12/07/2016

Rozdział 9 - Jak ogień i woda




     Smród spalonych kabli było czuć dosłownie w całym warsztacie Northa, a sam jego właściciel zachodził w głowę, jak mogło do tego dojść. Przecież zawsze pilnował, aby te nie do końca rozwinięte istoty nie miały dostępu do jego ukochanego gabinetu. Wyjaśnienie tej całej sytuacji było proste. Ktoś musiał zostawić otwarte drzwi, ale kto? Kto był na tyle głupi?! Przecież wiadome wszystkim było, iż gabinet Mikołaja to jego sakralne miejsce. Świątynia i oaza spokoju. To tam właśnie tworzył swoje arcydzieła, zabawki o jakich nikt inny nie słyszał. W tych czterech, nie pozornie wyglądających ścianach rozrastał się jego geniusz. A teraz jego święte miejsce zostało zbezczeszczone przez te niegrzeszące inteligencją cholery! W jego głowie już poczęły kłębić się najczarniejsze myśli. Po tych skrzatach można było się spodziewać dosłownie wszystkiego, dlatego w duchu szykował się na zastanie swojej pracowni w stanie gorszym niż makabryczny.
     Kiedy gęsty i gryzący oczy dym opadł, Phil z paroma innymi yeti już stali w gotowości z gaśnicami. Jako pierwsi do gabinetu weszli Phil i North. Kaszląc, zaczęli się rozglądać, ile zniszczeń tym razem wyrządziły te szkodniki i jak poważne one były. Ku zdziwieniu świętego nic się nie paliło. To nowość., pomyślał North i głębiej wkroczył do pomieszczenia. Kiedy dym całkowicie się ulotnił, oczom zebranych ukazał się niespodziewany i szokujący widok. Tymczasem do Northa dołączyła reszta strażników z Jackiem na czele. Zając w progu przepchnął się między białowłosym a yetim o imieniu George, potrącając przy tym Jacka specjalnie. Ząbek skorzystała ze swoich skrzydeł i wleciała nad resztą lecz tak jak jej przyjaciele, opadła na podłogę, będąc w lekkim szoku.
     Miała, w końcu bo już padała z nóg, chwilę wolnego dlatego postanowiła odwiedzić biegun, a dokładniej mówiąc, Northa i Piaska. Wiedziała, że dzisiaj strażnicy zbiorą się w bazie dlatego, jak tylko uwinęła się ze sługusami Cienia galopem pognała w stronę planety i koła podbiegunowego. Chciała porozmawiać z Mikołajem na pewien ważny dla niej temat, a przez ostatnie dni nie miała w ogóle czasu na jakiekolwiek rozmowy. Były dla młodej Gwiezdnej bardzo ciężkie, gdyż na początku grudnia obiecała sobie, iż weźmie się za kilka lat temu przerwany trening, kiedy już miała się za niego zabrać jej odwieczny wróg przypomniał sobie o jej istnieniu. Zaczął atakować gwiazdy poza barierą, aby ją zdenerwować i wywabić poza granice gwiezdnej ochrony. Manen nie mogła pozostać na to obojętna. Ból i krzyki biednych gwiazd były dla niej nie do zniesienia. Te niezliczone kule gazowe zastępowały jej rodzinę, a ten kto śmie podnosić rękę na jej bliskich, musi zostać ukarany najsroższą z kar. No i tak rozpętała się kolejna wojna między Mo a Cieniem, która przedłużyła się aż do teraz. Nim świt zdążył dotrzeć na biegun Gwiezdna pokonała zastępy wojsk cienistych, ale straty w tym starciu poniosły obie strony. Blondynka zdołała wyprzeć wroga dość daleko poza galaktykę, lecz sama przy tym znacznie ucierpiała. Straciła większą część swojej nagromadzonej energii, co również osłabiło Gwiezdną Tarczę. Bariera pękła dość porządnie w kilku miejscach, a najwięcej szkód znajdowało się nad terenami Stanów Zjednoczonych i Australii. Nie mogła tego tak zostawić, więc przez trzy dni i noce naprawiała Tarczę najszybciej, na ile pozwalały jej siły. Pracę utrudniały jej otrzymane rany, a także te, które powstały na wskutek pęknięć bariery. Głębokie rozcięcia zdobiły jej lewe przedramię i lewą stronę żeber. Blondyna czuła, że nawet może mieć z trzy czy nawet pięć ich złamanych, w najlepszym przypadku stłuczonych. Do tego zbity prawy nadgarstek i kilka nie aż tak głębokich ran na prawej nodze. Żebra goiły się najgorzej, ponieważ to tam oberwała bezpośrednio czarną energią. Mimo odporności na nią, ze względu na to że nie jest nieśmiertelną, rany nią zakażone goją się paskudnie. Bez wątpienia będzie miała pamiątki w postaci blizn, lecz nie przejmowała się tym zbyto. Ważne, że udaremniła kolejny już raz przedostanie się Cienia przez Tarczę. Ostatnimi czasy wzmogła się liczba ataków na Tarczę i co było absolutną nowością na nią samą! Tego jej wróg już dawno nie robił. Ostatnio to się stało, kiedy jeszcze był przy niej jej starszy brat, Mim.
     Teraz Mo właśnie wchodziła przez okno w gabinecie Northa i kiedy tylko jej nagie stopy spotkały się z kamienną podłogą, blokada w jej amulecie zaczęła działać. Naszyjnik ze srebrnego zmienił się na złoty, co oznaczało aktywowanie się czaru. Automatycznie Mo poczuła się jeszcze gorzej, przez co na chwilę straciła równowagę i gdyby nie krzesło nieopodal upadłaby. Dziewczyna wsparła się na oparciu potężnego siedziska, które nie mogło posiadać innego właściciela niż sam North i wzięła kilka głębszych wdechów starając jakoś dojść do siebie. Kiedy jako tako się jej to udało, omiotła swoją osobę zmęczonym spojrzeniem. No tak, jestem jak zwykle cała we krwi. North padnie jak mnie zobaczy., pomyślała i już unosiła rękę, by za pomocą swoich mocy doprowadzić się do porządku, kiedy tuż przy niej rozległ się potężny huk towarzyszący nie takiej małej eksplozji. Mo zdążyła osłonić się przed nią w ostatniej chwili, a jej, o dziwo nadal czujne spojrzenie dostrzegło cztery elfy całe zaplątane w kablach. Do jej nozdrzy doleciał zapach spalenizny, więc szybko ogarnęła wzrokiem pomieszczenie. Zaraz zrobi się tu gorąco! Nie czekając, wystawiła przed siebie poranione ręce, a już rozprzestrzeniający się ogień zaczął się cofać. Stawał się coraz mniejszy i mniejszy, to co uszkodziło się przy wybuchu, za pomocą gwiezdnej magii Mo wróciło do stanu sprzed nieoczekiwanego incydentu. Mo skierowała się na środek pokoju i stojąc przodem do okna nie zauważyła, iż drzwi warsztatu otworzyły się z hukiem. Była zbyt zmęczona, chciała jedynie posprzątać bałagan, który elfy jak zwykle spowodowały. Przybliżyła prawą, otwartą dłoń do ust, dmuchnęła nadymając mocniej blade policzki, a powietrze, które się z nich wydostało, ostatecznie pozbyło się żaru oraz dymu zamrażając uszkodzone przedmioty. Wszystkie książki, półki, biurko, lodowe rzeźby zostały naprawione i mieniły się nadal srebrzystą barwą. W jednym kącie nadal tlił się jeszcze ogień, więc Manen odwróciła się do niego przodem. Jako Gwiezdna była wszechstronnie uzdolniona i potrafiła posługiwać się prawie wszystkimi rodzajami magii. Przywołała do siebie ogień z regałów koło drzwi, a płomienie, jak na rozkaz skierowały się ku niej, skumulowały w jej dłoniach, po czym zgasły całkowicie kiedy Mo złączyła swoje ubrudzone krwią ręce. Gdy podniosła wzrok, pierwsze co napotkało jej zaskoczone i jednocześnie zmęczone spojrzenie to North, Jack, Zając, Zębuszka i jeszcze inne osoby patrzące na nią z szokiem wypisanym na twarzach. Może i wyglądała jak półtora nieszczęścia, poszarpana kurtka rozdarta w kilku miejscach z prawie oderwanym lewym rękawem, jej czarna koszula, która teraz barwą bardziej przypominała bordo niż czerń i poniszczone, zakrwawione spodnie, które na jednej nodze wyglądały jakby wyszarpała je ze szponów zmutowanej kosiarki. Jednym słowem wyglądała strasznie i też tak się czuła, ale miała to kompletnie gdzieś. Jej włosy ukryte pod kapturem, który nie wiadomo jakim cudem pozostał nietknięty podczas walki, nie lśniły już tak intensywnie złotem jak zazwyczaj. Była wyczerpana, przez co jej aura również była ledwo widoczna. Popatrzyła na każdego z osobna lecz na Jacku jej wzrok zatrzymał się najdłużej. Znowu poczuła głęboko w sobie to dziwne uczucie, więc pospiesznie odwróciła się lekko na bok.
     – Hej... – Jej głos z trudem przeciął powietrze. Nie zważając na niemiłosierny ból, stanęła niedbale, chowając dłonie w kieszeniach zmasakrowanej kurtki. Okulary na jej nosie zjechały centymetr niżej, ukazując jej wymęczone spojrzenie. Niby starała się być taka jak zawsze, ale tego dnia każdy mógł zobaczyć ją w tej bardziej „ludzkiej” wersji.
     Poczuła, że nie nie da rady już dłużej stać. Nogi zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa, więc jak gdyby nigdy nic, osunęła się na podłogę. Za swoimi plecami miała biurko, które w tej chwili posłużyło jej jako oparcie. Ostrożnie przylgnęła plecami o równą powierzchnię, dając swoim wymęczonym kończynom odpocząć. Kilka minut odpoczynku. Tego w tej chwili potrzebowała. Nie przejmując się obecnością strażników, zamknęła oczy, po czym wsłuchała się w swój własny oddech. Jej upragniona cisza nie trwała jednak zbyt długo, gdyż obok niej znikąd zjawił się strażnik czasu.
     – Tak myślałem, że cię tutaj znajdę. Znowu wałęsasz się po Ziemi?
     – Czego? Gadaj szybko bo zajęta jestem – mruknęła pod nosem blondynka, nawet nie patrząc na nowo przybyłego.
     – O, a cóż takiego zaprząta wielmożną panią? – Czas stanął naprzeciw Gwiezdnej, która odchyliła głowę do tyłu i haustami pochłaniała tlen. Jej ręce bezwładnie leżały wzdłuż poranionego ciała i ani myślały się ruszyć choć o milimetr. Będąc całkowicie wyczerpaną, resztkami sił zmusiła się, by spojrzeć na strażnika czasu, starając się przy tym, by jej oczy nie zdradziły tego, jak strasznie wszystko ją boli.
     – Oddychaniem... na przykład.
     – No dalej, wstawaj. Zajmujesz Northowi jego pracownię. – Staruszek wyciągnął rękę w stronę blondynki, która jedynie popatrzyła na nią, jej twarz przyozdobił blady uśmiech.
     – A jakbym ci powiedziała, że nie mam siły wstać, że nie mam siły by się chociażby ruszyć?
     – Oj, nie wygłupiaj się Manen... – Dziadziuś już chciał jej nagadać. Mo mu przerwała i tym razem jej ton był poważny.
     – Ale ja mówię serio. – Dziewczyna odwróciła głowę w stronę okna. Nawet dzienne światło już jej nie przeszkadzało w tym momencie. – Nie mam siły żeby choć unieść rękę... – zaczęła się śmiać sama z siebie, ostry ból w żebrach szybko sprowadził ją na ziemię. Syknęła. Tym właśnie sposobem zdradziła wszystkim, że nie jest w za dobrym stanie. Automatycznie skrzywiła się lekko, jej ciało drgnęło w geście sprzeciwu. Rana skażona czarną energią nie goiła się, a to oznaczać mogło tylko jedno. - Wezwij Naturię.
     Czas popatrzył zaskoczony na swoją podopieczną, aczkolwiek szybko pozbierał się w sobie. W końcu, jeśli Mo sama sprosi o pomoc Matki Natury to by znaczyło, że sprawa jest naprawdę poważna.
     – Co się stało? – Te słowa należały do Northa, który jako pierwszy z piątki strażników odzyskał zdolność mówienia. Popatrzył ze strachem na Mo, ta nie odpowiedziała, milczała. Wyglądała okropnie, jakby stratowało ją stado koni. - Na Księżyc, odpowiedz!
     – To nic takiego... – Mo uparcie nie patrząc na zgromadzonych, spróbowała unieść prawą dłoń.
     – Nic takiego?! – Tym razem odezwał się Zając.
     – Kolejna walka poza Tarczą, normalka. – Gwiezdna siliła się na miły ton, lecz zbytnio to nie wychodziło. Niespodziewanie dziewczyna ziewnęła, a kolejna porcja bólu przeszła przez jej biedne ciało. – Jestem padnięta. Macie jakiś alkohol na podorędziu? Właśnie, napiłabym się...
     – Na Boga, dziecko... Gdzieś ty się tak urządziła? – Czas sprawdził, czy Mo nie ma przypadkiem temperatury. Jej czoło było gorące niczym powierzchnia słońca. – Dobra, ja lecę po Naturię, a wy zajmijcie się nią! – krzyknął staruszek i w ekspresowym tempie zniknął w poświacie światła, zostawiając Mo ze strażnikami, którzy nie wiedzieli, co zrobić.
     Piasek, jako że stał najbliżej Jacka, zaczął go szturchać po nodze, aż białowłosy zwrócił w końcu na niego swoją uwagę. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że przez ten cały czas stał z otwartą buzią. Ludek pokazał mu kilka symboli ze złotego pyłu.
     – Mam ją zanieść do jej pokoju?! A dlaczego akurat ja mam to zrobić? – Jack stanął bokiem z obrażoną miną i skrzyżował ramiona na piersi.
     – Mrozuś! Tak, zanieś mnie, zanieś. – Zaśmiała się. – Oo, boli... – Miny na twarzy Mo zmieniały się jak w kalejdoskopie. Raz się uśmiechała, a raz krzywiła z bólu. – Gdzie to whisky?! Przynieście mi to cholerne whisky, bo zaraz tu nie wytrzymam...
     – Dobra, ja to zrobię. – Zając podszedł do Gwiezdnej, po czym wziął ją delikatnie na ręce. Całe szczęście, że Mo nie była ciężka.
     – Uszaty, na ciebie zawsze można liczyć – rzekła Gwiezdna. Jej słowa podbudowały, już i tak wysoką samoocenę Astera i połechtały jego ego.
     – Słyszałeś, koleś? Na mnie można liczyć nie to co na ciebie... – Zając odwrócił się lekko w kierunku Jacka, aby posłać mu zwycięski uśmiech. Natomiast Frost prychnął pod nosem i kierując się za nim, starał się z całych sił nie patrzeć na Zająca przed sobą.
     – Teraz będzie się puszył przez następny tydzień... też mi coś – mruknął pod nosem niezadowolony.
     – Przestań Jack, przecież wiesz jaki jest Zając. – Ząbek podfrunęła do chłopaka i zrównała się z nim, aby położyć mu rękę na ramieniu.
     – Nie o niego mi chodzi tylko o te blond zołzę! – Jack pokazał swoją laską na niesioną Gwiezdną.      – Co ona sobie wyobraża, że teraz niby będziemy jej usługiwać? Że za każdym razem jak jej nadętej wysokości coś się stanie, przybiegnie do nas i my się nią zajmiemy?! Po moim trupie! – krzyknął wkurzony Frost.
     – Jack, ona cię może usłyszeć... – Ząbek chciała przemówić strażnikowi zabawy do rozumu, ale ten nie dał jej szansy, by się w pełni wypowiedzieć.
     – Powiedziałem, po moim trupie! - wykrzyczał, znacznie akcentując słowa „Po moim tropie” i już go nie było. Postanowił iść się przewietrzyć, najlepiej jak najdalej od Zołzy. Kiedy był już na zewnątrz, zaczął uderzać swoim kijem o najbliższe zaspy. Wściekłość, która go ogarnęła, nie była do końca spowodowana pojawieniem się Mo, nie, lecz tym co ona zrobiła. Jak mogła?! Jak?! Krzyczał w myślach, bo na głos nie był w stanie. Dlaczego zataiła, że potrafi posługiwać się moją mocą?! A co, jeśli w innych sprawach też nas okłamuje?, to pytanie zrodziło się w jego głowie, po czym uznał, że jak najszybciej musi dowiedzieć się prawdy. Zawrócił czym prędzej w stronę bazy, już miał wejść do środka, kiedy usłyszał czyiś przeraźliwy krzyk.
     Zaraz po nagłym i niespodziewanym wybuchu złości Jacka w bazie zjawiła się Naturia z Dziadziusiem. Władczyni natury kazała niezwłocznie zaprowadzić się do swojej „pacjentki” i kazała przygotować trzy duże miski; jedną z zimną wodą, drugą z gorącą i jedną pustą, ręcznik i tyle ognistej whisky, ile tylko się da.
     – Zostawcie nas same. – Poważny ton głosu Naturii aż przyprawił o ciarki Zębuszkę, która starała się pocieszać blondynkę. – Czas, ty zostań.
     – Jesteś pewna? – spytał staruszek.
     – Absolutnie. Będzie potrzebna mi twoja pomoc.
     – Co z Gwiazdką? – Zając, co było dużym zaskoczeniem, mocno przejął się stanem Mo. W końcu, nikt nie wyjaśnił co się do licha ciężkiego, stało.
     – Jest zakażona czarną energią. – Naturia spojrzała na Zająca, a jej oczy były poważne jak nigdy wcześniej. – Znając ją, pewnie od kilku godzin ma w sobie to świństwo. Trzeba to z niej wyciągnąć a to... nie będzie przyjemne. Posłuchaj. – Kobieta zrobiła krok w jego stronę. – Choćby się waliło i paliło, nie wolno wam wejść do środka, zrozumiano?
     – T-tak. – Kangur położył uszy po sobie. Stanowczość strażniczki natury lekko go przeraziła, jednakże szybko się opanował.
     – Manen zapewne dopiero co wróciła zza Gwiezdnej Tarczy, a jeśli sama poprosiła o moją interwencję, to znaczy, że moja pomoc jest tu niezbędna. – Tym razem spojrzała na strażnika czasu, który nerwowo gładził swoją długą brodę.
     – Gotowe, mamy wszystko! – powrócił North, za którym gnały yeti z „zamówieniem” Naturii.
     – Doskonale. Postawcie to na parapecie obok okna. Wynieście wszystko, co tylko się da, a zostawcie tylko łóżko. Podajcie Manen jedną butelkę whisky. – Rozkazy Naturii zostały natychmiast wykonane i to w tempie ekspresowym. W ciągu dwóch minut pokój Mo został opróżniony ze zbędnych bibelotów, blondynka została ulokowana na miękkim materacu z trunkiem w ręce. North zaczął przeganiać plątające się pod nogami elfy, które wiedzione ciekawością cisnęły się do pokoju na potęgę.
     –Ale już, jazda mi stąd! Do warsztatu! Migiem... – rzucił jeszcze tylko spojrzeniem na Mo, która wpatrywała się w sufit. Miała mocno ściśniętą szczękę a zaciśnięte pięści lekko jej drżały. Obróciła się w jego stronę i na jedną sekundę ich spojrzenia się spotkały. To, co North zobaczył w jej oczach...
     – Mo, możemy zaczynać? – Do pokoju weszła Naturia, a za nią Czas. Stanęła obok łóżka, przyjrzała się Gwiezdnej fachowym okiem. Mo upiła porządnego łyka alkoholu. Znajomy ogień rozszedł się po jej ciele, przynosząc ulgę w cierpieniu na kilka sekund.
     – Zrób to. – Po tych słowach drzwi pokoju się zamknęły. W środku zostali już tylko Naturia, która zakasała rękawy i Czas. Ten stanął z boku, będąc w razie czego pod ręką. Mo przełknęła kolejną potężną dawkę ognistej, przymykając oczy. – Będzie bolało.
     – Będzie. – Naturia nachyliła się ku dziewczynie, posyłając jej krótkie, przepraszające spojrzenie. Mo odłożyła na bok swoje słoneczne okulary, podnosząc się przy tym do siadu. Naturia zaczęła rozbierać blondynkę z jej górnej odzieży, aż do samego stanika. Delikatnie, pomogła położyć się Mo, a oczom kobiety i strażnika czasu ukazała się potworna rana w kolorze czerni, z której obficie sączyła się zabarwiona na czarno jucha. – Rana jest po stronie serca. Wiesz, co to znaczy? Ojcze, przywiąż jej ręce.
     Jak rozkazała strażniczka natury, tak też się stało. Czas użył zaklęcia i przywiązał szczelnie swoją podopieczną do ramy, uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch.
     I się zaczęło. Na początek Naturia dokładnie obmyła z zakrzepłej krwi ciało Mo, a następnie sięgnęła po wcześniej przygotowany skalpel.
     – Jesteś gotowa? – spytała jeszcze, zanim przystąpiła do dzieła.
     – Bardziej już nie będę – szepnęła Mo, uparcie patrząc w sufit. W momencie kiedy poczuła ostre ukłucie, zamknęła oczy. Wiedziała, że powinna być rozluźniona, nie napinać mięśni, ale to było silniejsze od niej, był to mimowolny ruch. Zimny metal wbij się w jej poranione ciało dość głęboko tnąc ją. Całe ciało Mo wygięło się w lekki łuk, pięści zacisnęły się tak mocno, iż paznokciami przebiła sobie wnętrza dłoni. Strużki krwi zaczęły sączyć się po jej rękach, skapując na pościel i podłogę.
     Jak dotąd dzielnie znosiła te tortury, które miały jej pomóc. Najgorsze nadal było przed nią. Czuła jak Naturia wchodzi w ranę coraz głębiej, przez co ból stawał się nie do zniesienia. Całą bazę wypełnił jeden długi i przepełniony agonią krzyk Mo. W efekcie obronnym jej moce zaczęły się budzić i właśnie dlatego Naturia kazała wynieść wszystko z pokoju. Jeden wstrząs, później następny rozszedł się po warsztacie, a światła w całym budynku zaczęły niekontrolowanie migotać, aż żarówki poczęły pękać jedna za drugą. Nie to najbardziej zmartwiło pozostałych strażników, czekających za drzwiami. Krzyk Gwiezdnej był tak głośny i rozpaczliwy, że aż niewiarygodny. Zając, nie mogąc już tego dłużej słuchać, zakrył sobie uszy, a Piasek i Ząbek spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Tylko North zachowywał względny spokój. Choć na zewnątrz był opanowany, w środku panowała w nim prawdziwa burza. Martwił się o Gwiezdną i to bardzo. Oparł się plecami o ścianę, krzyżując ramiona na umięśnionej piersi. Krzyki Mo wręcz ćwiartowały jego duszę.
     Jack wparował do bazy i w przeciągu dwóch sekund stanął przed zamkniętymi drzwiami, zza których wydobywały się potworne wrzaski.
     – Co tu się dzieje? – spytał, ale nie uzyskał odpowiedzi. Rozejrzał się po twarzach swoich przyjaciół, lecz ci wyglądali jakby ktoś umarł. – No co z wami? Gdzie ta Zołza?
     – Nie nazywaj jej tak. – North spojrzał na białowłosego groźnie czym mocno zdziwił Jacka. – Co w ciebie ostatnio wstąpiło? Dlaczego ją non stop atakujesz? Co ona ci zrobiła? – Słowa Northa i zawarty w nich gniew zaskoczyły strażnika zabawy. Momentalnie jego bojowe nastawienie zmalało o połowę, a na twarzy pojawiły się pierwsze oznaki zakłopotania. – Jest inna niż my. Wiadome, że jej moce są zdecydowanie silniejsze niż nasze. Czego ty się spodziewałeś? To strażnik zupełnie innego kalibru niż my.
     – Tak właściwie... – Jack opuścił nieco głowę w dół. Teraz kiedy słowa przyjaciela sprowadziły go na ziemię, wróciła jego zdolność logicznego myślenia. – Sam nie wiem. Po prostu... – Chłopak spojrzał na drzwi, za którymi rozgrywało się piekło. – Nie umiem jej rozgryźć. Bywa taka zmienna. Raz jest łagodna i idzie z nią normalnie pogadać, a raz jest wręcz nie do wytrzymania, taka zimna, arogancka... i smutna. Nie pojmuję tego. – Ostanie zdanie wypowiedział patrząc Mikołajowi w oczy. Ten westchnął, podszedł do chłopaka i położył mu rękę na ramieniu.
     – Nie wszyscy wiodą szczęśliwe życie. Nawet my, nieśmiertelni, mamy swoje zmartwienia i problemy. W tym jednym, niczym nie różnimy się od zwykłych ludzi. Strażnik, zwłaszcza taki, który praktycznie całe swoje życie poświęca walce w obronie innych, nie ma lekko. Mo bywa oziębła i trochę nietowarzyska ale wiesz co ci powiem? – North nachylił się ku Frostowi a jego spojrzenie całkowicie już złagodniało.
     – Co takiego?
     – Myślę, że... jesteście do siebie trochę podobni. Postaraj się ją poznać, odkryj warstwy aż dotrzesz do jej wnętrza. – Na koniec uśmiechnął się w swoim stylu do chłopaka, a ten odwzajemnił gest. North chciał dodać coś jeszcze, kiedy zza drzwi dało się usłyszeć coś niepokojącego.
     – Manen... nie rzucaj się tak! Czas, przytrzymaj ją!
     – Sam nie dam rady, nie utrzymam jej!
     – Mo, wiem, że to boli, ale musisz się uspokoić! Nie wyjęłam wszystkiego...
     Do świadomości Gwiezdnej docierały jakieś głosy, ale kompletnie nie rozumiała ich sensu. Ból z rany był tak ogromny, iż czuła, że więcej już nie wytrzyma. Chciała błagać, aby te męki już się skończyły, żeby ten koszmar wreszcie przeminął. Mimo niewyobrażalnej agonii nie uroniła ani jednej łzy, przecież obiecała sobie, że żaden ból nie zmusi jej do płaczu. Lecz jej upór słabł z sekundy na sekundę, które wydawały się blondynce całą wiecznością. Czuła jak czyjeś ręce próbowały ją przytrzymać, jednak starania tego kogoś szły na marne. Rzucała się na wszystkie strony, będąc już u kresu wytrzymałości.
     – Aaamoooor!!! Gdzie jesteeeeś...?! – krzyknęła resztkami sił. Okno w pokoju otworzyło się z hukiem i z taką siłą, iż szyby, co do jednej, powybijały się. Naturia i Czas wystraszyli się i oboje spojrzeli w tamtym kierunku. Lodowaty wiatr wtargnął do środka, odrzucając nieco zaskoczonych strażników od wijącej się i zlanej potem Manen. Krzyk Gwiezdnej zmieszał się z hulającym wiatrem i pognał do tego, którego strażniczka gwiazd wzywała.
     W Paryżu dzień mijał tak jak zwykle. Tysiące zakochanych par spacerowało po mieście miłości co niezmiernie cieszyło Amora. Jako strażnik miłości bezustannie kontrolował emocje, uczucia ludzi, aby najpiękniejsza z cnót królowała na świecie dając wszystkim pokój i szczęście. To było jego zadaniem. Im większa i silniejsza była miłość, tym on był silniejszy, lecz nie tylko ona była jego jedynym źródłem mocy, także jego własne uczucia, serce i dusza, które powtórnie komuś zawierzył. Chociaż tym razem ta miłość była nawet poza jego zasięgiem, nie zamierzał się poddać. Oparł się o balustradę, delikatny wiatr rozwiał jego czarne, lśniące włosy. Myślami zawsze był przy niej, gdyż jedynie tyle mógł zrobić. Mógł jedynie o niej myśleć. Jeszcze raz ogarnął spojrzeniem całą panoramę Paryża ze szczytu wieży Eiffela, gdzie był jego dom. Jego ukochane miasto. Bronił go niczym lew. Nie pozwoli, by ludziom coś się stało. Niespodziewanie jego serce przeszyło jakieś dziwne uczucie paniki. Nagle, nie wiedzieć czemu poczuł, że dzieje się coś niedobrego. Ktoś cierpi, bardzo mocno. Ktoś go wzywa. Zerwał się silny wiatr, który o mało co go prawie przewrócił. Chcąc się osłonić, rozłożył ręce przed twarzą, by lodowaty wicher nie wiadomo skąd, nie zamroził mu jego ślicznej buziuchny. Znał to uczucie i to aż za dobrze. Amor, gdzie jesteś... Wyszeptał do niego wiatr. Mo..! Jego źrenice rozszerzyły się do granic, a strach opanował cały umysł. Nie czekając, użył mocy teleportacji i w kilka sekund przeniósł się do swojej przyjaciółki, która go wzywała. Kiedy otworzył ponownie swoje szmaragdowe oczy nie był już w Paryżu, lecz na biegunie, w bazie strażników.
     Nie wiedzieć skąd, przed Zębową Wróżką zmaterializował się Qupido Amor. Biedna strażniczka krzyknęła wystraszona i wzbiła się pod sam sufit, przez co zwróciła na siebie całą uwagę. Amor przeszedł przez korytarz i stanął przed drzwiami, już sięgał do klamki, kiedy drogę zastąpił mu Zając.
     – Nikt nie może tam wejść, a tak w ogóle, to skąd ty się tu wziąłeś, koleś?! – Podpierając się pod boki, zmierzył podejrzliwym spojrzeniem niespodziewanego gościa. Postawa Astera nie spodobała się Amorowi. Czarnowłosy mocniej zacisnął szczękę, a kiedy zza drzwi usłyszał kolejny krzyk Mo, aż się w nim zagotowało. Wezwała go, on musi być przy niej być i żaden futrzak nie będzie stawał mu na drodze!
     – Zejdź mi z drogi – warknął, nie spuszczając Zająca z oczu.
     – Naturia powiedziała, że nikt nie ma prawa tam wejść. – Do Zająca dołączył North.
     – Nie interesuje mnie to! – Qupido krzyknął przepełniony wściekłością.
     – Laluś, ochłoń albo ja ci w tym pomogę... – Jack podszedł do Amora od tyłu, ale ten z szybkością błyskawicy odepchnął od siebie białowłosego, który poleciał na ścianę, a sam wymierzył bronią która znikąd pojawiła się w jego prawej dłoni w zszokowanego Zająca.
     – Albo się odsuniesz albo podziurawię ci ten słodziutki pyszczek. – Stanowczość w jego głosie sprawiła, że Zając cofnął się o krok, przerażenie wymalowało się na jego obliczu.
     – Co ty... – North chciał zrobić krok w stronę Amora, lecz ten, nawet się dłużej nie zastanawiając, pociągnął za spust. Odgłos strzału wypełnił korytarz wraz z kolejnym krzykiem Mo, które pomimo czasu nie słabły. Wszyscy strażnicy patrzyli na Amora, nie mogąc wydobyć z siebie choćby jednego dźwięku. Zając poczuł, jak pocisk minął go zaledwie o milimetr. Te szmaragdowe spojrzenie, zdecydowane i zimne, będzie mu się śniło po nocach chyba do końca życia.
     – Ona mnie wezwała. Nic i nikt nie stanie mi na drodze do niej. – Opuścił pistolet i przepchnął się obok zdębiałych strażników.
     Otworzył sobie szeroko drzwi i wkroczył do środka a to, co zobaczył w środku sprawiło, że ugięły się pod nim kolana. Czas i Naturia spojrzeli na niego niemal jednocześnie, lecz żadne z nich nie zdążyło choćby wypowiedzieć słowa, gdyż czarnowłosy dopadł do Mo, spychając ze swojej drogi strażnika czasu.
     – Jestem. Jestem już przy tobie – szepnął do ucha Manen. Ułożył się obok niej na zakrwawionej pościeli i czule do siebie przytulił. Nie zważał na to, że może zostać zarażony czarna energią, kompletnie go to nie obchodziło. Liczyła się tylko Mo. – Ja ją przytrzymam.
     – A-ale... – Naturia chciała zaprotestować, lecz chłopak spojrzał na nią tak zimnym wzrokiem, że kobieta umilkła.
     – Ulecz ją. Rób co do ciebie należy a mną... – Amor skierował swoje spojrzenie na dziewczynę w swoich ramionach. Gwiezdna, silna, potężna i niezwyciężona Manen, teraz była taka bezbronna. Niczym nowo narodzone dziecko drżała w jego stalowym uścisku. Jego oczy złagodniały w zaledwie sekundy, jak tylko spoczęły na jej wymęczonej twarzy. Tak bardzo cierpi. Tak bardzo trzyma się życia, którego tak niewiele jej jeszcze zostało. – Ja sobie poradzę. To ona jest najważniejsza – rzekł i z czułością złożył pocałunek na jej spoconym czole.
     Czas zamknął pospiesznie drzwi. Amor ma rację, muszą zacząć działać. Za dużo czasu już stracili. Teraz każda sekunda może zaważyć na jej życiu. Postanowił, że później policzy się z Qupido za tą niesubordynację. Mieli przecież umowę.
     – Słyszałaś, rób co trzeba. – Naturia spojrzała na niego, po czym przyznała mu w duchu rację. Oboje ją mieli. Pora zakończyć męki Manen.
     – Dobrze. Amor, chwyć ją z całych sił. Muszę dostać się aż do jej serca – rzekła. Zebrawszy w sobie całą odwagę, ponownie przystąpiła do operacji.
     Jack nie uwierzył w pierwszej chwili w to, co przed momentem miało miejsce. Może nie znał za dobrze Amora, ale w życiu nie spodziewał się, że ten będzie zdolny do czegoś takiego! On naprawdę to zrobił, naprawdę strzelił!, ta jedna myśl krążyła w jego umyśle. Do białowłosego podszedł Piasek, który jako pierwszy pozbierał się po nagłym wtargnięciu strażnika miłości. Najgorzej ze wszystkich wyglądał za to Aster, który wlepił swój wystraszony do granic wzrok w ścianę ponad Jackiem.
     – Ten koleś... on... Nawet się nie zawahał. Ani sekundy... – Powoli obrócił się w stronę Northa, który też już zdążył pozbierać szczękę z podłogi.
     – Ma chłopak nerwy, nie ma co. – Poklepał Zająca, trochę za mocno, po plecach. – Powinniśmy sprawdzić co tam słychać u dzieci…
     – Taa, racja... – Jack zgodził się z Mikołajem, ale ani drgnął, kiedy siwobrody opuścił pomieszczenie.
     Minęła godzina, a operacja Mo dobiegła końca. Amor czuwał przy niej cały czas, a kiedy Naturia stwierdziła, iż jakimś cudem nie zaraził się czarną energią, pozwoliła mu opuścić bazę, jednakże chłopak zdeklarował się, iż zostanie przy nieprzytomnej Gwiezdnej tak długo, aż ta się obudzi. Zrezygnowana Naturia ustąpiła po chwili. Wiedziała, że nie przemówi Amorowi do rozumu. Natomiast Czas nic nie powiedział. On również patrzył na Mo i wyczekiwał jej przebudzenia, i poza tym chciał koniecznie porozmawiać ze strażnikiem miłości. Na osobności.
Matka Natura wyszła z pokoju Mo i udała się do wielkiej sali, gdzie miała nadzieję zastać pozostałych i tak też się stało. Podeszła do Piaska, który jak gdyby nigdy nic przysnął sobie z boku, lekko szturchnęła go w ramię czym zbudziła strażnika. Ten przeciągnął się i leniwie otworzył powieki by ujrzeć łagodny ale i zmęczony wzrok strażniczki natury.
     – Już wszystko dobrze. Udało mi się zneutralizować zakażenie prawie w stu procentach. Organizm Manen jest silny, powinien poradzić sobie ze znikomymi ilościami w jej ciele.
     – Wyzdrowieje? – spytała z troską Ząbek.
     – Och, oczywiście, ale potrzebny jest jej odpoczynek. Nadwyrężyła organizm, a z tego co wywnioskowałam po jej obrażeniach, ma za sobą bardzo ciężki bój. Na szczęście w porę kazała mnie wezwać. – Władczyni Natury uśmiechnęła się do Zębuszki, dzięki czemu Ząbek odetchnęła z ulgą, jak większość w sali. Jack stał w koncie i podpierał jeden z filarów. Miał mętlik w głowie. Nie wiedział już co myśleć.
     – Manen się do tego nie przyzna, ale przybyła tu prosić cię o pomoc, North. Prosić o schronienie. Jest zbyt dumna aby to przyznać.
     – Dlaczego? Wystarczy jedno słowo, a zawsze byśmy jej pomogli. Może na nas liczyć, prawda? – North rozejrzał się po pozostałych. Zając pokiwał głową na tak, tak samo uczynili Ząbek i Piasek. Jedynie Jack nie zareagował w żaden sposób. Myślami był teraz zupełnie gdzie indziej. Może faktycznie zbytnio się pospieszyłem? Ostatnio nawet miło się z nią rozmawiało. Powinienem pójść za radą Northa. Doszedłszy do takiego wniosku, złożył sobie obietnicę. Postanowił, że pozna Mo za wszelką cenę. Odkryje wszystkie jej warstwy. Dowie się, dlaczego jest taka oziębła i smutna. Jack wyszedł pospiesznie z sali i czym prędzej skierował swe kroki do pokoju Mo. Kiedy już przed nimi stanął zauważył, iż są lekko uchylone. Cała jego pewność siebie uleciała, a na jej miejscu pojawiło się niezdecydowanie. Może powinienem przyjść jutro? Albo kiedy indziej... nie! Jack, weź się w garść! Obiecałeś coś sobie, a ty zawsze dotrzymujesz obietnic. Wziął kilka głębszych wdechów i delikatnie pchnął drzwi, otwierając je nieco szerzej. Wewnątrz było dość ciemno, gdyż okno było szczelnie zasłonięte grubymi kotarami, których Jack nigdy wcześniej tam nie zauważył, jednakże nie przeszkadzało mu to w dostrzeżeniu leżącej na łóżku dziewczyny. Frost całą swoją uwagę skupił na jej osobie. Choć światło było nikłe, łatwo spostrzegł, iż Mo jest przytomna. Jej zabandażowana klatka piersiowa unosiła się leciutko w górę i w dół, jakby zaraz miała przestać oddychać. Na wpół otwarte oczy wpatrzone były w sufit, a ich blask ledwo się tlił. Leżała na zakrwawionej pościeli jedynie w bandażach i spodniach, z rękami wzdłuż ciała. Wyglądała, jakby zaraz miała zasnąć i już nigdy się nie obudzić. Jej blada cera, która teraz wydała się Jackowi trupio blada, miała prawie taki sam odcień jak jego. Powoli, prawie że na palcach wszedł do środka zamykając za sobą, najciszej jak tylko potrafił, drzwi. Obszedł posłanie Manen i nadal trzymając się na dystans spojrzał na miejsce, gdzie bandaż przesiąkł już krwią Gwiezdnej. Jej czoło nadal zdobiły kropelki potu, najwidoczniej jej ciało nadal nie doszło jeszcze do siebie. Przypomniały mu się słowa Northa; Nie wszyscy wiodą szczęśliwe życie. Nawet my, nieśmiertelni, mamy swoje zmartwienia i problemy. W tym jednym, niczym nie różnimy się od zwykłych ludzi. Strażnik, zwłaszcza taki, który praktycznie całe swoje życie poświęca walce w obronie innych, nie ma lekko. Zrozumiał, co miał na myśli North. Ona nie ma lekko. Broni całej planety w dzień i w nocy. Poświęca się za wszystkich i niczego nie oczekuje w zamian.
     – Przepraszam, Mo – szepnął na tyle głośno, by jego słowa mogły przeciąć panującą ciszę. – Przepraszam za moje zachowanie.
     – Nie przepraszaj, Matołku. – Po kilku sekundach Mo mu odpowiedziała, a z jej oczu spłynęła samotna łza. – Nie przepraszaj... Ktoś taki jak ja, nie zasługuje na współczucie. – Dziewczyna przełknęła ślinę. – Wiem, że jestem okropną osobą ale... ale tak jest mi łatwiej. Walka to moje życie, tylko to mi zostało. To moje przeznaczenie. Igram z ogniem. Z samym przeznaczeniem. Cena za takie zuchwalstwo... – Mo urwała na chwilę, gdyż rana dała o sobie znać. Momentalnie zacisnęła dłonie w pięści, co nie uszło uwadze Mroza. – Za takie zuchwalstwo płaci się wysoką cenę.
     Jack słuchał jej z uwagą. Mo ani razu na niego nie spojrzała, co nawiasem mówiąc, w ogóle mu nie przeszkadzało. Wystarczyło, że jej słuchał. Rozsiadł się wygodnie na szerokim parapecie, chciał dotrzymać jej towarzystwa, bo wiedział, że z pewnością czuła się samotna.
     – Po co tutaj przyszedłeś, przecież… – Tym razem blondynka przekręciła lekko głowę w lewą stronę przez co ich spojrzenia się spotkały. Ta jedna sekunda wystarczyła, by Frosta przeszły ciarki.
     – W sumie to... tak jakoś. Chciałem pogadać, wyjaśnić parę rzeczy. – Chłopak potarmosił sobie z zakłopotaniem swoje białe włosy, całkiem nieświadomy tego, iż oblał się lekkim rumieńcem. Na szczęście Mo tego nie zauważyła. Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem i ponownie wbiła wzrok w sufit.
     – Wiedziałeś kiedy się zebrać... Ale chyba wiem, o co zapytasz.
     – Wiesz, mogę przyjść później, jak już będzie z tobą lepiej. – Jack nie chciał się narzucać, lecz cichy śmiech Gwiezdnej zatrzymał go w połowie kroku.
     – Zostań... proszę – szepnęła Mo niemal natychmiastowo. Zacisnęła zęby i spróbowała się podnieść do pozycji siedzącej. Jack, widząc jej poczynania, zeskoczył ze swojego miejsca, już otwierał usta, aby ją powstrzymać, lecz delikatnym ruchem ręki dała mu znać, by był cicho. Nadal była słaba i samo oddychanie sprawiało jej mnóstwo bólu, ale jakoś, po dwóch minutach starań i zaciskania zębów, udało jej się usiąść. Wszystko, nawet najmniejszy ruch wykonywała powoli, z rozwagą, by zaszyte rany nie otworzyły się na nowo. Naturia, aby dostać się do najgłębiej zarażonych miejsc, musiała rozciąć ją jeszcze w dwóch miejscach. Chwała Artemisie, że ten koszmar już się skończył. Zsunęła się ostrożnie na kraniec materaca, opierając się rękami aby nie stracić równowagi. Każdy oddech kosztował ją sporo sił, a co dopiero wstanie z łóżka. – Już jest mi dużo lepiej – rzekła ze spuszczoną głową. Spojrzała na swoje zabandażowane ciało, a widok świeżych plam krwi wcale jej nie zdziwił. Chciała dotknął miejsca, gdzie została ugodzona bronią swojego największego wroga, ale nie dała rady. Przeszył ją tak ostry ból, że prawie zsunęła się na podłogę.
     – Właśnie widzę jak się świetnie czujesz. – Frost podszedł do niej, chciał jakoś pomóc. Nie wiedział jak się za to zabrać.
     – Martwisz się o mnie? – Mo uniosła głowę, a jej złote włosy odsłoniły jej oczy. Te oczy, które tak bardzo fascynowały Jacka. Chłopak skrzyżował ręce na piersi i odwrócił od niej speszone spojenie.
     – No, może trochę – rzekł po chwili ociągania się, a jego policzki znowu pokryły się szkarłatem, i tym razem znacznie silniejszym.
     – A to nowość. Myślałam, że mnie nie znosisz.
     – Oj tam, od razu nie znoszę... po prostu ciężko nam znaleźć wspólny język.
     – W tym jednym się z tobą zgodzę Matołku. – Usta Mo wygięły się w leciutkim uśmiechu, a co najważniejsze, szczerym.
     – Powiedz – Jack przysiadł się obok niej na łóżku w odległości jakiegoś pół metra. – kto cię tak urządził?
     – Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o twoich mocach w Paryżu, u Amora? Wtedy zostałam wezwana. Cień zaatakował ponownie barierę. Na początku nie działo się nic wielkiego, jego sługusy jak zwykle chciały rozbić kilka gwiazd. Poradziłam sobie z nimi dość szybko, ale... – Mo urwała na moment. Sama nie wiedziała, jak opisać to, co się wtedy dokładnie stało. – Wylądowałam daleko poza Tarczą. Zaczął atakować gwiazdy na pograniczu Drogi Mlecznej. Nie mogłam ich tam zostawić... Pognałam im na ratunek i wtedy... On mnie zaatakował. On sam. Od wieków już tego nie robił. Zaskoczył mnie. Musiałam się bronić. Przeliczyłam się nieco i stąd te obrażenia, lecz udało mi się odeprzeć jego atak. Cudem, ale się udało. Dawno nie stoczyłam z Nim tak ciężkiej walki, oj dawno...
A to może oznaczać tylko jedno, dodała już w myślach. Ukryła twarz z swoich zakrwawionych rękach. Zauważyła wtedy, jak jej ręce lekko drżały. Nie mogła tego opanować. Jack również spojrzał na jej dłonie. Po kilku sekundach ponownie skierował swoje spojrzenie na jej twarz, wyglądała jakby się bała. Widział to tylko przez moment, gdyż po chwili jej wyraz twarzy znowu się zmienił. Ponownie przywdziała tą swoją maskę obojętności, za którą Jack nie przepadał.
     Mo spojrzała przed siebie nieobecnym wzrokiem. Choć zdołała wyciszyć emocje na zewnątrz, w środku czuła, że zaraz rozpadnie się na tysiąc malutkich kawałeczków. Więc się zaczęło. Przez tysiąc pięćset lat zbierał siły. Dzisiejszy atak był ostrzeżeniem. Ostrzeżeniem dla mnie. Walka ognia z wodą, moja i Twoja. Rozpoczął się wyścig o los tego świata.
     Tymczasem strażnik czasu przybył do swojego wymiaru, ale nie był sam. Towarzyszył mu Amor, który przeczuwał co się święci. Mimo to nie przejmował się napiętą atmosferą jaka zapanowała, kiedy znaleźli się w pracowni Dziadziusia. Czas sprawdził, ile piasku ubyło w jego małej klepsydrze przewieszonej na szyi, na srebrnym łańcuszku.
     – To... – Amor usadowił się wygodnie w fotelu strażnika czasu, kładąc buty na blacie zagraconego biurka. – po co mnie tu ściągnąłeś?
     – Po pierwsze, nogi ze stołu! – Czas wrzasnął na chłopaka, który westchnął przeciągle i „łaskawie” uczynił to, o co go „poproszono”. – Po drugie, ty już wiesz dobrze po co. Chodzi o Manen. – Staruszek posłał strażnikowi miłości oziębłe spojrzenie, którym Amor w ogóle się nie przejął. On i Mo doskonale wiedzieli, że staruszek nie jest taki groźny, na jakiego stara się wyglądać, dlatego olewali zwyczajnie jego humorki. Jednak tym razem Qupido zastanowił się dłużej niż zwykle, a jego mina spoważniała, co nie wróżyło dobrego zakończenia ich konwersacji.
     – Co tym razem nawywijaliśmy? – Specjalnie użył liczby mnogiej, by bardziej podjudzić, już i tak mocno zdenerwowanego strażnika czasu.
     – Stąpasz po cienkim lodzie, chłopcze. Zawarliśmy umowę. Miałeś trzymać się z dala od Gwiezdnej... ale dobrze, zaprzyjaźniliście się, na to mogłem przymknąć oko... Ale na nic więcej nie licz.
     – To chyba nie ty tu decydujesz o tych sprawach – odpowiedział mu Amor. Chłopak wstał powoli z wygodnego fotela i stanął w półmetrowej odległości od najstarszego strażnika. – Jeśli tylko będę chciał, posunę się tak daleko jak tylko będzie mi się żywnie podobać. Mo i mnie nic nie jest już w stanie rozdzielić, rozumiesz? Absolutnie nic. Twoje kazania mam głęboko gdzieś. Nasza umowa sprzed wieków jest już nieaktualna. Wszystko się zmieniło... – Amor spojrzał Czasowi głęboko w jego zimne, szare oczy. Nie chciał się poddać, o nie. Ona jest moja., pomyślał z mocą. Tylko moja...
     Czas nie pokazał po sobie, że słowa chłopaka bardzo nim wstrząsnęły. Kiedyś, ponad trzysta lat temu zawarli pewien pakt. On miał się trzymać jak najdalej od Gwiezdnej i nie odciągać jej od obowiązków, a w zamian za to staruszek puszczał mu płazem niektóre wybryki. Na początku pasowało to Amorowi. On i Manen nie przepadali za sobą. Oni się nienawidzili wręcz. Nienawiścią szczerą i silną, lecz na przestrzeni czasu, wszystko się zmieniło. Oni się zmienili. Zaczęli leczyć swoje złamane serca, nawzajem. Połączył ich podobny ból i muzyka. Wspólna pasja sprawiła, że stali się najlepszymi przyjaciółmi. Dzisiaj jedno oddałoby życie za drugiego bez zastanowienia. Choć wiedzieli, że to co się między nimi narodziło, nie ma prawa bytu, postanowili nadal żyć w przyjaźni. W końcu jedno nie może żyć już bez drugiego, bo przecież serce, żeby bić potrzebuje krwi, a z kolei ciało potrzebuje serca by żyć. Tym są właśnie dla siebie. Jedno nie może istnieć bez drugiego, bo to niemożliwe.
     – Także, nie mam zamiaru wysłuchiwać twoich dalszych, bezsensownych kazań. Jeśli ona mnie pokocha to odwzajemnię to uczucie. Będę najszczęśliwszą osobą pod słońcem jeśli tak się stanie, a stanie się na pewno. – Amor nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Wyczuwał jej emocje i wiedział, że ona darzy go głębszym uczuciem, aczkolwiek jeszcze je w sobie wstrzymuje. Na wszystko przyjdzie odpowiedni czas, tłumaczył sobie strażnik miłości.
     – Gwiezdny nie może zakochać się w ziemianinie. To nierealne, a gdyby tak się nawet i stało, choć w to wątpię, to ona nigdy z tobą nie zostanie. Jej miejsce jest na górze. W kosmosie wśród gwiazdozbiorów. Poza tym nie wiadomo czy... – Strażnik czasu zawahał się przed wypowiedzeniem słów, które ugrzęzły mu gdzieś w gardle. Chciał kontynuować swoją wypowiedź. Amor przerwał mu dość brutalnie.
     – Przeżyje? Co, zaskoczony? – Chłopak złożył ramiona na krzyż i obdarzył Czas wrednym uśmieszkiem. – Tak, staruchu. Wiem o wszystkim - rzekł mocno akcentując ostatnie słowo. Czas zamrugał kilka razy zaskoczony słowami swojego rozmówcy.
     – Powiedziała ci. – Prawie że szepnął w odpowiedzi. Spuścił na moment wzrok z Amora i zaczął się usilnie nad czymś zastanawiać.
     – Powiedziała. Ufa mi i tylko mi. Ale wiesz co? Nie spodziewałem się tego po tobie... – Amor przekrzywił nieco swoją głowę, a jego czarne, zmierzwione włosy lekko opadły na lewą stronę jego twarzy. Słowa czarnowłosego ponownie zadziwiły Dziadziusia, przez co ten spojrzał na niego z niemym pytaniem. – Wątpisz w nią, dlaczego? Ona da radę, wierzę w to. Przeciwstawi się Ciemności i pokona ją. Wygra. A ja jej w tym pomogę. Oddam za nią życie, jeśli będzie trzeba...
     – Nie wątpię w nią... – przerwał mu Dziadziuś. – Ja się po prostu martwię. Jest dla mnie jak rodzone dziecko. Ona i Lunar byli dla mnie jak rodzina, nadal nimi są. Manen przeżyła wtedy prawdziwe piekło. Ledwo z tego wyszła a tym razem... Amor, wszystko się zmieniło. Tym razem Stellarum jest sama. Istnieje duża szansa, że.. ona.. Tego nie przetrzyma. Obiecaliśmy Księżycowi, ja, Naturia i Piasek, że ochronimy ją do czasu, aż będzie gotowa stanąć do walki z Cieniem.
     – Ja w nią wierzę – rzekł dobitnie Qupido. – Uda się jej. Kiedy skończy dwa tysiące lat, Medium dobiegnie końca, Lunar wróci, a Mo stanie się Tsariną Stellarum. Wierzę w to z całego serca, a ono mnie nigdy nie zawodzi.
     – Cóż... – Czas skrył ręce za plecami, po czym westchnął głośno. – Nie pozostaje mi nic innego jak tylko zawierzyć twoim słowom, jednakże... - Staruszek przybliżył się do Amora. Nie spuszczał z niego wzroku, w końcu nie chciał by jakiś istotny szczegół w postawie młodzieńca mu umknął. – Nie rób czegoś, czego później możesz żałować, chłopcze. Ta miłość będzie dla was obojga waszym końcem.
     – Miłość to nie koniec tylko początek i jeszcze zobaczymy. – Po tych słowach Amor opuścił strażnika czasu, który w samotności zasiadł za swoich zagraconym biurkiem. Zanurzył się we własnych myślach, które błądziły wokół Mo. Nie chciał by Gwiezdnej coś się stało, obiecał przecież, że zrobi wszystko, wszystko, by uchronić ją przed niebezpieczeństwem. Nawet za cenę życia innych. Nawet za cenę życia samego Tsara Lunara...
     Duch zimy wpatrywał się w postać dziewczyny siedzącej obok niego. Jej aura, zazwyczaj taka silna i jasna, teraz mocno przygasła, co napawało go strachem. Nie wiedział, dlaczego czuł w środku, w swoim sercu strach, ale taka była prawda. Postanowił się dłużej nad tym nie zastanawiać. Chciał zadać Mo kolejne pytanie, kiedy ta zastygła w bezruchu. Cisza między nimi trwała już przez dłuższy moment, a jedyne odgłosy jakie im towarzyszyły, to ich własne oddechy. Kiedy Jack nabrał w płuca powietrza, aby zadać nurtujące go pytanie, Mo poruszyła się nagle. Przejechała dłońmi po twarzy, przymykając oczy. Powoli wzięła bardzo głęboki wdech, po którym się wyprostowała.
     – ...Marar aibu Madawwami Light... Kare waɗanda suka amince da ku. Kada ka ƙyale ka halakãni. The Star Shilo, ka saka hanya. Ka ba ƙarfin....* Proszę, daj mi siłę... – szepnęła, nadal nie otwierając swoich oczu. Część modlitwy którą wypowiedziała była jednocześnie przysięgą. Każdy Gwiezdny, w noc swoich setnych urodzin składał właśnie taką uroczyste przyrzeczenie strzeżenia galaktyki i gwiazd. Poczuła, jak jej naszyjnik się przebudził. Jej ręce powędrowały do szyi, a palce spoczęły na rozgrzanym tworzywie, które teraz lśniło delikatną, złotawą poświatą. Po paru sekundach otworzyła oczy, a smutek w nich był jeszcze większy niż zwykle. Jack w dwie sekundy utoną w jej spojrzeniu, które utkwione było gdzieś w przestrzeń. - Już niedługo nadejdzie czas, a wtedy zapanuje albo wieczna Ciemność.. albo nieskończone Światło. Z nadzieją wyczekuj dnia, kiedy to Księżycowy Tsar... nareszcie powróci. - Mo obróciła się w stronę białowłosego, a na jej twarzy, niespodziewanie, pojawił się lekki, smutny i prawdziwy uśmiech. – Wyczekuj Jacku Mrozie dnia, kiedy Tsar wreszcie połączy się ze swoją Tsariną. Ona czeka na to, już od wielu wielu wieków. – Mo oderwała prawą dłoń od naszyjnika i łagodnie pogłaskała Jacka po jego lewym policzku. – Aleś ty do niego podobny... – Westchnęła, uśmiechając się szerzej, pokazując przy tym swoje kosmicznie lśniące zęby. Z jej oczu zniknął smutek, a na jego miejscu pojawiła się czysta fascynacja. – Masz ten sam wewnętrzny żywioł co on. Wasze dusze są niczym woda. Jednocześnie spokojne, łagodne i porywiste, wzburzone. To was łączy. Iskra, którą ja tak kochałam i uwielbiałam... – Blondynka zaśmiała się cicho, nie przestając przeszywać Frosta wzrokiem. – i przekazał ją właśnie tobie. – Oddaliła się od chłopaka i ostrożnie odsunęła, pozostawiając biednego Frosta zszokowanego.      Pierwszy raz ujrzał jej oczy, kiedy nie było w nich ni krzty smutku. Gwiezdna położyła się z powrotem na umazanym krwią prześcieradle, sięgając jednocześnie po w połowie opróżnioną butelkę ognistej whisky.
     – Ja już chyba sobie pójdę... – mruknął pod nosem Jack i najszybciej jak potrafił, uciekł z pokoju Mo. Kiedy drzwi zatrzasnęły się za nim z głośnym trzaskiem, Gwiezdna uśmiechnęła się pod nosem. Na chwilę zapomniała o swoich ranach i chciała się wygodnej ułożyć na łóżku, lecz wtem przeszył ją ostry ból z lewej strony żeber. Krzyknęła na cały pokój. W końcu stwierdziła, iż obecna pozycja nie jest taka zła i postanowiła jeszcze przez parę chwil odpocząć. Kiedy poczuje się już na tyle dobrze, by móc normalnie wstać, będzie musiała niezwłocznie porozmawiać ze strażnikiem czasu. Tak, taki jest plan., pomyślała usatysfakcjonowana, lecz jej myśli pognały teraz do zupełnie innej osoby i do sytuacji przed paru chwil. Przypomniawszy sobie minę Matołka, te jego wpatrzone w nią niebieskie oczy, zachichotała rozbawiona. Dawno już tego nie czuła, takiej absolutnej swobody. Fakt, coś podobnego odczuwała przy Amorze, ale tego błazna Mo znała znacznie dłużej niż Jacka. Przy białowłosym zapominała o swoich smutkach, a przynajmniej odsuwały się one na dalszy plan, a przecież znają się stosunkowo krótko. Ba, oni praktycznie w ogóle się nie znają. I tak powinno pozostać. Nikt nie może się do mnie zbliżyć. Tak jest najlepiej. Dla wszystkich. Momentalnie Manen posmutniała, miała przyjaciół. Czy zasługiwała na to by sama nazywać siebie ich przyjaciółką? Szczerze w to wątpiła, a nawet śmiała twierdzić, iż nie ma takiego prawa. Za dużo skrywała tajemnic. Trzyma wszystkich na dystans, no prawie wszystkich. Jest przecież jej wierny Amor. Tylko on ma prawo do przekroczenia jej emocjonalnego muru bólu i rozpaczy. Tylko i wyłącznie. Jedynie on rozumiał ją, akceptował jej bezuczuciową stronę a co najważniejsze, zawsze mogła na niego liczyć. Jej rozbite serce zostało poskładane właśnie przez niego i teraz do niego należało. Mo zdawała sobie sprawę z tego, że przyjaźń, która ich połączyła już dawno przekształciła się w coś więcej. Weszła na zupełnie nowy, wyższy poziom. Zakochali się w sobie, lecz ona nie ma prawa do jego miłości. Nie ma prawa do kogokolwiek miłości. Wiedziała, że szanse na to by Gwiezdny pokochał prawdziwie ziemianina są praktycznie zerowe, prawie niemożliwe, lecz to jednak się stało. Mo czuła, że gdyby coś się stało Amorowi, jej serce już by tego nie wytrzymało. Umarłaby. On stał się jej powodem do dalszej walki. Napawał ją nadzieją i determinacją. To właśnie dzięki niemu uwierzyła w siebie i w to, że da radę pokonać własne przeznaczenie, jednakże kiedy patrzyła w oczy Jacka Frosta, przypominała sobie co czuła patrząc w oczy swemu bratu, Lunarowi. Bezwarunkowe zaufanie i miłość, tak wielką, że mogłaby wypełnić sobą cały wszechświat.

     Ona i Mim byli jak dwa przeciwstawne żywioły. Zdarzało się, że czasami zamieniali się rolami, bywało to bardzo rzadko. On łagodny, ona nieposkromiona. On porywczy, ona wybuchowa. On zimny niczym lód. Ona rozgrzana z emocji. On woda – ona ogień. W tym momencie rodzi się ważne pytanie. Co się stanie, jeśli te dwie sprzeczności się ze sobą zetkną? Połączą się w idealnej harmonii? Czy może zniszczą siebie nawzajem?


___________________________________________________________________


     Witajcie Kochani! 

     Boże, dawno mnie tutaj nie było, co? Aż wstyd normalnie... Lecz, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło (jak to mówią). Powracam z nowym, co prawda krótszym rozdziałem ale jestem z niego nawet zadowolona. Moi drodzy, od tego rozdziału począwszy długość kolejnych wpisów będzie właśnie taka, no mniej więcej :D. To po pierwsze.
     Po drugie; następny rozdział pojawi się zdecydowanie szybciej niż ten i to jest absolutny fakt! Już zaczęłam go pisać, a zbliżająca się sesja u mnie na uczelni nie popsuje harmonogramu prac nad blogami. Także, nie bójcie się Żabki moje! Wasza Moonlight zdąży ze wszystkim.
     Rozdział został już sprawdzony. Pragnę podziękować Sovbedlly, kochana jesteś wielka..! :D
     No, rozpisałam się. Jak to ja, z resztą... :P Mam nadzieję, że rozdział się spodobał, liczę na Wasze komentarze, Gwiazdeczki :*
     Do następnego! Pozdrawiam Was, trzymajcie się ciepło.. :*
     Wasza niezastąpiona Moonlight.

4 komentarze:

  1. directionerka1129 grudnia 2016 10:26

    Pierwsza!? Super rozdział, biedna Mo tyle się wycierpiała sorry ale ja nadal nie za bardzo przepadam za Amorem i nie pasuje mi to wszystko. Ale co ja na to poradzę? Nic, ale i tak życzę ci dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj! No widzisz, Amor to postać ważna w tym opowiadaniu i ma do odegrania bardzo ważną rolę. Tak jak powiedział "Na wszystko przyjdzie czas" :)
    Dziękuję za komentarz :*

    OdpowiedzUsuń
  3. I ja przybywam z lekkim opóźnieniem, w ostatnim czasie wiele się działo.
    Co do rozdziału to jest jak zawsze wspaniały :) w szczególności spodobał mi się ostatni akapit. Niby zwykłe zestawienie przeciwstawień, a wywołało taki cudowny efekt <3
    Korzystając z okazji, chciałabym Ci życzyć wesołych świąt, dużo zdrowia, radości, a przede wszystkim miłości i aby rok 2017 przyniósł ze sobą wiele dobrego!
    Weny, weny i jeszcze raz weny!

    Pozdrawiam
    Meryem

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, Meryem kochana, nic nie szkodzi. Jesteś u mnie mile widziana o każdej porze dnia i nocy. Zawsze! Ostatni akapit rozdziału, tak. To takie podsumowanie, a raczej zestawienie tego, co główni bohaterowie sobą reprezentują. Co mają w środku. Dziękuję za życzenia, niebawem odwiedzę Twój blog, by również złożyć i Tobie życzenia :)
    Jeszcze raz dziękuję, za życzenia i za komentarz. Jest mi niezmiernie miło. Blog rozwija się nieźle a ilość odwiedzin bardzo mnie zadziwia. Nie ukrywam, iż jestem z siebie ogromnie dumna. To, jak dotąd, mój największy sukces!
    DO usłyszenia moja kochana :*
    Twoja Moonlight.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy