Smród spalonych kabli było czuć
dosłownie w całym warsztacie Northa, a sam jego właściciel
zachodził w głowę, jak mogło do tego dojść. Przecież zawsze
pilnował, aby te nie do końca rozwinięte istoty nie miały dostępu
do jego ukochanego gabinetu. Wyjaśnienie tej całej sytuacji było
proste. Ktoś musiał zostawić otwarte drzwi, ale kto? Kto był na
tyle głupi?! Przecież wiadome wszystkim było, iż gabinet Mikołaja
to jego sakralne miejsce. Świątynia i oaza spokoju. To tam właśnie
tworzył swoje arcydzieła, zabawki o jakich nikt inny nie słyszał.
W tych czterech, nie pozornie wyglądających ścianach rozrastał
się jego geniusz. A teraz jego święte miejsce zostało
zbezczeszczone przez te niegrzeszące inteligencją cholery! W jego
głowie już poczęły kłębić się najczarniejsze myśli. Po tych
skrzatach można było się spodziewać dosłownie wszystkiego,
dlatego w duchu szykował się na zastanie swojej pracowni w stanie
gorszym niż makabryczny.
Kiedy gęsty i gryzący oczy dym
opadł, Phil z paroma innymi yeti już stali w gotowości z
gaśnicami. Jako pierwsi do gabinetu weszli Phil i North. Kaszląc,
zaczęli się rozglądać, ile zniszczeń tym razem wyrządziły te
szkodniki i jak poważne one były. Ku zdziwieniu świętego nic się
nie paliło. To nowość.,
pomyślał North i głębiej wkroczył do pomieszczenia. Kiedy dym
całkowicie się ulotnił, oczom zebranych ukazał się
niespodziewany i szokujący widok. Tymczasem do Northa dołączyła
reszta strażników z Jackiem na czele. Zając w progu przepchnął
się między białowłosym a yetim o imieniu George, potrącając
przy tym Jacka specjalnie. Ząbek skorzystała ze swoich skrzydeł i
wleciała nad resztą lecz tak jak jej przyjaciele, opadła na
podłogę, będąc w lekkim szoku.
Miała,
w końcu bo już padała z nóg, chwilę wolnego dlatego postanowiła
odwiedzić biegun, a dokładniej mówiąc, Northa i Piaska.
Wiedziała, że dzisiaj strażnicy zbiorą się w bazie dlatego, jak
tylko uwinęła się ze sługusami Cienia
galopem pognała w stronę planety i koła podbiegunowego. Chciała
porozmawiać z Mikołajem na pewien ważny dla niej temat, a przez
ostatnie dni nie miała w ogóle czasu na jakiekolwiek rozmowy. Były
dla młodej Gwiezdnej bardzo ciężkie, gdyż na początku grudnia
obiecała sobie, iż weźmie się za kilka lat temu przerwany
trening, kiedy już miała się za niego zabrać jej odwieczny wróg
przypomniał sobie o jej istnieniu. Zaczął atakować gwiazdy poza
barierą, aby ją zdenerwować i wywabić poza granice gwiezdnej
ochrony. Manen nie mogła pozostać na to obojętna. Ból i krzyki
biednych gwiazd były dla niej nie do zniesienia. Te niezliczone kule
gazowe zastępowały jej rodzinę, a ten kto śmie podnosić rękę
na jej bliskich, musi zostać ukarany najsroższą z kar. No i tak
rozpętała się kolejna wojna między Mo a Cieniem,
która przedłużyła się aż do teraz. Nim świt zdążył dotrzeć
na biegun Gwiezdna pokonała zastępy wojsk cienistych, ale straty w
tym starciu poniosły obie strony. Blondynka zdołała wyprzeć wroga
dość daleko poza galaktykę, lecz sama przy tym znacznie
ucierpiała. Straciła większą część swojej nagromadzonej
energii, co również osłabiło Gwiezdną Tarczę. Bariera pękła
dość porządnie w kilku miejscach, a najwięcej szkód znajdowało
się nad terenami Stanów Zjednoczonych i Australii. Nie mogła tego
tak zostawić, więc przez trzy dni i noce naprawiała Tarczę
najszybciej, na ile pozwalały jej siły. Pracę utrudniały jej
otrzymane rany, a także te, które powstały na wskutek pęknięć
bariery. Głębokie rozcięcia zdobiły jej lewe przedramię i lewą
stronę żeber. Blondyna czuła, że nawet może mieć z trzy czy
nawet pięć ich złamanych, w najlepszym przypadku stłuczonych. Do
tego zbity prawy nadgarstek i kilka nie aż tak głębokich ran na
prawej nodze. Żebra goiły się najgorzej, ponieważ to tam oberwała
bezpośrednio czarną energią.
Mimo odporności na nią, ze względu na to że nie jest
nieśmiertelną, rany nią zakażone goją się paskudnie. Bez
wątpienia będzie miała pamiątki w postaci blizn, lecz nie
przejmowała się tym zbyto. Ważne, że udaremniła kolejny już raz
przedostanie się Cienia przez
Tarczę. Ostatnimi czasy wzmogła się liczba ataków na Tarczę i co
było absolutną nowością na nią samą! Tego jej wróg już dawno
nie robił. Ostatnio to się stało, kiedy jeszcze był przy niej jej
starszy brat, Mim.
Teraz
Mo właśnie wchodziła przez okno w gabinecie Northa i kiedy tylko
jej nagie stopy spotkały się z kamienną podłogą, blokada w jej
amulecie zaczęła działać. Naszyjnik ze srebrnego zmienił się na
złoty, co oznaczało aktywowanie się czaru. Automatycznie Mo
poczuła się jeszcze gorzej, przez co na chwilę straciła równowagę
i gdyby nie krzesło nieopodal upadłaby. Dziewczyna wsparła się na
oparciu potężnego siedziska, które nie mogło posiadać innego
właściciela niż sam North i wzięła kilka głębszych wdechów
starając jakoś dojść do siebie. Kiedy jako tako się jej to
udało, omiotła swoją osobę zmęczonym spojrzeniem. No
tak, jestem jak zwykle cała we krwi. North padnie jak mnie zobaczy.,
pomyślała i już unosiła rękę, by za pomocą swoich mocy
doprowadzić się do porządku, kiedy tuż przy niej rozległ się
potężny huk towarzyszący nie takiej małej eksplozji. Mo zdążyła
osłonić się przed nią w ostatniej chwili, a jej, o dziwo nadal
czujne spojrzenie dostrzegło cztery elfy całe zaplątane w kablach.
Do jej nozdrzy doleciał zapach spalenizny, więc szybko ogarnęła
wzrokiem pomieszczenie. Zaraz zrobi się tu gorąco!
Nie czekając, wystawiła przed siebie poranione ręce, a już
rozprzestrzeniający się ogień zaczął się cofać. Stawał się
coraz mniejszy i mniejszy, to co uszkodziło się przy wybuchu, za
pomocą gwiezdnej magii Mo wróciło do stanu sprzed nieoczekiwanego
incydentu. Mo skierowała się na środek pokoju i stojąc przodem do
okna nie zauważyła, iż drzwi warsztatu otworzyły się z hukiem.
Była zbyt zmęczona, chciała jedynie posprzątać bałagan, który
elfy jak zwykle spowodowały. Przybliżyła prawą, otwartą dłoń
do ust, dmuchnęła nadymając mocniej blade policzki, a powietrze,
które się z nich wydostało, ostatecznie pozbyło się żaru oraz
dymu zamrażając uszkodzone przedmioty. Wszystkie książki, półki,
biurko, lodowe rzeźby zostały naprawione i mieniły się nadal
srebrzystą barwą. W jednym kącie nadal tlił się jeszcze ogień,
więc Manen odwróciła się do niego przodem. Jako Gwiezdna była
wszechstronnie uzdolniona i potrafiła posługiwać się prawie
wszystkimi rodzajami magii. Przywołała do siebie ogień z regałów
koło drzwi, a płomienie, jak na rozkaz skierowały się ku niej,
skumulowały w jej dłoniach, po czym zgasły całkowicie kiedy Mo
złączyła swoje ubrudzone krwią ręce. Gdy podniosła wzrok,
pierwsze co napotkało jej zaskoczone i jednocześnie zmęczone
spojrzenie to North, Jack, Zając, Zębuszka i jeszcze inne osoby
patrzące na nią z szokiem wypisanym na twarzach. Może i wyglądała
jak półtora nieszczęścia, poszarpana kurtka rozdarta w kilku
miejscach z prawie oderwanym lewym rękawem, jej czarna koszula,
która teraz barwą bardziej przypominała bordo niż czerń i
poniszczone, zakrwawione spodnie, które na jednej nodze wyglądały
jakby wyszarpała je ze szponów zmutowanej kosiarki. Jednym słowem
wyglądała strasznie i też tak się czuła, ale miała to
kompletnie gdzieś. Jej włosy ukryte pod kapturem, który nie
wiadomo jakim cudem pozostał nietknięty podczas walki, nie lśniły
już tak intensywnie złotem jak zazwyczaj. Była wyczerpana, przez
co jej aura również była ledwo widoczna. Popatrzyła na każdego z
osobna lecz na Jacku jej wzrok zatrzymał się najdłużej. Znowu
poczuła głęboko w sobie to dziwne uczucie, więc pospiesznie
odwróciła się lekko na bok.
– Hej... –
Jej głos z trudem przeciął powietrze. Nie zważając na
niemiłosierny ból, stanęła niedbale, chowając dłonie w
kieszeniach zmasakrowanej kurtki. Okulary na jej nosie zjechały
centymetr niżej, ukazując jej wymęczone spojrzenie. Niby starała
się być taka jak zawsze, ale tego dnia każdy mógł zobaczyć ją
w tej bardziej „ludzkiej” wersji.
Poczuła, że
nie nie da rady już dłużej stać. Nogi zaczęły odmawiać jej
posłuszeństwa, więc jak gdyby nigdy nic, osunęła się na
podłogę. Za swoimi plecami miała biurko, które w tej chwili
posłużyło jej jako oparcie. Ostrożnie przylgnęła plecami o
równą powierzchnię, dając swoim wymęczonym kończynom odpocząć.
Kilka minut odpoczynku. Tego w tej chwili potrzebowała. Nie
przejmując się obecnością strażników, zamknęła oczy, po czym
wsłuchała się w swój własny oddech. Jej upragniona cisza nie
trwała jednak zbyt długo, gdyż obok niej znikąd zjawił się
strażnik czasu.
– Tak
myślałem, że cię tutaj znajdę. Znowu wałęsasz się po Ziemi?
– Czego?
Gadaj szybko bo zajęta jestem – mruknęła pod nosem blondynka,
nawet nie patrząc na nowo przybyłego.
– O, a cóż
takiego zaprząta wielmożną panią? – Czas stanął naprzeciw
Gwiezdnej, która odchyliła głowę do tyłu i haustami pochłaniała
tlen. Jej ręce bezwładnie leżały wzdłuż poranionego ciała i
ani myślały się ruszyć choć o milimetr. Będąc całkowicie
wyczerpaną, resztkami sił zmusiła się, by spojrzeć na strażnika
czasu, starając się przy tym, by jej oczy nie zdradziły tego, jak
strasznie wszystko ją boli.
–
Oddychaniem... na przykład.
– No dalej,
wstawaj. Zajmujesz Northowi jego pracownię. – Staruszek wyciągnął
rękę w stronę blondynki, która jedynie popatrzyła na nią, jej
twarz przyozdobił blady uśmiech.
– A jakbym ci
powiedziała, że nie mam siły wstać, że nie mam siły by się
chociażby ruszyć?
– Oj, nie
wygłupiaj się Manen... – Dziadziuś już chciał jej nagadać. Mo
mu przerwała i tym razem jej ton był poważny.
– Ale
ja mówię serio. – Dziewczyna odwróciła głowę w stronę okna.
Nawet dzienne światło już jej nie przeszkadzało w tym momencie. –
Nie mam siły żeby choć unieść rękę... – zaczęła się śmiać
sama z siebie, ostry ból w żebrach szybko sprowadził ją na
ziemię. Syknęła. Tym właśnie sposobem zdradziła wszystkim, że
nie jest w za dobrym stanie. Automatycznie skrzywiła się lekko, jej
ciało drgnęło w geście sprzeciwu. Rana skażona czarną
energią nie goiła się, a to
oznaczać mogło tylko jedno. - Wezwij Naturię.
Czas popatrzył
zaskoczony na swoją podopieczną, aczkolwiek szybko pozbierał się
w sobie. W końcu, jeśli Mo sama sprosi o pomoc Matki Natury to by
znaczyło, że sprawa jest naprawdę poważna.
– Co się
stało? – Te słowa należały do Northa, który jako pierwszy z
piątki strażników odzyskał zdolność mówienia. Popatrzył ze
strachem na Mo, ta nie odpowiedziała, milczała. Wyglądała
okropnie, jakby stratowało ją stado koni. - Na Księżyc,
odpowiedz!
– To nic
takiego... – Mo uparcie nie patrząc na zgromadzonych, spróbowała
unieść prawą dłoń.
– Nic
takiego?! – Tym razem odezwał się Zając.
– Kolejna
walka poza Tarczą, normalka. – Gwiezdna siliła się na miły ton,
lecz zbytnio to nie wychodziło. Niespodziewanie dziewczyna ziewnęła,
a kolejna porcja bólu przeszła przez jej biedne ciało. – Jestem
padnięta. Macie jakiś alkohol na podorędziu? Właśnie, napiłabym
się...
– Na Boga,
dziecko... Gdzieś ty się tak urządziła? – Czas sprawdził, czy
Mo nie ma przypadkiem temperatury. Jej czoło było gorące niczym
powierzchnia słońca. – Dobra, ja lecę po Naturię, a wy
zajmijcie się nią! – krzyknął staruszek i w ekspresowym tempie
zniknął w poświacie światła, zostawiając Mo ze strażnikami,
którzy nie wiedzieli, co zrobić.
Piasek, jako
że stał najbliżej Jacka, zaczął go szturchać po nodze, aż
białowłosy zwrócił w końcu na niego swoją uwagę. Dopiero wtedy
uświadomił sobie, że przez ten cały czas stał z otwartą buzią.
Ludek pokazał mu kilka symboli ze złotego pyłu.
– Mam ją
zanieść do jej pokoju?! A dlaczego akurat ja mam to zrobić? –
Jack stanął bokiem z obrażoną miną i skrzyżował ramiona na
piersi.
– Mrozuś!
Tak, zanieś mnie, zanieś. – Zaśmiała się. – Oo, boli... –
Miny na twarzy Mo zmieniały się jak w kalejdoskopie. Raz się
uśmiechała, a raz krzywiła z bólu. – Gdzie to whisky?!
Przynieście mi to cholerne whisky, bo zaraz tu nie wytrzymam...
– Dobra, ja
to zrobię. – Zając podszedł do Gwiezdnej, po czym wziął ją
delikatnie na ręce. Całe szczęście, że Mo nie była ciężka.
– Uszaty, na
ciebie zawsze można liczyć – rzekła Gwiezdna. Jej słowa
podbudowały, już i tak wysoką samoocenę Astera i połechtały
jego ego.
– Słyszałeś,
koleś? Na mnie można liczyć nie to co na ciebie... – Zając
odwrócił się lekko w kierunku Jacka, aby posłać mu zwycięski
uśmiech. Natomiast Frost prychnął pod nosem i kierując się za
nim, starał się z całych sił nie patrzeć na Zająca przed sobą.
– Teraz
będzie się puszył przez następny tydzień... też mi coś –
mruknął pod nosem niezadowolony.
– Przestań
Jack, przecież wiesz jaki jest Zając. – Ząbek podfrunęła do
chłopaka i zrównała się z nim, aby położyć mu rękę na
ramieniu.
– Nie o niego
mi chodzi tylko o te blond zołzę! – Jack pokazał swoją laską
na niesioną Gwiezdną. – Co ona sobie wyobraża, że teraz niby
będziemy jej usługiwać? Że za każdym razem jak jej nadętej
wysokości coś się stanie, przybiegnie do nas i my się nią
zajmiemy?! Po moim trupie! – krzyknął wkurzony Frost.
– Jack, ona
cię może usłyszeć... – Ząbek chciała przemówić strażnikowi
zabawy do rozumu, ale ten nie dał jej szansy, by się w pełni
wypowiedzieć.
– Powiedziałem,
po moim trupie! - wykrzyczał, znacznie akcentując słowa „Po moim
tropie” i już go nie było. Postanowił iść się przewietrzyć,
najlepiej jak najdalej od Zołzy. Kiedy był już na zewnątrz,
zaczął uderzać swoim kijem o najbliższe zaspy. Wściekłość,
która go ogarnęła, nie była do końca spowodowana pojawieniem się
Mo, nie, lecz tym co ona zrobiła. Jak mogła?! Jak?!
Krzyczał w myślach, bo na głos
nie był w stanie. Dlaczego zataiła, że potrafi
posługiwać się moją mocą?! A co, jeśli w innych sprawach też
nas okłamuje?, to pytanie
zrodziło się w jego głowie, po czym uznał, że jak najszybciej
musi dowiedzieć się prawdy. Zawrócił czym prędzej w stronę
bazy, już miał wejść do środka, kiedy usłyszał czyiś
przeraźliwy krzyk.
Zaraz po nagłym
i niespodziewanym wybuchu złości Jacka w bazie zjawiła się
Naturia z Dziadziusiem. Władczyni natury kazała niezwłocznie
zaprowadzić się do swojej „pacjentki” i kazała przygotować
trzy duże miski; jedną z zimną wodą, drugą z gorącą i jedną
pustą, ręcznik i tyle ognistej whisky, ile tylko się da.
– Zostawcie
nas same. – Poważny ton głosu Naturii aż przyprawił o ciarki
Zębuszkę, która starała się pocieszać blondynkę. – Czas, ty
zostań.
– Jesteś
pewna? – spytał staruszek.
–
Absolutnie. Będzie potrzebna mi twoja pomoc.
– Co z
Gwiazdką? – Zając, co było dużym zaskoczeniem, mocno przejął
się stanem Mo. W końcu, nikt nie wyjaśnił co się do licha
ciężkiego, stało.
– Jest
zakażona czarną energią.
– Naturia spojrzała na Zająca, a jej oczy były poważne jak
nigdy wcześniej. – Znając ją, pewnie od kilku godzin ma w sobie
to świństwo. Trzeba to z niej wyciągnąć a to... nie będzie
przyjemne. Posłuchaj. – Kobieta zrobiła krok w jego stronę. –
Choćby się waliło i paliło, nie wolno wam wejść do środka,
zrozumiano?
– T-tak. –
Kangur położył uszy po sobie. Stanowczość strażniczki natury
lekko go przeraziła, jednakże szybko się opanował.
– Manen
zapewne dopiero co wróciła zza Gwiezdnej Tarczy, a jeśli sama
poprosiła o moją interwencję, to znaczy, że moja pomoc jest tu
niezbędna. – Tym razem spojrzała na strażnika czasu, który
nerwowo gładził swoją długą brodę.
– Gotowe,
mamy wszystko! – powrócił North, za którym gnały yeti z
„zamówieniem” Naturii.
– Doskonale.
Postawcie to na parapecie obok okna. Wynieście wszystko, co tylko
się da, a zostawcie tylko łóżko. Podajcie Manen jedną butelkę
whisky. – Rozkazy Naturii zostały natychmiast wykonane i to w
tempie ekspresowym. W ciągu dwóch minut pokój Mo został
opróżniony ze zbędnych bibelotów, blondynka została ulokowana na
miękkim materacu z trunkiem w ręce. North zaczął przeganiać
plątające się pod nogami elfy, które wiedzione ciekawością
cisnęły się do pokoju na potęgę.
–Ale już,
jazda mi stąd! Do warsztatu! Migiem... – rzucił jeszcze tylko
spojrzeniem na Mo, która wpatrywała się w sufit. Miała mocno
ściśniętą szczękę a zaciśnięte pięści lekko jej drżały.
Obróciła się w jego stronę i na jedną sekundę ich spojrzenia
się spotkały. To, co North zobaczył w jej oczach...
– Mo, możemy
zaczynać? – Do pokoju weszła Naturia, a za nią Czas. Stanęła
obok łóżka, przyjrzała się Gwiezdnej fachowym okiem. Mo upiła
porządnego łyka alkoholu. Znajomy ogień rozszedł się po jej
ciele, przynosząc ulgę w cierpieniu na kilka sekund.
– Zrób to. –
Po tych słowach drzwi pokoju się zamknęły. W środku zostali już
tylko Naturia, która zakasała rękawy i Czas. Ten stanął z boku,
będąc w razie czego pod ręką. Mo przełknęła kolejną potężną
dawkę ognistej, przymykając oczy. – Będzie bolało.
– Będzie. –
Naturia nachyliła się ku dziewczynie, posyłając jej krótkie,
przepraszające spojrzenie. Mo odłożyła na bok swoje słoneczne
okulary, podnosząc się przy tym do siadu. Naturia zaczęła
rozbierać blondynkę z jej górnej odzieży, aż do samego stanika.
Delikatnie, pomogła położyć się Mo, a oczom kobiety i strażnika
czasu ukazała się potworna rana w kolorze czerni, z której obficie
sączyła się zabarwiona na czarno jucha. – Rana jest po stronie
serca. Wiesz, co to znaczy? Ojcze, przywiąż jej ręce.
Jak rozkazała
strażniczka natury, tak też się stało. Czas użył zaklęcia i
przywiązał szczelnie swoją podopieczną do ramy, uniemożliwiając
jej jakikolwiek ruch.
I się zaczęło.
Na początek Naturia dokładnie obmyła z zakrzepłej krwi ciało Mo,
a następnie sięgnęła po wcześniej przygotowany skalpel.
– Jesteś
gotowa? – spytała jeszcze, zanim przystąpiła do dzieła.
– Bardziej
już nie będę – szepnęła Mo, uparcie patrząc w sufit. W
momencie kiedy poczuła ostre ukłucie, zamknęła oczy. Wiedziała,
że powinna być rozluźniona, nie napinać mięśni, ale to było
silniejsze od niej, był to mimowolny ruch. Zimny metal wbij się w
jej poranione ciało dość głęboko tnąc ją. Całe ciało Mo
wygięło się w lekki łuk, pięści zacisnęły się tak mocno, iż
paznokciami przebiła sobie wnętrza dłoni. Strużki krwi zaczęły
sączyć się po jej rękach, skapując na pościel i podłogę.
Jak dotąd
dzielnie znosiła te tortury, które miały jej pomóc. Najgorsze
nadal było przed nią. Czuła jak Naturia wchodzi w ranę coraz
głębiej, przez co ból stawał się nie do zniesienia. Całą bazę
wypełnił jeden długi i przepełniony agonią krzyk Mo. W efekcie
obronnym jej moce zaczęły się budzić i właśnie dlatego Naturia
kazała wynieść wszystko z pokoju. Jeden wstrząs, później
następny rozszedł się po warsztacie, a światła w całym budynku
zaczęły niekontrolowanie migotać, aż żarówki poczęły pękać
jedna za drugą. Nie to najbardziej zmartwiło pozostałych
strażników, czekających za drzwiami. Krzyk Gwiezdnej był tak
głośny i rozpaczliwy, że aż niewiarygodny. Zając, nie mogąc już
tego dłużej słuchać, zakrył sobie uszy, a Piasek i Ząbek
spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Tylko North zachowywał względny
spokój. Choć na zewnątrz był opanowany, w środku panowała w nim
prawdziwa burza. Martwił się o Gwiezdną i to bardzo. Oparł się
plecami o ścianę, krzyżując ramiona na umięśnionej piersi.
Krzyki Mo wręcz ćwiartowały jego duszę.
Jack wparował
do bazy i w przeciągu dwóch sekund stanął przed zamkniętymi
drzwiami, zza których wydobywały się potworne wrzaski.
– Co tu się
dzieje? – spytał, ale nie uzyskał odpowiedzi. Rozejrzał się po
twarzach swoich przyjaciół, lecz ci wyglądali jakby ktoś umarł.
– No co z wami? Gdzie ta Zołza?
– Nie nazywaj
jej tak. – North spojrzał na białowłosego groźnie czym mocno
zdziwił Jacka. – Co w ciebie ostatnio wstąpiło? Dlaczego ją non
stop atakujesz? Co ona ci zrobiła? – Słowa Northa i zawarty w
nich gniew zaskoczyły strażnika zabawy. Momentalnie jego bojowe
nastawienie zmalało o połowę, a na twarzy pojawiły się pierwsze
oznaki zakłopotania. – Jest inna niż my. Wiadome, że jej moce są
zdecydowanie silniejsze niż nasze. Czego ty się spodziewałeś? To
strażnik zupełnie innego kalibru niż my.
– Tak
właściwie... – Jack opuścił nieco głowę w dół. Teraz kiedy
słowa przyjaciela sprowadziły go na ziemię, wróciła jego
zdolność logicznego myślenia. – Sam nie wiem. Po prostu... –
Chłopak spojrzał na drzwi, za którymi rozgrywało się piekło. –
Nie umiem jej rozgryźć. Bywa taka zmienna. Raz jest łagodna i
idzie z nią normalnie pogadać, a raz jest wręcz nie do
wytrzymania, taka zimna, arogancka... i smutna. Nie pojmuję tego. –
Ostanie zdanie wypowiedział patrząc Mikołajowi w oczy. Ten
westchnął, podszedł do chłopaka i położył mu rękę na
ramieniu.
– Nie wszyscy
wiodą szczęśliwe życie. Nawet my, nieśmiertelni, mamy swoje
zmartwienia i problemy. W tym jednym, niczym nie różnimy się od
zwykłych ludzi. Strażnik, zwłaszcza taki, który praktycznie całe
swoje życie poświęca walce w obronie innych, nie ma lekko. Mo bywa
oziębła i trochę nietowarzyska ale wiesz co ci powiem? – North
nachylił się ku Frostowi a jego spojrzenie całkowicie już
złagodniało.
– Co takiego?
– Myślę,
że... jesteście do siebie trochę podobni. Postaraj się ją
poznać, odkryj warstwy aż dotrzesz do jej wnętrza. – Na koniec
uśmiechnął się w swoim stylu do chłopaka, a ten odwzajemnił
gest. North chciał dodać coś jeszcze, kiedy zza drzwi dało się
usłyszeć coś niepokojącego.
– Manen...
nie rzucaj się tak! Czas, przytrzymaj ją!
– Sam nie dam
rady, nie utrzymam jej!
– Mo, wiem,
że to boli, ale musisz się uspokoić! Nie wyjęłam wszystkiego...
Do świadomości
Gwiezdnej docierały jakieś głosy, ale kompletnie nie rozumiała
ich sensu. Ból z rany był tak ogromny, iż czuła, że więcej już
nie wytrzyma. Chciała błagać, aby te męki już się skończyły,
żeby ten koszmar wreszcie przeminął. Mimo niewyobrażalnej agonii
nie uroniła ani jednej łzy, przecież obiecała sobie, że żaden
ból nie zmusi jej do płaczu. Lecz jej upór słabł z sekundy na
sekundę, które wydawały się blondynce całą wiecznością. Czuła
jak czyjeś ręce próbowały ją przytrzymać, jednak starania tego
kogoś szły na marne. Rzucała się na wszystkie strony, będąc już
u kresu wytrzymałości.
– Aaamoooor!!!
Gdzie jesteeeeś...?! – krzyknęła resztkami sił. Okno w pokoju
otworzyło się z hukiem i z taką siłą, iż szyby, co do jednej,
powybijały się. Naturia i Czas wystraszyli się i oboje spojrzeli w
tamtym kierunku. Lodowaty wiatr wtargnął do środka, odrzucając
nieco zaskoczonych strażników od wijącej się i zlanej potem
Manen. Krzyk Gwiezdnej zmieszał się z hulającym wiatrem i pognał
do tego, którego strażniczka gwiazd wzywała.
W
Paryżu dzień mijał tak jak zwykle. Tysiące zakochanych par
spacerowało po mieście miłości co niezmiernie cieszyło Amora.
Jako strażnik miłości bezustannie kontrolował emocje, uczucia
ludzi, aby najpiękniejsza z cnót królowała na świecie dając
wszystkim pokój i szczęście. To było jego zadaniem. Im większa i
silniejsza była miłość, tym on był silniejszy, lecz nie tylko
ona była jego jedynym źródłem mocy, także jego własne uczucia,
serce i dusza, które powtórnie komuś zawierzył. Chociaż tym
razem ta miłość była nawet poza jego zasięgiem, nie zamierzał
się poddać. Oparł się o balustradę, delikatny wiatr rozwiał
jego czarne, lśniące włosy. Myślami zawsze był przy niej, gdyż
jedynie tyle mógł zrobić. Mógł jedynie o niej myśleć. Jeszcze
raz ogarnął spojrzeniem całą panoramę Paryża ze szczytu wieży
Eiffela, gdzie był jego dom. Jego ukochane miasto. Bronił go niczym
lew. Nie pozwoli, by ludziom coś się stało. Niespodziewanie jego
serce przeszyło jakieś dziwne uczucie paniki. Nagle, nie wiedzieć
czemu poczuł, że dzieje się coś niedobrego. Ktoś cierpi, bardzo
mocno. Ktoś go wzywa. Zerwał się silny wiatr, który o mało co go
prawie przewrócił. Chcąc się osłonić, rozłożył ręce przed
twarzą, by lodowaty wicher nie wiadomo skąd, nie zamroził mu jego
ślicznej buziuchny. Znał to uczucie i to aż za dobrze. Amor,
gdzie jesteś... Wyszeptał do
niego wiatr. Mo..!
Jego źrenice rozszerzyły się do granic, a strach opanował cały
umysł. Nie czekając, użył mocy teleportacji i w kilka sekund
przeniósł się do swojej przyjaciółki, która go wzywała. Kiedy
otworzył ponownie swoje szmaragdowe oczy nie był już w Paryżu,
lecz na biegunie, w bazie strażników.
Nie wiedzieć
skąd, przed Zębową Wróżką zmaterializował się Qupido Amor.
Biedna strażniczka krzyknęła wystraszona i wzbiła się pod sam
sufit, przez co zwróciła na siebie całą uwagę. Amor przeszedł
przez korytarz i stanął przed drzwiami, już sięgał do klamki,
kiedy drogę zastąpił mu Zając.
– Nikt nie
może tam wejść, a tak w ogóle, to skąd ty się tu wziąłeś,
koleś?! – Podpierając się pod boki, zmierzył podejrzliwym
spojrzeniem niespodziewanego gościa. Postawa Astera nie spodobała
się Amorowi. Czarnowłosy mocniej zacisnął szczękę, a kiedy zza
drzwi usłyszał kolejny krzyk Mo, aż się w nim zagotowało.
Wezwała go, on musi być przy niej być i żaden futrzak nie będzie
stawał mu na drodze!
– Zejdź mi z
drogi – warknął, nie spuszczając Zająca z oczu.
– Naturia
powiedziała, że nikt nie ma prawa tam wejść. – Do Zająca
dołączył North.
– Nie
interesuje mnie to! – Qupido krzyknął przepełniony wściekłością.
– Laluś,
ochłoń albo ja ci w tym pomogę... – Jack podszedł do Amora od
tyłu, ale ten z szybkością błyskawicy odepchnął od siebie
białowłosego, który poleciał na ścianę, a sam wymierzył bronią
która znikąd pojawiła się w jego prawej dłoni w zszokowanego
Zająca.
– Albo się
odsuniesz albo podziurawię ci ten słodziutki pyszczek. –
Stanowczość w jego głosie sprawiła, że Zając cofnął się o
krok, przerażenie wymalowało się na jego obliczu.
– Co ty... –
North chciał zrobić krok w stronę Amora, lecz ten, nawet się
dłużej nie zastanawiając, pociągnął za spust. Odgłos strzału
wypełnił korytarz wraz z kolejnym krzykiem Mo, które pomimo czasu
nie słabły. Wszyscy strażnicy patrzyli na Amora, nie mogąc
wydobyć z siebie choćby jednego dźwięku. Zając poczuł, jak
pocisk minął go zaledwie o milimetr. Te szmaragdowe spojrzenie,
zdecydowane i zimne, będzie mu się śniło po nocach chyba do końca
życia.
– Ona mnie
wezwała. Nic i nikt nie stanie mi na drodze do niej. – Opuścił
pistolet i przepchnął się obok zdębiałych strażników.
Otworzył sobie
szeroko drzwi i wkroczył do środka a to, co zobaczył w środku
sprawiło, że ugięły się pod nim kolana. Czas i Naturia spojrzeli
na niego niemal jednocześnie, lecz żadne z nich nie zdążyło
choćby wypowiedzieć słowa, gdyż czarnowłosy dopadł do Mo,
spychając ze swojej drogi strażnika czasu.
– Jestem.
Jestem już przy tobie – szepnął do ucha Manen. Ułożył się
obok niej na zakrwawionej pościeli i czule do siebie przytulił. Nie
zważał na to, że może zostać zarażony czarna energią,
kompletnie go to nie obchodziło. Liczyła się tylko Mo. – Ja ją
przytrzymam.
– A-ale... –
Naturia chciała zaprotestować, lecz chłopak spojrzał na nią tak
zimnym wzrokiem, że kobieta umilkła.
– Ulecz ją.
Rób co do ciebie należy a mną... – Amor skierował swoje
spojrzenie na dziewczynę w swoich ramionach. Gwiezdna, silna,
potężna i niezwyciężona Manen, teraz była taka bezbronna. Niczym
nowo narodzone dziecko drżała w jego stalowym uścisku. Jego oczy
złagodniały w zaledwie sekundy, jak tylko spoczęły na jej
wymęczonej twarzy. Tak bardzo cierpi. Tak bardzo trzyma się życia,
którego tak niewiele jej jeszcze zostało. – Ja sobie poradzę. To
ona jest najważniejsza – rzekł i z czułością złożył
pocałunek na jej spoconym czole.
Czas zamknął
pospiesznie drzwi. Amor ma rację, muszą zacząć działać. Za dużo
czasu już stracili. Teraz każda sekunda może zaważyć na jej
życiu. Postanowił, że później policzy się z Qupido za tą
niesubordynację. Mieli przecież umowę.
– Słyszałaś,
rób co trzeba. – Naturia spojrzała na niego, po czym przyznała
mu w duchu rację. Oboje ją mieli. Pora zakończyć męki Manen.
– Dobrze.
Amor, chwyć ją z całych sił. Muszę dostać się aż do jej serca
– rzekła. Zebrawszy w sobie całą odwagę, ponownie przystąpiła
do operacji.
Jack
nie uwierzył w pierwszej chwili w to, co przed momentem miało
miejsce. Może nie znał za dobrze Amora, ale w życiu nie spodziewał
się, że ten będzie zdolny do czegoś takiego! On
naprawdę to zrobił, naprawdę strzelił!,
ta jedna myśl krążyła w jego umyśle. Do białowłosego podszedł
Piasek, który jako pierwszy pozbierał się po nagłym wtargnięciu
strażnika miłości. Najgorzej ze wszystkich wyglądał za to Aster,
który wlepił swój wystraszony do granic wzrok w ścianę ponad
Jackiem.
– Ten
koleś... on... Nawet się nie zawahał. Ani sekundy... – Powoli
obrócił się w stronę Northa, który też już zdążył pozbierać
szczękę z podłogi.
– Ma chłopak
nerwy, nie ma co. – Poklepał Zająca, trochę za mocno, po
plecach. – Powinniśmy sprawdzić co tam słychać u dzieci…
– Taa,
racja... – Jack zgodził się z Mikołajem, ale ani drgnął, kiedy
siwobrody opuścił pomieszczenie.
Minęła
godzina, a operacja Mo dobiegła końca. Amor czuwał przy niej cały
czas, a kiedy Naturia stwierdziła, iż jakimś cudem nie zaraził
się czarną energią,
pozwoliła mu opuścić bazę, jednakże chłopak zdeklarował się,
iż zostanie przy nieprzytomnej Gwiezdnej tak długo, aż ta się
obudzi. Zrezygnowana Naturia ustąpiła po chwili. Wiedziała, że
nie przemówi Amorowi do rozumu. Natomiast Czas nic nie powiedział.
On również patrzył na Mo i wyczekiwał jej przebudzenia, i poza
tym chciał koniecznie porozmawiać ze strażnikiem miłości. Na
osobności.
Matka Natura
wyszła z pokoju Mo i udała się do wielkiej sali, gdzie miała
nadzieję zastać pozostałych i tak też się stało. Podeszła do
Piaska, który jak gdyby nigdy nic przysnął sobie z boku, lekko
szturchnęła go w ramię czym zbudziła strażnika. Ten przeciągnął
się i leniwie otworzył powieki by ujrzeć łagodny ale i zmęczony
wzrok strażniczki natury.
– Już
wszystko dobrze. Udało mi się zneutralizować zakażenie prawie w
stu procentach. Organizm Manen jest silny, powinien poradzić sobie
ze znikomymi ilościami w jej ciele.
–
Wyzdrowieje? – spytała z troską Ząbek.
– Och,
oczywiście, ale potrzebny jest jej odpoczynek. Nadwyrężyła
organizm, a z tego co wywnioskowałam po jej obrażeniach, ma za sobą
bardzo ciężki bój. Na szczęście w porę kazała mnie wezwać. –
Władczyni Natury uśmiechnęła się do Zębuszki, dzięki czemu
Ząbek odetchnęła z ulgą, jak większość w sali. Jack stał w
koncie i podpierał jeden z filarów. Miał mętlik w głowie. Nie
wiedział już co myśleć.
– Manen się
do tego nie przyzna, ale przybyła tu prosić cię o pomoc, North.
Prosić o schronienie. Jest zbyt dumna aby to przyznać.
– Dlaczego?
Wystarczy jedno słowo, a zawsze byśmy jej pomogli. Może na nas
liczyć, prawda? – North rozejrzał się po pozostałych. Zając
pokiwał głową na tak, tak samo uczynili Ząbek i Piasek. Jedynie
Jack nie zareagował w żaden sposób. Myślami był teraz zupełnie
gdzie indziej. Może faktycznie zbytnio się pospieszyłem?
Ostatnio nawet miło się z nią rozmawiało. Powinienem pójść za
radą Northa. Doszedłszy do
takiego wniosku, złożył sobie obietnicę. Postanowił, że pozna
Mo za wszelką cenę. Odkryje wszystkie jej warstwy. Dowie się,
dlaczego jest taka oziębła i smutna. Jack wyszedł pospiesznie z
sali i czym prędzej skierował swe kroki do pokoju Mo. Kiedy już
przed nimi stanął zauważył, iż są lekko uchylone. Cała jego
pewność siebie uleciała, a na jej miejscu pojawiło się
niezdecydowanie. Może powinienem przyjść jutro? Albo
kiedy indziej... nie! Jack, weź się w garść! Obiecałeś coś
sobie, a ty zawsze dotrzymujesz obietnic.
Wziął kilka głębszych wdechów i delikatnie pchnął drzwi,
otwierając je nieco szerzej. Wewnątrz było dość ciemno, gdyż
okno było szczelnie zasłonięte grubymi kotarami, których Jack
nigdy wcześniej tam nie zauważył, jednakże nie przeszkadzało mu
to w dostrzeżeniu leżącej na łóżku dziewczyny. Frost całą
swoją uwagę skupił na jej osobie. Choć światło było nikłe,
łatwo spostrzegł, iż Mo jest przytomna. Jej zabandażowana klatka
piersiowa unosiła się leciutko w górę i w dół, jakby zaraz
miała przestać oddychać. Na wpół otwarte oczy wpatrzone były w
sufit, a ich blask ledwo się tlił. Leżała na zakrwawionej
pościeli jedynie w bandażach i spodniach, z rękami wzdłuż ciała.
Wyglądała, jakby zaraz miała zasnąć i już nigdy się nie
obudzić. Jej blada cera, która teraz wydała się Jackowi trupio
blada, miała prawie taki sam odcień jak jego. Powoli, prawie że na
palcach wszedł do środka zamykając za sobą, najciszej jak tylko
potrafił, drzwi. Obszedł posłanie Manen i nadal trzymając się na
dystans spojrzał na miejsce, gdzie bandaż przesiąkł już krwią
Gwiezdnej. Jej czoło nadal zdobiły kropelki potu, najwidoczniej jej
ciało nadal nie doszło jeszcze do siebie. Przypomniały mu się
słowa Northa; Nie wszyscy wiodą szczęśliwe życie.
Nawet my, nieśmiertelni, mamy swoje zmartwienia i problemy. W tym
jednym, niczym nie różnimy się od zwykłych ludzi. Strażnik,
zwłaszcza taki, który praktycznie całe swoje życie poświęca
walce w obronie innych, nie ma lekko.
Zrozumiał, co miał na myśli North. Ona nie ma lekko. Broni całej
planety w dzień i w nocy. Poświęca się za wszystkich i niczego
nie oczekuje w zamian.
–
Przepraszam, Mo – szepnął na tyle głośno, by jego słowa mogły
przeciąć panującą ciszę. – Przepraszam za moje zachowanie.
– Nie
przepraszaj, Matołku. – Po kilku sekundach Mo mu odpowiedziała, a
z jej oczu spłynęła samotna łza. – Nie przepraszaj... Ktoś
taki jak ja, nie zasługuje na współczucie. – Dziewczyna
przełknęła ślinę. – Wiem, że jestem okropną osobą ale...
ale tak jest mi łatwiej. Walka to moje życie, tylko to mi zostało.
To moje przeznaczenie. Igram z ogniem. Z samym przeznaczeniem. Cena
za takie zuchwalstwo... – Mo urwała na chwilę, gdyż rana dała o
sobie znać. Momentalnie zacisnęła dłonie w pięści, co nie uszło
uwadze Mroza. – Za takie zuchwalstwo płaci się wysoką cenę.
Jack słuchał
jej z uwagą. Mo ani razu na niego nie spojrzała, co nawiasem
mówiąc, w ogóle mu nie przeszkadzało. Wystarczyło, że jej
słuchał. Rozsiadł się wygodnie na szerokim parapecie, chciał
dotrzymać jej towarzystwa, bo wiedział, że z pewnością czuła
się samotna.
– Po co tutaj
przyszedłeś, przecież… – Tym razem blondynka przekręciła
lekko głowę w lewą stronę przez co ich spojrzenia się spotkały.
Ta jedna sekunda wystarczyła, by Frosta przeszły ciarki.
– W sumie
to... tak jakoś. Chciałem pogadać, wyjaśnić parę rzeczy. –
Chłopak potarmosił sobie z zakłopotaniem swoje białe włosy,
całkiem nieświadomy tego, iż oblał się lekkim rumieńcem. Na
szczęście Mo tego nie zauważyła. Uśmiechnęła się delikatnie
pod nosem i ponownie wbiła wzrok w sufit.
– Wiedziałeś
kiedy się zebrać... Ale chyba wiem, o co zapytasz.
– Wiesz, mogę
przyjść później, jak już będzie z tobą lepiej. – Jack nie
chciał się narzucać, lecz cichy śmiech Gwiezdnej zatrzymał go w
połowie kroku.
– Zostań...
proszę – szepnęła Mo niemal natychmiastowo. Zacisnęła zęby i
spróbowała się podnieść do pozycji siedzącej. Jack, widząc jej
poczynania, zeskoczył ze swojego miejsca, już otwierał usta, aby
ją powstrzymać, lecz delikatnym ruchem ręki dała mu znać, by był
cicho. Nadal była słaba i samo oddychanie sprawiało jej mnóstwo
bólu, ale jakoś, po dwóch minutach starań i zaciskania zębów,
udało jej się usiąść. Wszystko, nawet najmniejszy ruch
wykonywała powoli, z rozwagą, by zaszyte rany nie otworzyły się
na nowo. Naturia, aby dostać się do najgłębiej zarażonych
miejsc, musiała rozciąć ją jeszcze w dwóch miejscach. Chwała
Artemisie, że ten koszmar już się skończył.
Zsunęła się ostrożnie na kraniec materaca, opierając się rękami
aby nie stracić równowagi. Każdy oddech kosztował ją sporo sił,
a co dopiero wstanie z łóżka. – Już jest mi dużo lepiej –
rzekła ze spuszczoną głową. Spojrzała na swoje zabandażowane
ciało, a widok świeżych plam krwi wcale jej nie zdziwił. Chciała
dotknął miejsca, gdzie została ugodzona bronią swojego
największego wroga, ale nie dała rady. Przeszył ją tak ostry ból,
że prawie zsunęła się na podłogę.
– Właśnie
widzę jak się świetnie czujesz. – Frost podszedł do niej,
chciał jakoś pomóc. Nie wiedział jak się za to zabrać.
– Martwisz
się o mnie? – Mo uniosła głowę, a jej złote włosy odsłoniły
jej oczy. Te oczy, które tak bardzo fascynowały Jacka. Chłopak
skrzyżował ręce na piersi i odwrócił od niej speszone spojenie.
– No, może
trochę – rzekł po chwili ociągania się, a jego policzki znowu
pokryły się szkarłatem, i tym razem znacznie silniejszym.
– A to
nowość. Myślałam, że mnie nie znosisz.
– Oj tam, od
razu nie znoszę... po prostu ciężko nam znaleźć wspólny język.
– W tym
jednym się z tobą zgodzę Matołku. – Usta Mo wygięły się w
leciutkim uśmiechu, a co najważniejsze, szczerym.
– Powiedz –
Jack przysiadł się obok niej na łóżku w odległości jakiegoś
pół metra. – kto cię tak urządził?
– Pamiętasz,
jak rozmawialiśmy o twoich mocach w Paryżu, u Amora? Wtedy zostałam
wezwana. Cień
zaatakował ponownie barierę. Na początku nie działo się nic
wielkiego, jego sługusy jak zwykle chciały rozbić kilka gwiazd.
Poradziłam sobie z nimi dość szybko, ale... – Mo urwała na
moment. Sama nie wiedziała, jak opisać to, co się wtedy dokładnie
stało. – Wylądowałam daleko poza Tarczą. Zaczął atakować
gwiazdy na pograniczu Drogi Mlecznej. Nie mogłam ich tam zostawić...
Pognałam im na ratunek i wtedy... On
mnie
zaatakował. On
sam.
Od wieków już tego nie robił. Zaskoczył mnie. Musiałam się
bronić. Przeliczyłam się nieco i stąd te obrażenia, lecz udało
mi się odeprzeć jego atak. Cudem, ale się udało. Dawno nie
stoczyłam z Nim
tak ciężkiej walki, oj dawno...
A
to może oznaczać tylko jedno,
dodała już w myślach. Ukryła twarz z swoich zakrwawionych rękach.
Zauważyła wtedy, jak jej ręce lekko drżały. Nie mogła tego
opanować. Jack również spojrzał na jej dłonie. Po kilku
sekundach ponownie skierował swoje spojrzenie na jej twarz,
wyglądała jakby się bała. Widział to tylko przez moment, gdyż
po chwili jej wyraz twarzy znowu się zmienił. Ponownie przywdziała
tą swoją maskę obojętności, za którą Jack nie przepadał.
Mo
spojrzała przed siebie nieobecnym wzrokiem. Choć zdołała wyciszyć
emocje na zewnątrz, w środku czuła, że zaraz rozpadnie się na
tysiąc malutkich kawałeczków. Więc
się zaczęło. Przez tysiąc pięćset lat zbierał siły.
Dzisiejszy atak był ostrzeżeniem. Ostrzeżeniem dla mnie. Walka
ognia z wodą, moja i Twoja. Rozpoczął się wyścig o los tego
świata.
Tymczasem strażnik czasu przybył do swojego wymiaru, ale nie
był sam. Towarzyszył mu Amor, który przeczuwał co się święci.
Mimo to nie przejmował się napiętą atmosferą jaka zapanowała,
kiedy znaleźli się w pracowni Dziadziusia. Czas sprawdził, ile
piasku ubyło w jego małej klepsydrze przewieszonej na szyi, na
srebrnym łańcuszku.
– To... – Amor usadowił się wygodnie w fotelu strażnika
czasu, kładąc buty na blacie zagraconego biurka. – po co mnie tu
ściągnąłeś?
– Po pierwsze, nogi ze stołu! – Czas wrzasnął na
chłopaka, który westchnął przeciągle i „łaskawie” uczynił
to, o co go „poproszono”. – Po drugie, ty już wiesz dobrze po
co. Chodzi o Manen. – Staruszek posłał strażnikowi miłości
oziębłe spojrzenie, którym Amor w ogóle się nie przejął. On i
Mo doskonale wiedzieli, że staruszek nie jest taki groźny, na
jakiego stara się wyglądać, dlatego olewali zwyczajnie jego
humorki. Jednak tym razem Qupido zastanowił się dłużej niż
zwykle, a jego mina spoważniała, co nie wróżyło dobrego
zakończenia ich konwersacji.
– Co tym razem nawywijaliśmy? – Specjalnie użył liczby
mnogiej, by bardziej podjudzić, już i tak mocno zdenerwowanego
strażnika czasu.
– Stąpasz
po cienkim lodzie, chłopcze. Zawarliśmy umowę. Miałeś trzymać
się z dala od Gwiezdnej... ale dobrze, zaprzyjaźniliście się, na
to mogłem przymknąć oko... Ale na nic więcej nie licz.
– To
chyba nie ty tu decydujesz o tych sprawach – odpowiedział mu Amor.
Chłopak wstał powoli z wygodnego fotela i stanął w półmetrowej
odległości od najstarszego strażnika. – Jeśli tylko będę
chciał, posunę się tak daleko jak tylko będzie mi się żywnie
podobać. Mo i mnie nic nie jest już w stanie rozdzielić,
rozumiesz? Absolutnie nic. Twoje kazania mam głęboko gdzieś. Nasza
umowa sprzed wieków jest już nieaktualna. Wszystko się zmieniło...
– Amor spojrzał Czasowi głęboko w jego zimne, szare oczy. Nie
chciał się poddać, o nie. Ona
jest moja.,
pomyślał z mocą. Tylko
moja...
Czas nie pokazał po sobie, że słowa chłopaka bardzo nim
wstrząsnęły. Kiedyś, ponad trzysta lat temu zawarli pewien pakt.
On miał się trzymać jak najdalej od Gwiezdnej i nie odciągać jej
od obowiązków, a w zamian za to staruszek puszczał mu płazem
niektóre wybryki. Na początku pasowało to Amorowi. On i Manen nie
przepadali za sobą. Oni się nienawidzili wręcz. Nienawiścią
szczerą i silną, lecz na przestrzeni czasu, wszystko się zmieniło.
Oni się zmienili. Zaczęli leczyć swoje złamane serca, nawzajem.
Połączył ich podobny ból i muzyka. Wspólna pasja sprawiła, że
stali się najlepszymi przyjaciółmi. Dzisiaj jedno oddałoby życie
za drugiego bez zastanowienia. Choć wiedzieli, że to co się między
nimi narodziło, nie ma prawa bytu, postanowili nadal żyć w
przyjaźni. W końcu jedno nie może żyć już bez drugiego, bo
przecież serce, żeby bić potrzebuje krwi, a z kolei ciało
potrzebuje serca by żyć. Tym są właśnie dla siebie. Jedno nie
może istnieć bez drugiego, bo to niemożliwe.
– Także,
nie mam zamiaru wysłuchiwać twoich dalszych, bezsensownych kazań.
Jeśli ona mnie pokocha to odwzajemnię to uczucie. Będę
najszczęśliwszą osobą pod słońcem jeśli tak się stanie, a
stanie się na pewno. – Amor nie miał co do tego żadnych
wątpliwości. Wyczuwał jej emocje i wiedział, że ona darzy go
głębszym uczuciem, aczkolwiek jeszcze je w sobie wstrzymuje. Na
wszystko przyjdzie odpowiedni czas,
tłumaczył sobie strażnik miłości.
– Gwiezdny nie może zakochać się w ziemianinie. To
nierealne, a gdyby tak się nawet i stało, choć w to wątpię, to
ona nigdy z tobą nie zostanie. Jej miejsce jest na górze. W
kosmosie wśród gwiazdozbiorów. Poza tym nie wiadomo czy... –
Strażnik czasu zawahał się przed wypowiedzeniem słów, które
ugrzęzły mu gdzieś w gardle. Chciał kontynuować swoją
wypowiedź. Amor przerwał mu dość brutalnie.
– Przeżyje?
Co, zaskoczony? – Chłopak złożył ramiona na krzyż i obdarzył
Czas wrednym uśmieszkiem. – Tak, staruchu. Wiem o wszystkim
- rzekł mocno akcentując ostatnie słowo. Czas zamrugał kilka razy
zaskoczony słowami swojego rozmówcy.
– Powiedziała ci. – Prawie że szepnął w odpowiedzi.
Spuścił na moment wzrok z Amora i zaczął się usilnie nad czymś
zastanawiać.
– Powiedziała. Ufa mi i tylko mi. Ale wiesz co? Nie
spodziewałem się tego po tobie... – Amor przekrzywił nieco swoją
głowę, a jego czarne, zmierzwione włosy lekko opadły na lewą
stronę jego twarzy. Słowa czarnowłosego ponownie zadziwiły
Dziadziusia, przez co ten spojrzał na niego z niemym pytaniem. –
Wątpisz w nią, dlaczego? Ona da radę, wierzę w to. Przeciwstawi
się Ciemności i pokona ją. Wygra. A ja jej w tym pomogę. Oddam za
nią życie, jeśli będzie trzeba...
– Nie
wątpię w nią... – przerwał mu Dziadziuś. – Ja się po prostu
martwię. Jest dla mnie jak rodzone dziecko. Ona i Lunar byli dla
mnie jak rodzina, nadal nimi są. Manen przeżyła wtedy prawdziwe
piekło. Ledwo z tego wyszła a tym razem... Amor, wszystko się
zmieniło. Tym razem Stellarum
jest sama. Istnieje duża szansa, że.. ona.. Tego nie przetrzyma.
Obiecaliśmy Księżycowi, ja, Naturia i Piasek, że ochronimy ją do
czasu, aż będzie gotowa stanąć do walki z Cieniem.
– Ja
w nią wierzę – rzekł dobitnie Qupido. – Uda się jej. Kiedy
skończy dwa tysiące lat, Medium dobiegnie końca, Lunar wróci, a
Mo stanie się Tsariną
Stellarum.
Wierzę w to z całego serca, a ono mnie nigdy nie zawodzi.
– Cóż... – Czas skrył ręce za plecami, po czym westchnął
głośno. – Nie pozostaje mi nic innego jak tylko zawierzyć twoim
słowom, jednakże... - Staruszek przybliżył się do Amora. Nie
spuszczał z niego wzroku, w końcu nie chciał by jakiś istotny
szczegół w postawie młodzieńca mu umknął. – Nie rób czegoś,
czego później możesz żałować, chłopcze. Ta miłość będzie
dla was obojga waszym końcem.
– Miłość
to nie koniec tylko początek i jeszcze zobaczymy. – Po tych
słowach Amor opuścił strażnika czasu, który w samotności
zasiadł za swoich zagraconym biurkiem. Zanurzył się we własnych
myślach, które błądziły wokół Mo. Nie chciał by Gwiezdnej coś
się stało, obiecał przecież, że zrobi wszystko, wszystko,
by uchronić ją przed niebezpieczeństwem. Nawet za cenę życia
innych. Nawet za cenę życia samego Tsara
Lunara...
Duch zimy wpatrywał się w postać dziewczyny siedzącej obok
niego. Jej aura, zazwyczaj taka silna i jasna, teraz mocno przygasła,
co napawało go strachem. Nie wiedział, dlaczego czuł w środku, w
swoim sercu strach, ale taka była prawda. Postanowił się dłużej
nad tym nie zastanawiać. Chciał zadać Mo kolejne pytanie, kiedy ta
zastygła w bezruchu. Cisza między nimi trwała już przez dłuższy
moment, a jedyne odgłosy jakie im towarzyszyły, to ich własne
oddechy. Kiedy Jack nabrał w płuca powietrza, aby zadać nurtujące
go pytanie, Mo poruszyła się nagle. Przejechała dłońmi po
twarzy, przymykając oczy. Powoli wzięła bardzo głęboki wdech, po
którym się wyprostowała.
– ...Marar
aibu Madawwami Light... Kare waɗanda suka amince da ku. Kada ka
ƙyale ka halakãni. The Star Shilo, ka saka hanya. Ka ba ƙarfin....*
Proszę, daj mi siłę... – szepnęła, nadal nie otwierając
swoich oczu. Część modlitwy którą wypowiedziała była
jednocześnie przysięgą. Każdy Gwiezdny, w noc swoich setnych
urodzin składał właśnie taką uroczyste przyrzeczenie strzeżenia
galaktyki i gwiazd. Poczuła, jak jej naszyjnik się przebudził. Jej
ręce powędrowały do szyi, a palce spoczęły na rozgrzanym
tworzywie, które teraz lśniło delikatną, złotawą poświatą. Po
paru sekundach otworzyła oczy, a smutek w nich był jeszcze większy
niż zwykle. Jack w dwie sekundy utoną w jej spojrzeniu, które
utkwione było gdzieś w przestrzeń. - Już niedługo nadejdzie
czas, a wtedy zapanuje albo wieczna Ciemność.. albo nieskończone
Światło. Z nadzieją wyczekuj dnia, kiedy to Księżycowy Tsar...
nareszcie powróci. - Mo obróciła się w stronę białowłosego, a
na jej twarzy, niespodziewanie, pojawił się lekki, smutny i
prawdziwy uśmiech. – Wyczekuj Jacku Mrozie dnia, kiedy Tsar
wreszcie
połączy się ze swoją Tsariną.
Ona czeka na to, już od wielu wielu wieków. – Mo oderwała prawą
dłoń od naszyjnika i łagodnie pogłaskała Jacka po jego lewym
policzku. – Aleś ty do niego podobny... – Westchnęła,
uśmiechając się szerzej, pokazując przy tym swoje kosmicznie
lśniące zęby. Z jej oczu zniknął smutek, a na jego miejscu
pojawiła się czysta fascynacja. – Masz ten sam wewnętrzny żywioł
co on. Wasze dusze są niczym woda. Jednocześnie spokojne, łagodne
i porywiste, wzburzone. To was łączy. Iskra, którą ja tak
kochałam i uwielbiałam... – Blondynka zaśmiała się cicho, nie
przestając przeszywać Frosta wzrokiem. – i przekazał ją właśnie
tobie. – Oddaliła się od chłopaka i ostrożnie odsunęła,
pozostawiając biednego Frosta zszokowanego. Pierwszy raz ujrzał jej
oczy, kiedy nie było w nich ni krzty smutku. Gwiezdna położyła
się z powrotem na umazanym krwią prześcieradle, sięgając
jednocześnie po w połowie opróżnioną butelkę ognistej whisky.
– Ja
już chyba sobie pójdę... – mruknął pod nosem Jack i
najszybciej jak potrafił, uciekł z pokoju Mo. Kiedy drzwi
zatrzasnęły się za nim z głośnym trzaskiem, Gwiezdna uśmiechnęła
się pod nosem. Na chwilę zapomniała o swoich ranach i chciała się
wygodnej ułożyć na łóżku, lecz wtem przeszył ją ostry ból z
lewej strony żeber. Krzyknęła na cały pokój. W końcu
stwierdziła, iż obecna pozycja nie jest taka zła i postanowiła
jeszcze przez parę chwil odpocząć. Kiedy poczuje się już na tyle
dobrze, by móc normalnie wstać, będzie musiała niezwłocznie
porozmawiać ze strażnikiem czasu. Tak,
taki jest plan.,
pomyślała usatysfakcjonowana, lecz jej myśli pognały teraz do
zupełnie innej osoby i do sytuacji przed paru chwil. Przypomniawszy
sobie minę Matołka, te jego wpatrzone w nią niebieskie oczy,
zachichotała rozbawiona. Dawno już tego nie czuła, takiej
absolutnej swobody. Fakt, coś podobnego odczuwała przy Amorze, ale
tego błazna Mo znała znacznie dłużej niż Jacka. Przy białowłosym
zapominała o swoich smutkach, a przynajmniej odsuwały się one na
dalszy plan, a przecież znają się stosunkowo krótko. Ba, oni
praktycznie w ogóle się nie znają. I
tak powinno pozostać. Nikt nie może się do mnie zbliżyć. Tak
jest najlepiej. Dla wszystkich.
Momentalnie Manen posmutniała, miała przyjaciół. Czy zasługiwała
na to by sama nazywać siebie ich przyjaciółką? Szczerze w to
wątpiła, a nawet śmiała twierdzić, iż nie ma takiego prawa. Za
dużo skrywała tajemnic. Trzyma wszystkich na dystans, no prawie
wszystkich. Jest przecież jej wierny Amor. Tylko on ma prawo do
przekroczenia jej emocjonalnego muru bólu i rozpaczy. Tylko i
wyłącznie. Jedynie on rozumiał ją, akceptował jej bezuczuciową
stronę a co najważniejsze, zawsze mogła na niego liczyć. Jej
rozbite serce zostało poskładane właśnie przez niego i teraz do
niego należało. Mo zdawała sobie sprawę z tego, że przyjaźń,
która ich połączyła już dawno przekształciła się w coś
więcej. Weszła na zupełnie nowy, wyższy poziom. Zakochali się w
sobie, lecz ona nie ma prawa do jego miłości. Nie ma prawa do
kogokolwiek miłości. Wiedziała, że szanse na to by Gwiezdny
pokochał prawdziwie ziemianina są praktycznie zerowe, prawie
niemożliwe, lecz to jednak się stało. Mo czuła, że gdyby coś
się stało Amorowi, jej serce już by tego nie wytrzymało.
Umarłaby. On stał się jej powodem do dalszej walki. Napawał ją
nadzieją i determinacją. To właśnie dzięki niemu uwierzyła w
siebie i w to, że da radę pokonać własne przeznaczenie, jednakże
kiedy patrzyła w oczy Jacka Frosta, przypominała sobie co czuła
patrząc w oczy swemu bratu, Lunarowi.
Bezwarunkowe zaufanie i miłość, tak wielką, że mogłaby wypełnić
sobą cały wszechświat.
Ona i Mim byli jak dwa przeciwstawne żywioły. Zdarzało się, że
czasami zamieniali się rolami, bywało to bardzo rzadko. On łagodny,
ona nieposkromiona. On porywczy, ona wybuchowa. On zimny niczym lód.
Ona rozgrzana z emocji. On woda – ona ogień. W tym momencie rodzi
się ważne pytanie. Co się stanie, jeśli te dwie sprzeczności się
ze sobą zetkną? Połączą się w idealnej harmonii? Czy może
zniszczą siebie nawzajem?
___________________________________________________________________
Witajcie Kochani!
Boże, dawno mnie tutaj nie było, co? Aż wstyd normalnie... Lecz, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło (jak to mówią). Powracam z nowym, co prawda krótszym rozdziałem ale jestem z niego nawet zadowolona. Moi drodzy, od tego rozdziału począwszy długość kolejnych wpisów będzie właśnie taka, no mniej więcej :D. To po pierwsze.
Po drugie; następny rozdział pojawi się zdecydowanie szybciej niż ten i to jest absolutny fakt! Już zaczęłam go pisać, a zbliżająca się sesja u mnie na uczelni nie popsuje harmonogramu prac nad blogami. Także, nie bójcie się Żabki moje! Wasza Moonlight zdąży ze wszystkim.
Rozdział został już sprawdzony. Pragnę podziękować Sovbedlly, kochana jesteś wielka..! :D
No, rozpisałam się. Jak to ja, z resztą... :P Mam nadzieję, że rozdział się spodobał, liczę na Wasze komentarze, Gwiazdeczki :*
Do następnego! Pozdrawiam Was, trzymajcie się ciepło.. :*
Wasza niezastąpiona Moonlight.
Pierwsza!? Super rozdział, biedna Mo tyle się wycierpiała sorry ale ja nadal nie za bardzo przepadam za Amorem i nie pasuje mi to wszystko. Ale co ja na to poradzę? Nic, ale i tak życzę ci dużo weny.
OdpowiedzUsuńWitaj! No widzisz, Amor to postać ważna w tym opowiadaniu i ma do odegrania bardzo ważną rolę. Tak jak powiedział "Na wszystko przyjdzie czas" :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz :*
I ja przybywam z lekkim opóźnieniem, w ostatnim czasie wiele się działo.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to jest jak zawsze wspaniały :) w szczególności spodobał mi się ostatni akapit. Niby zwykłe zestawienie przeciwstawień, a wywołało taki cudowny efekt <3
Korzystając z okazji, chciałabym Ci życzyć wesołych świąt, dużo zdrowia, radości, a przede wszystkim miłości i aby rok 2017 przyniósł ze sobą wiele dobrego!
Weny, weny i jeszcze raz weny!
Pozdrawiam
Meryem
Och, Meryem kochana, nic nie szkodzi. Jesteś u mnie mile widziana o każdej porze dnia i nocy. Zawsze! Ostatni akapit rozdziału, tak. To takie podsumowanie, a raczej zestawienie tego, co główni bohaterowie sobą reprezentują. Co mają w środku. Dziękuję za życzenia, niebawem odwiedzę Twój blog, by również złożyć i Tobie życzenia :)
OdpowiedzUsuńJeszcze raz dziękuję, za życzenia i za komentarz. Jest mi niezmiernie miło. Blog rozwija się nieźle a ilość odwiedzin bardzo mnie zadziwia. Nie ukrywam, iż jestem z siebie ogromnie dumna. To, jak dotąd, mój największy sukces!
DO usłyszenia moja kochana :*
Twoja Moonlight.