Na biegunie kończyły się
ostatnie porządki po największej imprezie, jaką widziała ta
kraina, a wszystko dzięki Mo i Amorowi, którzy rozkręcili
towarzystwo do tego stopnia, że przez tydzień pucowano warsztat i
jego najmniejsze zakamarki. Strażnicy, czyli Ząbek, Zając i
Piasek, nie mogąc wyjść z podziwu, w doskonałych nastrojach
opuszczali bazę. Piasek z okazałymi rumieńcami na twarzy już miał
ulotnić się swoim piaskowym samolotem, lecz coś sobie przypomniał.
Razem z Mo wzniósł chyba z piętnaście toastów, przez co oboje
byli porządnie podchmieleni, ale jeśli chodzi o blondynkę i jej
wiernego towarzysza, Amora, jako ostatni pozostali na parkiecie.
Reszta była zajęta sobą, więc nikt nie widział jak czule się
obejmowali. Przytuleni do siebie w tańcu, z zamkniętymi oczami Mo
miała głowę opartą o jego umięśniony tors, a Qupido brodą
opierał się o jej złote włosy. Ich zapach był najprzyjemniejszą
wonią, jaką było mu dane czuć zaraz po zapachu włosów jego
pierwszej miłości Marie, którą kochał jak był jeszcze
człowiekiem.
Piasek podszedł do nich i poklepał
dziewczynę po łydce. Mo odkleiła się od chłopaka i spojrzała w
dół na Piaskowego Ludka, który czegoś od niej chciał. Ręką
pokazał na Northa, który właśnie żegnał się z Wróżką
Zębową, zamykając ją w niedźwiedzim uścisku i śmiejąc się
przy tym na całe gardło. Jak to on. Amor wypuścił Mo z objęć i
sam wziął się za pakowanie sprzętu, gdyż balanga dobiegła
końca. Z całą pewnością można było zaliczyć ją do udanych,
lecz dla niego i Gwiezdnej to była dopiero rozgrzewka.
Mo pozwoliła Piaskowi poprowadzić
się do Northa, który o czymś rozmawiał z Jackiem. Kiedy
dziewczyna do nich podeszła, ci spojrzeli na nią, uśmiechając się
od ucha do ucha. Frost spojrzał jej w oczy, które utkwione były w
Northa. Zaróżowione policzki i lekki uśmiech świadczyły o tym,
iż dziewczyna jest nieźle podpita. Kto by pomyślał, że Mo jest w
stanie tyle wypić? Zaskoczyła go i to bardzo, zresztą nie pierwszy
już raz. Niespodziewanie za jej plecami zjawił się Amor i jak
gdyby nigdy nic, objął ją od tyłu a reszta spojrzała na nich
mocno zdziwiona. Mo nie zaprotestowała. Pozwoliła przytulić się
chłopakowi bo przecież to tylko tulas, nic więcej. Byli
przyjaciółmi, najlepszymi w dodatku i mogli pozwolić sobie na tego
typu czułości. Amor nachylił się, aby pocałować Mo w szyję,
lecz blondynka odchyliła się nieco w prawo.
- Ej, ej, ej...!
- No co? - spytał Amor, śmiejąc
się przy tym.
- Nie pozwalaj sobie, kochasiu. -
Mo wyplątała się z jego objęć i pokazała mu język. Do tego
uśmiechnęła się zaczepnie. Amor uśmiechnął się pod nosem,
splótł ręce na piersi, po czym poparzył rozbawiony na swoją
przyjaciółkę.
- Jestem najlepszą partią na tej
planecie a ty cały czas mi odmawiasz... Nawet nie wiesz jak mi źle
z tym. - Chłopak udał, że jest strasznie zasmucony tym faktem. Mo
przewróciła oczami, a po chwili wybuchła głośnym śmiechem. Z
krzykiem rzuciła się na Qupido, który kompletnie się tego nie
spodziewał. Ani się obejrzał, a już leżał na podłodze
przygnieciony ciałem Gwiezdnej. Ta śmiała się w najlepsze. Oparła
się wygodnie o jego klatkę piersiową i popatrzyła na niego
triumfalnie.
- Jakże mi przykro z tego powodu -
wymruczała uwodzicielsko, czym wprawiła pozostałych, w tym samego
Amora w totalne osłupienie. Jack i North otworzyli usta ze
zdziwienia, a Piasek patrzył to na Mo to na Amora. Po kilku
sekundach zaczął bić brawo. On, jako jedyny wiedział, co tak
naprawdę było między tamtą dwójką. Po cichu kibicował im. Mo
westchnęła, patrząc cały czas Amorowi w jego ciemne, szmaragdowe
oczy, by po chwili podnieść się i stanąć nad chłopakiem, który
zaniemówił. Otrzepała swoje ubranie z niewidzialnego kurzu i
podała czarnowłosemu rękę, by pomóc mu wstać. Strażnik po
kilku sekundach przyjął jej pomoc, także wstając z podłogi.
- Kto tu sobie na ile pozwala, co?
- spytał po chwili, ale już nie uśmiechał się tak jak przedtem.
- A czy ja zrobiłam coś
niestosownego? - powiedziała takim tonem, jakby nie wiedziała o co
chodzi.
- Eee.. Tak? Rzuciłaś się na
niego? - Jack popatrzył na blondynkę. Gwiezdna spojrzała na niego
od niechcenia.
- I co z tego? - spytała.
- A to, że alkohol zrobił swoje.
Następnym razem ogranicz procenty. - Jack wraz ze swoją paplaniną
wydał się Mo niezwykle śmieszny, więc Gwiezdna znowu się
roześmiała. - Niby z czego się teraz śmiejesz, co?
- A z ciebie! - wykrzyczała. - Ty
jeszcze nie wiesz ile potrafię wypić. Mam trzykrotnie szybszą
przemianę materii i metabolizm niż zwyczajny człowiek. Musiałabym
wypić z cysternę whiskey, aby się porządnie nawalić... Dobra,
wujaszku. Chciałeś o czymś pogadać z tego co pamiętam. - Mo
zwróciła się do strażnika snów ucinając definitywnie prowadzony
temat. Piasek zamyślił się przez chwilę, jednak szybko sobie
przypomniał. Nad jego złotą głową pojawiło się kilka
piaskowych znaków w dość szybkim tempie, lecz Mo udało się
zrozumieć ich sens. - A. Chcesz porozmawiać ze mną i z Northem!
Trzeba było tak od razu...
- Dobra... - Jack przeciągnął
się leniwie, rozciągając swój zesztywniały od dłuższego stania
kręgosłup. - North, tak jak już ci mówiłem, muszę lecieć nad
Europę. Zima sama się nie zrobi - rzekł i już go nie było. Udał
się do swojego pokoju, który był w tej samej części bazy co
sypialnia Mo i kuchnia.
Kiedy Mo, North i Piasek zostali
sami, po tym jak i Amor ich opuścił, żegnając się z blondynką
czułym uściskiem, mogli spokojnie porozmawiać.
- Mo, chcę żebyś wiedziała, że
ja wszystko wiem. - North patrzył uważnie na dziewczynę przed
sobą, która westchnęła jedynie. Zapadła krępująca cisza
przerywana jedynie odgłosami sprzątających yeti.
- Wiem, domyśliłam się już. -
Strażniczka spoważniała, po czym spojrzała na Northa. - Co
zamierzasz zrobić z tą wiedzą?
- Zachowam to dla siebie.
Przysiągłem, że nie zdradzę tego kim tak naprawdę jesteś. Będę
cię chronił jak tylko potrafię. Jako siostra samego Pana Księżyca
jesteś dla mnie równie ważna co on.
- Dziękuję, ale.. - Odwróciła
się od Northa, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok. - Szczerze
powiedziawszy, to nie podoba mi się to, że się dowiedziałeś
prawdy. Im mniej osób to wie tym lepiej. Poznając moją historię i
to kim jestem ściągnąłeś na siebie ogromne niebezpieczeństwo, a
jeśli reszta się dowie, że coś przed nimi ukrywasz? Co wtedy
zrobisz? Stracą do ciebie zaufanie.
- Jestem gotów ponieść wszelkie
konsekwencję swojego wyboru. Jako strażnik mam obowiązek chronić
również i ciebie. To dzięki tobie Pan Księżyc nadal żyje. -
North ukłonił się lekko w stronę Gwiezdnej, na co ta się
odrobinę skrzywiła.
- Proszę cię... bez takich. - Mo
machnęła kilka razy ręką. - Dobrze, skoro jesteś tego pewien,
niech tak będzie. Wszystko wskazuje na to, że będziemy się
częściej widywać, więc chyba lepiej będzie mieć tutaj jeszcze
jedną zaufaną osobę. - Mo spojrzała z uśmiechem na Piaska, a ten
odwzajemnił gest. - No, to ustalone. Jeśli to nie problem to czy
mogę tu zostać do jutra?
- Oczywiście! Mo, moja
gwiazdeczko, możesz zostać tak długo jak tylko chcesz! - North
uśmiechnął się do niej promiennie.
- Niestety to niemożliwe. Nie mogę
zbyt długo przebywać na ziemi.
- No dobrze. To do zobaczenia a i
Mo...! - North wyciągnął rękę aby zatrzymać dziewczynę, która
już odchodziła. - Dziękuję za uratowanie świąt. Naprawdę
dziękuję.
- Nie ma za co. To mój obowiązek
pomagać wam, strażnikom. - Mo skinęła mu lekko głową i posłała
mu poważne spojrzenie. - Na mnie czas, Nicolasie.
- Do rychłego zobaczenia, Manen. -
North uściskał dziewczynę mocno, przez co został obdarowany
delikatnym uśmiechem. - Uważaj na siebie, tam w górze.
- Bez obaw. Do następnego - rzekła
i odeszła. Skierowała się do swojej sypialni. Szła wolnym
krokiem, myśląc nad ostatnimi wydarzeniami. Dzisiaj po raz pierwszy
od bardzo dawna zachowywała się jak stara Manen, ta sprzed
katastrofy. Uśmiechała się, śmiała w dodatku, tańczyła,
śpiewała, nawet rzuciła się na Amora, czego nie powinna robić
ale miała na to całkowicie wylane. Nikt nie zabroni jej być
szczęśliwą. Och, Amor, Amor, Amor..., zaśmiała się w
duchu, a sekundę później na jej twarz wkradł się uśmiech.
Uwielbiam się z tobą droczyć., pomyślała rozbawiona
przypominając sobie jego minę, kiedy razem leżeli na podłodze.
Rozmyślając o swoim przyjacielu dopiero po dobrej chwili
spostrzegła, że stoi przed drzwiami swojego pokoju. Bez zbędnych
ceregieli weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.
Strażnik zabawy właśnie się
kładł na swoje wielkie łóżko pokryte pięciocentymetrową
warstwą szronu. Wszystko w jego pokoju było białe a to za sprawą
szronu, śniegu i lodu. Podłoga była gdzieniegdzie pokryta cienką
lodową warstwą, na regale nad łóżkiem i w fotelu pod oknem
zalegał świeży szron iskrzący się wesoło w świetle. Ozdabiał
on również granatowe ściany, tworząc przepiękne wzory, w
porównaniu z ciemną farbą prezentowały się one jeszcze lepiej. Z
sufitu w paru miejscach zwisały spore lodowe sople, a kiedy padało
na nie światło w pokoju aż roiło się wtedy od rozświetlonych
kolorów załamanego światła. Jak na ducha zimy przystało wszędzie
zalegał świeży śnieg. Frost rozłożył się wygodnie na
śnieżnobiałej pościeli, kładąc obok swój magiczny kij. W
rękach ulepił małą śnieżkę z puchu, który leżał obok jego
poduszki, po czym rzucił nią w lodową tarczę wiszącą na
drzwiach szafy, którą sam zrobił. Pocisk trafił w sam środek,
lecz nie zdziwiło to białowłosego. On zawsze trafiał do celu.
Rzucił jeszcze parę śnieżek, a po czwartej już mu się to
znudziło i z westchnieniem założył ręce za głowę. Utkwił swój
wzrok w jednym punkcie na suficie, a jego myśli zaczęły krążyć
wokół ostatnich tygodni, które aż obfitowały w wydarzenia. Przez
pięć lat był spokój, Mrok siedział cicho, aż do teraz. Stał
się silniejszy, o wiele silniejszy i gdyby nie ONA, już dawno by
ich pokonał. Pojawiła się tak nagle i wywróciła jego życie do
góry nogami. Coraz częściej przyłapywał się na tym, że o niej
myślał. Nawet teraz to robi. Ostatnie tygodnie uświadomiły mu,
jak mało wie o tym kim tak naprawdę jest i kim jest Księżyc. Kim
jesteś Manen?, pomyślał. Przez te trzy dni, które spędziła
w bazie, zdołał poznać ją nieco lepiej. Od ich pierwszego
spotkania w Nowym Jorku minęło kilka miesięcy. Jemu wydawało się,
że minęły wieki. Od pierwszej chwili jak ją ujrzał coś się w
nim obudziło. Jakaś malutka cząstka głęboko w nim schowana i
uśpiona aż do tamtego momentu, przebudziła się i nakazywała mu
myśleć o Mo. Nie rozumiał tego, bo przecież na dobrą sprawę
rozmawiali ze sobą, tak poważnie, jeden jedyny raz. Kłócili się
za to bez przerwy. Wystarczyło tylko, by jedno z nich spojrzało
krzywo na drugiego i już wybuchała awantura, ale Jack musiał
przyznać, że kłótnie z nią były znacznie ciekawsze od tych z
Kangurem. Przy Zającu potrafił się powstrzymywać, ugryźć się w
język, a przy Gwiezdnej nie czuł żadnych barier. Emocje i uczucia
szalały w nim, jakby tylko na to czekały. Nie potrafił poskromić
swoich uczuć, które pod wpływem Mo ulegały spotęgowaniu. Jeszcze
nigdy nie czuł się tak jak przy niej. Czuł się.. sam nie wiedział
jak. Po prostu inaczej, jakby jego cechy strażnika zanikały, zaś
budziły się zupełnie nowe. Ta dziewczyna była jedną wielką
zagadką, natomiast on musiał ją rozwikłać. Postanowił
dowiedzieć się na jej temat ile tylko się da, a intuicja
podpowiadała mu, że Mo skrywa w sobie wiele sekretów. Najbardziej
zastanawiało go, dlaczego ta dziewczyna tak cierpi. Twierdziła, że
spędziła stulecia w samotności, z dala od istot żywych w
kosmosie. Jack uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie o
przestrzeni kosmicznej. Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić tego
całego kosmosu. Owszem, wiedział, iż pędząca naprzód technika
pozwalała ludziom na wyprawy chociażby na księżyc ale... Strażnik
gwiazd? Ktoś, kto żyje w kosmosie? Trudno było mu w to uwierzyć,
lecz jak pierwszy raz stanął z Mo twarzą w twarz doszedł do
wniosku, że ona jest jakby nie z tego świata. Nawet wśród innych
nieśmiertelnych wyróżniała się. Chociażby ten jej ubiór,
przeważnie ubiera się na czarno i zawsze ma przy sobie okulary
przeciwsłoneczne. I te dwa miecze, które nosi zawsze na plecach.
Frost musiał przyznać, że robią wrażenie. Przypomniał sobie,
jak kilka dni temu widział ją w akcji kiedy nad Francją jednym
cięciem rozprawiła się z tą ogromną chmurą burzową. Mo nie
przypominała mu strażniczkę, ale wojowniczkę. Na pierwszy rzut
oka było widać, że dziewczyna ma lata praktyki w walce za sobą.
Nie to co on i reszta strażników. Druga rzecz, która wyróżniała
ją z tłumu to fakt, że tak jak on, Mo nie nosiła butów choć nie
zawsze. Raz widział, jak miała ubrane jakieś takie dziwne, kiedy
go zaatakowała w odwecie jak nazwał ją tchórzem. Wściekła się
i to jeszcze jak! Zdecydowanie trzeba na nią uważać. Jej siła
jest imponująca, z chęcią zobaczyłby, na co ją tak naprawdę
stać. Skoro była w stanie zagrozić całej planecie, to kto wie
jaką mocą ona w rzeczywistości dysponuje. Trzecia rzecz i to ta
najbardziej magiczna w niej to jej uroda. Może nie była Bóg wie
jaką pięknością, ale zdecydowanie można ją zaliczyć do tych
bardziej urodziwych kobiet. Jej przeszywające oczy i mieniące się
magicznie włosy wyróżniały ją z tłumu, dając niezbity dowód
na to, że Mo nie jest zwyczajnym człowiekiem. Ba, ona w ogóle nim
nie jest i nigdy nie była! Gwiezdna, istota z kosmosu... gwiezdny
strażnik. Ciekawe dlaczego Mo jest jedyna?, Jack przekręcił
się na prawy bok. Podparł się ręką i spojrzał na świat za
oknem. Podobnie jak w pokoju Mo, on też miał jedno duże okno tyle,
że jego zawsze było odsłonięte i otwarte. Uwielbiał czuć mroźny
wiatr nawet podczas snu, a miał lekki sen. Poza tym nie lubił
leniuchować, za szybko się nudził. Zawsze musiał mieć coś do
roboty. Nie tak jak Kangur, tego to by wołami z wyra nie wyciągnęli.
Raz mu się zdarzyło, że zjawił się u niego w Norze, już nie
pamiętał po co dokładnie tam poszedł, ale zastał Zająca
śpiącego w najlepsze w swoim łóżku. Przez pół godziny starał
się go z niego wyciągnąć, a kiedy normalne metody nie przynosiły
efektów, postanowił urządził „małą” śnieżycę. Jak do
Zająca dotarło, co strażnik zabawy wyprawia w jego królestwie
wiecznej wiosny, migiem już był na nogach. Na to wspomnienie
Frostowi zachciało się śmiać. Ach, ten Zając… Westchnął.
Może i sprzeczali się często, aczkolwiek jak przychodziło co do
czego jeden mógł liczyć na drugiego. Tak właśnie to u nich
działało.
Jack zerwał się gwałtownie ze
swojego wygodnego posłania, chwycił swój kij i wyleciał przez
otwarte okno. Miał dzisiaj jeszcze trochę pracy, a chciał mieć
wolne popołudnie by odwiedzić Jamiego i jego siostrę, Sofie. Trzy
lata temu rodzina Bennettów się powiększyła i na świat przyszła
Zoey. Najmłodsza już od pierwszych dni swego niemowlęcego życia
była uświadamiana o istnieniu strażników przez co jako trzylatka,
Zoey już w nich wierzyła. Ta mała jest na serio zabawna. Ma
jaśniutkie kręcone włoski, prawie że platynowe, wielkie modrakowe
oczy i przesłodkie dołeczki w policzkach jak się uśmiecha, a
uśmiech prawie w ogóle nie schodzi jej z pyzatej buzi. Jack nie
miał za wiele do czynienia z tak małymi dziećmi, ale nie miał
problemów z nawiązaniem z Zoey kontaktu.
Wleciał właśnie w puchate
chmury, które w górze wyglądały jak zbyt gęsta mgła. Dzięki
nabytemu doświadczeniu Jack wiedział, jak nie stracić orientacji w
takim położeniu. Polecił wiatrowi, aby ten skierował go nad
Europę, a wiatr wykonał jego polecenie niemalże natychmiastowo. Z
szybkością błyskawicy mknął przez przestworza nad Skandynawią,
a kiedy znalazł się nad Estonią, zniżył lot nad jakąś małą
mieściną. Białowłosy wylądował na jednym z dachów domów na
przedmiejskim osiedlu. Rozejrzał się po okolicy w poszukiwaniu
jakichś ludzi. Pora była jeszcze dość wczesna, więc ulice
świeciły pustkami, jedynie kilku dorosłych opuszczało swoje
ciepłe domy, by udać się do nudnej pracy aby zarobić pieniądze.
Dzięki tym szeleszczącym papierkom mogli żyć, normalnie
funkcjonować co Frostowi, choć żył już ponad trzysta lat, nadal
wydawało się absurdalne. Kiedy on był człowiekiem, ludzie
cieszyli się z tego co mieli i nie żądali nic więcej. Każdy
jakoś sobie radził, zawsze było coś do zjedzenia a dzięki temu,
że osady zazwyczaj znajdowały się blisko lasów, było czym
rozpalić ognisko. Po prostu żyć, nie umierać. Jack uśmiechnął
się do swoich wspomnień, które wydały mu się tak odległe, że
aż nieprawdziwe. Ogarnął się szybko i wrócił na ziemię. Czeka
go sporo pracy, więc musi się pospieszyć jak chce jeszcze zobaczyć
się z Jamiem, jego siostrami i przyjaciółmi.
Jack właśnie kończył przeganiać
chmury śniegowe, kiedy na horyzoncie pojawiła się Winter.
Najstarsza córka Matki Natury i patronka Zimy. Kiedy Frost ją
zauważył, od razu do niej pomachał. Na jego twarzy pojawił się
szeroki uśmiech. Winter, jako najstarsza ze swoich sióstr wyglądała
na około dwadzieścia pięć lat. Miała krótkie, równie
przystrzyżone do ramion platynowe włosy, oczy koloru pochmurnego
nieba i niesamowicie bladą cerę. Ubierała się zawsze na biało,
przez co odcień jej karnacji zlewał się z jej ubiorem, co
wyglądało wręcz zjawiskowo. Była dość wysoka, gdyż
przewyższała Frosta o połowę głowy.
- Co tam Frost? Jak tam zima leci?
- spytała, kiedy już znalazła się blisko niego. Obdarzyła go
szerokim uśmiechem, na co Jack odpowiedział jej takim samym.
- A jak myślisz? Pewnie, że
świetnie, w końcu sam mistrz się nią zajmuje... - Jack
wyszczerzył swoje śnieżnobiałe kły i wypiął dumnie pierś do
przodu. Winter natomiast przewróciła oczami i przeczesała od
niechcenia swoje krótkie włosy.
- Niech mistrz się lepiej postara
bo matka się wkurzy jak znowu nawalisz - rzekła i pokazała mu
język. Jack udał obrażonego jej uwagą, ale po chwili sam się
uśmiechnął.
- Lecimy na dół? Zabawimy się z
dzieciakami, co ty na to? - Jack machnął swoim kijem, odganiając
ostatnią chmurę śnieżną z popołudniowego nieba. Spojrzał na
swoją nieoczekiwaną towarzyszkę, a ta zrobiła smutną minę.
- Wybacz, ale dzisiaj nie mogę.
Muszę lecieć aż nad północną Grenlandię i zająć się
niedźwiedziami. Biedne, nie mają z kim się pobawić.. - Westchnęła
smutno.
- Jesteś jedną z dwóch istot
jakie znam, które nie boją się tych potworków. - Jack złożył
ramiona na piersi i pokręcił głową. Winter zaśmiała się głośno
rozbawiona jego słowami.
- Taaa... Ja się tylko z nimi
bawię. Żebyś ty widział Sam! Najlepiej to dosiadła by każdego z
osobna..!
- Furiatka.. - Frost tylko tak mógł
skomentować zachowanie patronki Lata.
- Co poradzić? Taka już jej
natura. - Winter wzruszyła ramionami. Na samo wspomnienie młodszej
siostry, aż uśmiech cisnął się jej na usta. Zdecydowanie Summer
była najbardziej pokręconą z czterech córek Matki Natury i każdy,
kto je znał mógł to potwierdzić. - No dobra, ja się będę
zbierać.. - Winter właśnie miała odlecieć w przeciwnym kierunku,
kiedy coś nad nimi przykuło jej uwagę. - Też to widzisz? -
spytała Frosta i wskazała na niebo nad nimi. Jack zmarszczył brwi,
nie wiedząc o co chodzi w pierwszej chwili ale spojrzał w kierunku,
który nakazała mu krótkowłosa. Jego oczom ukazały się jakieś
dziwne pojedyncze błyski. Strażnicy popatrzyli po sobie niepewnie.
Jedno jak i drugie nie wiedziało co powinni zrobić, zawiadomić
resztę czy udać się w dwójkę i sprawdzić co się dzieje.
- Powinniśmy zawiadomić resztę
strażników. - Winter posłała duchowi zimy znaczące spojrzenie.
- Obojętnie co się tam dzieje, we
dwoje damy radę. No chodź...! - Jack ruszył przodem, nie
pozostawiając zimowej patronce wyboru.
Przedzierali się przez coraz
gęstsze chmury, aż dotarli w górne warstwy atmosfery. Oboje czuli
się nieco dziwnie i niekomfortowo. Tak wysoko jeszcze żadne z nich
nigdy nie latało. Jack przegonił utrudniające im widoczność
obłoki i ich oczom ukazał się szokujący widok. Oboje, zaniemówili
z wrażenia, gdyż krajobraz jaki mieli przed sobą, aż zapierał
dech w piersi. Jasność dnia przechodząca w wieczną ciemność
nocy, która panowała w kosmosie i do tego te wszystkie gwiazdy i
ich konstelacje... Jednym słowem coś wspaniałego. Kiedy podziwiali
przeogromny majestat wszechświata w przestrzeni przed sobą,
dostrzegli źródło tajemniczych błysków. Okazało się, że ku
Ziemi zmierzały setki jak nie tysiące meteorytów.
- Co do.. - Winter rozglądnęła
się wokół siebie.
- Uważajcie...! - Usłyszeli czyjś
spanikowany głos.
- Ojcze, co się stało? Dlaczego
te meteoryty pędzą prosto na nas?! - Do Jacka i Winter podfrunął
strażnik czasu, kompletnie wycieńczony. Winter popatrzyła na niego
przejętymi oczami, lecz ten nie odpowiedział jej, tylko próbował
wyrównać swój oddech.
- Te małe niewdzięcznice... nie
chciały mnie za nic słuchać... Ja wiem.. dobrze wiem, że to ta
smarkula... za tym stoi... Niech no tylko wpadnie w moje ręce... -
Dziadziuś paplał bez ładu i składu, przez co Jack się poważnie
zirytował.
- Co? Jakie niewdzięcznice?! Nam
chodzi o te meteoryty! Dlaczego ich nie zatrzymałeś?! - Jack
potrząsną lekko staruszkiem, a ten skierował na niego swoje
rozbiegane oczy. Czas chwycił mocno Jacka za ramiona, przez co
trochę wystraszył chłopaka.
- Manen... Sprowadźcie Manen.
Ja... ja się poddaję... Sprowadźcie ją, błagam! - Starzec tak
bardzo zaczął trząść Frostem, że ten musiał użyć siły, by
się oswobodzić.
- Nie zdążymy teraz wrócić na
biegun. Śnieżnej kuli też przy sobie nie mam... - Jack zaczął
przetrząsać gorączkowo swoje kieszenie
- Sami nie damy rady zniszczyć
wszystkich! - Winter, popadając w coraz większą panikę,
wyczarowała sobie lodową włócznię, którą jej siostry nazywają
dzidą.
- Nie mamy wyboru! - Jack
przygotował się na nadchodzącą falę meteorytów, która jeszcze
nie zaczęła przebijać górnej granicy atmosfery.
- Hahahahaha.. - Znikąd rozległ
się czyjś śmiech. Jack, Winter zaczęli się rozglądać, gdy
nagle przed nimi zmaterializowała się sama Manen. Nie widzieli jej
twarzy, gdyż stała, a raczej unosiła się tyłem do nich, ale Jack
mógł przysiąc, że właśnie w tym momencie uśmiechała się
zwycięsko, wręcz z kpiną. - Wiedziałam, że spękasz staruszku -
rzekła i odwróciła się przodem do reszty, i tak jak przewidział
Frost na jej twarzy malował się wyraz zwycięstwa.
- Świetnie dawałem sobie radę,
zanim TY nie podburzyłaś gwiazd! - Czas pokazał na nią swoim
kosturem, a jego wzrok ciskał błyskawice. Jack i Winter odsunęli
się od niego na bezpieczną odległość, natomiast Mo oparła prawą
rękę na biodrze i spojrzała na nadchodzący kataklizm. W ogóle
nie zareagowała na słowa Dziadziusia, dając tym samym do
zrozumienia staruszkowi, że ma jego zdanie głęboko w swoim
poważaniu. Po paru sekundach jej mina stężała, stała się
poważna. Skierowała swoje chłodne spojrzenie na strażników.
Milczała przez chwilę, myślała nad tym co powinna z nimi zrobić.
- Najlepiej będzie, jak się stąd
zabierzecie i to zaraz.
- Że co, proszę?! W życiu! Ich
są tysiące! - Jack z oburzeniem spojrzał na Gwiezdną, która w
geście zdziwienia jego uwagą, uniosła wysoko brwi.
- Tylko mi nie mów, że się o
mnie martwisz, Matołku - rzekła z uśmiechem, który nie sięgnął
jej oczu. Te były opanowane i zimne, jak cała jej postawa. - Uwierz
mi, będziecie mi tylko przeszkadzać a teraz jazda stąd! -
krzyknęła na niego, po czym odwróciła się na powrót tyłem.
Jack nie chciał dać za wygraną, lecz poczuł silne szarpnięcie, a
kiedy spojrzał w tym kierunku ujrzał poważną minę Winter.
- Chodźmy, Jack. Gwiezdna ma
rację, będziemy jej tylko zawadzać, zresztą i tak nie przejdziemy
przez granicę atmosfery - rzekła i pociągnęła chłopaka w swoją
stronę. Frost niechętnie oddalił się wraz z zimową panną lecz w
pewnym momencie wyrwał się z jej uścisku i przystanął. Chciał
zobaczyć jak Mo ma zamiar powstrzymać te meteoryty.
Gwiezdna strażniczka patrzyła na
pędzące prosto na nią skały z kosmosu, które nieubłaganie były
coraz bliżej. W przeciwieństwie do pozostałych ona zachowywała
całkowity spokój. Z doświadczenia wiedziała, że część z nich
spali się sama wchodząc w atmosferę, lecz tym razem ich liczba
była na tyle duża, iż wymagana była jej interwencja. Za pomocą
swojego gwiezdnego pyłu utworzyła sobie drogę i biegnąć prosto
na swoich „przeciwników” przekroczyła granicę wyskakując
śmiało przed siebie. Jej serce zabiło mocniej, na chwilę zaparło
jej dech, by po sekundzie Gwiezdna mogła odetchnąć pełną
piersią. Poczuła jak jej siła wraca, jak rozpiera ją od środka
jej nieskończone i niezwyciężone światło. Jej prawdziwa moc. Nie
blokowana już żadnymi zaklęciami wzbiła się w przestrzeń, a jej
radosny śmiech rozniósł się po galaktyce, obwieszczając jej
powrót. Jak na zawołanie kilka gwiazd z Aru na czele przybyło do
niej, aby powitać swoją księżniczkę.
- Nareszcie! - wykrzyczała -
Nareszcie wolna...! - Jej euforia udzieliła się jej podopiecznym,
które okrążyły Manen i przywarły do niej, łącząc się z nią
i z jej światłem. Powstała tak silna łuna, że Jack i reszta w
dole musieli osłonić oczy. Mo wyciągnęła rękę w bok a gwiazdy,
jak na rozkaz, oderwały się od niej. Gwiezdna czuła się
wspaniale. Wypoczęta, pełna energii jak nigdy i gotowa do
działania, przemieniła swój strój w bardziej odpowiedni. Skórzana
kurtka, oczywiście czarna powiewała rozpięta, ukazując obcisły
czarny top z dekoltem odkrywający pępek i przylegające czarne
skórzane spodnie. Jej stopy pozostały bose, jak zazwyczaj. Na jej
plecach czekały w swoich kaburach dwa, dumnie połyskujące,
samurajskie miecze. - Pora wziąć się do roboty - szepnęła pod
nosem. Jej oczy zalśniły niebezpiecznie, a serce zaczęło wybijać
dziki rytm. Po tylu dniach powstrzymywania się, katorżniczej
wstrzemięźliwości, wreszcie mogła rozwinąć swoje moce. Ruszyła,
niczym zerwany z uwięzi dziki koń, prosto na armię rozpędzonym
meteorytów.
Jack obserwował dokładnie
poczynania Gwiezdnej. Kiedy sama wzniosła się w powietrze, trochę
się zdziwił, gdyż sam jeszcze nigdy nie widział by ta latała o
własnych siłach, a tu proszę. No dalej, pokaż na co tak
naprawdę cię stać., Jack chciał zobaczyć, przekonać się,
że te wszystkie opowiadania i legendy o Gwiezdnych są prawdziwe.
Teraz miał idealną okazję by się o tym przekonać. Niespodziewanie rozbłysło niezwykle jasne światło, przez co na
chwilę musiał odwrócić wzrok w inną stronę, by go sobie nie
uszkodzić, a później dotarła do niego tak potężna aura, jakiej
jeszcze w życiu nie poczuł. Była wszędzie, jakby otaczała go ze
wszystkich stron i była.., żywa! Dostrzegł jak Mo rzuca się w
kierunku meteorytów.
Teraz albo nigdy!, pomyśleli
wspólnie Jack i Mo.
Manen wyciągnęła swoje miecze i
za pomocą magii przemieniła je w jeden dłuższy miecz. W jej
legendarne Srebrne Berło i jednocześnie najsilniejszą z
broni. Zatrzymała się raptownie i będąc w lekkim rozkroku
zamknęła oczy. Skupiła się maksymalnie, wyłączając zbędny w
tym momencie umysł. Teraz zdawała się jedynie na gwiezdny
instynkt. Pozwoliła swojej mocy płynąć. Fale światła
rozchodziły się we wszystkich kierunkach, a kilka z nich dotarło
do pierwszych meteorytów i zamieniło je w kosmiczny pył. Kiedy
zgromadziła w sobie tyle mocy by zniszczyć deszcz meteorytów,
ruszyła do przodu robiąc pierwszy krok. Pod jej stopami rozbłysło
srebrzyste światło tworząc ścieżkę z gwiezdnego pyłu. Kolejny
krok i ścieżka wydłużyła się o kolejne kilka metrów. Jej kroki
stawały się coraz szybsze, aż wreszcie puściła się biegiem.
Kiedy była już wystarczająco blisko wykonała porządny zamach
mieczem, wyrzucając rękę z lewej na prawą stronę, a z jej ust
wydobył się głośny krzyk. Siła ataku była powalająca. Światło
towarzyszące mu było tak jasne, że Jack, Dziadziuś i Winter z
krzykiem musieli się osłonić przed niszczycielską potęgą fali
uderzeniowej i rozbłyskowi, który przyćmił wszystko wokół. Nie
było nic, tylko jeden wielki huk i nieskalana światłość, która
pochłonęła ich i odrzuciła daleko w stronę ziemi.
Jeden solidny atak Mo wystarczył,
by pozbyć się prawie wszystkich kosmicznych skał. Siła Srebrnego
Berła przemieniła je w kosmiczny pył, który rozniósł się
po galaktyce. Obserwowała, jak jego mniejsza połowa zaczyna opadać
w stronę planety. Rozświetlone drobinki otoczyły ciało Gwiezdnej,
która upadła na jedno kolano podpierając się o miecz. Od prawie
trzystu lat nie używała swojej najpotężniejszej broni, przez co
skutki jej użycia odczuła teraz dość znacznie. Samo wyzwolenie
tak ogromnej gwiezdnej energii było dla Mo wyczerpujące, a co
dopiero w połączeniu z Berłem. Mimo wszystko na jej twarzy
pojawił się szeroki uśmiech. Poczuła, jak jej ukochane gwiazdy
znowu ją otaczają i obdarowują ją kojącym światłem.
- Tęskniłam za wami... - szepnęła
przymykając na moment oczy. W odpowiedzi dostała jeszcze więcej
światła i tysiące szeptów ze wszystkich stron. Cała galaktyka
cieszyła się na jej powrót. Aru pomogła się podnieść Manen.
Strażniczka przygarnęła ją do siebie lewą ręką i mocno do
siebie przytuliła. - Kochana, mam dla ciebie kolejne zadanie.
Weźmiesz... - Mo machnęła ręką a przed nią pojawiła się
szara, zapisana karteczka - tą wiadomość i dostarczysz ją
Northowi. Jak już to zrobisz natychmiast wracaj na górę.
Zrozumiałaś? - rzekła, na co Aru zabłysła w odpowiedzi. Nim Mo
zdążyła mrugnąć gwiazdy już nie było. Blondynka rozejrzała
się wokół, od razu rzuciło jej się w oczy kilka niedociągnięć.
Jak widać Czas nie spisał się najlepiej, czego dowodem były spore
dziury w Tarczy. Czeka ją sporo pracy, ale nie zamierzała narzekać.
Cieszyła się, że wreszcie może poczuć się w pełni sobą.
Przemieniła Berło na powrót w dwa miecze, schowała je na
plecach i zabrała się za łatanie bariery. Jak widać gwiazdeczki
spisały się aż za dobrze, gdyż spora ich część fruwała sobie
beztrosko, nie zważając na nic. Dopiero silny gwizd Gwiezdnej
ustawił je do porządku. Struchlałe powróciły, każda na swoje
miejsce i ustabilizowały energię gwiezdnej ochrony. Mo zauważyła,
że w wschodnim sektorze, gdzie znajdowało się jedno z ujść
czarnej energii jest coś nie tak. Od razu udała się to
sprawdzić. Kiedy dotarła na miejsce po dwóch minutach, okazało
się, że szczelina się znacznie powiększyła, przez co na Ziemię
dostało się zbyt wiele mrocznej mocy Cienia. Nie czekając
na zaproszenie, skupiła swoją moc w obu dłoniach, które po chwili
pokryły się czymś na kształt białych płomieni. Zbliżyła się
do szczeliny, wyprostowała ręce w łokciach i strzeliła silnym
promieniem światła aby złączyć poszarpane krawędzie ze sobą.
Zanim go zdmuchnęło, zdążył
zobaczyć, jak Mo rozprawiła się z nadchodzącą armią asteroid.
Wystarczył jej jeden atak, by pozbyć się ich wszystkich, jeden
pojedynczy atak! Więc te wszystkie opowiastki o strażnikach
gwiazd są prawdziwe. Co za niewyobrażalna siła!, Jack nie mógł
wyjść z szoku. Dopiero głos Winter przywrócił go do świata
żywych.
- Wooow... - Tylko tyle była w
stanie powiedzieć patronka Zimy. Tak samo jak Jack patrzyła na
oddalającą się Mo, która, chyba w gwiezdnym towarzystwie zniknęła
im z oczu w rozbłysku swojego światła. Niebo nad nimi mieniło się
falami błękitu, granatu i srebra, zaś lecący z nieba złotawo -
srebrny pył zaczął do nich docierać i krążyć wokół nich.
Jack ujrzał przez ułamek sekundy jak Mo, otoczona gwiazdami i w
rozwianych włosach odwraca się w ich kierunku. Wyglądała po
prostu przepięknie. Cała skąpana w świetle z wiernym orszakiem z
gwiazd, wydała się być nie strażniczką czy wojowniczką, ale
królową. Władczynią, która właśnie powróciła po dłuższej
nieobecności.
- No... wow. - Jack i Winter nie
mogli oderwać wzroku od migoczącego nieba. Było ono tak piękne,
że każdy malarz dałby się zabić, by móc coś takiego namalować.
- Zmykajcie stąd dzieci. Choć
zniosło nas daleko, dalej jesteśmy za blisko granicy. Wracajcie do
swoich obowiązków. - Czas położył dłoń na ramieniu Frosta,
przypominając tym samym o swojej obecności.
- Co? Aa.. tak. - Białowłosy był
nieco wytrącony z równowagi, ale zdołał jakoś odzyskać
trzeźwość umysłu. - I tak miałem coś do zrobienia. - wymamrotał
pod nosem i skierował się ku Stanom Zjednoczonym. Czas i Winter
pozostali jeszcze przez chwilę. Dziewczyna nie mogła wyjść z
podziwu, aż do chwili gdy staruszek do niej ponownie przemówił.
- Dziecko, ty też powinnaś już
zmykać.
- Jej siła jest aż tak wielka? -
spytała Winter, posyłając Dziadziusiowi zszokowane spojrzenie.
- Manen jest silna, to prawda,
ale... To nie miejsce i czas na takie rozmowy.
- Powiedz, czy ona... Czy Mo...
- Tak. - Czas odpowiedział, nim
Winter w pełni wypowiedziała nurtujące ją pytanie. Dziewczyna
jeszcze raz spojrzała w górę, nie dowierzając. Więc jednak
miałam rację. Mo jest spokrewniona z Panem Księżycem!, z
wrażenia zasłoniła sobie usta bladą dłonią. - Winter, niczego
więcej się ode mnie już nie dowiesz, a i sama nie mów nikomu
tego, co sama już wiesz. Ściągniesz na siebie niebezpieczeństwo.
Wielu wrogów tylko czeka by zemścić się na Lunarze. Jeśli
ktokolwiek się dowie, że Manen ma z nim jakiś bliższy związek,
będą chcieli się mścić właśnie na niej.
- A ty ją właśnie przed tym
chronisz. Dobrze. Nikomu nic nie zdradzę, nawet Mo, że wiem.
- Dobrze. - Czas kiwnął głową
ze zrozumieniem. - Ale teraz uciekaj już.
Dziewczyna pokiwała głową i
udała się w wcześniej zamierzanym kierunku. Czas patrzył na
Winter tak długo, aż ta nie zniknęła mu z pola widzenia, a kiedy
już tak się stało, staruszek westchnął. Nadchodząca przyszłość
coraz bardziej dawała o sobie znać. W duchu miał jednak nadzieję,
że wszystko dobrze się ułoży. On też nie chciał patrzeć, jak
kolejne z jego „dzieci” umiera.
Jack gnał przed siebie. Był tak
pochłonięty myślami, że nawet nie zauważył, jak staranował w
locie stado dzikich kaczek. Biedne, rozpierzchły się wystraszone i
gniewnie pokwakiwały pod adresem białowłosego, któremu jedna z
kaczek wylądowała na twarzy. Szarpiąc się chwilę ze zwierzęciem,
Jack pozbył się go w końcu. Wypluł z siebie dwa kacze piórka, a
ich właścicielka wydała z siebie oskarżycielski kwak, po czym
dołączyła do swoich towarzyszek. Chłopak otrzepał się z
pozostałych piór, a kiedy lekko potarł swój prawy policzek,
syknął cicho. Oderwał dłoń od skóry twarzy i rzucił okiem na
nią. Na bladej dłoni spoczywały trzy rozmazane kropelki
szkarłatnej krwi. Jack postanowił się tym dłużej nie przejmować
i szybko wytarł rękę o spodnie. Prędko zapomniał o piekącej
rance na policzku, a nim się obejrzał już znajdował się nad
terenami U.S.A.
- Dalej Wietrze! Zanieś nas do
Jammiego! - Jack krzyknął wesoło w przestrzeń, a podmuchy zimnego
wiatru podwoiły swoją siłę. Powietrze przeciął radosny śmiech
białowłosego, obwieszczając tym samym jego przybycie do Burgess. -
Łooooo...! - Chłopak zanurkował w dół i dosłownie w ostatniej
chwili uchronił się przed asfaltem, podrywając się lekko do góry.
Machnął swoją laską, a zimny wiatr zdmuchnął jakiemuś
mężczyźnie czapkę z głowy. Biedny człowiek zaczął gonić
swoją zgubę, przez co Jack miał z niego jeszcze większy ubaw. Z
szybkością błyskawicy strażnik zabawy przemierzył połowę
miasta, zamrażając po drodze kilka rur i drutów elektrycznych.
Kilkoro dzieci zauważyło go, przez co zaczęły do niego krzyczeć
i machać jak zwariowane. Jack również do nich pomachał i
machnąwszy kolejny raz swoim kijem sprowadził kilka śniegowych
chmur nad część miasta, z których po chwili zaczął prószyć
delikatny śnieg. Dzieciaki ucieszyły się jakby już dostały swoje
gwiazdkowe prezenty. Ich radość była jak zastrzyk energii dla
Frosta. Uśmiech na jego bladej twarzy stał się tak szeroki, że
jakby ktoś go teraz zobaczył pomyślałby, że jest jakiś
nienormalny. Ale przecież nikt oprócz wierzących w niego dzieci go
nie widzi i nigdy nie zobaczy, więc może robić co tylko zechce. O
tak, to była jedna z zalet bycia nieśmiertelnym i strażnikiem.
- Jack! Hej, Jack! - Białowłosy
usłyszał, jak ktoś go wołał po imieniu. Od razu rozpoznał do
kogo należał ów głos i bez dalszych rozmyślań, skierował się
do Jammiego, który machał do niego ze swojego podwórka, na którym
bawiła się również jego młodsza siostra Sophie i jej dwie
koleżanki, Holly i Michelle. Gdy tylko Frost wylądował na tyłach
domu Bennettów, brązowowłosy chłopak od razu do niego podbiegł i
mocno się do niego przytulił. To samo uczyniły Sophie i jej
przyjaciółki. Kiedy wspólnie dopadli do strażnika zabawy,
przewrócili się i runęli na śnieg, śmiejąc wniebogłosy.
- Stęskniliśmy się za tobą,
wiesz Jack? Co tam u Zająca? Nadal się kłócicie? - Sophie
zasypała go pytaniami, przez co Jack jeszcze raz się zaśmiał.
- Ja za wami też się strasznie
stęskniłem. - Frost pomógł pozbierać się dziewczynkom. - A u
Kangura wszystko dobrze. Wiesz jaki on jest, zawsze znajdzie sobie
powód do narzekania. - Na słowo „kangur” cała czwórka
zaśmiała się wesoło.
- Jack, dlaczego cię aż tak długo
nie było? Czy coś się stało? Czy Mrok... - Jammie spojrzał na
siostrę, która zaczęła bawić się w berka ze swoimi koleżankami
i szeptem dodał: - wrócił?
- Wszystko mamy pod kontrolą. Nie
musisz się martwić. - Frost dostrzegł w oczach chłopca obawę,
przez co sam zaczął się martwić, tyle że swoim przyjacielem. -
Jammie, dlaczego pytasz?
- Bo... Zoey, ostatnio śnią się
jej same koszmary. Mama prawie codziennie w nocy przychodzi do jej
pokoju i ją uspokaja. Martwię się, Jack. - Jammie zasmucił się,
przez co instynkt opiekuńczy u Jacka od razu się uaktywnił.
- Hej... - Jack złapał go za
ramię. - Nie musisz się martwić. Mrok nikomu już nie zagrozi.
- No, ale... Zoey...
- Jammie, spokojnie. Mrok został
unieszkodliwiony i prędko się nie pozbiera. Wiem, co mówię. Nie
ufasz mi? - Jack przekrzywił lekko głowę, nie spuszczając wzroku
z młodego Bennetta.
- Ufam na sto jeden procent!
- No, i tak trzymaj młody. - Frost
potarmosił mu jego brązową czuprynę, przez co Jammie uśmiechnął
się szeroko. - A teraz, kto ma ochotę na bitwę na śnieżki?! -
wykrzyknął radośnie, na co w odpowiedzi dostał uradowane krzyki
dziewczynek. Jack wzniósł się lekko w górę, machnął kijem i
nagle zaczął padać śnieg. Najpierw delikatnie, z każdą sekundą
spadające śniegowe płatki stawały się coraz większe. - Dobra,
to komu amunicję?!
Mo uśmiechała się lekko pod
nosem. Unosiła się w przestrzeni kosmicznej z rękoma skrzyżowanymi
na piersiach i wpatrywała się w planetę przed sobą. Za taki widok
każdy astronauta dałby się poćwiartować, by choć raz ujrzeć
to, co Manen widzi praktycznie codziennie. Dziewczyna przysłuchiwała
się właśnie rozmowie Jacka z niejakim Jammiem. Dzięki swoim
gwiazdom, które zawierały w sobie całą historię począwszy od
powstania wszechświata po dzień dzisiejszy, a także najbliższą
przyszłość, mogła „czytać” i „słuchać” to, co właśnie
się działo na planecie. Działało to w taki sposób, że musiała
skupić się na czyjejś osobie i gotowe! Miała wgląd w calutkie
jej życie. Umiejętność ta posiadała jednak pewne utrudnienia i
ograniczenia. Nie mogła czytać swojej własnej przyszłości, no i
także tych „historii”, gdzie byłaby zawarta jej osoba. Czasami
bywało to bardzo męczące ale, jak to zasady, zawsze udaje się je
jakoś obejść.
Gwiezdna lubiła to robić. Słuchać
życia na ziemi. To życie tak bardzo różniło się od tego, które
ona sama wiodła, tu wśród meteorytów i gwiazdozbiorów.
Opowiadano jej o niegdysiejszych rodach zamieszkujących tą
galaktykę. O jej rodzinie, która odeszła dawno temu. Tak dawno, że
już nikt o nich nie pamięta. To takie smutne., pomyślała.
Jak pamięć potrafi zawodzić. Pod Manen skumulował się
gwiezdny pył, tworząc sporych rozmiarów wyspę. Dziewczyna usiadła
na twardym podłożu otuliwszy się ramionami i podciągając kolana
pod brodę. Kiedy rozsiadła się wygodnie, zamknęła na chwilę
swoje niezwykłe oczy, aby lepiej wsłuchać się w ludzkie odgłosy.
Życie. Wartość, którą my, Gwiezdni, potomkowie Tsarów,
chronimy. Jesteśmy strażnikami życia, moja najdroższa siostro.
Tak właśnie powiedział jej kiedyś Mim, kiedy była jeszcze
dzieckiem. Nie zrozumiała od razu jego słów, lecz z czasem pojęła
ich sens. Gwiazdy to światło, które towarzyszy wieczności i
życiu od samego początku. Tak jak nasi przodkowie Mo, tak i po nas
kiedyś. Nie ma takiej potęgi czy istoty, która byłaby w stanie
zgasić ich święte światło.., czy twoje. Mo otworzyła oczy.
O dziwo, nie pojawiły się w nich łzy, aczkolwiek trwający od
ponad kilkunastu wieków smutek stał się tysiąc razy bardziej
widoczny. Nie umiała wybaczyć, po prostu nie umiała zapomnieć i
wybaczyć tego, że Mrok ich wtedy zdradził. To przez niego to
wszystko. To przez niego Mim nie żyje. Nienawidzę cię Blake. Z
całego serca cię nienawidzę.., mimowolnie zacisnęła dłonie
w pięści. Miała ochotę, nie raz zresztą, rozszarpać tego
zdrajcę na strzępy ale, do kurwy nędzy, nie mogła tego zrobić.
Naraziłaby równowagę planety, a tego z kolei nie chciała. Jej
pięści zapłonęły białym ogniem, tak oślepiającym, że bez
problemu mogło kogoś pozbawić na długi czas wzroku. To takie
nie fair. Życie jest nie fair. Życie i przeznaczenie.... Mo
ledwo powstrzymywała się, by nie wybuchnąć. Spojrzała w górę,
w nieskończoną przestrzeń jej domu, którą ludzie zwykli nazywać
kosmosem bądź wszechświatem. Miliardy gwiazd, które otaczały ją
i Ziemię spoczywają na swojej wiecznej straży od narodzin kosmosu.
Tak jak ona teraz, czekają aż wróg po raz kolejny zaatakuje. W jej
życiu nie ma miejsca na zastanawianie się, na śnieniu o czymś,
czego nigdy nie będzie mieć. Nagle na twarzy Mo pojawił się
smutny uśmiech. No tak, przecież ona nadal walczy. Chce wierzyć,
tak bardzo tego chce ale w głębi serca, które pomimo upływu czasu
nadal krwawi, straciła już prawie całą swoją nadzieję. Na to,
że uda jej się przezwyciężyć swoje przeznaczenie, i że w
jej duszy ponownie zapanuje prawdziwa radość. Z jednej strony
czuła, że coś, a raczej ktoś przywrócił jej malutką część
Starej Manen. Każda spędzona z nim chwila jest lekiem na jej
nieuleczalny smutek. Każde jego spojrzenie i każdy uśmiech, który
należą tylko do niej, są niczym kolejne malutkie krople eliksiru
uzdrowienia. Amor stał się jej lekiem, jej antidotum na
pogłębiającą się rozpacz. Ukojeniem, którego ona tak usilnie
szukała przez setki lat. Na dnie jej rozbitego serca, które udało
się Amorowi poskładać jako tako do kupy, zrodziło się nowe
uczucie, na tyle silne by dać jej nową nadzieję. Nadzieję na to,
że kiedy nadejdzie czas, nie pozwoli się zabrać posłańcowi
śmierci. Ale od kilku tygodni zaczęła czuć coś zupełnie innego
i nowego. Nie potrafiła tego wytłumaczyć. Coś się w niej
obudziło, jakby spało głębokim snem i tylko czekało na właściwy
moment, by wyjść na światło dzienne. Jack Frost.. Jack Frost.,
jego osoba coraz bardziej ją fascynowała, a co za tym idzie,
przerażała. Tak, właśnie tak. Ten chłopak zaczynał ją
przerażać. Nie swoimi zdolnościami, które bez wątpienia są
imponujące ale samą swoją osobą, zachowaniem, sposobem bycia.
Niektóre jego zachowania aż tak do złudzenia przypominały te
Mima, że Mo nie mogła na niego patrzeć. Wspomnienia za bardzo
bolały. Tak bardzo, że miała problem z kontrolowaniem swoich
emocji, zwłaszcza przy Jacku. Nikomu o tym nie mówiła, nawet
Amorowi. Zresztą, uprzedzano ją, że ta „faza” nadejdzie.
Utrata kontroli nad sobą, swoimi emocjami i mocami. Nie spodziewała
się, że to nastąpi akurat pod wpływem pojawienia się Frosta w
jej życiu. Wiedziała, że jej światło posiada naturę niszczenia,
ale jeszcze nigdy nie odczuła jej na sobie. Nie czuła chęci do
zniszczenia czegokolwiek do momentu skrzyżowania się jej drogi z
drogą Jacka. To było wręcz niepokojące. Prawie za każdym razem
jak dochodziło między nimi do konfrontacji jej emocje zaczynały
buzować, szaleć. Wymykać się spod kontroli. A co w tym wszystkim
było najgorsze? Ona zaczynała to lubić i choć nie chciała
przyznać się sama przed sobą, głęboko w duchu czekała na
kolejną sprzeczkę z Frostem. To niedorzeczne! Chyba już zaczyna
mi odwalać., dziewczyna wybuchnęła głośnym śmiechem.
Położyła się gwałtownie na plecach, wyrzucając przed siebie
wyprostowane nogi.
- Idiotka ze mnie. Odwala mi na
maksa, hahahhaha! - Leżała z szeroko rozłożonymi rękami i śmiała
się tak długo, aż poczuła ból w brzuchu. Zachowywała się w tym
momencie niczym rozkapryszone dziecko, lecz nie zważała na to. Może
robić co tylko jej dusza zapragnie, bo przecież w przestrzeni
kosmicznej nie ma ani jednej duszy podobnej do niej samej. Tylko
planety, inne galaktyki, gwiazdy... Nikogo człekokształtnego. -
Dobra! - Zerwała się raptownie z miejsca. - Pora zaszczycić kilka
istnień moją wspaniałą osobą, ale najpierw... - Mo odwróciła
się do księżyca unoszącego się w pobliżu planety. Jego aura,
tak czysta i jasna, że niemal była namacalna zawsze wprawiała Mo w
stan nostalgii, a co za tym idzie, właśnie w takich momentach
tworzyła nowe teksty. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, kiedy
w jej głowie powstał pomysł na kolejną piosenką. Mam! To
będzie kolejny hit..!, wykrzyknęła w myślach.
- Taak! - krzyknęła, wznosząc
się wysoko w górę, a jej postać rozświetliła się niczym
srebrny glob. - Chcę znów dotknąć cię... a gdy obudzisz
się... już nie będzie mnie... - zaśpiewała w stronę brata.
Słowa płynęły jej prosto z serca, tak okropnie pokiereszowanego.
Myślała teraz o trzech osobach, lecz słowa te były skierowane
tylko i wyłącznie do jednej. Do jej ukochanego brata, Mima.
Gwiezdna skierowała swój lot na księżyc, a kiedy na nim
wylądowała, dość energicznie, zaczęła po nim swój spacer.
Niczym mała dziewczynka w sklepie z zabawkami, splotła ręce za
plecami. Szła podskakując, kiwając głową w rytm układającego
się w jej głowie bitu. Po kilku chwilach jej ruchy stały się
coraz bardziej żwawe, już nie przypominała dziecka, lecz tańczącą
z wiatrem Indiankę. - Gdy już zapomnisz... o mnie... w
piątek.... - przypływ weny pozwolił jej wyjść poza jej
wewnętrzny emocjonalny mur. Szeroki i szczery uśmiech zdobił jej
promienistą twarz, jakby tysiąc pięćset lat bólu i samotności w
ogóle nie istniało. Nagle młoda kobieta stanęła klaszcząc
entuzjastycznie w swoje dłonie. - Tak. To jest to. - rzekła
zadowolona. - Haha..! To jest właśnie to!!! - Wrzasnęła tak
głośno, że jej radosny śmiech rozniósł się echem po całej
galaktyce.
Strażnik Czasu właśnie wracał z
równoległego wymiaru z koleją partią starych papirusów.
Obładowany po same pachy miał obie ręce zajęte, a stos starych
prawie jak czas dokumentów chwiał mu się niebezpiecznie. Dziadziuś
chciał jak najszybciej ulokować je w jakimś bezpiecznym miejscu,
aczkolwiek stłumiony odgłos czyjegoś śmiechu wytrącił go z
równowagi. Trzymane ledwo papirusy rozsypały się po jego
calutkiej, już tak zagraconej, pracowni. W pierwszym momencie
staruszek zaklął pod nosem. Kiedy sobie uświadomił, co dokładnie
przed chwileczką usłyszał, mocno się zdziwił. Już tak dawno nie
słyszał jej szczerego śmiechu. Manen praktycznie przestała się
już tak śmiać a tu proszę. Co się mogło stać?,
Dziadziuś przestraszył się nieco, bo przecież jeszcze kilka dni
temu z nią rozmawiał i nic nie wskazywało na to, by wróciła
Tamta Manen. Porzucił jednak szybko tę myśl. Nikt nie zmienia się
z dnia na dzień, a tym bardziej bez jakiegokolwiek powodu, a już
tym bardziej Mo. Pewnie mi się zdawało., do takiego wniosku,
doszedłszy, machną lekceważąco ręką i zabrał się za ponowne
układanie porozwalanych gdzie popadnie starożytnych papierzysk.
Mo właśnie przekraczała granicę
Gwiezdnego Królestwa i skierowała się w stronę Stanów, ponieważ
to tam właśnie wyczuła obecność Amora. Chciała podzielić się
pomysłem na nowy utwór jak najszybciej. Nie chcąc tracić cennego
czasu, uszczelniła Gwiezdną Tarczę za pomocą gwiezdnej telepatii.
Mogła sobie na to pozwolić, gdyż przez kilka ostatnich dni
porządnie wypoczęła. Telepatia na odległość zazwyczaj
pobierała dużo energii, lecz Gwiezdna była w pełni sił dlatego
pozwoliła sobie trochę więcej naraz jej zużyć.
Dzisiaj miał wyjątkowo dużo, jak
na niego do zrobienia. Wyczuł spadek pozytywnych emocji niedaleko
Burgess, toteż udał się tam, by sprawdzić jak się sprawy mają.
Jego intuicja podpowiadała mu, że pewien białowłosy osobnik mógł
mieć coś z tym wspólnego. Samo myślenie o Jacku psuło mu
nastrój, który nawiasem mówiąc, był już i tak dzisiejszego dnia
do niczego. Choć starał się to w sobie ukryć i wcale o tym nie
myśleć, to głęboko w sercu tęsknił za Mo. Blondynka już długo
go nie odwiedzała, przez co czuł się odepchnięty. A może
zazdrosny? Nie, na pewno nie. Przecież to by wiedział. W końcu
jest słynnym Amorem! Panem i strażnikiem miłości. Emocje i
uczucia to jego działka. To przecież za jego sprawą miłość
istnieje na tym świecie i to także dzięki niemu dorośli czują to
co czują. On najlepiej wiedział, że świat nie jest zły.
Zamieszkujący go ludzie potrzebują kogoś, kto wskazałby im
odpowiednią drogę. Potrzebują przewodnika i on właśnie kimś
takim jest.
Amor właśnie teleportował się
do miejsca, gdzie najprawdopodobniej doszło do radykalnej redukcji
pozytywnych emocji. Czarnowłosy rozejrzał się po miejscu, do
jakiego się przeteleportował. Po niecałych dwóch minutach
rozglądania się, dostrzegł jakąś dziewczynę, schowaną pod
rosłym, obsypanym grubą warstwą śniegu, drzewem. Chyba płakała.
No tak, złamane serce..., westchnął ze współczuciem
Qupido. Nie czekając na niczyje zaproszenie, pospieszył do kulącej
się w krzakach nastolatce. Podszedł do niej pewnym krokiem, a jego
buty zaczęły wydawać charakterystyczny odgłos skrzypiącego
śniegu.
- Wszystko ok? - Uklęknął przed
ludzką dziewczyną i położył jej delikatnie rękę na ramieniu.
Dziewczyna, usłyszawszy obcy i jednocześnie ciepły głos,
poderwała raptownie głowę do góry. Jej spojrzenie natrafiło na
parę wesoło iskrzących się oczu o barwie najszlachetniejszego
szmaragdu. Amor uśmiechnął się do niej delikatnie, nie chciał
jej wystraszyć przecież. Przyjrzał się dziewczynie dokładniej.
Była nawet ładna, ciemne do połowy pleców falowane włosy miała
rozpuszczone. Dość bladą cerę, ciemno różowe usta, zgrabny mały
nosek, mnóstwo piegów i ciemno zielone oczy, kolorem przypominające
rozległe górskie łąki. Jej wargi lekko drżały, a z oczu
spływały strumienie słonych łez. Po kilku sekundach rozdygotanymi
rękoma starła łzy z twarzy.
- Eee.. tak. Tak, w porządku -
wydukała nieśmiało, odwracając od niego swoje spojrzenie. Amor
dostrzegł jak na jej policzkach malują się spore rumieńce i to
nie spowodowane minusową temperaturą na dworze.
- Te łzy mówią co innego. -
Qupido uniósł dłoń i opuszkami dotkną jej prawego policzka,
ścierając pojedynczą łzę. - Mam ochotę na spacer,
potowarzyszysz mi? - spytał nagle, uśmiechając się serdecznie.
Brunetka zamrugała kilka razy zaskoczona propozycją nieznajomego.
- Ja.. my się nie znamy... - Lekko
się jąkała. Amor wstał i jak na dżentelmena przystało wyciągnął
do dziewczyny pomocną dłoń.
- To się poznajmy - rzucił wesoło
- Jestem Wilhelm Valentine. - Brunetka patrzyła się przez chwilę
na jego wyciągniętą dłoń. Chyba rozważała co powinna zrobić,
co zajęło jej kilka minut. Amor czekał cierpliwie. W końcu
brunetka podała mu swoją rękę.
- Rosie. Rosie Newman. -
Uśmiechnęła się nieśmiało. - Masz ciekawe imię, takie...
staromodne. Och przepraszam! Nie chciałam być niemiła.. - zaczęła
się nerwowo tłumaczyć, widząc zmianę na twarzy Qupido.
- Nie szkodzi, często to słyszę.
Za to Rosie to przepiękne imię. Nabiera jeszcze więcej uroku,
kiedy jego właścicielka jest równie urodziwa co ono. - Na słowa
Amora Rosie zarumieniła się jeszcze bardziej. O tak, strażnik
uwielbiał zawstydzać kobiety. - Powiedz mi, dlaczego płakałaś,
czy ktoś cię zranił?
- Ymm.. bo... - W oczach Rosie
pojawiły się nowe łzy. Chciała mu powiedzieć jaki jest powód
jej płaczu, czuła, że może mu zaufać. - Właśnie przed chwilą
mój chłopak ze mną zerwał.. dla innej. – wyszeptała, ukrywając
twarz w dłoniach. - Ja go tak kochałam a on... takie coś mi
zrobił! Dlaczego?! - Zaszlochała i wtuliła się w Amora, który
otulił ją swoimi ciepłymi ramionami.
- Spokojnie, on nie jest wart
twoich łez - powiedział.
- A-ale...
- Cii.. już dobrze. - Amor wczuł
się w jej emocje, ból. Tak, bardzo cierpiała. Musiała kochać
tego kretyna szczerą miłością, ale jak widać było to nie
odwzajemnione uczucie. Postanowił pomóc Rosie, sprawi, że zapomni
o tym dupku, który zadał jej tyle bólu. Oczyścił jej serce z
negatywnych emocji, przez co Rosie poczuła się o wiele lepiej. - I
jak, lepiej?
- Tak...
- Jeszcze spotkasz swojego księcia
z bajki. Jesteś młoda, masz całe życie przed sobą.
- Tak sądzisz? - spytała z
nadzieją w głosie.
- No pewnie, że tak. Za jakiś
czas wspomnisz moje słowa. - Uśmiechnął się do niej szeroko. -
Wiesz, Rosie, ja już będę leciał. Muszę jeszcze coś załatwić.
- Ooo... - Dziewczyna lekko
posmutniała na jego słowa. - A spotkamy się jeszcze?
- Kto wie? Może... Na mnie czas,
żegnaj piękna damo. - Ucałował jej dłoń i udał się w swoją
stronę, zostawiając rozmarzoną nastolatkę za sobą. Jej emocje
znacznie się ustabilizowały, przez co Amor mógł już ją opuścić.
Czuł się wspaniale ze świadomością, że pomógł kolejnej
nieszczęśliwej osobie. Tak jak kiedyś ktoś pomógł jemu.
- Och, jakież to było
wzruszające. - Rozległ się obcy głos, pod którego wpływem Amor
się zatrzymał. Opuścił głowę w dół, uśmiechając się lekko
pod nosem i mając dłonie schowane w kieszeniach skórzanej kurtki,
odwrócił się powoli w stronę głosu.
- Ależ dziękuję. Miałeś
zaszczyt obserwować i podziwiać samego mistrza w akcji. - Qupido
uniósł dumnie głowę do góry. Jego przystojną twarz przyozdobił
pewny siebie i wredny uśmieszek. - Powinieneś robić notatki,
Frost.
- Nie wierzę, że dziewczyny lecą
na takich frajerów jak ty. - Jack zeskoczył z drzewa, z którego
miał widok na całą okolice i także na to, jak Amor „zajął”
się tamtą nastolatką.
- A co taki smark jak ty może
wiedzieć o kobietach? - Amor nie dał mu się sprowokować ,ale
postanowił stanąć z białowłosym do słownej bitwy. - Ile ty
miałeś lat jak kopnąłeś w kalendarz? Trzynaście, czternaście?
- Uśmiechnął się z drwiną na co Jack zwęził nieco swoje
niebieskie oczy. Z jego twarzy zniknął uśmiech pozostawiając ją
zimną i nie wzruszoną niczym najtwardszy sopel lodu.
- Prawie osiemnaście... dla twojej
wiadomości - syknął przez zaciśnięte mocno zęby.
- Serio?! Nie powiedziałbym. -
Amor kosztem Frosta bawił się doskonale. - Wyglądasz na góra
piętnaście.. Z resztą... - Czarnowłosy podszedł powoli do
chłopaka, a kiedy stanął już naprzeciw niego spojrzał na niego z
góry. - To i tak nie ma znaczenia. Dla mnie jesteś i zawsze
będziesz smarkiem.
- Smarkiem, który chyba ci
ostatnio nieźle dołożył. - Jack nie pozostał mu dłużny. Amor
wybuch głośnym, niekontrolowanym śmiechem, przez co Jack popatrzył
na niego jak na idiotę, za którego go z resztą uważał.
- Młody, młody, młody... -
Strażnik miłości westchnął. - Lubię cię, dlatego dam ci parę
rad. Pierwsza to: nie zadzieraj ze strażnikiem. A już zwłaszcza z
takim, który ma wieki więcej doświadczenia niż ty. -
Powiedziawszy to, położył rękę na ramieniu białowłosego, a ten
szybko ją z siebie strzepnął.
- Nie potrzebuję żadnych rad.
- Oj uwierz, że potrzebujesz.
Zwłaszcza przy pewnej blond ślicznotce. Tak między nami... - Amor
rozejrzał się po okolicy w obawie, że ktoś mógłby ich
podsłuchać. - powiedz, ale tak szczerze, podoba ci się?
- Że niby Zołza?! - Jack aż
odskoczył od Amora, który uśmiechał się dwuznacznie. - No...
ten... - Jack lekko się zaczerwienił. Przed oczami pojawił mu się
obraz, kiedy pierwszy raz zobaczył Mo w Nowym Jorku. Nie można
powiedzieć, robiła wrażenie. Teraz w głowie pokazał mu się
obraz Mo z bliska z bazy Northa. Te jej oczy.., pomyślał
zafascynowany, lecz szybko się opamiętał. - Dziewczyna jak każda
inna... - burknął pod nosem, krzyżując ręce na piersi. Nie
spojrzał na Amora ale ten i tak wiedział już odpowiedź na swoje
pytanie. Nawet nie musiał go zadawać. Świetnie wyczuwał emocje
Frosta, ale zadał je specjalnie, gdyż coś mu się nie zgadzało.
- Powiem ci coś jeszcze. - Nagle
Amor stał się poważny. - Mo nie jest taka jak na pierwszy rzut oka
się wydaje. Sprawia wrażenie zimnej i niedostępnej ale w środku
taka nie jest.
- Sam już nie wiem co o niej mam
myśleć. Jest inna od pozostałych nieśmiertelnych, taka wroga.
- Jeszcze zdążysz się na niej
poznać. - Amor uśmiechnął się nieznacznie. - Mo jest dla mnie
ważna, bardzo ważna niemal jak siostra, dlatego wiem jaka potrafi
być. Stara się być neutralna, przyznam, że czasami potrafi nieźle
dokopać. Ale co się dziwić? To przecież Gwiezdna.
- Wtedy, kiedy Mrok zaatakował
bazę... - Frost nagle coś sobie przypomniał, coś istotnego -
nazwała moje moce „najcenniejszym darem księżyca”, co miała
na myśli?
- Nie mam bladego pojęcia. Musisz
już jej spytać. - Amor wzruszył jedynie ramionami. Jack westchnął
zrezygnowany, miał nadzieję, że Laluś mu pomoże, a tu klapa. -
Jack, ta rozmowa... - starszy z chłopaków potarł sobie skórę na
karku - niech pozostanie między nami, ok?
- Ok, niech będzie. - Jack
uśmiechnął się lekko, na co Amor wyszczerzył się na całego. -
Męska sztama.
- Dokładnie. Ach! Coś czuję... -
Amor ponownie uwiesił się na białowłosym. - że to będzie
początek pięknej przyjaźni. - Spojrzał na chłopaka i potarmosił
mu jego i tak już sterczące białe włosy. Jack wyrwał się z jego
uścisku i zaczął poprawiać fryzurę. - Młody, trzymaj się mnie,
a daleko zajdziesz.
- No nie powiedziałabym...
Tymczasem Mo szukała Amora jak
opętana. W głowie miała już cały plan, a nie mogła nigdzie
dostrzec chłopaka. Minęło kilka minut, już chciała udać się
dalej kiedy ujrzała go w towarzystwie... Frosta! To coś nowego.
Nie tak dawno prawie się pozabijali a teraz plotkują niczym
sąsiadki znad przeciwka., pomyślała rozbawiona. Przyspieszyła
swój lot i po chwili już lądowała na iskrzącym się śniegu
wśród przepięknie ośnieżonych drzew. Oparła się o najbliższy
pień. Chłopcy jeszcze jej nie zauważyli, dlatego mogła ich
poobserwować z ukrycia. Rozejrzała się po parku niedaleko stawu.
To miejsce od razu wydało jej się dziwnie znajome, lecz w pierwszej
chwili nie mogła go z niczym skojarzyć. Mniejsza z tym.,
pomyślała.
- Młody, trzymaj się mnie a
daleko zajdziesz.. - rzekł Amor.
Mo zaśmiała się rozbawiona.
- No, nie powiedziałabym. Raczej
do końca tego parku i z powrotem chociaż..., raczej nie. Jeszcze
krócej. - Uśmiechnęła się zadziornie patrząc na Amora, który
razem z Frostem popatrzyli w jej stronę zaskoczeni.
- A co ty tu robisz? - spytali
niemal jednocześnie tyle, że Amor radośnie, a Jack podejrzliwie.
- Szukam cię po całej kuli
ziemskiej Qupido. Mamy coś.. - Położyła na drugie słowo większy
nacisk - do zrobienia - powiedziała i posłała mu znaczące
spojrzenie. Strażnik miłości od razu zrozumiał, o co może
chodzić Gwiezdnej, dlatego uśmiechnął się do niej pewnie.
- Ach tak. Dobrze, że mi
przypomniałaś. Jack... - Amor spojrzał w kierunku Frosta. -
dokończymy tę rozmowę kiedy indziej.
- Mo, mam pytanie i muszę znać na
nie odpowiedź. - Jack, korzystając z okazji, podszedł do
dziewczyny pewnym krokiem. Musiał się dowiedzieć o co chodzi z tym
„darem”.
Manen popatrzyła na białowłosego
przez chwilę, nie wiedząc o co może mu chodzić. Po minucie
westchnęła i skrzyżowała ramiona na wydekoltowanym biuście.
- No mówże, bo nas tu noc
zastanie.
- Kiedy Mrok zaatakował bazę,
nazwałaś moją moc... - zaczął mówić, ale Mo weszła mu w
słowo.
- ...najcenniejszym darem księżyca
- rzekła cicho, ale wystarczająco, by chłopacy ją usłyszeli.
Opuściła głowę w dół, pozwalając swoim włosom nieco zasłonić
jej twarz. - Bo to prawda.
- Ale co jest prawdą? - Jack
przybliżył się do niej jeszcze bliżej, także teraz dzieliło ich
może z półtora metra.
- Każdemu nieśmiertelnemu, oprócz
życia Księżyc podarował jeszcze specjalny dar, inaczej mówiąc
moc. Zanim stałeś się Jackiem Mrozem tylko Piaskowy Ludek, Naturia
i Amor posiadali moc tworzenia. Ludek ma swój złoty piasek, Naturia
władzę nad całą naturą, a Amor ograniczony wpływ na ogień. Sam
Piasek był najsilniejszym ze strażników marzeń, dopóki nie
pojawiłeś się ty. Teraz oboje jesteście najsilniejsi. Jako
nieliczni jesteście w stanie stworzyć coś z niczego.
- Prawdziwa Moc - odezwał się
Amor. Uniósł swoją prawą pięść do góry, a ta po sekundzie
stanęła w płomieniach.
- Lepiej tu o tym nie rozmawiać.
Nie wiadomo kto może nas podsłuchać. - Mo rozejrzała się czujnie
po okolicy. - Wróg nigdy nie śpi - szepnęła pod nosem, czego Jack
i Amor już nie dosłyszeli. - Na razie tylko tyle mogę powiedzieć.
Poza tym, sam Piasek i Naturia będą wiedzieć więcej..
- Tak tak. - Jack przerwał
wypowiedź Mo. - Ale to ciągle nie tłumaczy, dlaczego to moja moc
jest najcenniejsza. Równie dobrze można tak nazwać moce Piaska.
- Nie, nie można. - Mo odbiła się
od drzewa i spojrzała groźnie na Frosta.
- Dlaczego?
- Bo tak!
- Gadaj ale już!
- Dobra! - Mo puściła swoje ręce
wolno i podeszła do Amora. - Zabierzesz nas do siebie? – spytała,
patrząc znacząco w oczy czarnowłosego.
- I tak miałem już wracać... Ej,
młody! Podejdź no tu. - Qupido zawołał Jacka, który niepewnie
ruszył w jego stronę. Nim białowłosy spostrzegł co się dzieje,
Mo złapała go za kaptur od bluzy. Po chwili chłopak poczuł lekkie
szarpnięcie, a obraz przed jego oczami rozmazał się. Nie minęło
kilka sekund a wszystko ustało, lecz coś nie zgadzało się młodemu
strażnikowi, i to bardzo. Zamiast znajdować się z zasypanym
śniegiem parku, stał na czubku Wierzy Eiffela! Ogłupiały zaczął
się rozglądać we wszystkich kierunkach, przygotowując na
ewentualny atak.
- Spokojnie młody, weź wyluzuj -
odezwał się uśmiechnięty Amor, obok którego stała rozbawiona
reakcją Frosta, Manen. - Przeniosłem nas do mnie.
- Ale jak?
- Teleportacja. Ma się te
zdolności. - Amor uśmiechnął się dumnie i wypiął swoją
imponującą klatę do przodu.
- Doprawdy, twoje rozdęte ego nie
przestaje mnie zadziwiać - mruknęła pod nosem Mo. Oddaliła się
na kilka kroków od swojego przyjaciela. Skierowała się w stronę
barierki, skąd rozpościerał się widok na całe miasto
zakochanych.
- Na pewno masz na myśli moje czy
może raczej swoje? - Amor stanął obok niej, patrząc wyzywająco w
stronę blondynki, która powoli obróciła głowę w jego kierunku.
Ich spojrzenia się spotkały. Wiatr zawiał rozwiewając ich włosy
i szamocąc delikatnie ubraniami.
Amor utonął w blasku jej
przepięknych oczu. Siostra, akurat..., żachnął głosik w
jego głowie. Chłopak po raz kolejny, postanowił go zignorować.
Dobrze wiedział, iż rodzące się uczucie między nimi nie ma prawa
bytu z oczywistych przyczyn. Jakby czytając mu w myślał Mo
westchnęła i pierwsza przerwała przedłużającą się chwilę
milczenia.
- Oczywiście, że twoje. Przecież
ja jestem wzorem cnót. - Skrzyżowanymi ramionami oparła się o
barierkę, pozwalając swoim włosom zasłonić się przed wzrokiem
czarnowłosego strażnika.
- Jak już tu jesteśmy to może w
końcu odpowiesz łaskawie na moje pytanie? - Jack oparł się
plecami o balustradę, spoglądając wyczekująco na Gwiezdną, która
rzuciła w jego kierunku szybkie spojrzenie, po czym ponownie
westchnęła.
- Tak właściwie, to nie wiem za
dużo na ten temat. Wiem tylko tyle, że jak na razie twój dar jest
najsilniejszy. Jesteś jedynym na ziemi, którego zdolności
potrafią, w jakimś stopniu, tworzyć obiekty trwałe i... w pewnym
sensie... żywe. - Mo patrzyła przed siebie. Jej słowa były ciche,
jakby nie kierowała ich do strażnika zabawy tylko szeptała kolejną
tajemnicę wiatrowi.
- Żywe obiekty? - Jack popatrzył
na nią z szeroko otwartymi oczami. - Ale ja przecież tak nie
potrafię! No, raz stworzyłem biegającego królika ze szronu... Ale
raz! I szybko zniknął!
- Twój dar jest wyjątkowy.
Powiedziałam ci już, nie wykorzystujesz nawet połowy swojego
potencjału, Matołku - rzekła, odwracając głowę w stronę
Frosta, który przysłuchiwał się jej wręcz z otwartą buzią.
- Księżyc by mi powiedział...
- Teraz On nie ma już nic do
gadania - ucięła wypowiedź chłopaka. Nie tylko Mim naznaczył
cię mocą, ja przez przypadek też to zrobiłam. Ostatnie słowa
rozległy się już tylko w jej głowie. Nie mogła pozwolić sobie
na to, by Matołek poznał prawdę. Nie chciała tego. - Jeśli
chcesz zapanować nad pełną mocą, musisz zacząć ostro trenować.
- Jako starszy kolega po fachu, z
chęcią ci w tym pomogę. - Amor ścisnął swoją pięść, w
której rozległ się dźwięk strzykających kości.
- A tak właściwie, to skąd ty
tyle o mnie wiesz, co? - Jack zmrużył oczy, obdarzając
podejrzliwym spojrzeniem blondynkę, która spojrzała na niego kątem
oka i uśmiechnęła się cwanie.
- Gwiazdy mi powiedziały. -
Obróciła się w jego stronę. Jack uniósł jedną brew, nie
dowierzając w słowa dziewczyny. - Nie patrz tak, to prawda. W
gwiazdach jest zapisana cała historia wszechświata, także twoja.
Wystarczy, że skupię się na konkretnej osobie i już wiem o niej
dosłownie wszystko.
- To lepsze niż Internet -
skwitował Amor, na co on i Mo parsknęli śmiechem. - Dobra
gwiazdko, pokazuj co masz - rzucił do niej.
- Powiem tylko jedno: to będzie
absolutny hit.
- O czym wy mówicie? - spytał
zaintrygowany białowłosy. Jak zwykle nie nadążał za tą dwójką.
- Lepiej żebyś nie wiedział... -
powiedzieli wspólnie Amor i Mo, wybuchając głośnym śmiechem.
Jack już miał zamiar się odezwać, kiedy Gwiezdna złapała się
za głowę, wydając z siebie niemy krzyk.
- T..to bolii... - Amor chciał jej
jakoś pomóc, wyciągnął rękę w jej stronę, jednak Mo szybko ją
od siebie odepchnęła. - Muszę iść. - Te dwa słowa jedynie padły
z jej ust, nim po dziewczynie nie zostało nawet śladu. Zniknęła w
srebrzystym świetle, zostawiając zdezorientowanych strażników
samym sobie.
Jack już chciał coś powiedzieć,
zapytać, co znowu w nią wstąpiło, ale Amor, jakby czytając mu w
myślach rzekł:
- Cień znowu zaatakował. -
Chłopak popatrzył w zachodzące już słońce nad Paryżem. Uważaj
na siebie, mon cher.., pomyślał. Tylko tyle był w stanie teraz
uczynić. - Nie zna dnia ani godziny. Zawsze musi być gotowa. Nigdy
nie wolno jej zawieść bo inaczej wszyscy przegramy. Zginiemy... -
wyszeptał. Jack usłyszał to i także zapatrzył się nieobecnym
wzrokiem w piękne, czerwone promienie słońca. Zołzo, nie
przegraj.
Czas mijał spokojnie, pozostało
już tylko pięć dni do Gwiazdki a North, cały w skowronkach
przechadzał się po swoim warsztacie i doglądał ostatnich
szczegółów związanych z gwiazdkowymi prezentami. Co jakiś czas
podchodził do niego jakiś yeti z kolejnym dokumentem do podpisania.
North kochał swoją pracę. Dla niego nie była ona obowiązkiem,
lecz hobbym, nagrodą. Radość sprawiało mu samo myślenie, że już
za parę nocy dzieci otrzymają swoje prezenty. Rozpierało go
ogromne szczęście. Ze splecionymi za plecami rękoma kierował się
do głównej Sali, aby sprawdzić jak tam się miewa Sfera Snów.
Odkąd Książę Koszmarów został unieszkodliwiony, przez Mo nic
nie mąciło spokojnego snu dzieci. Mikołaj przystanął na
kamiennej posadzce, zaczął gładzić swoją zadbaną, siwą brodę
i pogrążył się w własnych myślach. A gdyby tak urządzić
wigilię i zaprosić wszystkich..?, zaczął myśleć. Tak, to
wspaniały pomysł! North, ty szczwana bestio.., uśmiechnął
się sam do siebie. On i jego brzuch zawsze myśleli tak samo i teraz
też tak było. Nagle strażnik zachwytu poczuł coś dziwnego w
swoim pokaźnym brzuchu, kiedy kierował się do wyjścia z sali.
Obejrzał się za siebie prowadzony jakimś niezidentyfikowanym
impulsem i jego niebieskim oczom ukazał się sam Pan Księżyc.
- Przyjacielu! Co cię do mnie
sprowadza? - Uradowany podszedł do niego bliżej, rozkładając
szeroko ręce w geście powitania. Księżyc zalśnił mocniej,
oblewając swoim światłem postawnego strażnika. W głowie Northa
rozległ się cichy szept: Powierzam ci mój najcenniejszy skarb.
Zaopiekuj się nim... Moją ukochaną siostrę. Powierzam ci ją...
Mój najcenniejszy skarb... Jego głos zaczął milknąć, zaś
światło zniknęło jak się pojawiło. Dbaj o moją
Stellarum.... nie pozostało nawet echo. North stałwz bezruchu
dobrych kilka minut. Kiedy się wreszcie ocknął, podszedł do
panelu sterującego, pociągnął za odpowiednią wajchę i uruchomił
urządzenie, które stworzyło zorzę polarną, znak dla innych
strażników marzeń, by natychmiast zjawili się w bazie na
biegunie.
Zając właśnie miał zamiar
wskoczyć do swojej dopiero co utworzonej jamy, gdy zauważył na
australijskim niebie zorzę. Ciekawe co tym razem... pomyślał
niezadowolony i nie czekając ani chwili, otworzył sobie nowy tunel,
po czym wskoczył do niego. Na miejscu, gdzie zniknął strażnik
nadziei wyrósł malutki, różowy kwiatuszek, który po kilku
sekundach został stratowany przez bandę nastolatków grających w
rugby.
Zębowa Wróżka miała pełne ręce
roboty. Dzieci nie przestają gubić zębów, przez co jej małe
wróżki uwijały się jak w ukropie, by ogarnąć ten cały zębowy
bałagan. Niczym pszczoły w ulu segregowały zęby, które hałdami
były dostarczane przez inne pomocnice Zębuszki.
- Och, ostrożnie! To jej pierwszy
ząb... Spójrzcie jak dokładnie nitkowała! - Fruwając z jednego
kąta w drugi pokazywała wszystkim wróżkom mały mleczak. Na jej
twarzy malowała się czysta euforia. - A ten?! Chłopak się spisał
na medal! Spójrzcie tylko, jaki czyściutki... - Z zachwytu
strażniczka prawie wleciała w stertę dopiero co posegregowanych
trzonowców. Ząbek dopiero po kilku chwilach spostrzegła na niebie
znak. Zorza mieniła się na tle błękitnego nieba kolorami różu i
zieleni, lecz tylko nieśmiertelni mogli ją dostrzec. Z wrażenia,
aż przystanęła i otworzyła usta. Nie minęła minuta a
kobieta-koliber oprzytomniała.
- Moje drogie, wiecie co to znaczy.
Ruszamy na biegun - zakomenderowała i niczym z procy wystrzeliła
przed siebie, a za nią podążyła jej wierna Mleczuszka.
Boże, jaki on był zmęczony! Całą
ostatnią noc spędził nad Nową Zelandią, usypiając dzieci, które
nawiasem mówiąc, wcale nie chciały iść spać. No ale cóż, w
końcu kiedyś musiały się zmęczyć. Piasek nie miał im tego za
złe. Uwielbiał dzieci i uwielbiał dawać im spokojne, pełne
radości i zabawy sny. Po to właśnie istniał. Jest strażnikiem
snów, strażnikiem marzeń, dba o to, by dzieci nie były dręczone
przez koszmary i strach. By pełne nadziei wkraczały w dorosłe
życie. Piasek właśnie miał zamiar położyć się w swoim
piaskowym łóżku, gdy przez okno ujrzał zorze polarną.
Zrezygnował z popołudniowej drzemki, wyczarował sobie z piasku
samolot i po minucie już mknął w stronę bieguna. Zastanawiał
się, co takiego mogło się stać.
Gdzieś w Ameryce Północnej,
dokładnie w Burgess, trwała właśnie zacięta bitwa na śmierć i
życie. Wszędzie, we wszystkich kierunkach latały pociski ulepione
ze świeżego śniegu, który nieustannie spadał z nieba,
dostarczając bawiącym się dzieciom amunicję. Jack, bawiący się
razem z roześmianymi dzieciakami, rzucał śnieżkami w każdego
krzycząc co chwilę „każdy na każdego”. Jako mistrz w tej
zabawie unikał wszystkich lecących w jego kierunku śnieżek, a sam
za każdym razem trafiał w cel. W pewnym momencie się zagapił,
gdyż na niebie pojawiła się zorza i w tej samej chwili oberwał
śnieżką prosto w twarz.
- Tak! Trafiłam go! - wykrzyknęła
pewna brązowowłosa trzynastolatka.
- No gratuluję, Kapucha. Jeszcze
żadnemu z nas się to nie udało... - Do dziewczyny podszedł Jammie
i poklepał ją po ramieniu.
- Jammie, ile razy mam ci mówić,
żebyś już tak do mnie nie mówił! - obruszyła się i rzuciła w
chłopaka śnieżką. Tymczasem Jack otrzepał się ze śniegu i
spoważniał, co nie uszło uwadze Bennetta.
- Co się stało, Jack?
- Muszę już lecieć. North wzywa
wszystkich na biegun. Hej wietrze! - zawołał w przestrzeń i jak na
rozkaz silne podmuchy wiatru porwały białowłosego w górę. - Za
niedługo znowu was odwiedzę! - krzyknął i pomknął wysoko w
górę. Do jego uszu dotarły wesołe pożegnania z dołu, przez co
na jego twarzy rozkwitł promienny uśmiech. - Dalej wietrze, zanieś
nas na biegun!
W bazie ponownie rozległ się
gwar. Jako pierwszy pojawił się Piasek, który mimo że nie wydaje
żadnego dźwięku, to skrzaty wyręczyły go w tym aż za dobrze.
Bazą wstrząsnął mały wybuch, kiedy te mikroskopijne urwisy
dorwały się do instalacji elektrycznej w warsztacie. Do pracowni
wparował spanikowany North. Kiedy tylko otworzył drzwi w jego twarz
buchnęła gęsta chmura siwego dumy, a do nozdrzy dotarł zapach
spalenizny.
C.D.N.
Zbetowała, Sovbedlly.
Nawet nie wiesz jak długo czekałam na ten rozdział. Boski jest, uwielbiam Jacka i Mo i widziałabym ich razem a Amor? Znajdź mu kogoś. Pozdrawiam i weny życzę.
OdpowiedzUsuńKochana, Twój komentarz jest setnym na tym blogu!!!
UsuńDziękuję za tak miłe słowa. Wiem, długo to wszystko trwało a i spokojna głowa. Jeszcze się zdziwisz jeśli chodzi o sprawy sercowe Amora...
Hej!
OdpowiedzUsuńDzięki za powiadomienie :)
Rozdział jak zawsze świetny i przerwany w najbardziej emocjonującym momencie :)
Widzę, że impreza się udała. Wyobrażam sobie jak musiała wyglądać baza po takiej balandze xD
Chciałam zwrócić uwagę na muzykę. Bardzo przyjemnie się czyta do twojej playlisty. Szczególnie spodobała mi się piosenka Mandy Moore "Only Hope".
Pozdrawiam
Meryem
Witaj Kochana!
UsuńOj tak, impreza to żywioł Mo i Amora, jeszcze się przekonacie... Ogólnie bardzo się bałam o ten rozdział. Miałam co do niego sporo wątpliwości, ponieważ jego pierwotna wersja była inna. Zmieniłam ją w ostatniej chwili dlatego miała stresa publikując go :)
Playlista.. Jeśli chodzi o nią to bardzo dziękuję. Staram się dobierać piosenki tak aby pasowały do mojej opowieści. Jest tam kilka moich ulubionych. Jak pewnie zauważyłaś gustuję w różnej muzyce ale nigdy, przenigdy nie przestawię się na disco polo. Za chiny ludowe tego nie zrobię.
Mandy Moore ma przepiękny głos. Piosenka też piękna a film skąd ona pochodzi również przepiękny. Polecam. Za jakiś czas playlista się powiększy. Lubię ją modyfikować co jakiś czas :)
Jeszcze raz dziękuję za miłe słowa, serio. Aż serce mi rośnie kiedy czytam takie pochlebne komentarze. Jak wszystko dobrze pójdzie to kolejny rozdział ukaże się za dwa tygodnie :)
No ok, rozpisałam się nieco, hahahaha.. Mam nadzieję, że jeszcze mnie kiedyś odwiedzisz :*
Życzę najlepszego,
Twoja Moonlight :*
Droga Moonlight,
OdpowiedzUsuńTrochę późno, ale jestem!
Powtórzę słowa Meryem, jak mogłaś przerwać w takim momencie? Coraz bardziej wciąga mnie ta historia. Poza tym, uwielbiam Amora :)
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. Potrzebuję większej dawki Jacka i Mo.
Życzę weny,
Lusmyth.
Kochana..!
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że Amor to jedna z moich ulubionych postaci a relacja Jack-Mo z pewnością się rozwinie :)
Jestem prze szczęśliwa, że tak Wam spodobała się moja historia, serio. Mam nadzieję, zet zostaniesz ze mną i z Mo aż do końca, a wiele się wydarzy. Bardzo wiele...
Taki miałam właśnie plan aby zakończyć ten rozdziały taką "małą" zagadką. Jestem niedobra, buhahaha..!
Do następnego, słońce.
Zawsze obecna Moonlight. :*
Witaj Moonlight!
OdpowiedzUsuńW końcu doczekałam się kolejnego rozdziału, jestem taka szczęśliwa <3. Przeczytałam go ze dwa razy i na pewno przeczytam raz jeszcze.
Cieszy mnie, że relacja Jacka i Mo się rozwija :).
Przy okazji informuję, że na moim blogu pojawiły się ( w końcu xD) odpowiedzi na twoją nominację :)
Aoi hime, Słońce!
UsuńNareszcie dałaś znak życia a już myślałam, że zniknęłaś... Na całe szczęście jesteś i chwała Ci za to :) Cieszę się, że odpowiedziałaś na nominację, z chęcią poczytam co tam napisałaś :)
Ach, wszyscy się zachwycają parą Mo-Jack. Ale się zdziwicie... Oj bardzo się zdziwicie moimi rewelacjami :P
No nic, dziękuję za ten miły komentarz, kochana. Czekam na next u Ciebie i u Twojej kumpeli Asiri.
Do usłyszenia i jeszcze raz dziękuję :*
Witaj Moonlight !
OdpowiedzUsuńBardzo bardzo spodobał mi się twój blog, jestem na max'a wkręcona ,już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału !!
Świetnie piszesz i masz do tego rękę i wspaniałą wyobraźnię ,mam nadzieję ,że i mi tak dobrze pójdzie ,ponieważ zainspirowałaś mnie do tworzenia tego typu bloga za co Ci dziękuję <3
Pozdrawiam Natalia ;)
Och, witaj moja droga w jakże mych skromnych progach!
OdpowiedzUsuńSerio Cię zainspirowałam? Nawet nie masz pojęcia jak się cieszę z tego powodu. Rozpiera mnie dumna, iż mogłam się do tego przyczynić. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko życzyć Ci powodzenia. Uważam, że tak zdolna osoba jak Ty z pewnością osiągnie sukces. Życzę Ci tego z całego serducha :*
Odwiedziłam ostatnio kilka razy Watahę Białej Perły ale nie pozostawiłam żadnego komentarza. Postaram się to jak najszybciej zmienić, obiecuję (Moonlight nie rzuca słów na wiatr..).
Dziękuję za tak miłe słowa. Jesteś kochana. Staram się dawać z siebie wszystko i chcę by moi czytelnicy czuli to co ja czuje kiedy tworzę nowy rozdział. Dla mnie pisanie to coś więcej niż skrobanie kilku słów na krzyż. To przygoda, którą warto przeżyć :)
Jeszcze raz dzięki, że poświęciłaś swój czas i zajrzałaś do mnie. Mam nadzieję, że będziemy się tu na blogu częściej widywać :*
Buziaki dla Ciebie...
Twoja Moonlight ^^