1/14/2017

Rozdział 10 - Nieświadomość

    

     Nazajutrz w bazie na biegunie wszystko wróciło do normy, no, prawie wszystko. Jack wybył gdzieś i nie wrócił od czasu rozmowy z Gwiezdną, a Zając udał się do siebie. Postanowił zaszyć się w swojej norze i dojść do siebie po ciężkich przeżyciach, jakie zafundował mu ubiegłego dnia Amor. Natomiast strażnik miłości ponownie pojawił się na biegunie, aby być blisko Mo. Czuł się za nią odpowiedzialny i dostarczał jej wraz z elfami nieco rozrywki, przez co Manen była mu bardzo wdzięczna.
     North postanowił spożytkować swój wolny czas na tworzeniu nowych zabawek, więc jak tylko uwinął się z magazynowaniem starych modeli, od razu zamknął się w swojej pracowni na cztery spusty i wziął za robotę. W jego głowie już od kilku dni kiełkował nowy projekt na tuzin całkiem nowych modeli kolejek górskich. Na Księżyc, aż zatarł z ekscytacji ręce, zasiadając do swojego biurka. Wziął do ręki jednego piernika, po czym włączając stary gramofon, pochłonął ciastko ze smakiem. Podśpiewując sobie swoją ulubioną melodyjkę, porwał w ręce piłę motorową, odpalił ją za pierwszym razem. Maszyna wydała z siebie ogłuszający warkot, a jeszcze bardziej zawyła, gdy North począł przecinać ogromny blok lodu na pół.
     – Możesz już przestać wstrzymywać oddech – rzekła do Gwiezdnej Matka Natura. Dziewczyna wypuściła ciężko powietrze z płuc. Jej pokiereszowana klatka piersiowa opadła, by po chwili unieść się nieznacznie i tak w kółko, powtarzając ów proces. Amor stał w kącie odwrócony twarzą do ściany. Jego policzki pokrywał znaczący szkarłat, gdyż w tym samym pomieszczeniu znajdowała się jedyna kobieta, która, mimo jego licznych zalotów, nigdy mu nie uległa, no i była w połowie naga. – Więc tak, większość twoich obrażeń już się zagoiła natomiast rana na żebrach nadal nie wygląda za dobrze. Na jakiś czas będziesz musiała wstrzymać się od walki.
     – Dobrze wiesz, że to niemożliwe – prychnęła Gwiezdna. Podnosząc lekko głowę, jej wzrok padł na drżące plecy Amora stojącego tyłem. – A ty z czego się tam tak lejesz? – Zmrużyła oczy. Wyprostowała się ostrożnie i dalej siedząc na łóżku, wyczekiwała odpowiedzi na swoje pytanie. Uniosła ręce, rozłożyła je po bokach, po czym pozwoliła Naturii zabandażować swoje nagie, kształtne piersi. Strażniczka natury zerknęła na Qupido rozbawiona pytaniem Mo, lecz szybko powróciła do opatrywania blondynki.
     – Mon cher, a czy do śmiechu potrzebny jest powód? – Amor odwrócił się do Naturii i Mo przodem, a jego spojrzenie napotkało na swojej drodze wzrok Gwiezdnej. Coś się w niej zmieniło. Jej oczy lśniły nieco inaczej niż zazwyczaj. Amor od razu wychwycił tą różnice, w końcu to on znał ją lepiej niż ktokolwiek inny. Czymś się martwiła, choć starała się to ukryć. Niestety, moja droga. Mnie nie oszukasz., pomyślał, a na jego usta wkradł się dwuznaczny uśmiech. Wiedział, że rozbawi tym Gwiezdną i wcale się nie pomylił. Po kilku sekundach Mo pokręciła głową i uśmiechnęła się pod nosem.
     Jego spojrzenie i ten uśmiech. Wiedział jak ją rozbawić. Jego mina amanta i podrywacza była najlepszym sposobem na to, by polepszyć jej humor. Kiedy inne dziewczyny mdlały na te jego uwodzicielskie spojrzenie w klubie, ona zazwyczaj pękała ze śmiechu. Owszem, z biegiem czasu zaczęła lubić i tą wersję swojego przyjaciela, jednakże wolała się do tego nie przyznawać. Nawet przed samą sobą. Zaśmiała się cicho, ale szybko tego pożałowała, gdyż bolące żebra dały o sobie znać. Momentalnie zesztywniała i zacisnęła dłonie w pięści, ściskając mocno prześcieradło, które wcześniej opuściła. Niech to szlag!, pomyślała.
     – Za mocno ścisnęłam? – Naturia spojrzała zatroskana na Mo, ale ta pokręciła głową.
     – Nie – odpowiedziała blondynka, prostując się ponownie i obdarzyła Matkę Naturę delikatnym uśmiechem. – Jest w porządku. To tak samo z siebie...
     – Nic nie powoduje bólu samo z siebie, dziecko. – Westchnęła strażniczka natury. – Skończyłam.
     – No wreszcie! – Amor podszedł i poklepał kobietę po ramieniu, za co ta obdarzyła go surowym spojrzeniem.
     – Nie pozwalaj sobie Qupido. – Szybko strzepnęła ze swojego prawego ramienia jego dłoń. Jej reakcja rozbawiła chłopaka, ale i też Mo. Dziewczyna ze spuszczoną głową śmiała się cicho, jednak jej śmiech nie miał w sobie ani jednego grama radości. Był smutny.
     – Oj tam. Ja tu chciałem pochwalić cię, Naturio, za świetnie wykonaną robotę, a ty tak mi się odpłacasz? – Czarnowłosy udał oburzonego.
     – Ja już dobrze znam te twoje zagrywki chłopcze i uwierz, na mnie one nie działają. Za młody jesteś – dodała na koniec i uśmiechnęła się kpiąco, natomiast Amor w ogóle nie przejął się jej słowami.
     – Pff... – prychnął pod nosem, po czym machnął lekceważąco ręką. – Wiek to tylko liczba. Co nie, Mo? – Chłopak zwrócił się do swojej przyjaciółki. Kiedy na nią spojrzał, jego uśmiech zniknął z twarzy tak szybko jak się pojawił. Wyczuł jej emocje. Smutek i ból emanowały z niej jeszcze silniej niż zazwyczaj, co zaniepokoiło strażnika miłości. – Mo?
     Chciała śmiać się z ich przekomarzania, ale mimo uśmiechu na buzi w środku płakała i krzyczała. Nie potrafiła przywołać się do porządku, ogarnął ją strach. Potworny strach oraz panika. Czuła, jak jej zaciśnięte z całych sił ręce drżały i ani myślały przestać, a serce biło nienaturalnie mocno, wręcz waliło o jej obolałe kości, powodując jeszcze więcej bólu. Więc tak się objawia strach, pomyślała. Musi stamtąd uciec. Tak, i to jak najszybciej. Z dala od pytań. Z dala od wszystkich i od wszystkiego. W jej głowie na nowo pojawiały się wspomnienia z ostatniej walki z Cieniem. Powtarzały się jak zdarta płyta, doprowadzając ją na granicę rozpaczy. Po jej lewym policzku spłynęła łza. Samotna łza, która była początkiem przyszłego załamania. Presja, którą Mo odczuwała, jak dotąd umiarkowanie, teraz napierała na nią z każdej strony. Niczym otaczające ją powietrze, kładąc na jej barki niesamowity ciężar wielkości całej kuli ziemskiej. To spowodowało, że Mo nie potrafiła się wyprostować, a co za tym idzie, nie mogła wziąć oddechu. Poczuła, że brakuje jej powietrza, że się dusi. Światło dnia stało się dla niej nie do zniesienia. Chciała znaleźć się teraz wśród swoich gwiazd. W objęciach brata. Tylko tego chciała, lecz wiedziała, że to już nigdy nie nastąpi. Już nigdy nie poczuje jego dotyku, nie usłyszy jego śmiechu i nie zobaczy jego oczu. Roześmianych i pogodnych, w których można było zobaczyć całe światło ich ukochanej galaktyki. Nie wiedzieć czemu, w tym momencie przed oczami pojawił się jej obraz Frosta. Wspomnienie jego oczu oraz utkwionej głęboko w nich iskry. Bez wątpienia prócz mocy i nieśmiertelnego życia, Lunar podarował mu, a raczej przekazał swoją iskrę. Ale dlaczego? Dlaczego to zrobił i akurat Frostowi? Owszem, są do siebie podobni ale czy to był jedyny powód? Nie. Na pewno nie. Czyżby historia miała się powtórzyć? Znowu mam patrzeć jak umierasz? Ale tym razem jako ktoś inny? Tyle pytań... Nie wiedziała już, co myśleć. Oderwała drżące palce od materaca, które od ciągłego ściskania zesztywniały. Ukryła twarz w dłoniach, a niekontrolowany szloch wymsknął się jej z ust. Bała się. Tak strasznie się bała. Nie chciała kolejnej wojny. Kolejnej konfrontacji z Cieniem. Zdawała sobie sprawę z tego, że szanse na jej przeżycie są małe, jednakże aż do ostatniej walki nie była świadoma tego, że odwieczny wróg Światła jest gotów by ponownie zaatakować. By zniszczyć ją, gwiazdy i cały świat, który ona chroni. Że w końcu nadszedł ten czas. Jeśli zawiedzie, zginą miliardy ludzi i gwiazd. Jeśli się podda, nic ich nie uratuje. Tak wiele wieków już przeżyła. Trenowała, wzmacniała się by być gotową na ostateczną rozgrywkę ale jednego nie wzięła pod uwagę. Mianowicie tego, że na kimś prócz Mimie zacznie jej zależeć. Nie chciała umierać, ale czy mogła być aż tak samolubna? Ona już przeżyła kawał czasu, teraz kolej na innych. Mimo wszystko... Nie chciała odchodzić. Właśnie dlatego zamknęła się w sobie. Nie chciała kochać. Nikogo, by w razie potrzeby, bez wahania zrobić to, co konieczne. A teraz? Jak to się mówi, serce nie sługa. Dlaczego do cholery jasnej Amor stał się dla niej taki ważny?! Po jakiego jej to było?! Jej przyjaciele, strażnicy i na koniec jeszcze ten cały Jack. Kurwa! Co takiego ma w sobie ten chłopak, że nie mogę przestać o nim myśleć?
     – Odbiorę Ci wszystko, Light'cie. Wszystko...
     – N-nie.. nie... – Mo skuliła się jeszcze bardziej. Rękami chwyciła się za głowę, trzęsąc się jak osika. Ten szept, tak zimny niemal lodowaty, sprawiał wrażenie, jakby Mo zamarzała od środa. Od tysiąca pięciuset lat nie słyszała Jego głosu. Tego pozostawiającego po sobie jedynie pustkę oraz cierpienie, głosu.
     – Twoje światło jest za słabe. Ty jesteś słaba. Słaba, za słaba...
     – Przestań... – syknęła pod nosem, natomiast Amor i Naturia patrzyli na nią oniemieli.
     – Mo z kim ty... – Chłopak chciał spytać, ale dziewczyna była pogrążona we własnym umyśle, do którego próbowała się dostać Nicość z Kosmosu i zniszczyć strażniczkę gwiazd od środka.
Manen całkowicie zapomniała o otaczającym ją świecie, o przyjaciołach. Napierający na nią niemiłosierny chłód przerodził się w coś o wiele silniejszego, potężniejszego. Poprzez gwiazdy Cień mógł przemówić do Gwiezdnej, jak tylko zgromadziłby więcej mocy. To był właśnie jeden z Jego sposobów na walkę z gwiezdnymi strażnikami. Torturował ich psychicznie, doprowadzał do szaleństwa. Łamał ich dusze. Powodował, że ich światła gasły.
– Nie… nie jestem słaba... – szepnęła, obnażając zaciśnie zęby. Uchyliła lekko powieki, a jedyne co zobaczyła to ciemność. Bezkresna i lodowata ciemność.
     – Ej, co ty odwalasz? – Amor chciał podejść do Mo, która siedząc na łóżku gadała sama do siebie. Zaczął się bać i to nie na żarty. Jej nagła zmiana zachowania przyprawiła go o takie ciarki na plecach, jakich jeszcze nigdy w życiu nie odczuł. Kiedy miał dotknąć ramienia blondynki Naturia go powstrzymała. Ten spojrzał na nią zdezorientowany. – No co?
     – On do niej przemówił... – Kobieta szarpnęła chłopakiem w swoją stronę. – Już rozumiem skąd te wszystkie obrażenia... – Dopiero teraz dotarło to do strażniczki natury, lecz nagle uświadomiła sobie coś o wiele bardziej istotniejszego. – Leć po tego starego piernika.
     – Po co? – Amor popatrzył na Naturię ogłupiały. Zamrugał kilka razy, po czym ponownie spojrzał na swoją blond przyjaciółkę. Wtedy dostrzegł, że z jej ciała zaczęły wydobywać się coraz silniejsze fale mocy i światła. O nie... Ta jedna myśl przemknęła mu przez umysł.
     – Na co jeszcze czekasz? Powiedziałam leć po niego!!! – Naturia wydarła się na strażnika miłości, a ten przeraził się jej wybuchem gniewu. Co jak co, ale ta kobieta potrafiła wzbudzić respekt w każdym, nawet w nim. Obawiając się jeszcze większego wybuchu złości u Naturii, Amor zniknął w czerwonawym świetle, teleportując się do Wymiaru Poza Wymiarem. Tymczasem Matka Natura wybiegła z pokoju Gwiezdnej i niczym wiatr pognała do Northa i reszty strażników. W błyskawicznym tempie znalazła się przed drzwiami pracowni Nicholasa. Chwyciła za klamkę, która nie drgnęła. Popadając w coraz większą panikę i poddenerwowanie, poczęła walić w drewno stawiające jej opór. Minęło kilka cennych sekund, a Nicholas nie otwierał. Postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Przyłożyła prawą dłoń do powierzchni drzwi, oplatający ją pluszcz zaczął przechodzić z jej ramienia na drzwi, rosnąc i wywarzając przeszkodę. Kiedy masywne drewniane wrota padły z hukiem na kamienną posadzkę, strażnik zachwytu obejrzał się w kierunku skąd doszedł do jego uszu okropny hałas. Na powstałe zniszczenia zareagował chwyceniem się za głowę i pojedynczym krzykiem, zaś po sekundzie podbiegł do Naturii i wskazał na to, co zostało ze starych, wysłużonych wrót.
     – Dlaczego... – Chciał zadać pytanie kobiecie, która nie dała mu dokończyć zdania. Chwyciła go za ramię i pociągnęła za sobą.
     – Nie ma czasu. Musimy się ewakuować! – krzyknęła, nawet się na niego nie oglądając. Kiedy wbiegli do wielkiej sali, cała baza aż zatrzęsła się fasadach. Wstrząs był na tyle silny, by kilka linii uległo poważnym uszkodzeniom. Ze sufitu posypał się tynk, pękło kilkoro szyb w oknach, a ściany i podłoga popękały w pary miejscach.
     – Ewakuować?! Co się dzieje? – North zupełnie ogłupiał, lecz wtem poczuł w powietrzu niewyobrażalną moc. Tak czystą i potężną, że niemal pomylił ją z mocą Pana Księżyca, jednakże po chwili wychwycił ogromną różnicę. Ta moc może i była czysta ale tylko, jakby to ująć, w połowie. Była zmieszana z czymś, czego nawet nie potrafił nazwać. To coś napawało go jednocześnie strachem i respektem.
     – Zaczęło się – rzekła poważnym tonem Naturia. – Światłość i Ciemność wreszcie się przebudziły.
Więcej wyjaśnień North nie potrzebował. Domyślił się, co takiego miała na myśli strażniczka natury. W jednej chwili zaczął żałować, że będąc w kompletnej nieświadomości tego, w jakim tkwią niebezpieczeństwie, mogli funkcjonować przez te wszystkie stulecia. Żałował, że nie mógł wspomóc Mo w jej samotnej walce.
     – Musimy uciec stąd jak najdalej. On przemówił do Stellarum. Oznaczać to może tylko jedno, nadszedł czas. – Naturia wraz z Northem zbiegła po schodach prowadzących do części mieszkalnej. – Jest źle, Nicholasie.
     – Jak bardzo? – North popatrzył z przejęciem na kobietę, która patrzyła na niego z lekką obawą.
     – Manen straciła nad sobą panowanie. Te rany, które odniosła, to Jego sprawka. Będzie się starał złamać ją psychicznie, a przy okazji zmusi ją do obudzenia się w niej jej mocy. North... – Kobieta podeszła do niego, a jej oczy zaczęły zachodzić łzami – ta moc jest nie do powstrzymania. To siła najczystszego i najjaśniejszego światła, jakie istnieje we wszechświecie. Jeśli Mo nie opanuje się, jeśli się nie uspokoi... – Jej głos załamał się pod koniec, jakby to słowo nie chciało jej za żadne skarby przejść przez gardło – umrze. Jest śmiertelna, a co za tym idzie, jej ciało nie wytrzyma takiego obciążenia. Tylko nieśmiertelny Gwiezdny może obcować z tak olbrzymią energią. Zabije samą siebie. Jej Święte Światło obróci w niwecz wszystko, co stanie mu na drodze. Łącznie z nią samą i z nami.
     Gwiezdna strażniczka nie chciała się poddać. Nie, kiedy już zaszła tak daleko. Jej „rozmowa” z wrogiem zaczynała przybierać coraz niebezpieczniejszy obrót.
     – Moje światło... – rzekła jednocześnie wyciągając rękę w bok. W jej dłoni powoli z najczystszego światła, zaczął wyłaniać się miecz – moje światło cię zniszczy.
     – Głupi Light'cie... Ty i twoje światło zgaśniecie. Zgaśniecie na zawsze. Złamię twojego ducha. Jesteś słaba... Jesteś sama... Jesteś za słaba!
     – O nie... – przerwała mu Gwiezdna. – Nie będziesz mieszać mi w głowie. Nie dam się. Nie pokonasz mnie! Nigdy!!! – krzyknęła na całe gardło. W tym samym momencie wydobyła się z niej tak potężna ilość magicznej mocy, że przez całą bazę, łącznie z jej okolicą, przeszedł solidny wstrząs. Ściany w pokoju Mo popękały od uderzenia światła. Wszystko oprócz stojącej o własnych siłach Manen obróciło się w pył.
     Jack podczas swojej nieobecności na biegunie, bawił się z dziećmi po całej kuli ziemskiej, a najwięcej czasu spędził oczywiście z Jammiem i jego siostrami. Mała Zoey rosła jak na drożdżach, co bardzo dziwiło strażnika zabawy. Najstarszy z rodzeństwa Bennettów wytłumaczył Jackowi, że to normalne w jej wieku. Białowłosy owszem, miał siostrę kiedy był jeszcze człowiekiem, aczkolwiek zupełnie nie pamiętał swojego dzieciństwa. Czasami w jego głowie pojawiały się jakieś przebłyski, ale tylko tyle. Po wygranej walce z Mrokiem zdecydował nie wracać już do swojej przeszłości, a żyć tym, co przyniesie nowy dzień. Entuzjastycznie patrzył w przyszłość i czerpał garściami ze ścieżki, którą obrał. Także, nie ważne co miał mu przynieść los, on i tak widział w nim same pozytywy, wręcz superlatywy i pomysły na kolejne żarty na Zającu. Ciekawe, co on teraz robi? Co robi reszta? Co robi ona? Jack znowu zaczął krążyć myślami wokół Mo. Powiedziała, że ma wyczekiwać dnia, w którym to Tsar i Tsarina znowu się spotkają, ale zaraz... Jaka znowu Tsarina?! Przecież nie ma żadnej, a z opowieści Piaska wynikało, że Pan Księżyc związał się z niejaką Dominą.. jakąś tam. Jej imienia Jack nie mógł sobie za nic przypomnieć, więc szybko porzucił tą myśl. W głowie za to utkwił mu obraz twarzy Mo, na którym malował się strach, wręcz przerażenie. Czego ona się tak wystraszyła? Muszę się tego dowiedzieć. Tak, to właśnie zamierzał zrobić Jack. Może i był wścibski, aż zanadto, ale jeśli miał poznać Mo, musiał ustalić wszystkie fakty. Niespodziewanie, ktoś przed jego nosem pstryknął dwa razy. Zamrugał kilkukrotnie, po czym uświadomił sobie, że wyłączył się z życia na co najmniej kilka minut, a tym, który domagał się jego uwagi był właśnie Jammie.
     – Jack, słuchasz mnie w ogóle? – Chłopiec skrzyżował ręce na klatce piersiowej i gniewnym wzrokiem wpatrywał się w białowłosego przyjaciela przed sobą. – Mówię do ciebie chyba od dziesięciu minut, a ty wcale nie odpowiadasz...
     – Ee... no... Zamyśliłem się. Po prostu nad czymś myślałem. Przepraszam cię, Jammie. – Jack uśmiechnął się przepraszająco do chłopca, a ten nie potrafił się dłużej gniewać na strażnika. Odwzajemnił uśmiech, pokazując rząd prostych białych zębów.
     – Ciekawe nad czym tak myślałeś? Ostatnio często ci się do zdarza, wiesz? Czyżbyś się zakochał?      – Młody Bennett poruszył znacząco brwiami, na co Frost na chwilę zaniemówił, a jego blade poliki przyozdobił subtelny szkarłat. Taka reakcja jeszcze bardziej utwierdziła Jammiego w jego stwierdzeniu. Uśmiech chłopaka zrobił się jeszcze szerszy, zaś w oczach zaczęły tańczyć zadziorne ogniki. – No co ty?! Serio się zakochałeś?!
     – C-co?! Nie! – Jack aż odskoczył od młodego bruneta, a jego twarz zrobiła się jeszcze bardziej czerwona. – T-to nie tak! My się nawet nie lubimy...
     – Więc jednak! – Jammie pokazał na niego palcem. Chłopak również wstał i podszedł do Jacka, który uparcie przyglądał się jego kolekcji plakatów na ścianie. Oboje znajdowali się w pokoju Jammiego, więc Jack miał na czym skupić wzrok. Nie chciał spojrzeć na młodego. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że spalił przed momentem okropnego buraka. Zawsze tak reagował, jak ktoś podejrzewał go o jakieś kontakty z dziewczynami. A tym bardziej, kiedy ktoś wspominał o Mo. Nie rozumiał swoich własnych zachowań i reakcji, co nawiasem mówiąc, robiło się coraz bardziej niepokojące.
     – Daj spokój. Nie jestem zakochany! A już na pewno nie w niej, zdecydowanie nie i jeszcze raz nie. – Jack stawał się coraz bardziej poddenerwowany, co doprowadziło do spadających z sufitu płatków śniegu.
     – Kto to jest? Jakaś nieśmiertelna? Nowa strażniczka? A może zwyczajna dziewczyna... Chcę wiedzieć Jack! Proszę, proszę, proszę! – Bennett aż padł na kolana w geście błagania, czym rozbawił Frosta.
     – To trochę skomplikowane. Tak, jest strażniczką, ale nie taką jak ja. – Jack podszedł do okna i usiadł na parapecie. Oparł swoją laskę na prawym ramieniu, kiedy obok niego dosiadł się Jammie. Jego ciekawość była wręcz nie do poskromienia i za to, między innymi, Jack go lubił.
     – Jak to? To jest was więcej? – spytał, uważnie wpatrując się w białowłosego.
     – Tak w sumie, to wszystkich nieśmiertelnych jest poniżej dwudziestu. Tych ziemskich nieśmiertelnych, bo widzisz... – Frost chciał to jakoś ładnie ubrać w słowa, ale chłopak mu przerwał.
     – Ziemskich?
     – Tak, młody. Ona tak nas określa, ponieważ ona... nie jest stąd – dokończył Jack, lecz po minie Bennetta wywnioskował, iż ten nie zrozumiał o co mu chodzi. Jack westchnął, przewracając oczami.
     – Co to znaczy „nie stąd”? – Chłopak zmarszczył brwi. Wyczekiwał dalszych wyjaśnień.
Frost zaczął śmiać się z jego zabawnego wyrazu twarzy.
     – Wytłumaczę ci to inaczej – rzekł strażnik, kiedy już w miarę się uspokoił. – Otóż, ja jestem strażnikiem marzeń, dziecięcych snów, natomiast ona jest strażnikiem gwiazd, tak zwaną Gwiezdną. Z tego co nam powiedziano, jest najwyższa rangą wśród wszystkich pozostałych nieśmiertelnych. Boże, Jammie! – Jack, widząc niezrozumiałą minę chłopaka, poderwał się gwałtownie do góry i wisząc pod sufitem zawołał. – Próbuję ci powiedzieć, że ona jest z kosmosu! I to dosłownie!
     – Że co?! – Jammie z wrażenia aż spadł z parapetu. – Żartujesz, tak? Powiedz, że żartujesz...
     – Nie. Nie żartuję. – Białowłosy złożył ręce pod głową. – Sam na początku nie wierzyłem, ale to prawda. Kurczę, kto by pomyślał, że tam w górze, oprócz Pana Księżyca jeszcze ktoś jest.
     – Więc, to ona jest... – Brunet przysiadł na parapecie powoli i dokładnie, jak na trzynastolatka, analizując to, co właśnie usłyszał – jest kosmitką?
     – No... – Jack sam zastanowił się nad tym przez chwilę. W sumie, to nigdy nie myślał o niej w takich kategoriach. – Tak jakby. Ale wygląda jak zwyczajny człowiek, no tak z grubsza.
     – Wow, ale ekstra! Poznam ją? – Jammie nie zdążył wykrzyczeć kolejnego pytania, gdyż głos jego mamy z dołu uniemożliwił mu to.
     – Jammie, obiad! – krzyknęła pani Bennett.
     – Zaraz idę mamo! – Chłopak odkrzyknął kobiecie.
     – Zaraz to ci wszystko wystygnie! Za minutę widzę cię przy stole i skończ rozmawiać już przez ten telefon! – Na słowa kobiety oboje, Jammie oraz Jack parsknęli śmiechem. Niech pani Bennett nadal myśli, że jej pierworodny syn ucina sobie nieraz godzinne rozmowy telefoniczne, niżeli rozmawia z widzianym tylko przez dzieci duchem.
     – Dobra, młody. Ja się będę zbierał. Za niedługo wpadnę znowu i urządzimy wielką bitwę na śnieżki – rzekł Frost, po czym potarmosił chłopakowi włosy. Ten zaśmiał się krótko. Białowłosy wyleciał przez okno i pokierował się w stronę bieguna. Rozmowa i zabawa z Jammiem bardzo mu pomogły. Uspokoiły go nieco i mógł się rozerwać. Kiedy mijał w locie budynki pod sobą, przywołał na niebo kilka chmur śniegowych, z których po paru chwilach zaczął padać śnieg. Po drodze, wręcz nie mogąc się powstrzymać, zdmuchnął komuś mroźnym podmuchem wiatru czapkę z głowy. Zatoczył nad miasteczkiem wielkie koło sprawdzając, czy dzieciaki bawią się na dworze. Kilkoro dzieciaków zauważyło go i zaczęło do niego energicznie machać. Jack, uradowany, odmachał im, a następnie pognał na biegun.
     – Wietrze, zabierz nas do bazy! – krzyknął, a wiatr wzmógł się dwukrotnie.
Leciał już z jakieś dziesięć, piętnaście minut, właśnie docierał w okolice koła podbiegunowego, kiedy uderzyła go ogromna, niespodziewana i potężna fala czyjeś uwolnionej mocy. Zatrzymał się gwałtownie w powietrzu. Po dłuższej chwili jakoś doszedł do siebie, potrząsnął mocno głową, a jego białe jak śnieg włosy nastroszyły się jeszcze bardziej.
     – Rany, co to było? – spytał samego siebie, będąc jednocześnie mocno zdziwionym, ponieważ taką siłę miał okazję poczuć tylko raz. On, nie tak jak North, nie pomylił jej z mocą Lunara. Od razu rozpoznał aurę Manen. Gdy zastanowił się przez kilka sekund, w głowie zapaliła mu się czerwona lampka. – Coś się stało. – Rzekłszy to do siebie, popędził jak najszybciej w stronę bazy. Ogarnęły go bardzo, ale to bardzo złe przeczucia.
     Czas właśnie miał zamiar udać się do czasów istnienia Mezopotamii w niezwykle ważnym celu, lecz zatrzymał go Amor, który zjawił się w jego pracowni.
     – Co się znowu stało? – Swoje pytanie skierował do chłopaka, który dopadł do niego.
     – Nie ma czasu na wyjaśnienia. Mo, ona... Znaczy się, On...
     – No wysłówże się w końcu! – Czas przywołał do porządku Amora, a ten wziął głęboki oddech, czym uspokoił swoje nerwy.
     – Mo przebudziła swoje światło. – Po tych słowach nastała cisza przerywana jedynie tykaniem chyba z tysiąca zegarów w graciarni strażnika czasu. Staruszek popatrzył zszokowany na Qupido, jednak opanował się po chwili.
     – Szybko. Nie ma czasu. Jeśli zupełnie straci nad sobą kontrolę, to nawet nie chcę myśleć co się stanie później. – Amor kiwnął jedynie głową, po czym złapał starca za rękaw jego szaty i przeniósł ich do bazy strażników na Ziemi.
     Tymczasem Mo nadal toczyła swoją walkę z niewidzialnym wrogiem, który próbował dostać się do jej umysłu. Sprawiało jej to niewiele bólu, lecz jej do niedawna uśpiona energia zaczęła wymykać się spod kontroli. Tego właśnie obawiała się Naturia. Jedynie ona i strażnik czasu wiedzieli, iż niszczycielska potęga głęboko tkwiąca w Manen, jest w stanie zniszczyć absolutnie wszystko. Nawet Nicość z Kosmosu, a żeby zapanować nad taką siłą, potrzeba doświadczenia, tysięcy lat, no i oczywiście nieśmiertelności. Poprzez jej utratę, Mo nie była już w stanie zapanować nad swoimi zdolnościami. Medium, którego użyła, by wskrzesić Tsara Lunara wymagało najwyższego poświęcenia, czyli oddania nieśmiertelności oraz połowy swojej duszy. To właśnie sprawiło, iż Mo osłabła. Choć jej ciało jest znacznie wytrzymalsze i sprawniejsze niż u zwykłego człowieka, to mimo to szybciej traci energię, wolniej się regeneruje, a używanie gwiezdnego światła stało się dla niej o wiele bardziej niebezpieczniejsze niż przedtem. Jako śmiertelniczka każde wyzwolenie mocy przynosi ze sobą fatalne dla niej konsekwencje. Jej ciało po prostu tego nie wytrzymuje.
     Wokół Mo nie było już ścian jej pokoju. Wszystko zostało zniszczone przy kolejnym wstrząsie spowodowanym jej przebudzeniem światła. Cała część budynku, w której znajdowały się pokoje została zmieciona z powierzchni ziemi. Gwałtowny wiatr, jaki zaczął szaleć, krążył wokół Mo porywając i unosząc wszystko w powietrze. W bazie, a raczej z tego co z niej zostało, pojawił Piaskowy Ludek. Wraz z yeti, które nawiasem mówiąc kompletnie nie wiedziały, co się dzieje, w panice zaczęły chować wyprodukowane prezenty pod bazą. On, podobnie jak Jack wyczuł, iż coś się dzieje. Akurat przelatywał nad terenami północnej Europy, kiedy wyczuł znajomą, gwiezdną energię. Teraz wzrokiem poszukiwał Northa, który wraz z Naturią próbował jakoś dostać się do Mo.
     Mikołaj nawet nie przejmował się swoim warsztatem czy zabawkami w tym momencie. Ważniejsza, o ile nie najważniejsza, była teraz Gwiezdna. Chciał jej pomóc, choć nie wiedział, jak to zrobić. Jak zdjąć ciążące na jej plecach brzemię. Tak naprawdę, strażnik zachwytu nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ogromny ciężar spoczywa na barkach Mo. Odpowiedzialność nie za miliony, lecz miliardy ludzi, a i jeszcze więcej gwiazd. Im bliżej Gwiezdnej się znajdowali, tym trudniej szło się do niej dostać. Szalejąca zawierucha, latające wokoło szczątki drewna, szkła, gruzu, zabawek, nawet śniegu, w ogóle nie ułatwiały im zadania. No i jeszcze to światło, które biło z coraz większą intensywnością od Manen.
     Kiedy North z Matką Naturą jakoś próbowali się dostać do epicentrum tej szalejącej nawałnicy, Mo starała się z całych sił wypchnąć ze swojego umysłu, swego odwiecznego wroga. Ten nie dawał za wygraną. Pokazywał jej, jak jej gwiazdy umierają, jak kona jej ukochany brat, Amor, przyjaciele, Jack. Wmawiał jej, że jest słaba, że już nie jest w stanie dłużej mu się przeciwstawiać. Że ją złamie.
     – Jesteś niczym Light'cie. Niczym. Nigdy nie dołączysz do swoich przodków na niebie. Zgaśniesz tak samo jak twój nędzny brat, Tsar Lunar. Cała twoja rodzina, cała dynastia Tsarów wygaśnie...
     – Zamknij się..!
     – Nikt ci nie pomoże. Pozbawię cię wszystkiego. Nikt przy tobie nie stoi. Nikt. Jesteś samotna. Samotna!
     – Powiedziałam, żebyś się zamknął... – rzekła, tym razem już nieco ciszej. Dzielnie trzymała w ręku miecz, jednakże rękojeść poczęła wysuwać się z jej dłoni, jakby Mo przestała ją ściskać. Jakby zaczęło brakować jej sił.
     – Słabniesz Light'cie. Od wieków jesteś coraz słabsza. W końcu zgaśniesz. Na dobre...
     – Nie... Nie! – Lewą ręką chwyciła się za głowę. Zaczęła kręcić nią we wszystkie strony, jakby próbowała wyrzucić z niej ten okropny głos. Dziewczyna zatoczyła się do tyłu, potykając się o własne, trzęsące się nogi. Bandaż, którym była obwiązana, przemokł krwią, a jej nadmiar powoli spływał po skórze w dół. W pewnym momencie miecz wypadł z jej ręki i upadł obok swojej właścicielki. Przez wyjący wiatr nie było słuchać jego brzdęku. Co było dziwne, wściekły wicher nie porwał ostrza. Te leżało, jak gdyby przywarło do resztek kamiennej posadzki i paneli.
     – Pokonam cię, Light'cie.
     – Nie.
     – Przegrasz, Light'cie.
     – N..nie... – rzekła słabym głosem. Mo czuła, jakby ktoś próbował ją rozerwać i to od środka. Coraz trudniej przychodziło jej stawianie oporu. Z czasem stało się to tak trudne, że aż ponad jej siły. Gwiezdna upadła na kolana, obiema rękami trzymając się za pękającą głowę. Jej rozwiane, potargane włosy, cała jej postać lśniła przypominając żywą gwiazdę, którą zresztą była. W paru miejscach na jej ciele pojawiło się kilka pęknięć. Takie same można zaobserwować na pękających porcelanowych lalkach. Z zaciśniętych oczu Mo popłynęły łzy. Tak długo wstrzymywane wreszcie wydostały się na powierzchnię.
     – Zabiję cię. – Silny głos Cienia rozbrzmiał w jej umyśle, wprawiając w drżenie każdy narząd wewnętrzny i pozostałości duszy Mo. Nie miała już sił aby się przeciwstawiać. Cień miał rację. Jest słaba. Nie pokona go. Bezradność wzmogła się w niej, co spowodowało, iż jeszcze więcej łez wylało się spod jej zamkniętych powiek.
     – Mo! – Jej imię. Czyżby ktoś wołał ją? Nie, przywidziało jej się pewnie. – Mooo! – Ponownie usłyszała to wołanie. Chciała zobaczyć kto to. Czy to przyjaciel? A może wróg? Nie wiedziała już sama. Wszystko traciło swoje znaczenie. – Mo, nie poddawaj się! Walcz! – Ten głos. Wydał się Gwiezdnej bardzo znajomy, ale do kogo mógł należeć?
     Razem z Northem, Naturia trzymała się za pomocą swoich pnączy ostatniego ocalałego filara. To właśnie ona krzyczała do blondynki. Choć zdolność widzenia miała znacznie utrudnioną, udało jej się wypatrzeć zarys postaci Manen. Jej aura zdominowała wszystko. Cierpienie, rozpacz i chęć poddania były tak wyczuwalne, że aż samo odczuwanie jej sprawiało, iż Naturia chciała jak najszybciej dostać się do swojej przyjaciółki. Mo była dla niej nie tylko siostrą Pana Księżyca, kimś kto miał w przyszłości ocalić galaktykę i stać się kolejnym Tsarem, ale przede wszystkim była dla niej przyjaciółką. Była siostrą. Rodziną.
     – Nie pozwól by On namieszał ci w głowie!
     – Nie możesz się poddać! – Tym razem to był North. Swoim potężnym ciałem starał się osłonić nieco Naturię przed ostrymi odłamkami. – Nie możesz, słyszysz?
     Jack był już blisko. Wyczuł coś, i to coś było tak potężne, że na jego ciele pojawiła się gęsia skórka, a to nie lada wyczyn. Zanim dotarł do bazy, przeraźliwy wicher zdmuchnął go z jego drogi i z krzykiem odleciał kilkadziesiąt metrów robiąc niekontrolowane fikołki w powietrzu. Krzycząc, próbował jakoś za pomocą swojego kija unormować lot, ale na nic się mu to zdało. Z wrzaskiem uderzył w śnieżne zaspy nieopodal bazy, robiąc sporych rozmiarów dziurę w śniegu. Całe szczęście, że nie trafił na pokrywy lodowe, bo spotkanie z nimi byłoby o wiele bardziej bolesne niż te, które zaliczył. Kiedy oszołomienie minęło na tyle, by mogło przestać kręcić się mu w głowie, z olbrzymim siniakiem na głowie wyfrunął z dziury i stanął na śniegu.
     – Rany, co się stało? Ale mnie głowa boli! – Z miną zbolałego psa pogładził już rosnącego guza, choć to nie było jedyne obrażenie, jakiego się nabawił. Czuł, że jeszcze boli go bark z prawej strony, więc miał spore problemy z poruszaniem ręką, a to właśnie w prawej trzymał swój czarodziejski kij. Poprzeklinał sobie pod nosem kiedy, znikąd, dotarła do niego ta dziwna energia, jednakże tym razem była zdecydowanie silniejsza i zrezygnowana? Wyczuł w niej tyle negatywnych emocji, że aż się przeraził. Ten smutek i rozpacz mogły należeć tylko do jedynej znanej mu zołzy. Porozglądał się przez chwilę, lecz silny wiatr i padający brązowoszary śnieg utrudniały mu widzenie. Zaraz zaraz, jaki śnieg?! Zamrugał kilka razy zdezorientowany i dopiero wtedy zauważył, iż w górze fruwa pełno drewnianych i skalnych szczątków. Trzymając się za obolałe ramię, na piechotę czym prędzej pognał do bazy.
     Szalejąca zawierucha znacznie utrudniała mu dotarcie do celu, ale jakoś się mu to udało. Fakt, zajęło mu to o wiele więcej czasu niż przypuszczał, ale w obecnej sytuacji, nie odważył, by się na lot. Za wielkie ryzyko. To, co zobaczył przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Baza była zniszczona, jakby napadł na nią olbrzym, a swoją maczugą rozwalił większą część budynku. Jedyne co ocalało, to globus i część warsztatu ale i one wyglądały, jakby zaraz miały się rozlecieć. Gdzieś koło Sfery Snów dostrzegł Northa i Naturię, którzy coś tam krzyczeli, Piaska, który ze swojego złotego pyłu stworzył sobie ciężką, metalową klatkę, by go nie zdmuchnęło, oraz Ojca Czasu i Amora. Ten ostatni próbował wyrwać się strażnikowi czasu, by dojść do Mo?! Co się z nią dzieje? Co tu się, do licha ciężkiego, wyprawia?!
     – Zołza... – szepnął zszokowany. Chciał podejść do niej, ale wiatr skutecznie odpychał go od klęczącej dziewczyny. Ból głowy oraz barku dał o sobie znać ze zdwojoną siłą, więc skulił się nieco i syknął pod nosem.
     – Mo... jeśli się teraz poddasz.... – Amor cudem wyrwał się strażnikowi czasu i uparcie zmierzał ku Gwiezdnej. Im był bliżej tym światło i wiatr były coraz silniejsze. – Jeśli się poddasz, to już nie masz prawa nazywać się moją przyjaciółką! Nie będziesz tą Mo, którą wszyscy znają! Którą ja znam, bo ta Mo jest silna! – Mimo ogromnego wysiłku chłopak nie ustępował. Uparcie parł do przodu, a siła światła zaczynała nadpalać mu ubrania. – Mo, którą ja znam, jest nieustraszona i niepokonana!!!
     Jeszcze jeden głos. Ten także wydawał jej się znajomy i jakby bliski. Bliski jej sercu. Głos, który zdołał zagłuszyć lament jej prawie złamanego ducha. Kiedy wszystko w niej krzyczało, by się poddać, by dać Cieniowi wygrać, ten jeden pojedynczy głos przedarł się przez chaos w jej głowie. Może powinnam go posłuchać? Może... może warto?, pomyślała, a nadal żarzący się w niej ogień walki zapłonął nieco mocniej.
     – Eeeeej! Głupia, zapatrzona w siebie zołzo! Rusz te szanowne cztery litery i weź się w garść!
Ten głos, spowodował, że Mo otworzyła oczy. Łzy lały się nieprzerwanie strumieniami po jej popękanej, bladej twarzy. Wszak ten głos sprawił, że spojrzała przed siebie. Wszystko widziała jak przez mgłę, jednakże daleko przed sobą dostrzegła dwie zamazane sylwetki.
     – Oni są nic nie warci, tak samo jak ten twój nędzy, Tsar Lunar. Poddałaś się, Light'cie... Jesteś taka słaba…
     – Jak śmiesz... – Mo oparta dłońmi o ziemię, zacisnęła je mocno w pięści, ściskając w rękach piach oraz śnieg, które pod wpływem jej świetlistej magii spłonęły w białych płomieniach. – Jak śmiesz obrażać mojego brata! – rzekła już nieco głośniej. Zniewaga jej ukochanego starszego wznieciła w niej jeszcze większy ogień. Chęć walki zaczynała na nowo w niej rosnąć. O nie. Nie nie nie nie nie... Nikt nie będzie obrażać Lunara. Amulet blokujący na jej szyi, świecący tak mocno, że aż prawie wypalił jej skórę, teraz zaczynał pękać. – Jak śmiesz znieważać Tego, który króluje na nocnym niebie?! – Kolejne pęknięcia, coraz poważniejsze pojawiły się na naszyjniku. – Jak śmiesz, powtarzam, jak śmiesz znieważać Tsarską Dynastię?! – Blondynka uderzyła zaciśniętymi pięściami o ziemię, czym spowodowała kolejne silne wstrząsy.
     – Myślisz, że ci słabeusze wołający twoje imię ci pomogą? Że zdołają cię przede mną ochronić? Oni zginą jako pierwsi. A ty będziesz patrzeć, jak znikają. Jeden po drugim. To nędzne, nic nie warte ścierwa... Każdy z nich...
     – Nie będziesz obrażać mojej rodziny!!! – Złość, nieludzki gniew wypełnił ją całą, zagłuszając nawet Nicość z Kosmosu. Furia, jakiej jeszcze nigdy dotąd nie czuła, opanowała jej umysł, duszę i ciało. W tym momencie jej amulet blokujący rozpadł się na tysiąc malutkich kawałeczków, uwalniając jej prawdziwą siłę.
     Czas patrzył na to, co dzieje się z jego podopieczną i nie dowierzał własnym oczom. Takiej potężnej energii nie czuł od bardzo dawna, od tysiącleci. Nigdy by nie pomyślał, że dane mu będzie zobaczyć przebudzenie kolejnego Light'a. To niemożliwe... Niemożliwe... Powtarzał w myślach. Przełamała moją barierę w naszyjniku i to w obecnym stanie. Niewiarygodne! Mim, przyjacielu. We wspomnieniach starca ukazał się szeroko uśmiechnięty młody mężczyzna o zielononiebieskich oczach i srebrnych włosach. Miałeś rację, miałeś rację. Strażnik czasu chciał się odezwać, powiedzieć, by Mo nie pozwoliła wrogowi przejąć nad sobą kontroli, jednak w tej samej sekundzie, jego i pozostałych oślepił niesamowity blask.
     Niszczycielska fala uderzeniowa rozeszła się po okolicy, odrzucając wszystkich o kilkadziesiąt metrów od Gwiezdnej. Amor, jako że był najbliżej Mo dostrzegł jak dziewczyna podnosi głowę do góry. Zobaczył w jej oczach coś, czego nigdy wcześniej nie widział. Żądzę walki. Chęć przelania krwi. Miała w nich wypisaną prawdziwą furię. Zanim go zdmuchnęło, jedyne co udało mu się jeszcze zobaczyć to, to jak jej ozdoba na szyi pęka.
     Tak. Nareszcie. Jej prawdziwa, pełna, nieograniczana moc strażnika gwiazd. Moc Dominy Stellarum. Przyszłej Tsariny. W końcu się przebudziła. Po prawie tysiąc pięciuset latach czuła, że wreszcie jest sobą. Kiedy rozpadł się jej naszyjnik, nic już nie trzymało jej w ryzach. Może pokazać światu, na co ją stać. Udowodnić swoją siłę i to miała zamiar właśnie uczynić. Pożałujesz, że wybrałeś sobie akurat mnie za przeciwnika. Pożałujesz tego. Mo spojrzała w górę szeroko otwartymi oczami, których blask lśnił z taką siłą, jak nigdy. Wyciągnęła lewą rękę w bok, a chaos wokół prawie natychmiast zamarł. Już nie klęczała na brudnej ziemi. Już nie podpierała się rękami, by nie upaść. Teraz unosiła się dumnie pół metra nad ziemią, a jej olśniewające złote włosy opadły swobodnie wzdłuż pleców. U jej stóp nadal leżał jej miecz, który tak jak jego pani, zaczął się zmieniać. Każdy Gwiezdny, który przebudzi swoją prawdziwą moc, przemienia się zewnętrznie, przybierając prawdziwą i ostateczną postać. To samo stało się z Księżycem, kiedy wyzwolił swoje światło i stał się czwartym w historii Light'em, któremu się to udało, lecz ta wiedza była znana jedynie strażnikowi czasu. Sama Mo nie miała o tym pojęcia. Czas postanowił zataić ten fakt przed nią, gdyż z nim wiązała się pewna tajemnica, o której tylko on sam miał pojęcie i pilnował, by tak pozostało. Gdyby Mo się dowiedziała, rozpętałoby się prawdziwe piekło. Zabiłaby go lub, co gorsza, przywróciła JEGO. Staruszek nie mógł wyjść z podziwu i szoku. Jeszcze żaden Gwiezdny nie opanował swojego światła w tak młodym wieku, a to dlatego, gdyż większość nie dożywała dwóch tysięcy lat. Tylko nieliczni byli na tyle silni, nie tylko fizycznie ale również psychicznie, by opierać się mocy Nicości. Ilu to już poległo w tej niekończącej się walce? Każdy z nich posiadał wspaniałą moc, potężną magię światła tworzenia bądź niszczenia, ale żadnemu nie udało się pokonać Cienia. Tylko Artemisa, pierwsza Święta Gwiazda i pierwsza Tsarina miała tak ogromne pokłady światła.
     Kiedy wszystko wokół zamarło, gdy nastała cisza jak makiem zasiał przerywana jedynie głośnymi oddechami strażników, Czas ruszył się powoli w stronę Gwiezdnej, która lśniła tak jasno, że jego oczy nie potrafiły przyzwyczaić się do takiej światłości. Przemiana w Light'a, jak zwykle spektakularna, właśnie dobiegała końca, no przynajmniej jej pierwszy etap. Ciekaw był, jak bardzo Mo się zmieni. Czy, tak jak ON, również wyprze się swojej dobrej strony i upadnie. Tak, jak zostało jej to przepowiedziane.
     Kapanie wody. Aż tyle mógł usłyszeć w miejscu, gdzie się właśnie znajdował. Nie ruszał się ze swojego posłania, nie miał na to najmniejszej ochoty, ale także i siły. Był słaby. Za słaby, by się podnieść o własnych siłach. Dużo czasu minęło, odkąd odniósł tak poważne obrażenia, oj wiele, i pomyśleć, że rany zadał mu jeden z jego niegdysiejszych pobratymców. O tak, pamiętał te czasy. Czasy, kiedy jeszcze walczył dla światła. Po tak zwanej stronie dobra, ale to było tysiąclecia temu. Tamte dni już nie wrócą, nigdy. Zrobił to, co konieczne, by uratować swojego młodszego brata, aczkolwiek poświęcił siebie. Ale później, stało się to. Czy żałował swojej decyzji? Na początku tak. Chciał wrócić, do rodziny, ale było już za późno. Decyzja, którą wtedy podjął była nieodwracalna. Wtedy zakończył swoje życie jako Gwiezdny. Wtedy oddzielił się od światła na zawsze. Od rodziny, od gwiazd, od rodziców, brata, od wszystkiego. Pochłonęła go ciemność, zła ciemność, lecz teraz nie czuł już nic. Co było to było. Czasu nie cofnie, a przynajmniej nie z obecnymi mocami. Czasami wspominał swoje dawne życie, kiedy był jeszcze Gwiezdnym. Kiedy był dumą swojej rodziny, legendarnym Light'em. Trzecim w historii i pierwszym w rodzie. Nightlight'em. Tak, miał wszystko, a został z niczym. Przegrał swoją walkę z Cieniem. Właśnie wtedy upadł.
     Poczuł „to”. To coś było diabelnie potężne. Dobrze wiedział co to było. Już raz miał okazję to poczuć, kiedy Tsar Lunar przebudził swoje ostateczne światło. To była przemiana w Light'a. A więc i ty też. Ciekawe. Robi się coraz ciekawiej. Manen, nie... Stellarum, twój upadek jest coraz bliżej. Obyś wytrwała...
     Przebudzenie nowego Light'a było odczuwalne na całej planecie, przez co każdy nieśmiertelny doświadczył pewnego rodzaju sygnału. Większość nie wiedziała jak zareagować na to nagłe i jednocześnie dziwne uczucie, ale każdy, bez wyjątku, miał świadomość tego, że już niedługo mogą spodziewać się czegoś wielkiego. O tak, przebudzenie Mo poruszyło całym światem, i chcąc nie chcąc, dawni wrogowie Księżyca również to odczuli. Od tysiącleci chowający się w cieniu, teraz pod wpływem ogromnej siły, wyjrzeli ze swoich kryjówek. Złe, nieczyste duchy, które odrzuciły księżycowy dar życia, i zwróciły się przeciw swojemu wybawicielowi, teraz wychyliły nosy ze swoich nor. Pech chciał, że zrobiły to również jedne z najgroźniejszych istot. Od tysięcy lat czekały na jakiś sygnał, by ponownie uderzyć. Były cierpliwe, zbierały siły i wreszcie nadszedł ich upragniony, wybłagany znak. Tak, wreszcie nadszedł ten dzień.
     – Siostry... Czy wy też to czujecie? – szepnął dźwięczny głos wchodzący w szept.
     – Przebudził się nowy Light.
     – Wiecie co to oznacza... – Kolejny szept rozbrzmiał wśród bezkresnej ciemności, gdzieś wśród górskich jaskiń.
     – Taaak... Nadszedł czasss...
     – ...czas na naszą zemstę! – Rzekły razem trzy, przesiąknięte jadem, zagadkowe głosy.
     North wraz z Naturią otworzyli oczy, a kiedy jasne światło oślepiło ich ponownie, zaczęli osłaniać się rękami, aby nie uszkodzić wzroku. Patrząc pod nogi, udali się powoli w stronę Piaskowego Ludka. Piasek również uwolnił się ze swojej złotej klatki i podążał niepewnie w kierunku światła. Chciał ujrzeć to przedziwne zjawisko, o którym tylko słyszał. Chciał zobaczyć przemianę Manen.
     Amor chyba ucierpiał najbardziej ze wszystkich zebranych, ale nie przejmował się swoim stanem. Interesowała go głównie Gwiezdna, której nie mógł nigdzie dostrzec. Po chwili zjawił się przy nim strażnik czasu, lecz nim chłopak zdołał wykonać kolejny krok, staruszek szarpnął jego prawym ramieniem, zmuszając go tym samym do cofnięcia się. Amor nie był zadowolony z tegoż faktu, nie lubił jak ktoś mu coś rozkazywał, a tym bardziej szarpał.
     – Łapy przy sobie! – Ponownie wyrwał się staruszkowi ale ten nie dawał na wygraną.
     – Zachowaj ostrożność. Nie wiadomo co ona teraz może zrobić. – Powaga w głowie Dziadziusia nieco zdziwiła Amora.
     – Co... – Chciał zadać pytanie, ale ubiegł go Jack, który pojawił się za nimi.
     – Co tu się, na Księżyc, stało? – Z szokiem wypisanym na bladej twarzy podszedł do staruszka, lecz ten nie odpowiedział na jego pytanie. Przymrużonymi oczami patrzył w jeden punkt przed sobą.
Trzymając się za obolały bark, zrównał się ze strażnikiem czasu i tak jak on, zaczął patrzeć w to samo miejsce. Światło prawie go oślepiało, jednakże z sekundy na sekundę stawało się coraz słabsze. Rozejrzał się po chwili dookoła. Płatki śniegu, drobiny kamieni, szkła i drewna, fruwały sobie w powietrzu, tworząc ze zniszczonym budynkiem, prawdziwe pobojowisko. Miejsce to wyglądało, jakby miała tu miejsce straszliwa bitwa. W sumie, to wiele się nie pomylił. Rozegrała się tu walka między Mo a Cieniem, którą Gwiezdna wygrała. Niespodziewanie, Jack poczuł na swoim lewym ramieniu czyjąś dłoń. Odwrócił się pospiesznie, ale zaraz tego pożałował, gdyż ból dał o sobie znać. Tym, który do niego podszedł był North wraz z Piaskiem i Naturią. Wszyscy mieli małe ranki gdzie popadnie na całych ciałach, poza tym chyba każdemu nie dolegało nic poważniejszego, stwierdził Frost. Oceniając stan swoich przyjaciół, białowłosy nie zwrócił uwagi na to, jak Czas wyszedł na przód. Dopiero jego donośny, opanowany głos zwrócił uwagę strażnika zabawy.
     – Kim jesteś? Jak się zwiesz, Light'cie? – spytał z pewną dozą szacunku, co lekko zdziwiło pozostałych strażników. Wszyscy spojrzeli przed siebie, w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu stał snop czystego, gwiezdnego światła. O jakże jeszcze bardziej się zdziwili, kiedy ich spojrzenia padły na tajemniczą postać stojącą do nich tyłem. Jej jaśniutkie złote, wchodzące lekko w srebro, długie do pasa włosy spływały kaskadą na odkryte plecy owej kobiety, układając się w delikatne fale. Mimo że nie czuć było nawet najmniejszego powiewu wiatru, jej przepiękne, błyszczące włosy lekko się unosiły. Ubrana była w zwiewną suknię, w odcieniach czerwieni i granatu, a jej długi tren zdawał się rozmywać pod stopami jej nosicielki. Na jej powierzchni tańczyło z tysiąc gwiazd i konstelacji. Efekt był zapierający, gdyż dół tej sukni wydawał się nie mieć końca. Wyglądało to tak, jakby od połowy nóg jej postać się rozmazywała, zaś na jej miejscu pojawiały się fragmenty nocnego nieba. Ta suknia przypominała kawałek kosmosu. W prawej ręce kobieta trzymała lśniący, tak samo jak ona, miecz. Na jej głowie spoczywało coś na kształt diademu, ale nie dotykał on włosów nieznajomej. Unosił się i błyszczał dumnie, dodając tej przecudownej postaci majestatyczności. Czas zauważył koronę na głowie Mo, co poruszyło go jeszcze bardziej, jednak nie doczekał się odpowiedzi. Postanowił ponowić pytanie.
     – Jak się zwiesz?
Postać ruszyła się nieznacznie, po czym odwróciła się powoli w stronę strażników. Jej oczy, błyszczące z siłą miliona gwiazd, spoczęły na urzeczonym strażniku zabawy.
     – Nazywam się Manen i jestem światłem gwiazd. Jestem Starlight.



_________________________________________________________________



Witajcie Kochani. Na koniec chciałabym Wam powiedzieć jeszcze parę słów... Sovbedlly, dzięki, że znalazłąś dla mnie czas i sprawdziłaś ten rozdział. Dziękuję Wam kochani, że jesteście ze mną i czytacie mają historię. To dla mnie wiele znaczy. Rozdział miał ukazać się szybciej, lecz ze względu na pewne okoliczności, musiałam czekać z jego publikacją, aż do teraz. Za to potwornie was przepraszam. Wiem, co chcę napisać. Cały plan mam w głowie, tylko czasu mało. Jestem dość zajętą osobą, a zbliża się sesja, powinnam ślęczeć nad książkami, ale, z drugiej strony, nie mam znowu aż tak dużo nauki. Zdaję tylko z paru przedmiotów, z których będę mieć na koniec roku egzamin diagnostyczny. Jakoś dam radę.. Trzymajcie kciuki..! ;D Piszcie, komentujcie, czy ten rozdział Wam się podobał, jestem ciekawa Waszych opinii :D
Do usłyszenia Gwiazdki.

Obserwatorzy