4/05/2016

Rozdział 1 - Nieznajoma ( wersja poprawiona )



             Czyste, nocne niebo usiane milionami wesoło migoczących gwiazd. Niejedno spojrzenie zostaje przyciągnięte przez tak przepiękny i urzekający widok, który właśnie pogrążył planetę w ramionach rozgwieżdżonej ciemności. Gwiazdy w towarzystwie srebrnego księżyca czuwały nad spokojnie śpiącymi i niczego nieświadomymi ludźmi, śniącymi o swoich najskrytszych marzeniach i pragnieniach. Nie tylko oni byli bacznie obserwowani przez świetliste ciała kosmiczne. Nad miastem Nowy Jork unosił się delikatnie połyskujący złoty piasek, dający wszystkim dzieciom zamieszkującym owe miasto wspaniałe, kolorowe i pełne radości sny. Wysoko w górze nad budynkami, na złotej chmurze niczym dyrygent kierujący orkiestrą stał Piaskowy Ludek – strażnik snów. Piasek spojrzał na tarczę księżyca nad sobą, który dzisiejszej nocy ukazał się mieszkańcom w swojej pełnej krasie. Strażnik zasalutował w stronę swojego stworzyciela i powrócił do przerwanej pracy. Jako najstarszy ze strażników pamiętał, jak kiedyś wyglądał Pan Księżyc. Nagle w jego głowie ukazały się prawie zapomniane już wspomnienia z czasów, kiedy dopiero co został wybrany. Było to tak dawno temu, że aż sam nie dowierzał, iż tyle czasu minęło od tego dnia... i Tego wydarzenia. Na samo wspomnienie na twarzy sennego ludka zagościł wielki smutek. To już prawie tysiąc pięćset lat... Jak ten czas leci. Piasek potrząsnął głową, jakby chciał wyrzucić z niej stare, smutne wspomnienia sprzed wieków. Strażnik na powrót się rozpogodził, postanowił nie wracać już do bolesnej przeszłości. Machnął w powietrzu swoimi drobnymi dłońmi, a w górę wzbiło się jeszcze więcej błyszczących, złotych, piaskowych nici. Niespodziewanie tuż przy jego uchu, niczym strzała, przemknęła mała mleczuszka, pomocnica Zębowej Wróżki, niosąca mały ząbek. Piasek pomachał do malutkiej wróżki, która odmachała mu pospiesznie i zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Jak widać, strażnicy mieli pełne ręce roboty. Czy aby na pewno wszyscy?
             Wiatr we włosach, zero zasad i pełna swoboda - to właśnie liczyło się dla niego najbardziej. No i jeszcze dawanie dzieciakom radości z zabawy, oczywiście. Chociaż w pewnym sensie to jego praca, nic nie stało na przeszkodzie, by traktować swoje „obowiązki” jako rodzaj zabawy. Bo w końcu kto może poszczycić się tym, iż ma najfajniejszą robotę, jaką tylko można sobie wyobrazić? I jeszcze możliwość robienia sobie żartów z tego „kangura” i to bez żadnych konsekwencji, a przynajmniej tak sobie myślał. Po prostu bajka. Pewnie, zdarzały się momenty, gdzie trzeba było wziąć się do kupy i stłuc parę Koszmarów, ale od kiedy Czarny Pan stracił swoją moc, wszystko wróciło do idealnego porządku. Wiara dzieci była silniejsza niż kiedykolwiek, co doskonale odzwierciedlała Sfera Snów na biegunie. Mogłoby się wydawać, że nic i nikt nie będzie w stanie już zagrozić dzieciom i ich snom. A nawet jeśli, to strażnicy, to znaczy North, Piasek, Ząbek, Zając Wielkanocny i oczywiście on, Jack Mróz, pospieszą z pomocą i zrobią wszystko, by ochronić świat i ich małych mieszkańców. Jack właśnie wylądował na jednym ze słupów elektrycznych na obrzeżach miasta w jednej z dzielnic Nowego Jorku. Chociaż był środek nocy, to miasto nigdy nie zapadało w sen. W oddali chłopak obserwował żarzące się banery reklamowe, migające i gasnące światła wieżowców, reflektory mijających się nieustannie samochodów... I ludzi nieustannie gdzieś się spieszących, nawet w nocy. Białowłosy spojrzał w górę, na nocne niebo usiane miliardami gwiazd. Przypatrując się tak temu niesamowitemu widokowi, wydawało mu się, iż te małe punkciki na niebie się do niego uśmiechają. Niespodziewanie Jack zaśmiał się pod nosem i, pokręciwszy głową, wzniósł się w powietrze, przywołując do siebie swojego odwiecznego kompana, wiatr. Śmiejąc się na całe gardło, pognał w kierunku Central Parku, mijając po drodze kolejne złote nici piasku strażnika snów. Jack wyciągnął bladą dłoń i dotknął jednej z sennych nici, a z niej, stworzone z czarodziejskiego proszku Piaska, wystrzeliły w górę trzy złote delfiny. Okrążyły strażnika zabawy kilka razy, po czym pognały w tylko sobie znanym kierunku. Jack zaśmiał się jeszcze jeden raz, machając do tworów sennych na pożegnanie. Zawsze lubił to robić. To była jedna z jego nielicznych rozrywek, zanim dołączył do strażników, a od tego wydarzenia minęło już pięć lat. To było dobre pięć lat. Jack odnalazł swoje powołanie, nastał kres jego samotności. Zdobył prawdziwych przyjaciół i czuł, że jest komuś potrzeby i że on sam ma na kogo liczyć. To było wspaniałe uczucie - wiedzieć, że ma się bliskie osoby, rodzinę... Ale, jak to bywa w każdej wesołej rodzinie, zawsze musiała się znaleźć tak zwana czarna owca. O to miano podświadomie walczyli Zając, zwany przez Jacka kangurem i on sam. Prawie każda ich rozmowa kończyła się kłótnią, gdzie za każdym razem North próbował ich razem jakoś pogodzić, lecz daremne były jego starania, gdyż i jeden, i drugi byli w gorącej wodzie kąpani, a co za tym idzie, żaden nie chciał odpuścić drugiemu, a tym bardziej przeprosić. Gdy Jack wspominał miny tego hopsającego kangura, bo tak go właśnie nazywał, rozpierała go kolejna dawka zdrowego śmiechu. Wkurzanie Zająca Wielkanocnego było już jego hobby. W oddali chłopak dostrzegł już pierwsze drzewa, więc zwolnił nieco swój lot, aby móc się zatrzymać się na jednym z wystających konarów wielkiego klonu, wzniesionego nieopodal betonowego mostu nad niedużą rzeką. W tej części parku drzewa nie rosły zbyt gęsto, co pozwoliło Jackowi obserwować w oddali „późnych” spacerowiczów czy imprezowiczów. Jednak dzisiaj w parku nie było nikogo, ani jednej żywej duszy. Mróz, ułożywszy się wygodnie na jednym z najwyższych konarów i pokrywszy go po części iskrzącym się, białym szronem, rozejrzał się dookoła. Faktycznie, dzisiejsza noc była nad wyraz spokojna, a jak na jego gust - zbyt spokojna. Chłopak westchnął, założył ręce za głowę i skierował swój wzrok w górę na księżyc. Dzisiejszej nocy była pełnia ukazująca Pana Księżyca w pełnej okazałości. Cóż to był za piękny widok. Strażnik uśmiechnął się do swojego srebrzystego przyjaciela. Już miał coś powiedzieć, kiedy jego uwagę przykuła pewna tajemnicza, zakapturzona, rozświetlona postać.

             Na świętą gwiazdę Artemisy! Że też akurat dzisiaj musiało mu się to przypomnieć..?! Stary pryk jeden, nooo..!!!, pomyślała rozzłoszczona, kiedy jej bose stopy przy lądowaniu dotknęły zielonej trawy w Central Parku na Ziemi. Mocno zaciskając pięści, podążyła w kierunku, gdzie wyczuła znajomą aurę jej dawnego przyjaciela, opiekuna i wujka. Panowała noc, żadna lampa nie oświetlała miejsca, w jakim się znajdowała, a mimo to na jej nosie spoczywały czarne okulary przeciwsłoneczne, w całości zasłaniając jej oczy. Na głowie miała czarny, skórzany kaptur, który tworzył całość z jej kurtką z tego samego materiału. Pod kapturem skrywały się ciemnozłote pukle włosów, które na Ziemi o tej porze wzbudzałyby niemałe zainteresowanie, przyciągając swoim gwiezdnym blaskiem ludzkie spojrzenia. Nawet ktoś taki jak ona, wieczna buntowniczka i przeciwniczka wszelkich zasad, dbała o to, by nie zwracać uwagi ludzi. A dlaczego? Ponieważ ona sama nie należała do kategorii określonej jako rodzaj ludzki. Była kimś więcej niż tylko żyjącym organizmem, a dowodem tego był na przykład jej wygląd. Nagle przystanęła gwałtownie, zatrzymując się na środku jakiejś małej polanki. Rozejrzała się wokół, dokładnie wyczuwając to, czego szukała. Spojrzała w górę i jej oczom ukazał się widok nie z tego świata. Pomimo złości, jaką właśnie czuła, jej serce nie pozostało obojętne na taki zwalający z nóg widok. Oj tak, bardzo podobało jej się JEJ własne dzieło, a z Ziemi wyglądało ono jeszcze bardziej zjawiskowo. Zachwycona swoją pracą, zdjęła okulary i z lekkim uśmiechem ogarnęła spojrzeniem całe niebo nad sobą, obracając się wokół własnej osi. Kaptur zjechał z jej głowy, ukazując piękne włosy dziewczyny, które zalśniły w świetle księżyca, mieniąc się jak gwiazdy na niebie. Młoda dziewczyna oglądała nocny nieboskłon i konstelacje gwiazd, które sama stworzyła. Jej oczy powędrowały do księżyca i momentalnie posmutniały. Z jej ust wydobyło się ciche westchnienie, lecz po kilku sekundach dziewczyna opanowała się, założyła okulary z powrotem i powróciła do poszukiwań. Dosłownie po kilku sekundach jej oczy napotkały na jedną ze złotych nici, co bardzo ją uradowało, powodując uśmiech na jej bladej twarzyczce. W jej głowie zrodził się kolejny misterny plan dotyczący tego, jak by tu dokuczyć temu przestarzałemu prykowi-dziadziusiowi. Na jej ładnej twarzy zagościł diaboliczny uśmiech. O tak, zobaczysz, jak głęboko gdzieś mam te twoje zakazy...!, pomyślała i aż zatarła ręce z podekscytowania. Nikt nie będzie jej rozkazywał, to ona jest królową wśród całego gwiazdozbioru, a ten starzec niech się schowa. Nie dość, że dzisiaj miałam wyjątkowo dużo roboty z Tarczą, to jeszcze jakiś idiota próbował przebić się z Ziemi przez warstwę obronną ze srebrnego pyłu! Blondynka była mocno rozjuszona, przebywając jeszcze na orbicie, a wycieczka na planetę i to w dodatku na kilkadziesiąt minut przed świtem wcale, ale to wcale jej się nie uśmiechała. Niech ja go tylko znajdę... to nogi mu na pewno powyrywam! Dziewczyna już obmyśliła doskonały w każdym calu plan rozprawienia się z delikwentem, który musiał być prawdziwym idiotą, bo inaczej takiego kogoś nie umiała nazwać; delikwentem, który zaatakował obronny mur stworzony przez nią samą. Dziewczyna uniosła rękę przed siebie, na której pojawiła się mała gwiazda stworzona z gwiezdnego pyłu i która oświetliła swym niezwykle silnym światłem całą najbliższą okolicę. Tajemnicza przybyszka wyrzuciła gwiazdkę w górę i, machnąwszy ręką, przywołała do siebie jedną ze złotych nici, a następnie rozwiała ją prawą dłonią, rozmazując naokoło siebie. Skupiła się na moment, by móc użyć swojej gwiezdnej mocy i złoty proszek wokół niej rozbłysnął srebrnym światłem, przemieniając się w gwiezdny pył. Stojąc w rozkroku, już przygotowana do kolejnego ruchu, aby rozesłać po całym mieście swój nowy twór, niespodziewanie usłyszała jakiś nieznany jej męski i zarazem ostry głos. Nie dekoncentrując się, odwróciła się pospiesznie - rozgniewana, iż ktoś śmie jej przerywać - w kierunku, skąd dobiegł do jej uszu ów niepożądany dźwięk.

             Jack zeskoczył ze swojej przytulnej gałęzi i niczym wicher pognał w kierunku nieznajomej postaci majstrującej coś przy sennych niciach strażnika snów. Zaalarmowany od razu chwycił swoją laskę i, gotowy do ewentualnego ataku, zaczął szybko iść ku potencjalnemu wrogowi.
             - Hej...! - krzyknął, trzymając w pogotowiu swój kij. Rozejrzał się ostrożnie dookoła po oświetlonym przez nieznany mu obiekt. Na środku niezadrzewionej przestrzeni stała chyba jakaś dziewczyna, której włosy dziwnie emanowały jakimś blaskiem; miała wysoko uniesioną prawą dłoń. Jack dostrzegł, jak tajemnicza dziewczyna zerka w jego stronę, w ogóle nie przejmując się jego pojawieniem się, a co najbardziej zdziwiło strażnika zabawy, miała na nosie przeciwsłoneczne okulary. W środku nocy! A ta z jakiej choinki się urwała...?, pomyślał rozbawiony, lecz kiedy ta absolutnie go zignorowała, powróciwszy do przerwanej przez nią czynności, zbulwersował się. Zacisnął usta w wąską linię i przyspieszył kroku, lecz kiedy był już kilka metrów od dziewczyny, lewitujący wokół niej srebrny pył rozbłysnął potężnym światłem, odrzucając i oślepiając Jacka, co jeszcze bardziej go wkurzyło. Wylądowawszy na plecach kilka metrów dalej, podniósł się szybko i niczym błyskawica zaatakował dziewczynę, posyłając w jej kierunku lodowe zaklęcie. Jack był pewien, że dziewczyna nie zdąży się obronić przed jego atakiem, lecz ta tylko wyciągnęła ponownie prawą rękę szeroko na bok, a krążący wokół niej pył utworzył coś w rodzaju muru, odbijając zaklęcie Mroza. Odbite zaklęcie poleciało w kierunku zaskoczonego strażnika zabawy, który ledwo zdążył umknąć przed własnym atakiem. Zaklęcie trafiło w dość spore drzewo, pokrywając je prawie w całości lodem. Jack pozbierał się szybko i, nie dając za wygraną, wzbił się w górę, lecąc z dużą szybkością ku dziewczynie, która, obejrzawszy się szybko w jego kierunku, zarzuciła z powrotem kaptur na głowę i biegiem ruszyła ku mostowi.

             Gdyby sprawdziła teren dokładniej, wiedziałaby, że nie była tu sama. A teraz gonił ją jakiś chłopak z laską i przy okazji atakował. Przecież nic mu nie zrobiła, a przynajmniej jeszcze nic. Nie pozostało jej nic innego jak tylko najszybciej jak to było możliwe ulotnić się stąd. Skryła włosy pod kapturem i pędem popędziła w kierunku mostu, gdzie zaczynały gęściej rosnąć drzewa. Miała nadzieję, że tam go zgubi, lecz przeliczyła się. Wybiegła z parku, dobiegła już do pierwszego skrzyżowania, a ten cały czas deptał jej po piętach. Gdyby tylko mogła teraz użyć swoich mocy… ale przecież nie mogła, a wszystko dzięki Staremu Prykowi, który, rzuciwszy na nią urok, sprawił, iż na Ziemi nie mogła używać większości swoich zdolności, w tym latania, co teraz bardzo ułatwiłoby jej sprawę. Przeklinając w myślach Dziadziusia, pognała przez skrzyżowanie, nawet nie zwracając uwagi na jadące samochody. Kiedy ostatni z nich znalazł się niebezpiecznie blisko, ta wskoczyła na maskę pędzącej prosto na nią taksówki i, odbijając się od niej jedną ręką, zrobiła zgrabny przewrót w powietrzu, wylądowała z gracją na chodniku i pognała dalej przed siebie w opustoszałe uliczki między budynkami. Kierowca pojazdu zahamował gwałtownie, nie wiedząc, co się dzieje. W pierwszej chwili pomyślał, iż jakieś zbłąkane, nieszczęsne zwierzę wpadło mu pod koła. Spanikowany wyskoczył z samochodu, a kiedy nie znalazł ciała zwierzaka, tylko delikatne wgniecenie na masce, rozejrzał się zdezorientowany, podrapał się po łysiejącej głowie, po czym wrócił za kierownicę i odjechał w sobie znanym kierunku. Ona gnała naprzód, co chwilę oglądając się za siebie i sprawdzając, czy nadal jest goniona przez białowłosego chłopaka.

             Strażnik zabawy myślał, że już po niej, kiedy ta wbiegła na jezdnię, lecz nawet on musiał przyznać, że było coś niesamowitego w tym, w jakim stylu ta zakapturzona dziewczyna pokonała „przeszkodę”. Zamiast skończyć pod kołami taksówki jako naleśnik, ta z gracją baletnicy przeskoczyła nad jadącym autem, wylądowała na betonie i niczym wicher pobiegła ku opustoszałej, ciemnej uliczce. Aby nie zgubić jej, Jack poleciał w tym samym kierunku, co ona. Z góry miał lepszy widok na jej trasę i z wyprzedzeniem ujrzał jej koniec w postaci wysokiego muru. Z uśmiechem triumfu przyspieszył swój lot, aby jak najszybciej zapędzić uciekinierkę w kozi róg.
Gnała, nie zważała na przeszkody w postaci rozwieszonego prania, ohydnych i cuchnących kontenerów czy jakichś pustych, pozostawionych kartonów. Pokonywała każdą przeszkodę bez najmniejszego problemu, lecz kiedy wybiegła zza zakrętu, jakby znikąd wyrósł przed nią wysoki mur z czerwonej cegły, zagradzając jej jedyną drogę ucieczki. Zatrzymała się tuż przy murze, przykładając do niego dłonie. Gniewnie uderzyła pięściami o cegły, lecz jej uderzenie nic nie zdziałało. Nie miała tyle siły w sobie, by rozwalić ten cholerny mur. Znalazła się w sytuacji bez wyjścia, to znaczy w jakimś zaułku oświetlonym przez jedyną lampę w rogu na wysokim budynku. Stała w jego świetle, gorączkowo się rozglądając, kiedy z ciemności wyłonił się ścigający ją białowłosy chłopak.

             Jack wylądował zgrabnie na zimnym asfalcie, dotykając go swoimi bosymi stopami. Zaczął iść w kierunku dziewczyny, która pięściami gniewnie biła w mur stojący jej na drodze. Założył ręce z laską za głowę. Szedł powoli, uśmiechając się zwycięsko. Miał ją w garści, więc nie spieszył się zbytnio. Teraz, kiedy już ją dopadł, postanowił wyciągnąć od niej, chociażby siłą, wieści na temat tego, co ona robiła w parku, a jeśli to by nie dało efektu, zabrałby ją na biegun do siedziby strażników. Tam wyśpiewałaby mu wszystko. Kiedy był już na tyle blisko, by móc usłyszeć, jak tajemnicza uciekinierka zgrzyta zębami, przystanął i oparł się o swoją laskę.
             - I po co było uciekać? - rzekł do niej. Dziewczyna stała do niego tyłem, odchyliła głowę do góry, powodując, iż kaptur zsunął się jej z głowy, ukazując jej piękne blond włosy. Jack obserwował ją dokładnie. Coś mu podpowiadało, że powinien zachować ostrożność. Tajemnicza nieznajoma podniosła rękę w górę i opuściła ją wściekle, trzymając w dłoni okulary. Powoli odwróciła się przodem do strażnika zabawy, pokazując mu swoją twarz i spojrzenie ciskające piorunami.

             Westchnęła zrezygnowana. Nie chciała, aby doszło do tego. Miała nadzieję, iż jakoś uda jej się uciec bez wszczynania bójki, jednak się nie udało. Ściągnęła z nosa swoje okulary i powoli odwróciła się w stronę białowłosego, pokazując mu się w pełnej krasie, a było na co popatrzeć. Stanęła w lekkim rozkroku, podpierając się lewą ręką, właściwie kładąc ją na biodrze. Dumnie wypięła biust do przodu, eksponując swoje kształtne piersi i ze złością spojrzała na stojącego przed nią delikwenta. Miała na sobie czarne, skórzane spodnie biodrówki, top z dużym dekoltem odsłaniający znaczną część jej kobiecych walorów i skórzaną, rozpiętą kurtkę. Wiatr rozwiał jej blond włosy, a bijąca od nich magiczna łuna zatańczyła na murze.

             Jacka aż zatkało na jej widok. Zamrugał parę razy, przejechał spojrzeniem po pięknej dziewczynie wzrokiem od góry do dołu i od razu rzuciło mu się w oczy, iż tak, jak on nie miała na sobie butów. Ale nie to przykuło najbardziej jego uwagę. Ona miała w sobie coś... nieludzkiego, a najlepiej było to widoczne w jej oczach. Miała takie spojrzenie, że aż prawie zwaliło Mroza z nóg. Takie przenikliwe, hipnotyzujące, o niespotykanej przez niego jeszcze barwie źrenic. Dwoje niebieskozielonych oczu patrzyło na niego tak, jakby chciało go zabić. Biła od niej, dosłownie, nieziemska aura każąca każdemu, kto na nią spojrzy, trzymać się na baczności. To tylko utwierdziło Jacka w przekonaniu, że owa panna stojąca przed nim nie jest zwyczajną dziewczyną.
             - Kim jesteś? - spytał bez ogródek. Zmarszczył oczy, obserwując każdy najdrobniejszy jej ruch. - Pracujesz dla Mroka? - zadał kolejne pytanie, pewniej chwytając swoją laskę. Na to drugie pytanie tajemnicza nieznajoma zaśmiała się pod nosem, spuszczając głowę w dół.
             - Nie pracuję dla nikogo, chłopczyku. Jestem panią dla siebie samej - odpowiedziała mu tonem pełnym wyższości. - Radziłabym ci odłożyć tę zabawkę i nie zmuszać mnie do użycia siły. - Pogroziła mu palcem jak małemu dziecku, co tylko rozzłościło białowłosego. - Bo to się może skończyć bardzo źle... dla ciebie. - Wskazała na niego palcem.
             - Takaś mądra? - odrzekł jej gniewnie Jack, przyjmując pozę do ataku. - Zaraz zobaczymy, dla kogo źle się to skończy! - krzyknął i zaatakował dziewczynę lodowym zaklęciem, które pognało z prędkością błyskawicy. Lecz ta tylko wyciągnęła rękę, tak samo jak w parku, tworząc w niej małą kulę srebrnego pyłu i rzucając nią w zaklęcie chłopaka, tym samym powodując jego odbicie. Ponownie podparła się ręką i ze znudzeniem ziewnęła, drażniąc Mroza jeszcze bardziej.
             - Tylko na tyle cię stać, chłop-czy-ku? - przesylabizowała ostatnie słowo, doprowadzając tym samym strażnika do białej gorączki. Widząc jego rozzłoszczoną minę, zaśmiała się głośno, zresztą cała ta sytuacja zaczęła ją już nawet szczerze bawić. Natomiast Jackowi w ogóle nie było do śmiechu. Był taki wściekły, że nagle znikąd, pod wpływem emocji, wywołał delikatny śnieg.
Dziewczyna o blond włosach zamrugała kilka razy, lekko zdezorientowana. Wyciągnęła jedną dłoń przed siebie, a na jej wnętrze opadła pojedyncza śnieżynka, która, dotknąwszy skóry blondynki od razu się roztopiła. Zafascynowana tym zjawiskiem uniosła głowę w górę. Na niebie nie było ani jednej chmury, a mimo to wokół prószył delikatny, śnieżny puch. Oczarowana rozejrzała się, a jej twarz rozjaśnił piękny uśmiech, przeznaczony tylko dla nielicznych. Jej gwałtowna zmiana nastroju nie uszła uwadze Jackowi, który bezwzględnie to wykorzystał. Kiedy tylko blond dziewczyna straciła na chwilę koncentrację, białowłosy zaatakował ją kolejnym lodowym zaklęciem, lecz tym razem 
znacznie silniejszym.

             Zdążyła zobaczyć tylko blask i niemiły chłód. Jej ciało, wprawione w ciągnące się od stuleci walki, samo zareagowało. Rozłożyła przed siebie ręce, a przed nią stanął na wpół przezroczysty mur z gwiezdnego pyłu. Atak chłopaka był na tyle potężny, że cofnęła się kilka kroków, wpadając na ceglastą przeszkodę i obijając sobie nieprzyjemnie plecy. Musiała przyznać, że chłopaczyna był nawet silny, lecz nie z takimi już dawała sobie radę. W końcu była gwiezdnym obrońcą. Spojrzała na swojego przeciwnika uważnie, jej oczy przeskanowały chłopaka wzdłuż i wszerz. Nagle przypomniało jej się coś bardzo istotnego. Ona znała tego chłopaka i to w obu jego wcieleniach, ale najbardziej zainteresowała się jego zdolnościami. Moc tworzenia, pomyślała. Gdy jej osłona opadła, nie pozostawiając po sobie ani jednego śladu, zaczęła powoli przybliżać się do białowłosego.
             - Masz niezwykle rzadki dar. Potężny dar… Jacku Overlandzie Froście, a raczej Jacku Mrozie. - Uśmiechnęła się delikatnie, przenikając go swoim spojrzeniem. Jack zmarszczył brwi, opuścił nieco laskę w dół, lekko zaskoczony tym, że ta blondynka znała jego imię. Robiąc krok do tyłu, nie spuszczał wzroku z dziewczyny, która schowała obie ręce za plecami.
             - Skąd... skąd znasz moje imię? - zapytał podejrzliwie, ściskając mocniej swoją broń. Blondynka spuściła na moment głowę, śmiejąc się cicho pod nosem. Kiedy ponownie spojrzała na Jacka, jej uśmiech dosłownie rozświetlił jej twarz.
             - Znam je od zawsze, matołku. A teraz, jeśli pozwolisz, na mnie już czas. Muszę wrócić na górę. A, i jeszcze jedno! - Mijając zdębiałego Mroza, odwróciła się do niego, ostatni raz unosząc w górę palec wskazujący i wskazując prosto na niego. - Popracuj nad swoją mocą, przyda ci się to, bo jak na razie, to marnie ci szła nauka przez te trzysta lat. No, żegnaj matołku i dziękuj losowi, że nie spuściłam ci większego łomotu! - Ruszyła w kierunku, z którego wybiegła, zostawiając za sobą oniemiałego strażnika, który zszokowany wrósł w ziemię. Z letargu wybudził go dźwięczny głos tajemniczej dziewczyny, która - nie wiadomo, w jaki sposób - rozpłynęła się w powietrzu. Słychać było tylko jej śmiech unoszący się nad chłopakiem i oddalający, stający się coraz cichszy i cichszy, aż w końcu ucichł w gęstwinach mroku; tak, jak przed chwilą zniknęła jego właścicielka. Jack rozejrzał się kilka razy po okolicy, lecz po tajemniczej nieznajomej nie było ani śladu. Pozostał jedynie srebrny pył w miejscu, gdzie obroniła się przed atakiem. Jack chwycił w dłoń trochę proszku, przyjrzał mu się uważnie i doszedł do wniosku, że czegoś takiego jeszcze nie widział na oczy. A przecież żył już ładnych parę lat. Zabrawszy ze sobą trochę tej przedziwnej substancji, postanowił wrócić na biegun do reszty strażników i podzielić się z nimi ostatnimi zdarzeniami. Oczywiście tę część o tym, jak dostał wycisk od blond dziewczyny zamierzał pominąć. Nie chciał podsuwać Kangurowi nowych pomysłów do dokuczania mu na każdym kroku przez następne pół roku.
             - Hej, wietrze! - krzyknął w przestrzeń, a sekundę później mocny podmuch wiatru uniósł go wysoko, zabierając w stronę koła podbiegunowego. Ciekawe, czy mi uwierzą, zapytał sam siebie w myślach. Lecąc między wieżowcami, myślał o nowo poznanej blondynce i miał co do niej złe przeczucia. Coś mu mówiło, że ona nie była kimś nieważnym, co utwierdziło go w przekonaniu, iż, jeśli jeszcze kiedykolwiek się spotkają, nie powinien jej zaufać. Ktoś, kto był w stanie manipulować sennym proszkiem Piaska, musiał mieć coś wspólnego z Czarnym Panem. Należało jeszcze tylko ustalić, co dokładnie.

             Kiedy poczuła cudowne uczucie braku jakiejkolwiek grawitacji, aż zatańczyła z radości w przestrzeni kosmicznej. Nie ma to jak w domu!, krzyknęła w myślach, po czym obejrzała się za siebie, spoglądając ku planecie, z której właśnie powróciła. Westchnęła przeciągle, a na samo wspomnienie tego chłopaka zachciało jej się śmiać i płakać. Był taki podobny do jej starszego brata, Mima. Na samo wspomnienie o ukochanym, srebrnobiałym bracie do oczu napłynęły jej łzy. Mimo upływu czasu nie potrafiła się pogodzić z jego stratą. To była moja wina, powtarzała w myślach. Chociaż Dziadziuś i Naturia twierdzili, że ona nie była niczemu winna, to ona i tak wiedziała swoje. Minęło prawie tysiąc pięćset lat od tragedii, od prawie przegranej przez nich bitwy i śmierci jej najdroższego Starszego. Blondynka spojrzała na wiernie krążący księżyc przy Ziemi, na miejsce spoczynku Mima. Tak bardzo za tobą tęsknię, Straszy... Niespodziewanie do jej uszu dobiegł znajomy, a zarazem niepokojący dźwięk. Odwróciła głowę dosłownie w ostatnim momencie, gdyż tuż nad jej blond główką przeleciał mały meteor, a za nim, w towarzystwie kilku większych, wielkości piłki do koszykówki, gnały cztery małe, niesforne gwiazdy, które, wykorzystując nieobecność swojej pani, postanowiły po ścigać się z meteorami, podróżnikami-dewastatorami. Dziewczyna poleciała ku górze, wznosząc się do ostatnich terytoriów ziemskiej orbity i, wkładając dwa palce do ust, głośno zagwizdała. Niegrzeczne gwiazdki zawróciły ku blondynce, okrążyły ją kilka razy uradowane i ustawiły się w szeregu.
             - No, kochane moje, koniec tej zabawy. Migiem wracać mi na miejsca!!! - rozkazała gwiezdna królowa. Na sam dźwięk jej głosu małe gwiazdki szybko pognały, każda na swoje miejsce w Gwiezdnej Tarczy. Dziewczyna o blond włosach podparła się pod boki i z zadowoleniem spojrzała na swoje dzieło. - Doskonale - podsumowała. - A teraz lecę okrążyć całą orbitę. Tylko zachowujcie mi się tu odpowiednio. - Pogroziła palcem swoim gwiezdnym podopiecznym. W odpowiedzi uzyskała miliardy uradowanych szeptów i rozbłysków we wszystkich kolorach tęczy. Nie tracąc chwili, pognała w przestrzeń, by spatrolować niektóre części galaktyki, a w szczególności specjalne przejścia, którymi, w kontrolowanych oczywiście przez blondynkę ilościach, przenikała czarna energia pozwalająca utrzymywać równowagę na Ziemi.

             Tymczasem gdzieś w czasoprzestrzeni buszował w starych pergaminach i gwiazdozbiorach na pierwszy rzut oka całkiem niegroźny, ale potężny strażnik, poszukując swojej małej, czarodziejskiej klepsydry odmierzającej czas na Ziemi. Przetrząsnął już każdy możliwy zakamarek tego wymiaru, więc mocno poirytowany i zajętym szukaniem, strażnik czasu, Ojciec Czas, nawet nie zauważył, jak ta nieodpowiedzialna dziewucha znowu postanowiła opuścić swój posterunek, by beztrosko marnować czas. Kiedy ze złości miał już wszystko rzucić w pioruny, lewitujący nad jego głową olbrzymi i bardzo stary zegar zaczął wybijać dwunastą. Potwornie głośne uderzenia starego jak czas zegara wyrwało z zamyślenia najstarszego strażnika. Staruszek spojrzał na olbrzyma nad sobą, a następnie na mały zegarek na złotym łańcuszku, który miał zawieszony na szyi. Wskazówki małego odmierzacza czasu stanęły obie na wizerunku księżyca podczas zaćmienia. Strażnik zbladł jak ściana, wypuszczając z dłoni swoją laskę. To może oznaczać tylko jedno, pomyślał, nie dowierzając. Ale przecież Tarcza jest aktywna, więc co do licha...? Strażnik podszedł do ogromnej szafy, otworzył ją, po czym wszedł do jej wnętrza. Był to portal, który przeniósł go do najwyższego punktu kosmosu, w miejsce spoczynku najpotężniejszej gwiazdy, jaka niegdyś władała nocnym nieboskłonem, do grobu Świętej Artemisy. Unosząc się w powietrzu, zbliżył się do ogromnej gwiazdy, która przywitała go swoim ciepłym i jasnym światłem. Strażnik czasu wyciągnął rękę ku świetlistej relikwii, a w jego głowie pojawiła się wizja niedalekiej przyszłości. Kiedy ponownie otworzył oczy, nie umiał wydusić z siebie ani jednego słowa. Gwiazda Zniszczenia i Odrodzenia stoczy ostateczną walkę z Cieniem, a ceną za zwycięstwo będzie poświęcenie. Księżyc wraz z Gwiazdą Zniszczenia i Odrodzenia zasiądą jak równy z równym, a Strażnik Marzeń przyczyni się do upadku i śmierci potomkini Artemisy. Ostatnia potomkini zwycięży. To właśnie pokazała Artemisa Dziadziusiowi, jak miała w zwyczaju nazywać go poniekąd jego ulubienica.
             - A więc twoje starania poszły na marne, Mim, mój drogi przyjacielu - rzekł smutno strażnik. - Jej los jest już przypieczętowany. - Po policzku strażnika spłynęła pojedyncza łza, którą szybko wytarł rękawem swojej błękitnej szaty. Opuścił Świętą Gwiazdę pogrążony w głębokim smutku. Wiedział od chwili jej narodzin, iż będzie musiała przyjąć to zadanie na siebie. Takie było jej przeznaczenie i nic nie będzie w stanie już tego zmienić, nawet on, władca czasu.

         Jack docierał już na miejsce, gdzie znajdowała się baza, a jednocześnie fabryka zabawek Świętego Mikołaja znanego też jako Northa. Miał za sobą ciężką noc, więc postanowił udać się niezwłocznie do swojego pokoju na, jego zdaniem, zasłużony odpoczynek, lecz nie dane mu było oddać się w ciszy i spokoju w ramiona błogiego snu, gdyż, jak tylko przekroczył bramę, North od razu pochwycił go w swoje umięśnione ramiona.
           - Jack, do licha, gdzieś ty się podziewał?! - krzyknął, taszcząc protestującego chłopaka ze sobą. - Zresztą nieważne to teraz. Mrok wrócił! Musimy dorwać tego drania! - Mikołaj bez żadnych ceregieli po prostu wrzucił na Jacka na tylne siedzenie swoich podrasowanych sań. Nim strażnik zabawy zdążył połapać się w sytuacji, lecieli już nad biegunem, a w saniach towarzyszyli im Piasek i zieleniejący Zając mruczący pod nosem „dlaczego nie poszedł swoimi tunelami”. Jack zamrugał parę razy, uświadamiając sobie, co właśnie powiedział North.
             - Jak to Mrok wrócił!?

6 komentarzy:

  1. Kochana jesteś niesamowita. ;)
    Notka jest genialna. Powiem ci coś szczerzę z ręką na sercu ..... To jest niesamowite. Strasznie mi się podoba. Początek jest super. Nie dowiedziałam się ani za dużo ani za mało. Idealnie w sam raz, abym się po nocach głowiła co będzie dalej. Pisz szybko bo wykituję. Umrę z rozpaczy i przemęczenia. Hehe.. No dobra żartuje. Genialne po prostu genialne. Z niecierpliwością czekam na nexta. Życzę ci duuuuuuuuuuuuuuuuuuuuużo weny.

    Pozdrawiam

    - Twoja Fanka ;) Kitsune21. xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj Kochana, nawet nie wiesz jak się zaczerwieniłam czytając tak pochlebne słowa. Jeju, dziękuję dziękuję dziękuje!!! Miło jest wiedzieć, że się komuś spodobało. Moje serduszko bije mi w piersi jak szalone z ogromnej radości. W głowie mam tyle pomysłów na następne rozdziały, że aż się boję, iż je zapomnę, hahaha. Jeszcze raz dziękuje Ci droga Kitsune21. Uskrzydlona takim komentarzem biorę się do pracy. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Blog został dodany do Katalogu Euforia.
    Pozdrawiam, Białko :>

    OdpowiedzUsuń
  4. https://m.facebook.com/katalogopowiadan/

    Zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Muszę przyznać, że zapowiada się intrygująco i możesz być pewna, że na dniach przeczytam pozostałe rozdziały. ,,Strażnicy marzeń" to jeden z moich ulubionych filmów Disneya, a czytanie o nich sprawia mi niezwykła przyjemność. Sama myślałam nad opowiadaniem z tegoż uniwersum, jednakże nic sensownego nie przychodziło mi do głowy, haha~.
    W każdym razie zabieram się do czytania i gorąco pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zacznę od uwag językowych

    Proponuję używać myślników albo półpauzy zamiast łącznika, bo to wygląda bardziej estetycznie, przyjemniej się czyta i w ogóle. Fajnie by też było, gdyby tekst był wyjustowany. Uważam również, że jeśli stosujesz mowę zależną to powinnaś albo brać to w cudzysłowie albo w kursywę, bo to też wygląda nieestetycznie. Mam na myśli
    "pójdę tam" pomyślał Jack
    zamiast
    pójdę tam! pomyślał Jack.

    I na koniec - nie ma potrzeby pisać kilku wykrzykników, tego chyba się nie stosuje w literaturze. Jeśli chcesz podkreślić moc krzyku możesz albo użyć caps locka (chociaż to tez rzadko się stosuje, ale żaden ze mnie specjalista) albo dodać "wrzasnęła i wszyscy w galaktyce ją usłyszeli". Wbrew pozorom więcej wykrzyknika nie ma wpływu na odbiór tekstu poza tym, że jest niepoprawne.

    Głównej bohaterki nie chcę jeszcze oceniać, bo do tego potrzeba czasu, ale moje pierwsze wrażenie jest takie, że ona wpada w jakieś takie piekło postaci idealnej. Jest piękna, modnie ubrana, ma wyjątkowe oczy, niecodzienną moc i jeszcze taki charakter w stylu "zgaszę cię przy każdej wymianie zdań". Ale nie chcę tu oceniać, bo to pierwszy rozdział, a po pierwszym rozdziale niewiele można ocenić.
    Ten Jack podoba mi się o wiele bardziej, bo chociaż ludzki nie jest, to zachowanie ma takie bardziej ludzkie. Już pisałam, że nie znam fabuły filmu, na której opierasz historię, ale może to o tyle lepiej, że mogę sobie te postacie dowolnie wyobrazić.

    Chętnie poznam tego Kangura i co to za akcja z tym mrokiem.

    Dodam jeszcze, że ten początek, jak Jack sobie tak biega po świecie, to czułam się tak bajkowo. Jakbym weszła w świat snu dziecka właśnie ; )

    Tyle ode mnie
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy