu, lecz nim chłopak zdołał wykonać kolejny
krok, staruszek szarpnął jego prawym ramieniem, zmuszając go tym
samym do cofnięcia się. Amor nie był zadowolony z tegoż faktu,
nie lubił jak ktoś mu coś rozkazywał, a tym bardziej szarpał.
– Łapy przy sobie! – Ponownie wyrwał się staruszkowi ale
ten nie dawał na wygraną.
– Zachowaj ostrożność. Nie wiadomo co ona teraz może
zrobić. – Powaga w głowie Dziadziusia nieco zdziwiła Amora.
– Co... – Chciał zadać pytanie, ale ubiegł go Jack, który
pojawił się za nimi.
– Co tu się, na Księżyc, stało? – Z szokiem wypisanym na
bladej twarzy podszedł do staruszka, lecz ten nie odpowiedział na
jego pytanie. Przymrużonymi oczami patrzył w jeden punkt przed
sobą.
Trzymając się za obolały bark,
zrównał się ze strażnikiem czasu i tak jak on, zaczął patrzeć
w to samo miejsce. Światło prawie go oślepiało, jednakże z
sekundy na sekundę stawało się coraz słabsze. Rozejrzał się po
chwili dookoła. Płatki śniegu, drobiny kamieni, szkła i drewna,
fruwały sobie w powietrzu, tworząc ze zniszczonym budynkiem,
prawdziwe pobojowisko. Miejsce to wyglądało, jakby miała tu
miejsce straszliwa bitwa. W sumie, to wiele się nie pomylił.
Rozegrała się tu walka między Mo a Cieniem,
którą Gwiezdna wygrała. Niespodziewanie, Jack poczuł na swoim
lewym ramieniu czyjąś dłoń. Odwrócił się pospiesznie, ale
zaraz tego pożałował, gdyż ból dał o sobie znać. Tym, który
do niego podszedł był North wraz z Piaskiem i Naturią. Wszyscy
mieli małe ranki gdzie popadnie na całych ciałach, poza tym chyba
każdemu nie dolegało nic poważniejszego, stwierdził Frost.
Oceniając stan swoich przyjaciół, białowłosy nie zwrócił uwagi
na to, jak Czas wyszedł na przód. Dopiero jego donośny, opanowany
głos zwrócił uwagę strażnika zabawy.
– Kim jesteś? Jak się zwiesz, Light'cie? – spytał z pewną
dozą szacunku, co lekko zdziwiło pozostałych strażników. Wszyscy
spojrzeli przed siebie, w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu stał
snop czystego, gwiezdnego światła. O jakże jeszcze bardziej się
zdziwili, kiedy ich spojrzenia padły na tajemniczą postać stojącą
do nich tyłem. Jej jaśniutkie złote, wchodzące lekko w srebro,
długie do pasa włosy spływały kaskadą na odkryte plecy owej
kobiety, układając się w delikatne fale. Mimo że nie czuć było
nawet najmniejszego powiewu wiatru, jej przepiękne, błyszczące
włosy lekko się unosiły. Ubrana była w zwiewną suknię, w
odcieniach czerwieni i granatu, a jej długi tren zdawał się
rozmywać pod stopami jej nosicielki. Na jej powierzchni tańczyło z
tysiąc gwiazd i konstelacji. Efekt był zapierający, gdyż dół
tej sukni wydawał się nie mieć końca. Wyglądało to tak, jakby
od połowy nóg jej postać się rozmazywała, zaś na jej miejscu
pojawiały się fragmenty nocnego nieba. Ta suknia przypominała
kawałek kosmosu. W prawej ręce kobieta trzymała lśniący, tak
samo jak ona, miecz. Na jej głowie spoczywało coś na kształt
diademu, ale nie dotykał on włosów nieznajomej. Unosił się i
błyszczał dumnie, dodając tej przecudownej postaci
majestatyczności. Czas zauważył koronę na głowie Mo, co
poruszyło go jeszcze bardziej, jednak nie doczekał się odpowiedzi.
Postanowił ponowić pytanie.
– Jak się zwiesz?
Postać ruszyła się nieznacznie, po czym odwróciła się
powoli w stronę strażników. Jej oczy, błyszczące z siłą
miliona gwiazd, spoczęły na urzeczonym strażniku zabawy.
– Nazywam się Manen i jestem światłem gwiazd. Jestem
Starlight.
_________________________________________________________________
Witajcie Kochani. Na koniec chciałabym Wam powiedzieć jeszcze parę słów... Sovbedlly, dzięki, że znalazłąś dla mnie czas i sprawdziłaś ten rozdział. Dziękuję Wam kochani, że jesteście ze mną i czytacie mają historię. To dla mnie wiele znaczy. Rozdział miał ukazać się szybciej, lecz ze względu na pewne okoliczności, musiałam czekać z jego publikacją, aż do teraz. Za to potwornie was przepraszam. Wiem, co chcę napisać. Cały plan mam w głowie, tylko czasu mało. Jestem dość zajętą osobą, a zbliża się sesja, powinnam ślęczeć nad książkami, ale, z drugiej strony, nie mam znowu aż tak dużo nauki. Zdaję tylko z paru przedmiotów, z których będę mieć na koniec roku egzamin diagnostyczny. Jakoś dam radę.. Trzymajcie kciuki..! ;D Piszcie, komentujcie, czy ten rozdział Wam się podobał, jestem ciekawa Waszych opinii :D
Do usłyszenia Gwiazdki.
Super rozdział Mo nareszcie przebudziła swoje moce, zastanawia mnie co to za dziwne trzy złe postacie, nowy wróg? Znalazłam twoje opowiadanie na wattpadzie. Pozdrawiam i życzę weny.
OdpowiedzUsuńDopiero co wstawiłam rozdział, a już jest pierwszy komentarz! No po prostu wow!!! Dziękuję, że do mnie zajrzałaś :). No tak, czy nowy wróg? Nie koniecznie, dowiesz się w swoim czasie, kochana. Mam w zanadrzu kilka niespodzianek, także jest na co czekać. Mam tylko nadzieję, ze Cię nie rozczaruję. Moje serduszko by tego nie wytrzymał.. ;(
UsuńNo ta, na Wattpadzie też można mnie znaleźć :) Sama czytam tam wiele opowieści, przeróżnych, choć głównie fanfiction.
Jeszcze raz dzięki na komentarz :*
Witaj Moonlight!
OdpowiedzUsuńNa początek przepraszam Cię za tak długie zwlekanie z przeczytaniem tego rozdziału, ale podobnie jak ty nie narzekam na nadmiar czasu, a chciałam przysiąść do tego raz i porządnie.
Na szczęście w moim województwie niedługo rozpoczną się ferie, na co czekam z niecierpliwością, bo chcę przeczytać każdy rozdział od początku...
Nie mogłam się doczekać tego rozdziału, w mojej głowie pojawiały się rożne scenariusze, różne teorie co do dalszej fabuły i muszę szczerze przyznać, że mnie nie zawiodłaś! Rozdział trzymał mnie w ciekawości od początku do końca i mimo ,,zamkniętego" zakończenia nie mogę przestać myśleć o tym co się będzie działo dalej, o tym jaki to sekret skrywa Księżyc, co planuje Mrok, jaką rolę odgrywa w tym wszystkim Jack... Te pytania nie chcą się ode mnie odczepić więc będę czekać na następny rozdział w niecierpliwości.
Pozdrawiam gorąco i życzę masy weny.
Twoja Aoihime :)
Chyba wybrałam złą szkołę #.#. W Każdym razie jeszcze raz chciałam Cię przeprosić za kolejną długą nieobecność ;.;
UsuńO Boże, o Boże..., moja ukochana Aoi hime do mnie zawitała! Powiem ci szczerze, że jak zaczęłam czytać twój długi komentarz, to automatycznie na mojej twarzy zaczął rozkwitać szeroki uśmiech. Serio. Cieszę się, że tak silne emocje wywołał u ciebie ten rozdział. Akcja dopiero się rozkręca i mam nadzieję, że cię nie zawiodę, no i reszty czytelników też :D Dziękuję za twój komentarz. Czekam na ciąg dalszy u ciebie i Asiri ;) Pozdrawiam się, Kochana i za wene też dziękuję. Przyda się na pewno :*
OdpowiedzUsuńTwoja Moonlight.
Bożebożeboże, ile ja ominęłam! Cieszę się jednak, że mogę teraz przeczytać rozdział, który wyszedł ci cudownie! Od początku się wciągnęłam i nie mogłam uwierzyć że tak szybko go przeczytałam. Historia rozkręca się coraz bardziej! Czekam na kolejny rozdział i zapraszam do siebie na nowy rozdział Królowej Serc! http://queengoryeo.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńHej!
OdpowiedzUsuńZnowu przybywam z opóźnieniem, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz ;)
Ostatnio mam mało czasu i czuję, że również wypalam się co do swojej historii.
Widzę nowy wygląd bloga, a co przede wszystkim nową playlistę! Chyba już o tym wspominałam, ale uwielbiam piosenki, które wybierasz, bardzo przyjemnie się do nich czyta.
Rozdział jak zawsze wspaniały i wciągający!
Pisz szybko następny :)
Dużo weny!
Pozdrawiam,
Meryem