8/28/2016

Rozdział 7 - To może zakład?



    Jack stał nad obolałą blondynką i uśmiechał się o niej cwanie już obmyślając plan zwycięstwa. Chciał dać nauczkę Mo pokazać jej, że z nim nie powinno się zadzierać ani z niego drwić. Starał się wyglądać na pewnego siebie co było doskonale widać.
    Gwiezdna uniosła nieznacznie głowę na tyle, by móc spojrzeć Frostowi w jego błękitne oczy. Jak on śmiał patrzeć na nią w taki sposób? Z taką pewnością siebie i drwiną.. I ten uśmieszek, wręcz ociekał pewnością siebie. Mo uniosła się na rękach chcąc przybliżyć się do strażnika zabawy i by spojrzeć mu w oczy. Nie bała się go, ani trochę. Co on mógł jej zrobić.. Nic, dokładnie. Jedno wielkie nic. Ona, wielka strażniczka gwiazd, nie miała choćby najmniejszego zamiaru dać mu się ustawić, o nie. Absolutnie. Jak on mnie denerwuje!, krzyknęła w myślach zmęczona dziewczyna.
    Poczuł jej gorąco na swojej twarzy kiedy Gwiezdna przysunęła się do niego bliżej. To już nie było ciepło lecz żar! Paliła wręcz jak ogień. Na buzi była blada jak ściana, jedynie rozgrzane w kolorze czerwonego wina rumieńce odznaczały się i choć Jack przyznał to niechętnie, dodawały jej uroku. Postanowił przyjrzeć się jej dokładniej.
    Pierwsze co przykuwało uwagę w jej wyglądzie to jej oczy. Jack jeszcze takich nigdy nie widział. Były duże w niespotykanym niebiesko-zielonym kolorze, okolone długimi ciemnymi rzęsami. Lśniły dziwnie, jakby gdzieś głęboko w nich zostały zatopione diamenty lub.., gwiazdy. Tak, właśnie tak. Jak gwiazdy. Jej oczy błyszczały jak gwiazdy nocą. Do tego ciemne łuki brwiowe, które teraz miała ściągnięte. Nieco większy nos niż u większości ludzi z prawie niezauważalnym garbkiem. Usta o odcieniu jasnej wiśni, aż prosiły by je dotknąć, by ich spróbować. To wszystko komponowało się z jej mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi i twarzą w kształcie owalu. Całość dopełniała burza blond włosów w odcieniu ciemnego złota a jak się bliżej przyjrzało można było wychwycić pasemka brązu i srebra. Jest naprawdę piękna.., pomyślał zafascynowany.
    - Czego się tak gapisz? - syknęła patrząc na Frosta wściekłym jednocześnie zmęczonym wzrokiem przez co cały czar prysł. ...ale to jednak zołza. Dokończył w myślach i uśmiechając się pod nosem z tylko sobie znanym powodem, zwiesił głowę i westchnął. Wstał, odszedł od łóżka po czym splótł ramiona na piersi.
    - Co powiesz na zakład? - spytał po chwili. Skoczył w górę, wylądował robiąc fikołka w powietrzu na tylnej ramie łóżka Mo i pokazał swoim kijem na Gwiezdną, która obdarowała go rozzłoszczonym spojrzeniem.
    - Zakład? - spytała po chwili i roześmiała się cicho.
    - Tak, zakład. - Jack stanął na palcach i założył swój kij za głowę. Brwi Mo uniosły się do góry a usta ułożyły się w delikatnym uśmiechu. Zmieniła pozycję na łóżku i teraz leżała opierając się o jego wezgłowie, złożywszy na brzuchu ręce jak do pacierza.
    - Ty się chcesz ze mną – pokazała na siebie ręką – zakładać? - spytała nie dowierzając. - Niby o co?
    - A o to, że zmuszę cię do wzięcia leku. Skoro tak ci zależy na tym by się od niego wymigać to ja znajdę sposób byś go wzięła. W końcu będziesz musiała go przyjąć. Będziesz błagać o niego aby tylko ulżyć sobie w bólu. - Jack zeskoczył zgrabnie i podszedł do otwartego na oścież okna. Mroźne powietrze owiało mu twarz co przyniosło mu przyjemną ulgę i przyjemność. Nic nie orzeźwiało go tak jak arktyczne powietrze na biegunie. Po kilku sekundach do jego uszu doszedł cichy, dźwięczny śmiech dziewczyny.
    - Więc, zakład ma polegać na tym, że będziesz próbował – Mo zrobiła palcami cudzysłów – mnie złamać? - spytała rozbawiona.
    - Tak, dokładnie tak. - odpowiedział jej dumnie Frost. W powietrzu zawisła cisza, którą przerwał gwałtowny wybuch głośnego śmiechu Gwiezdnej. Obejrzał się w kierunku dziewczyny, która turlała się po posłaniu nie mogąc wytrzymać ze śmiechu. Jej reakcja nieco zdenerwowała strażnika zabawy ale dzielnie się opanował. Nie chciał ponownie stracić nad sobą panowania. Czekał cierpliwie, aż dziewczyna się uspokoi.
    - Oo..oooch.. O mój.. Boże.. - Mo nie mogła dojść do siebie po słowach Jacka, które tak ją rozbawiły, że od śmiechu ponownie rozbolał ją brzuch. - Wyjaśnijmy sobie coś na początek. - powiedziała i usiadła po turecku podpierając się rękami na kolanach. - Ja w życiu nie pozwolę się złamać. Nie ma takiej siły na tej planecie, która by mnie zmusiła do czegokolwiek, kapujesz? To po pierwsze a po drugie to co ja będę z tego mieć?
    - Satysfakcję. - oparł się o swoją laskę a prawą rękę schował do kieszeni swojej niebieskiej bluzy. Obserwował czujnie blondynkę, nie chciał by umknął mu choć jeden najdrobniejszy szczegół. Chciał poznać ją, wyczuć, dowiedzieć się o niej jak najwięcej aby zyskać nad nią jakąś przewagę.
    - Marna ta nagroda... - Gwiezdna przeciągła się leniwie wyprostowując ręce do góry i prostując plecy, dzięki czemu jej niemały biust został bardziej niż zazwyczaj wyeksponowany. Mo ziewnęła zamykając na moment oczy za to spojrzenie białowłosego przejechało po ciele dziewczyny i jak na złość musiał przyznać kolejny raz przed sobą, że laska ma się czym pochwalić. To już nie jest ciało nastolatki a młodej kobiety., pomyślał przełykając ślinę z zakłopotaniem. Poczuł, jak na jego twarzy zaczynają pojawiać się delikatne rumieńce. Cholera jasna! Dlaczego ja tak reaguję..?!, zbeształ sam siebie. To jędza! Wredna zołza!
    - Wiedziałem, że nie.. - już chciał rzucić jakimś tekstem by ją sprowokować ale dziewczyna weszła mu w słowo, znowu.
    - Czekaj czekaj..! Nie powiedziałam, że się nie zgadzam. - Mo spojrzała na Frosta bliżej nie określonym spojrzeniem i westchnęła głęboko się nad czymś zastanawiając. Przygryzła dolną wargę uśmiechając się przy tym delikatnie. - Ok, zgoda. Załóżmy się. Ale.. - Frost już chciał wyskoczyć przed okno ale Mo go powstrzymała – Jeśli ja wygram, a na pewno wygram, zrobisz co zechcę do końca mojego pobytu tutaj. Jeśli ty wygrasz, co nawiasem mówiąc jest praktycznie niemożliwe, ja spełnię każde twoje życzenie. - rzekła. Wstała ostrożnie z łóżka trzymając się lewą ręką za obolały brzuch. Prawą wystawiła w stronę Jacka, który spojrzał na jej dłoń a później na Mo.
    - Każde? Bez wyjątku? - spytał, nie do końca przekonany w uczciwość słów Manen.
- Każde jedno. Słowo Gwiezdnego. - pewność i powaga w jej głosie przekonały chłopaka. Uniósł dumnie czuprynę do góry i pewnie uścisnął rękę Mo.
    - Stoi. - Jack uśmiechnął się chytrze a w jego białej główce już zaczęły tworzyć się misterne plany. Chciał puścić jej rękę ale ta złapała go mocniej i szarpnęła w swoją stronę.
    - Powodzenia matołku. Od prawie stu sześćdziesięciu pięciu lat nikt nie wmusił we mnie tego świństwa. Nawet Amor nie dał rady. Może tobie się uda... - szepnęła mu na ucho a jej usta musnęły jego małżowinę uszną.
    Poczuł jej żar tak blisko siebie, jej szept, który zaszumiał mu w głowie powodując zamęt, że na moment przestał oddychać a kiedy już odzyskał zdolność oddychania jego serce zabiło tak mocno jakby miało zaraz wyskoczyć mu z piersi i wybuchnąć na jego oczach. Nie wiedział co powinien zrobić, był oszołomiony. Skołowany. Stał jak taki kołek nie mogąc wykonać chociażby najmniejszego ruchu. Jej bliskość była dla niego jednocześnie piorunująca i hipnotyzująca. Pierwszy raz odczuł coś takiego.
    Mo jako pierwsza odsunęła się od chłopaka. Nie rozumiała dlaczego to zrobiła. Po prostu.., zrobiła. Pocałowała go w ucho! Byli tak blisko siebie, że jak gdyby ktoś w tym momencie wszedł by do pokoju pomyślał by, że się całują! Chyba na serio jest z nią coś nie tak. Przełknęła szybko ślinę, gdyż niespodziewanie zaschło jej w gardle. Puściła jego zimną dłoń i cofnęła się lekko zakłopotana aby usiąść na miękkim materacu. Kiedy poczuła pod sobą przyjemny w dotyku materiał pościeli chciała się jeszcze raz przeciągnąć lecz nagłe ukłucie, znacznie silniejsze, w brzuchu skutecznie jej to uniemożliwiło. Skuliła się na łóżku chwytając się obiema rękami za podbrzusze. To nie wróżyło nic dobrego.
    - Aa! - krzyknęła a ból wycisnął z jej oczu kilka słonych łez. Jacka wybudził z transu jej krótki krzyk. Podszedł do dziewczyny a kiedy chciał ją dotknąć w połowie drogi jego ręka zastygła. Zacisnął dłoń w pięść i po chwili cofnął ją chowając do kieszeni bluzy. Obserwował jak blondyna podnosi się do pozycji siedzącej lecz nie chciała już na niego patrzeć. Specjalnie odwróciła głowę, wiedział o tym.
    - Ee.. w porządku? - spytał nie pewnie.
    - Wszystko gra.
    - Może chcesz trochę leku? Pomogłoby ci.
    - Wyjdź stąd i mnie nie denerwuj. To twoja wina. - jej głos był ledwo słyszalny, ponieważ twarz miała zatopioną w pościeli.
    - Chwila, co? - Jacka aż zamurowało na moment. - Jak to moja wina?! - wydarł się na cały pokój.
    - No twoja. Denerwujesz mnie. I nie, nie chcę jakiś cudownych maści, zwłaszcza od ciebie! - poderwała się do góry i spojrzała na Frosta starając się wyglądać na jak najbardziej rozwścieczoną. - Głuchy jesteś? Powiedziałam wyjdź! - krzyknęła. Złapała chłopaka za ramię i siłą wyprowadziła za drzwi. W progu Jack jednak zdążył zablokować się swoją laską przez co uskutecznił Mo wyrzucenie jego osoby z pokoju.
    - Weź mnie puść! - krzyknął poirytowany a z końca jego laski wystrzelił snop białych iskier prosto na klatkę piersiową blondynki. Mo nie była przygotowana na taki obrót sprawy i oberwała solidnie. Puściła Jacka i wylądowała tyłkiem na łóżku ledwo je przesuwając, przez co na drewnianej podłodze powstało kilka małych rys. Gwiezdna złapała się za zamrożone na piersiach ubranie. O dziwo nie sprawiło jej to żadnego bólu, może dlatego, że jej skóra była niczym rozgrzane do czerwoności żelazo. Spojrzała zaskoczona na swoje ubranie a następnie na zdębiałego Frosta, który sam był w większym szoku niż Gwiezdna.
    Białowłosy spojrzał na swój kij a dopiero chwilę potem na Mo, która wlepiała te swoje śliczne oczka w niego mocno zdziwiona. W pierwszej chwili Jack się wystraszył myśląc, że zrobił jej krzywdę ale kiedy ta nie pokazała po sobie żadnych oznak cierpienia już chciał otworzyć usta by coś powiedzieć ale po chwili je zamknął.
    Mo uniosła przed siebie dłoń i skupiła na niej swoje spojrzenie. Skoncentrowała się przez chwilę a jej ręka pokryła się niknącym światłem, a następnie przyłożyła ją do swoich zamarzniętych ubrań. W jednej chwili lód zaczął się topić a górna część ubioru dziewczyny była cała morka. Kiedy lód całkowicie się rozpuścił Mo wstała ostrożnie w lekkim rozkroku z rękami po bokach, a cieknąca z niej woda już zdążyła stworzyć pod nią małą kałużę. Mo ogarnęła się pojedynczym spojrzeniem i pokręciła głową z politowaniem. Podniosła głowę i spojrzała na Frosta, który chyba chciał coś powiedzieć ale nie do końca wiedział co.
    - Ty na serio we mnie strzeliłeś. - powiedziała i strzepnęła ze swoich rąk wodę. Wyprostowała się powoli a woda w której stała zaczęła parować. Jej gołe stopy zrobiły dwa kroki a po wodzie na podłodze nie było już ani śladu. - Kurwa mać. - przeklęła i jeszcze raz na siebie spojrzała śmiejąc się.     - Dobra, punkt dla ciebie. - rzekła jak gdyby nigdy nic i zaczęła się rozbierać. Najpierw rzuciła na łóżko kurtkę a kiedy już chciała się wziąć za koszulkę odwróciła się i jednym szybkim ruchem pozbawiła się przemoczonego T-shirtu.
    - Ej! No... No co ty..?! - krzyknął Frost i odwrócił się cały zmieszany a kolor jego policzków dorównywał dojrzałym pomidorom. Mo odwróciła się do niego całkiem na luzie i zabrała się za rozczesywanie swoich włosów palcami.
    - No co? Przecież nie jestem naga. - rzekła i rzuciła się na miękkie wyrko. Ból znowu dał o sobie znać ale dzielnie go zniosła. Jack odwrócił się w jej stronę nieśmiało a kiedy ujrzał ją w samym staniku, nie liczą spodni, jego twarz zrobiła się purpurowa. - Ech, chyba mi nie powiesz, że nie widziałeś dziewczyny w negliżu, co?
    - No widziałem ale.. weź się ubierz kobieto.
    - Serio?! Ściemniasz... - uniosła się ale szybko opanowała swoje emocje – Z resztą, spytam Amora. On będzie wiedział. - Mo westchnęła po czym spojrzała na otwarte okno. Światło dnia zakuło ją w oczy przez co skrzywiła się odrobinę i przewróciła na drugi bok, twarzą do białowłosego, który patrzył wszędzie tylko nie na nią. - A ty nie masz przypadkiem czegoś do roboty zamiast gapienia się na otaczający świat? - spytała.
    - Eee.. - tylko tyle był w stanie wydusić z siebie biedny chłopak.
    - Matołku, ogarnij się lepiej jak chcesz wygrać zakład. - obdarzyła chłopaka znaczącym spojrzeniem.
    - Nie wiem co robisz ale.. - Jack odezwał się po dłuższej chwili a gniew zaczynał przejmować nad nim kontrolę. - ..ale masz przestać. - drżące ręce mocno ścisną na lasce - Przestań mącić mi w głowie.  - spojrzał na Mo pełen gniewu i szybkim krokiem wyszedł z pokoju zostawiając zdziwioną dziewczynę samą.
    Mo nie wiedziała o co mu chodziło i w ogóle nie przejmując się tym białym matołem ułożyła się wygodnie na łóżku, oczywiście tyłem do okna, zamknęła oczy i oddała się w błogie ramiona snu.
    Tymczasem w warsztacie Świętego Mikołaja prace szły pełną parą. Yeti dawały z siebie wszystko by zdążyć na czas. Przez ostatnie wydarzenia z Mrokiem produkcja miała poważne opóźnienia przez co North chodził cały poddenerwowany. Robił co się dało by jakoś nadrobić stracony czas lecz yeti jechały już na ostatnich obrotach a do Gwiazdki zostało dokładnie trzydzieści cztery dni. North przystaną ma moment i rozejrzał się wokół siebie. Na wszystkich piętrach aż huczało od roboty. Co kilka sekund z taśm montażowych schodziła kolejna partia gotowych do zapakowania zabawek. Na prawo od Northa stało stoisko z gotowymi już modelami małych wojskowych samochodzików i helikopterów. Dalej, na prawo Yeti o i mieniach George i Mickey nastrajali ostatnie gitary elektryczne. North słysząc za sobą warkot małego silniczka w ostatnim momencie uchylił się przed czerwonym samolocikiem, którym sterował inny yeti. Odetchnąwszy z ulgą zjechał windą na dół, gdzie produkowane były zabawki nieco większego kalibru takie jak półmetrowe lalki chodzące, narty, duże samochody wywrotki, deskorolki, domki dla lalek i tym podobne. I to właśnie tutaj prace szły najgorzej. Brakowało kółek do deskorolek i yeti nie nadążały z klejeniem dachów do domków. Aż strach było patrzeć. North tutaj spędzał większość swojego czasu na pomaganiu wymęczonym zwierzakom, które jakimś cudem nadal pracowały. Elfy bawiły się za to beztrosko i przeszkadzały na całego, wyjadając Mikołajowi jego ciasteczka. No właśnie, gdzie są moje ciastka?, spytał samego siebie North i rozejrzał się za tymi małymi nicponiami. Te, zadowolone z siebie, gdyż kolejny raz zakosiły Northowi jego pierniczki, zabunkrowały się pod stołem z gotowymi już, zapakowanymi lalkami i chichotały, zajadając się ciasteczkami. Strażnik zachwytu złapał się zrezygnowany za głowę i pokręcił nią kilka razy nie dowierzając, że sam chciał jeszcze trzymać w warsztacie te małe nicponie. Nie czekając na dalszą zachętę, podszedł do yeti, który właśnie kończył malować ostatnie deskorolki.
    - I jak idzie? - spytał z nadzieją w głosie. Yeti powiedział coś w swoim języku i ziewnął porządnie. Patrząc na Northa zaczął pędzlem malować swoją włochatą dłoń zamiast zabawki. Yeti dopiero po chwili zauważył co robi lecz nie miał siły na przesadne reakcje. Nawet nie udał się by zmyć farbę! - Dobra, stary, idź odpocznij. Ja cię zastąpię godzinkę, dwie. - North uśmiechnął się do stwora a ten z wdzięcznością udał się na zasłużoną przerwę. Yeti jak tylko usiadł tak momentalnie usnął. Zauważył to North przez co westchnął i spojrzał smutno na swoich pomocników. Jeszcze nigdy nie mieli takiego opóźnienia w produkcji, przez co Święty zaczął się poważnie martwić jednak postanowił odgonić ze swoich myśli czarne scenariusze bo jak to mówią „pozytywne myślenie to już połowa sukcesu”. I tak minął dzień w bazie strażników. Jedni pracowali w pocie czoła, inni odpoczywali a jeszcze inni łazili bez celu, szukając sobie jakiegoś zajęcia.
    Następnego dnia North biegał po całej bazie robiąc wszystko co tylko było w jego mocy aby jakoś przyspieszyć prace nad zabawkami dla dzieci. Z tego co sobie obliczył nie uda im się wyprodukować wszystkiego na czas chyba, że dostał by pomoc w postaci kilku chętnych do pomocy. To były bardzo ale to bardzo złe wieści. Wiara dzieci mogłaby na tym sporo ucierpieć. North sobie nawet nie wyobrażał tego co by się stało, gdyby w poranek Bożego Narodzenia dzieci po przebudzeniu nie znalazły pod choinkami swoich prezentów. To byłaby istna tragedia! Ale, uszy do góry!, pomyślał chcąc dodać sobie otuchy.
    Jack właśnie wrócił do bazy ze swojego nocnego patrolu nad Ameryką Północną. Wciąż się gniewał na strażniczkę gwiazd ale tak w sumie to sam nie wiedział dlaczego. Przecież nic takiego nie zrobiła i nie miał powodu aby tak na nią naskakiwać. Owszem, była niemiła ale to może dlatego, że była zmęczona. W końcu ostatnia walka wiele ją kosztowała czym udowodniła paroma omdleniami. Myślał nad tym kiedy zasypywał południowe tereny Kanady świeżym śniegiem i doszedł do wniosku, że skoro i tak będzie musiał ją znosić przez najbliższe parę dni to postara się jakoś z nią dogadać a przy okazji wygrać zakład. Kiedy pomyślał o tym od razu przypomniała mu się sytuacja kiedy Mo niemalże ucałowała go w ucho. Samo myślenie o tym przyprawiało Frosta o dojrzałe rumieńce i jeszcze to jak paradowała sobie przed nim na wpół rozebrana... Jakby nie patrzeć jest on mężczyzną i swoje pomyślał ale zaraz tego pożałował, ponieważ to Mo! Wredna zołza! Jak on mógł myśleć o niej w „tych” kategoriach? Poza tym, oni się prawie wcale nie znają. Wywnioskował, że powinien poobserwować ją trochę, aż nie dowie się o niej wystarczająco dużo. Dzisiaj wyjątkowo dostał się bez żadnych przeszkód do bazy, gdyż żaden yeti nie pilnował wejścia. Zainteresowany tym faktem udał się w głąb warsztatu i pierwsze co zobaczył to jeden wielki chaos. Yeti, zmęczone i ledwo stojące, pakowały prezenty gwiazdkowe dla dzieciaków najszybciej jak potrafiły a sam North biegał, co w jego wykonaniu było przezabawne, od jednego stołu do drugiego pomagając jak tylko mógł. Strażnik zachwytu nawet nie zauważył Jacka, który pomachał mu na powitanie tylko biegał z pędzlem w prawej ręce i z młotkiem w lewej. Frost uśmiechnął się do siebie widząc panujący wszędzie nieład. Postanowił, że nie będzie przeszkadzać Mikołajowi i udał się na wyższe piętra aby jakoś zabić swoją nudę, i może żeby podkraść parę ciastek Northowi.
    Mijał kolejny korytarz, jego lewa ściana w całości była pokryta regałami z książkami, na których od lat zalegał kurz. Po swojej prawej miał świetny widok na salę główną i na Sferę Snów, która jarzyła się pięknie w słońcu odcieniami złota. Popatrzył na światełka zadowolony a jego wzrok padł na jedno konkretne światełko. Jamie.., pomyślał a na jego twarz wkradł się szeroki uśmiech. Postanowił, że dzisiaj go odwiedzi. Jak tak o nim myślał to stwierdził, że już dawno u niego nie był. Jego nogi niosły go dalej przed siebie i ani się obejrzał a stał już nieopodal pokoju Gwiezdnej. Chcąc nie chcąc musiał tamtędy przejść by dotrzeć do kuchni. Kiedy był już parę kroków od drzwi ze środka pomieszczenia wypadło na korytarz kilka roześmianych elfów a widząc skradającego się Jacka zaśmiały się głośno. Białowłosy pokazał im, że mają być cicho by nie zdradziły jego obecności ale czego można było się spodziewać po tych nierozgarniętych urwisach..? Rechocząc między sobą pobiegły przed siebie wymachując łapkami. Jeden z nich potknął się o własne nóżki i trącił stolik, na którym stała lodowa choinka. Stolik runął na podłogę i gdyby nie dobry refleks Frosta, lodowe arcydzieło rozpadło by się na miliony kawałeczków. Jack postawił rzeźbę na swoje miejsce i spojrzał gniewnie na elfy, które właśnie zniknęły za rogiem pozostawiając po sobie, jak to one, chaos i zniszczenie. Jack przewrócił oczami i już chciał odlecieć stamtąd ale jego wzrok przykuł widok zza otwartych drzwi jednego z pokojów. Chyba musiała zostawić je otwarte., pomyślał białowłosy i nie mogąc się powstrzymać zajrzał do wnętrza pomieszczenia. Blondynka leżała nieruchomo przodem do wejścia na boku. Jej blond włosy były rozlane po poduszce ale kilka kosmyków opadało na jej bladą twarz. Oddychała powoli i miarowo co by znaczyło, że nadal śpi. Ta to ma sen.., skomentował w swojej głowie strażnik zabawy. Na paluszkach wślizgnął się do środka i podszedł do łózka, uważał przy tym aby nie zbudzić Gwiezdnej. Przyjrzał się śpiącej dziewczynie z zainteresowaniem. Dopiero teraz miał okazję zrobić to porządnie więc postanowił skorzystać w pełni z tej jednej jedynej szansy. Tak jak wcześniej zauważył, Manen jest naprawdę urodziwą dziewczyną z jasną cerą. Jej ciało również było niczego sobie. Zaokrąglone tam gdzie trzeba. Pewnie faceci ustawiają się za nią w kolejce. Szkoda tylko, że ma taki podły charakter a tak nawiasem mówiąc, dlaczego tak jest? Jego wzrok powędrował na klatkę piersiową śpiącej dziewczyny i dopiero teraz zauważył, że w okolicy serca ma ledwo widoczną bliznę. Wyglądało to tak, jakby ktoś ją zaatakował mieczem czy nożem. Dziwne., pomyślał i ponownie przyjrzał się jej twarzy. Wyglądała na spokojną lecz nie uśmiechała się. Z tego co zdążył zaobserwować, bardzo rzadko się uśmiechała a jak już, to był to taki wymuszony uśmiech. Jedynie raz szczerze się uśmiechnęła, do Amora. Dla niego to było dziwne, być wciąż takim smutnym lub rozdrażnionym. Jemu wiecznie dopisywał humor, chyba, że ktoś mu podpadł. Najczęściej było to Kangur lecz przez ostatnie dni Mo nieźle działała mu na nerwy. Miała w sobie coś takiego, że aż korciło go by jej przygadać. Była zbyt pewna siebie i najlepiej wszystkich ustawiałaby po kątach a już zwłaszcza jego a już w ogóle nie mieściło mu się w głowie to, że North zaczął uważać ją za swoją pupilkę. No to już był szczyt wszystkiego, naprawdę. Ale, koniec końców, Mo miała również w sobie coś, co jakoś przyciągało go do niej i pomimo szczerych niechęci, zaczynał coraz częściej o niej myśleć. Interesowała go jej historia. Jak zginął jej brat, co się stało i dlaczego taka właśnie jest.. Chciał się o niej dowiedzieć wszystkiego, poznać ją. Ona sama nie była skora do opowiadania o sobie dlatego postanowił popytać innych. Nagle dziewczyna zmarszczyła brwi a jej powieki drgnęły. Jack odskoczył od niej i cofnął się aż pod same drzwi. Gwiezdna obróciła się na wznak i ziewnęła porządnie.
    Jej oczy, nie przywykłe do takich jasności zapiekły ją przez co Mo skuliła się chroniąc swój wzrok od zabójczego dziennego światła. Kiedy jakoś przyzwyczaiła się do porannego stanu rzeczy poderwała się do siadu i otarła zaspane oczy rozglądając się po nowym pokoju. Sen jaki sobie zafundowała był jednym z tych dłuższych od ładnych dwudziestu lat. Dawno już tak dobrze nie spała... Jej wzrok padł na postać chowającą się w cieniu, od razu rozpoznała Frosta przez co zirytowała się już na samo dzień dobry.
    - Przecież cię widzę. - westchnęła i usiadła na skraju swojego wygodnego łóżka. Porwała w ramiona poduszkę i parła o nią głowę. Drugi raz ziewnęła i zamknęła oczy chcąc dalej iść spać. - Czego? - warknęła.
    - Ja.. ten... Tylko.. - Jack wyszedł z cienia. Jąkał się bo nie widział jak się wytłumaczyć, w końcu go przyłapała. - Z resztą, nie muszę ci się spowiadać. - oświadczył i splótł ręce na piersi.
    - No nie musisz... - mruknęła zaspanym głosem. - A czy podasz mi łaskawie moją koszulkę? Leży obok ciebie.
    - A czy ja wyglądam na służącego?
    - No ręce ci od tego nie odpadną?!
    - No już ok... - Frost zgarnął z podłogi koszulkę i jak tylko ją dotknął coś mu w niej się nie zgadzało. Po chwili już wiedział co. - Nie wiem, czy będziesz chciała ją ubrać.
    - Bo? - Mo podniosła się lekko i spojrzała spod przymrużonych powiek na białowłosego.
    - Bo jest zamarznięta na kość. - rzekł i rzucił nią w kierunku Mo. Widząc co się stało z jej ulubioną koszulką aż zaniemówiła na kilka sekund. - Ja pieprzę.. - mruknęła pod nosem i chwyciła w dłoń powyginaną pod dziwnymi kątami zamrożoną część garderoby. - To była moja ulubiona.. No tak. - właśnie sobie coś uświadomiła – Tu jest grubo poniżej zera. - rzuciła na podłogę kawał szarego lodu i westchnęła. - I co ja mam teraz na siebie włożyć?
    - Według mnie mon cher tak wyglądasz najlepiej. - znikąd pojawił się Amor, który siedział oparty o ramę otwartego okna i patrzył na Mo nie mogąc od niej oderwać wzroku. Jack spojrzał w tamtym kierunku, zaskoczony jego obecnością.
    - A według mnie to się powinieneś uciszyć w tym momencie. - rzekła oglądając się w jego kierunku. - I nie gap się tak na mnie.
    - Ale jest na co. - uśmiechnął się znacząco. - Jesteś przepiękna w takim prawie że negliżu, wiesz?
    - Weź skończ. - rzekła krótko i ukryła twarz w poduszce jednocześnie się uśmiechając. Co jak co ale lubiła słuchać komplementy na swój temat.
    - Kogo ja tu widzę. Toż to sam Jack Frost! I co powiesz o naszej gwiazdce, co? Niezła sztuka, nie? - mrugnął do białowłosego i niespodziewanie oberwał w twarz puchową poduszką. - Auć!
    - Zaraz ci pokażę niezłą sztukę. - ta uwaga już się Mo nie spodobała. Czasami Amor ją strasznie irytował, na przykład takim przedmiotowym traktowaniem kobiet.
    - To ja was gołąbki zostawię samych.. - Jack chciał ewakuować się z pokoju ale Mo go powstrzymała.
    - Zaraz zaraz, nie gołąbkuj mi tu. Kolejny się znalazł... - mruknęła niezadowolona pod nosem. - Od rana mnie denerwujecie... - chciała powiedzieć coś jeszcze ale szybko zasłoniła sobie usta ręką, gdyż zebrało się jej na wymioty. Dodatkowo ból brzucha dał o sobie znać przez co dziewczyna była zmuszona wstać i szybko udać się do łazienki. Nie, tylko nie to!, błagała w myślach. Wybiegła z pokoju do łazienki, która całe szczęście była zaraz obok jej drzwi.
    Amor chciał pobiec za nią lecz dziewczyna zdążyła zatrzasnąć za sobą drzwi przez co strażnik prawie oberwał w nos. Może nie pokazywał tego ale bardzo się martwił o blondynkę. Była jego najlepszą przyjaciółką i nie chciał by cierpiała, zwłaszcza tak jak teraz. Jako jeden z nielicznych wiedział, co grozi Mo gdy ta użyje swoich mocy na Ziemi.
    - A tej co znowu? - Jack popatrzył na drzwi, za którymi zniknęła Gwiezdna a później na strażnika miłości, który westchnął jedynie i usiadł na jej łóżku.
    - Daruj, lecz ci nie powiem. - Amor położył się na pomiętej pościeli i zaciągnął się zapachem Mo. Zamknął oczy i rozkoszował się jej wonią do czasu, aż Jack do niego nie podszedł.
    - Dlaczego mi nie powiesz? - spytał Frost marszcząc brwi.
    - Bo ona tego nie chce. Młody, nie zdradza się czyiś tajemnic. - Amor wyjaśnił to w taki sposób, że Jack w ogóle tego nie zrozumiał.
    - Powiem tak. - Amor poderwał się do siadu, poprawił sobie włosy i kurtkę – Mo jest silna, piekielnie silna a jej światło dla nas jest wręcz zabójcze, dlatego nie wolno jej używać go na Ziemi. A już na pewno nie jak jakiś człowiek jest w pobliżu. Amulet, który ma na szyi, jest blokerem. Blokuje jej moce i pozwala na używanie jedynie połowy z nich.
    - Blokuje ją, bo nie potrafi zapanować nad emocjami. No to ma sens. Zołza rzeczywiście ma wahania nastrojów.
    - Co? Zołza? Hahaha.. - Amor spojrzał na Frosta śmiejąc się prawie do łez. - A to dobre.
    - Czas powiedział, że ty wraz z Zołzą prawie zniszczyliście Ziemię, prawda to?
    - Ach to... noo.. - Amor zastanowił się chwilę nad odpowiedzią – Właściwie nic wielkiego się nie stało. Europa jest cała, Azja zresztą też, nie ma co wspominać. - czarnowłosy machnął ręką.
    - Ale co się takiego stało? - dopytywał białowłosy.
    - Pokłóciliśmy się. Poszło dosłownie o błahostkę a ona się wkurzyła. Do dzisiaj boli mnie prawy bark. - Qupido chwycił za ową część ciała.
    - O błahostkę, powiadasz? - Mo stała w drzwiach i patrzyła złowrogo na Amora. W toalecie zmieniła swój strój i teraz miała na sobie jedynie za długi męski szary T-shirt. Amor wraz z Frostem spojrzeli na nią i zmierzyli od stóp do głów. - Człowieku, ty mnie chciałeś po pijaku zaciągnąć do łóżka!
    - Cooo?! - Frost spojrzał zszokowany na Amora, który ani trochę nie był zawstydzony. Podszedł za to do dziewczyny i posłał jej przepraszające spojrzenie,
    - Ile razy mam cię jeszcze za to przepraszać? Od tamtej nocy nie wypiłem ani jednej kropli, przecież wiesz. - chwycił ją za ramiona i zrobił minę biednego szczeniaczka. Mo nie dała się na to nabrać i zdjęła z siebie ręce Qupido.
    - Nie rób takiej miny bo to na mnie nie działa. Z resztą, miałeś ogromne szczęście, że Dziadziuś i Naturia pojawili się w porę. Mało brakowało a bym cię zabiła. Dobra, koniec tego teatrzyku. Gadaj po coś tu przyszedł?
    - Mamy parę spraw do omówienia ale najpierw chodźmy pozwiedzać trochę warsztat. - Amor uśmiechnął się promiennie na co Mo westchnęła i przepuściła chłopaka w drzwiach.
    - Wiesz, jakbyś wzięła lek to byś nie musiała rzygać. - Jack spojrzał znacząco na Mo, która parsknęła śmiechem.
    - Serio? Tylko na tyle cię stać? - pokręciła głową i wyszła z pokoju zostawiając Mroza samego.
    Warsztat Mikołaja przemienił się chyba w najtłoczniejsze miejsce na ziemi. Yeti biegały, potykając się o elfy a sam North, już na ostatnich nogach, chodził w te i wewte. Amor i Mo lekko się zdziwili widząc wszędobylski rozgardiasz.
    - Co tu się dzieje? - spytał Amor a Mo jedynie wzruszyła ramionami.
    - Jak to co? North próbuje nadgonić produkcję. Przez Mroka prace stanęły w miejscu a teraz walczy z czasem. - Jack oparł się znudzony o swoją laskę.
    - Ej, coś mi się przypomniało! - Amor spojrzał na Frosta a jego oczy nagle się zwęziły. - Ty, parę dni temu w Paryżu, urządziłeś taką śnieżycę, że nie mogłem wyjść z domu! W dodatku zamroziłeś mojego Cherubina!!! - Amor nakrzyczał na białowłosego, który zamyślił się na chwilę. Po kilku sekundach wybuchł śmiechem. Przypomniał sobie jak gonił przez pół miasta tego dziwnego malucha w pieluszce i jednocześnie zasypywał za sobą śniegiem wszystko co się dało. - To nie jest śmieszne Frost. - warknął do niego Amor i podszedł do niego z groźną miną.
    - A mnie się wydaję, że jednak jest. Ten malec tak fajnie wyglądał jak z lodu wystawała mu jedynie głowa, hahaha.. - Jack zaśmiał się na samo wspomnienie o tym.
    - Też zaraz będziesz fajnie wyglądać..., bez głowy. - Qupido mówił to śmiertelnie poważnie. Groźba w jego głosie zwróciła uwagę Mo. Dziewczyna spojrzała uważnie na swojego przyjaciela, któremu ledwo drżały dłonie. Zły znak., pomyślała zaalarmowana.
    - Amor... - Gwiezdna stanęła obok czarnowłosego, który patrzył wrogo na Jacka. Cherubin jest dla niego niczym młodszy braciszek a ten, kto zrobi mu krzywdę zasługuje na najsroższą karę.
    - Dobra, weź się nie spinaj tak. Przecież nic się mu nie stało. - Jack nic nie robił sobie Amora. Przeszedł sobie obok niego jak gdyby nigdy nic, podszedł do stołu gdzie stały już gotowe zabawki i wziął do ręki jeden z samochodzików. Kiedy stwierdził, że nie ma w nim nic nic specjalnego, odstawił go na miejsce po czym westchnął i schował lewą rękę do kieszeni.
    Qupido poczuł na swoim ramieniu rękę Manen, która pokręciła lekko głową. Chciała dać mu w ten sposób do zrozumienia, że ma odpuścić. Postanowił jej posłuchać i ochłonąć, w końcu nie chciał zrobić Frostowi krzywdy a przynajmniej nie teraz. Natomiast Jack ani trochę nie chciał odpuścić Amorowi i postanowił sobie z niego pożartować.
    - Ooo.. Nasz Amorek słucha się swojej dziewczyny? Jakie to urocze.. - uśmiechnął się wrednie. W Qupido zawrzało. Jego dłonie zacisnęły się w pięści tak mocno, że na kostkach pobielała mu skóra. Odwrócił się twarzą do białowłosego, który opierał się o stół z założonymi rękami i czekał na reakcje strażnika miłości.
    - Mo nie jest moją dziewczyną. - rzekł patrząc na Frosta a jego lodowaty ton prawie przyprawił stojącą obok niego Gwiezdną o ciarki. - Młody... - zaczął iść w kierunku Jacka powoli a z jego zaciśniętych pięści zaczynał ulatywać dym – Nie zadzieraj ze mną bo możesz gorzko tego pożałować. - rzekł tak cicho by tylko strażnik zabawy mógł to usłyszeć.
    - Chłopcy, spokojnie.. - Mo chciała ich jakoś uspokoić, gdyż nie chciała by doszło do niepotrzebnej bójki. Niestety, wszystko na to wskazywało. Za dobrze znała Amora i wiedziała, że ten nie popuści.
    - Nie wtrącaj się Mo. To sprawa między facetami. - Amor nawet nie spojrzał na blondynkę. Całą swoją uwagę skupił na Froście, który również mierzył go chłodnym spojrzeniem.
    - Pan laluś zrobił się stanowczy, no proszę proszę. Gdzie to zanotować?
    - Odszczekaj to...
    - Nie mam zamiaru.
    - Ale już!
    - Bo co mi.. - Frost nie dokończył, ponieważ solidnie oberwał w szczękę z prawego sierpowego.
- Qupido! - wrzasnęła Mo. Chciała podejść do nich ale Amor zatrzymał ją swoim spojrzeniem. Był na maksa wściekły a jego oczy wręcz pałały chęcią mordu. Zaskoczona Mo aż przystanęła w miejscu, takiego Amora jeszcze nie widziała.
    - Nie Mo. Nie pozwolę by jakiś małolat mnie ustawiał. - powiedział i ponownie skierował swoje spojrzenie na Jacka, który już zdążył się pozbierać po zadanym ciosie.
    - To ja nie pozwolę się ustawić. - Jack potarł ręką obolałą brodę i stanął gotowy do ataku. - Dawaj lalusiu, pokaż na co cię stać bo na razie to uderzasz jak baba.
    - Doigrałeś się Frost! - krzyknął Amor i rzucił się na białowłosego z pięściami. Tym razem Jack był na to gotowy i sprawnie blokował wszystkie jego ataki. Po krótkiej wymianie ciosów Frost zaatakował Amora swoją laską. Z jej końca wystrzelił snop światła i lodowy pocisk trafił Qupido prosto w pierś odrzucając go na następny stół. Kiedy Amor na niego spadł stojące na nim zabawki połamały się a wraz z nimi biedny stół. Jednak Amor wstał szybko a w jego dłoniach pojawiły się znikąd dwa metalowe pręty. Użył swojej zdolności teleportacji i znalazł się tuż za Frostem. Jednym ruchem podciął mu nogi a drugim wymierzył cios z góry. Białowłosy ledwo to zablokował. Siła Amora była jednak większa od jego i musiał się jakoś ratować. Podłoga pod Qupido zamarzła a sam strażnik miłości poślizgnął się na lodzie przez co Jack uzyskał drobną przewagę. Mróz uderzył w niego swoim kijem lecz czarnowłosy jakimś cudem zdążył się osłonić. W jego rękach nie było już prętów a jeden dłuższy, który żarzył się niczym dopiero co wyciągnięty z ognia. Amor umiejętnie odepchnął od siebie rywala i jednym uderzeniem posłał go na stoisko z zapakowanymi prezentami. Jack runął na pakunki niszcząc je doszczętnie ale pozbierał się do kupy i już chciał ruszyć na Amora gdy nagle przystanął. Strażnik miłości dotknął zamarzniętą pod sobą podłogę i rozpuścił lód a kiedy i woda wyparowała Jack mógł dostrzec jak pięści Amora płoną prawdziwym ogniem. To go trochę zszokowało. Nie wiedział, że ten jest dolny do takich rzeczy jednak szybko się opanował. Stanął w gotowości naprzeciw Amora czekając na jego ruch.
    - Kto by pomyślał? Ja lód, ty ognień. - rzekł obracając w dłoniach swój kij.
    - Dwa przeciwieństwa. - Amor uśmiechnął się pod nosem. Uniósł na wysokość swojej twarzy płonącą rękę i uformował w niej kulę ognia. - Roztopię cię jak kosteczkę lodu. - wysyczał i rzucił się na chłopaka w tym samym czasie, co Jack ruszył na niego. W tym samym czasie między nich wbiegła Mo.
    - Dosyć tego! - krzyknęła. Chłopcy nie mieli jak się zatrzymać. Jack strzelił lodowym pociskiem a Amor swoją ognistą kulą. Oboje patrzyli jak ich ataki docierają do Gwiezdnej, która wyciągnęła ręce na boki i zatrzymała oba zaklęcia dwoma ścianami z gwiezdnego pyłu. W zetknięciu z jej osłoną powstał niemały huk przez co kilkoro yeti, w tym Phil, przybiegło aby sprawdzić co się dzieje. Kiedy kurz zdążył opaść oczom zebranych ukazał się przerażający widok. Wszystkie zabawki były zniszczone, nic nie można było uratować. Stoły, gdzie stały gotowe prezenty były roztrzaskane w drobny mak. Yeti zaniemówiły na ten widok, dla nich właśnie stało się jasne, że Gwiazdki w tym roku nie będzie. Natomiast Mo użyła swojego pyłu i rozdzieliła skutecznie obydwu strażników. - Durnie, macie się uspokoić, bo jak nie to was tak spiorę, że sam Księżyc was nie pozna. - warknęła zła. Na domiar złego zjawił się jeszcze North. Przepychał się przez yeti, które stały mu na drodze.
    - Na Księżyc, co się tu... - zaczął ale jak zobaczył miejsce masakry szczęka opadła mu aż do podłogi. Zszokowany chwycił się za głowę po czym upadł na kolana. Mo spojrzała na niego zmartwiona, podeszła do niego i położyła rękę na ramieniu chcąc mu jakoś dodać otuchy. - Co tu się stało? - spytał słabym głosem nie dowierzając własnym oczom.
    - Spokojnie North, tylko spokojnie. Pamiętaj, wdech wydech. Wdech i wydech... - Mo uklękła przed Mikołajem i zaczęła go wachlować swoją dłonią.
    Jack i Amor rozejrzeli się po warsztacie i oboje doznali szoku. Podczas swojej walki zniszczyli prawie połowę warsztatu a co za tym idzie przedostatnią partię wyprodukowanych zabawek. Do Jacka dotarło co narobił wraz z Amorem i aż się przeżegnał. Już gotował się na opiernicz od Northa lecz ten nie potrafił wydusić z siebie ani jednego słowa. Minęło dobrze dziesięć minut nim North odzyskał zdolność mówienia.
    - To koniec... Tyle ciężkiej pracy... - szepnął załamany.
    - Może uda się te zabawki jakoś naprawić. - Gwiezdna chciała pomóc strażnikowi zachwytu ale coś czuła, że daremne będą jej starania.
    - Nie... Nawet jeśli, to nie mamy już czasu.. - North wstał powoli a jego wzrok powędrował do Jacka i Amora. - Coście narobili?! - wrzasnął na nich a ci aż podskoczyli ze strachu. - To koniec! Rozumiecie?! Koniec!!! Świąt nie będzie! - wrzeszczał coraz bardziej wściekły a kiedy już znalazł się przy chłopakach, chciał ich udusić własnymi rękoma ale jednak się powstrzymał. Z jego oczu, zazwyczaj pogodnych i roześmianych, teraz płynęły słone łzy wielkości grochu. - To koniec. - powtórzył jeszcze raz tym razem dobitnie. Wstał i chwiejnym krokiem udał się do swojej pracowni odprowadzany przez dwóch yeti aby w samotności opłakiwać święta, które w tym roku się nie odbędą. Mo spojrzała na chłopaków zawiedziona a kiedy ci skierowali na nią swoje oczy pokręciła jedynie głową.
    - Brawo. No po prostu brawo. - powiedziała i podeszła do Phila, który zaczął sprzątać bałagan, jaki Jack i Amor spowodowali. Qupido było trochę wstyd tego co się stało. Zerknął na białowłosego, którego mina nie była lepsza. Oboje doszli do wniosku, że obaj stanowczo przesadzili. Jack również wziął się za sprzątanie a Amor zniknął, postanowił wrócić do domu aby nie wchodzić w drogę Northowi bo ten rozniósł by go chyba na strzępy w odwecie.
Siedzibę strażników swoją obecnością zaszczycił tym razem sam strażnik czasu a widząc panujący wkoło bałagan, aż sam się przeraził.
    - Manen, dziecko, co tu się stało? - spytał blondynkę.
    - Lepiej nie pytaj... - odrzekła zrezygnowana. Czas przyjrzał się dziewczynie uważnie. Zmartwiło go to, że Mo nie wyglądała za dobrze. Nadal była strasznie blada a to nie wróżyło za dobrze.
    - Jak się czujesz? - spytał z troską w głosie.
    - A dobrze, wręcz świetnie. - Mo uśmiechnęła się. Kłamała jak z nut ale jakoś musiała przekonać Starego Pryka by zabrał ją z powrotem na orbitę.
    - Nie kłam Manen. Przecież widzę, że nie najlepiej z tobą.
    - Oj, przestań. Nie z takimi rzeczami dawałam sobie radę.
    - Wiem, ale twój stan jest poważny i wiem też, że pobyt tutaj nie jest idealnym pomysłem na odpoczynek ale musisz tu przez jakiś czas zostać. Naturia będzie mieć na ciebie oko.
    - Przesadzasz jak zwykle. Pozwól mi wreszcie wrócić, równie dobrze mogę dochodzić do siebie na księżycu.
    - Nie Mo. To wykluczone. - Czas uciął rozmowę tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Sytuacja na górze jest stabilna i nie wymaga twojej interwencji. Koniec tematu.
    - Dobra, jak chcesz. - Mo strzeliła focha i splotła dłonie na piersi wyglądając przy tym jak obrażone dziecko. Jeszcze tego pożałujesz., powiedziała do siebie w myślach i ruszyła zamaszystym krokiem do swojego pokoju. W jej głowie właśnie zrodził się pomysł jak by tu zmusić Dziadziusia do sprowadzenia jej z powrotem na górę.
    Weszła do pokoju zatrzaskując za sobą z hukiem drzwi. Podeszła do otwartego okna i zasłoniła je aby choć trochę ograniczyć dostęp dziennemu światłu do wnętrza pomieszczenia. Jej nowy pokój, w zasadzie pokoik, nie miał za dużo mebli. Kolor ścian był blado błękitny, sufit biały a na podłodze z jasnego drewna leżał jasnobeżowy dywan. Na przeciwko drzwi było jedno duże okno, teraz zasłonięte, z szerokim parapetem, na którym można się było bez przeszkód położyć. Na prawo od okna stało dwuosobowe łóżko z metalową ramą a po jego prawej stronie stała malutka szafeczka nocna z małą lodową lampką. Nad łóżkiem wisiały trzy półki wypełnione po brzegi książkami. Pod przeciwległą ścianą stała dość sporych rozmiarów szafa z dwoma lustrami, która zajmowała jedną piątą całego pomieszczenia, w kącie stał bujany fotel a na nim złożone w schludną kostkę dwa białe puchate koce. Białe jak śnieg zasłony falowały z każdym podmuchem mroźnego powietrza dostarczając do środka niemiłosierny ziąb lecz Mo wcale nie było zimno, ba! Nawet nie było jej chłodno! Gorączka, którą w sobie wciąż miała nie przepuszczała do niej choćby odrobiny zimna.
Mo położyła się na łóżku. Złożyła ręce na biuście i nerwowo przebierała palcami prawej dłoni usilnie myśląc, jak by tu wrócić do swoich gwiazd. Już zaczęła odczuwać skutki zbyt długiego odseparowania od gwiezdnych podopiecznych. Ranne zdarzenie w toalecie nie było normalne, wymiotowała krwią. W dodatku ból nie chciał jej opuścić ale dzielnie go znosiła. Nie chciała przegrać z tym matołkiem. Musiała być twarda po prostu musiała. Przeczesała dłonią swoje gęste włosy, zawsze tak robiła jak nad czymś rozmyślała. W końcu wymyśliła genialny i misterny plan, na który tylko ona mogła wpaść. Zadowolona zamknęła oczy. Uniosła przed siebie ręce zgięte w łokciach a między jej dłońmi rozbłysło oślepiające światło, z którego wyłoniła się mała gwiazda.
    - Witaj Aru. - przywitała się ze swoją gwiazdką. - Mam dla ciebie i reszty małe zadanie. Otóż, macie przestać słuchać strażnika czasu. Możecie robić co chcecie ale w granicach rozsądku. Rozumiemy się? - rzekła jak do małego dziecka. Gwiazdka o imieniu Aru zabłysła wesoło i wyszeptała w gwiezdnym języku, że wszystko zrozumiała. - No, to teraz zmykaj. Liczę na ciebie. - uśmiechnęła się do Aru a ta się do niej przytuliła. Światło gwiazdy było niczym lejący się mód na zbolałe serce. W jednej chwili poczuła się odrobinę lepiej a ból nieco ustał. Aru zniknęła po chwili zostawiając strażniczkę gwiazd samą. Ta, zadowolona sama z siebie poprawiła swoja pozycję na łóżku zakładając ręce za głowę i nogę na nogę. Uśmiechnęła się do siebie, sama nie dowierzając, że jest aż tak przebiegła. No to teraz poczekaj stary pryku. Moje gwiazdy dadzą ci nieźle popalić., pomyślała uradowana. Miała właśnie uciąć sobie „urlopową” drzemkę kiedy po raz drugi tego dnia w jej pokoju zjawił się Amor.
    - Witaj z powrotem.
    - Co znowu? Chyba nie masz zamiaru zdemolować czegoś jeszcze? - spytała i uśmiechnęła się zadziornie do czarnowłosego.
    - Bardzo śmieszne, naprawdę. - Amor przewrócił teatralnie oczami na co Mo uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Chłopak podszedł do dziewczyny i położył się obok niej patrząc tak samo jak ona w biały sufit nad nimi. - Musimy zdecydować co robimy w The MoStars. Przygotowania już się zaczęły.
    - Jakoś nie mam teraz do tego głowy. - Mo westchnęła przeciągle i zamknęła oczy rozkoszując się spokojem. Amor obrócił się w jej stronę przekręcając się na bok. Podparł się o głowę prawą ręką i przyjrzał dziewczynie dokładnie.
    - Jakoś dziwnie się zachowujesz. Co się stało? To przez wczorajsze wydarzenia? - spytał zaciekawiony.
    - Sama nie wiem... - Mo otworzyła oczy a smutek w nich był bardziej widoczny niż zwykle. - Ostatnie tygodnie były dla mnie dość ciężkie. Wiele się działo.
    - No nie da się ukryć. - zgodził się z nią Amor i ponownie wyciągnął się wygodnie.
    - Jestem już tym wszystkim zmęczona. Nie wiem ile jeszcze wytrzymam. Za niecały rok wszystko się rozstrzygnie... - jej głos stawał się coraz cichszy jakby bała się, że ktoś mógłby ich podsłuchiwać.
    - Mo przestań. - Amor spojrzał na nią poważnie. Gwiezdna odwróciła się w jego kierunku. - Nie chcę żebyś o tym myślała. Mamy czas. Zobaczysz, wszystko ułoży się po naszej myśli. - uśmiechnął się do niej szeroko dodając jej tym samym otuchy. Mo odwzajemniła uśmiech a w jej oczach zaczął na nowo tlić się malutki płomyk nadziei.
    - Tak, masz rację. Jest jeszcze czas.. - rzekła ale wtem rozległo się ciche pukanie do drzwi. Po chwili uchyliły się a zza nich wyjrzała Zębowa Wróżka.
    - Można? - spytała. Miała nietęgą minę.
    - Jasne, wejdź. - Mo zaprosiła ją gestem.
    - Nie jestem sama.. - uchyliła szerzej drzwi a oczom Manen i Amora ukazał się uśmiechnięty Piasek. - Słuchajcie, jest mały problem.
    Gwiezdna i Qupido wymienili się spojrzeniami. Oboje mieli to samo przeczucie. Razem z dwójką strażników marzeń udali się do sali głównej, gdzie był już Zając Wielkanocny i Jack. Jak zwykle ta dwójka darła ze sobą koty o najmniejszy dosłownie szczegół.
    - Udławiłbyś się w końcu marchwią, co? - spytał zirytowany Zając.
    - Powiedział Kangur co wiedział. - odgryzł mu się Jack przez co poliki uszatego zrobiły się czerwone. Już miał na końcu języka kolejną ciętą ripostę lecz Ząbek skutecznie ich obu uciszyła.
    - Opanowalibyście się wreszcie. - zmierzyła ich srogim spojrzeniem kładąc ręce na swoich biodrach.
    - Ale to on zaczął! - oboje spojrzeli na nią oburzeni i wskazali na siebie oskarżycielsko. Piasek zakrył zrezygnowany twarz drobną dłonią a Ząbek westchnęła zażenowana.
    - Cicho macie być. Jest sprawa. Ja i Piasek.. - Ludek pokazał na siebie kiedy Wróżka mówiła – natknęliśmy się na kilka koszmarów nad wschodnią Azją. Niby nic szczególnego ale były na tyle silne by zakłócić sen w kilku miastach w Chinach i Japonii.
    - A Mrok? Widzieliście go? - spytał Zając.
    - Wątpię aby po ostatnim był zdolny zrobić cokolwiek. - Mo zastanowiła się nad słowami Wróżki.
    - To by znaczyło, że te bestie biegają luzem po świecie. - Jack spojrzał na Ząbek a ta się z nim zgodziła.
    - Chwila, moment. A gdzie jest North? - Zając rozejrzał się po sali w poszukiwaniu przyjaciela.
    - North przechodzi aktualnie załamanie nerwowe. - Mo powiedziała to tak jakby opisywała dzisiejszą pogodę na dworze. Piasek, Ząbek i Zając spojrzeli na nią wielkimi oczami, nie rozumiejąc wypowiedzi Gwiezdnej. Ząbek podfrunęła do niej bliżej ściskając swoje drobne dłonie.
    - Jak to załamanie nerwowe? - spytała z obawą w głosie.
    - To już proszę spytać tych dwoje tutaj. - Manen wskazała na Jack i Amora, którzy nagle z niezwykłym zapałem zaczęli się przyglądać swoim nogom.
    - Dobra, mniejsza o to. Trzeba załatwić sprawę koszmarów. - Zając popatrzył na każdego a jego słowa dostały aprobatę w postaci energicznego kiwania głową przez Piaskowego Ludka.
    - Masz rację. - Ząbek przytaknęła mu. - To co robimy?
    - Jak to co? Ruszamy na polowanie na koszmary. Trzeba się ich pozbyć a im szybciej tym lepiej. - Zając sam przytaknął sobie skinieniem głowy. - Ja, Piasek i Ząbek, co wy na to?
    - A ja to co? - spytał Frost, oburzony tym, że pominięto go w wyprawie.
    - Ktoś musi zostać w bazie przecież. Nie wiadomo czy jakieś koszmary nie będą chciały zapobiec Świętom. - Wróżka podfrunęła do białowłosego i położyła mu rękę na ramieniu.
    - Ok, niech będzie. - zrezygnowany Jack zgodził się z Kolibrem.
    - Ja sprawdzę czy w Europie nic się nie dzieje. Poza tym, mam kilka spraw do załatwienia, więc będę uciekał - Amor rzucił Mo porozumiewawcze spojrzenie a ta dała mu znak głową. - To na razie, mon cher. - uśmiechnął się do blondynki i zniknął w poświacie czerwonego światła.
Mo patrzyła jeszcze przez chwilę w miejsce gdzie zniknął czarnowłosy strażnik a kiedy i reszta się ulotniła, westchnęła i udała się z powrotem do swojego pokoju. Nie odezwała się ani słowem do Frosta, który jako jedyny został w sali głównej. Odprowadził dziewczynę spojrzeniem a kiedy został zupełnie sam, okręcił się na pięcie i wyleciał przez dach.
    Kolejny dzień w bazie Northa. Mo właśnie wychodziła ze swojego zacisznego pokoju szybkim tempem i kierowała się w stronę toalety. Znowu dopadły ją potworne mdłości. Przez cały wczorajszy dzień nic nie zjadła a i tak męczył ją obolały żołądek. Wypluła z siebie do umywalki kolejną porcję krwi. Czuła się strasznie a do tego ten ból, dzienne światło... Otarła wierzchem dłoni usta i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Wyglądała okropnie, niczym zjawa. Blada jak u kościotrupa cera i podkrążone oczy. W nocy nie mogła zmrużyć oka przez ból brzucha, który nie chciał jej przejść. Na domiar złego wróciły te dziwne napady gorąca, których nie potrafiła wytłumaczyć. Od kiedy jeden z kluczy został zniszczony gorączka nie chciała jej opuścić. Zdecydowała, że przy najbliższej okazji porozmawia o tym ze strażnikiem czasu.
    Jack wrócił do bazy, właśnie przechodził obok toalety kiedy zza uchylonych drzwi usłyszał jak ktoś wymiotuje. Domyślił się kto to może być i z wrednym uśmieszkiem wkroczył do środka. Tak jak się spodziewał w środku zastał Gwiezdną, która stała przed lustrem wycierając ręką białą jak papier twarz. Jak tylko go zobaczyła od razu się odwróciła i odkręciła wodę w kranie lecz Jack zdążył zobaczyć czerwone plamy na porcelanowej umywalce. Zmarszczył brwi, chciał coś powiedzieć ale dziewczyna wyminęła go zwinnie w drzwiach nawet nie zaszczycając go jakąkolwiek złośliwą uwagą czy spojrzeniem. Wczoraj wieczorem nabijała się z niego jak ten próbował do jej szklanki z wodą dolać lekarstwo ale przyłapała go na tym i skrzyczała. Doszło między nimi do kolejnej kłótni, gdzie powyzywali się od najgorszych po czym każdy udał się w swoją stronę. Jack okręcił się na pięcie, chciał z nią porozmawiać ale ta zatrzasnęła mu przed nosem drzwi.
    - No nie-e. Nie będę się prosił. - fuknął pod nosem rozzłoszczony Frost. Poszedł do łazienki, zakręcił wodę i już chciał odejść ale w oczy rzuciła mu się mała czerwona plamka blisko przy kranie. Jest z nią aż tak źle?, pomyślał. Po chwili zastanowienia się] starł szmatką krew na umywalce i udał się do kuchni aby zjeść parę ciastek. W pomieszczeniu zastał grupkę kilku elfów, która niosła wspólnie wielką srebrną tacę, po brzegi wypełnioną słodkościami. Jack uśmiechnął się na ten widok a widząc jak elfy gubią po drodze coraz więcej babeczek zaśmiał się jeszcze głośniej.
    Mo padła jak kłoda na swoje świeżo pościelone łóżko i mruknęła pod nosem. Że też ten Matołek musiał się napatoczyć akurat wtedy jak rzygała w łazience. Boże, co za wstyd.., pomyślała użalając się nad własnym nieszczęsnym losem. Rozległo się ciche pukanie, więc Mo uniosła głowę by sprawdzić kto się dobija i spławić delikwenta, który ośmielił się jej przeszkadzać w nicnierobieniu.         Do pokoju wpakowała się uśmiechnięta Naturia wraz ze swoją córką Summer.
    - Witaj Mo. Jak cię czujesz? - spytała Matka Natura.
    - Źle, nie widać? - mruknęła bez życia i z powrotem padła plackiem na materac.
    - Mała, nie rozpaczaj. Trzeba czerpać z życia garściami a nie leżeć na brzuchu.. - Summer podeszła do łóżka i usiadła na nim sprawdzają czy materac jest dość miękki. - Uuu, ale mięciutki.
    - Dajcie mi spokój.. - Mo zakryła sobie głowę poduszką na co Naturia przewróciła oczami.
    - Wzięłaś lekarstwo? - spytała jak zatroskana matka swoje dziecko.
    - Oczywiście.., że nie.
    - No jak z dzieckiem.... - westchnęła zrezygnowana kobieta. - Mo, dziecko. Lek by ci pomógł.
    - To nie jest kwestia jakiejś tam magicznej miksturki. - Mo spojrzała na Matkę Naturę poddenerwowana. - To światło tutaj mnie wykańcza. Do tego jestem za długo na Ziemi. Ja-nie-chcę-tu-być. - wypowiedziała ostatnie zdanie dobitnie dając do zrozumienia jasno i wyraźnie, że jest na skraju załamania nerwowego (zupełnie jak North).
    - Ja uważam, że powinnaś skorzystać z okazji i pokręcić się tu trochę. Ja bym tak zrobiła. - Summer uśmiechnęła się szeroko do koleżanki i poklepała ją po nagiej łydce. Kiedy dotknęła gołej skóry Manen szybko cofnęła rękę. - Rany, ale ty jesteś gorąca..! - Summer i jej żarty to już normalnie klasyk. Córka Naturii była nie wiele wyglądem młodsza od Mo, gdyż ludzie i nieśmiertelni dawali jej na oko jakieś dziewiętnaście-dwadzieścia lat. Była wysoką, szczupłą dziewczyną o idealnie opalonej skórze. Miała długie brązowe, falowane włosy, które w słońcu miały odcień bursztynu. Oczy także miała ciemne, niemal czarne ze złotymi cętkami. Jej rumianą i opaloną twarz zdobiło kilka piegów a na uśmiech składały się niesamowicie białe zęby, które kontrastowały z jej ciemną karnacją. Usta dziewczyny były pełne ale dość blade przez co zawsze nadawała im głęboki kolor różu przy pomocy błyszczyka. Nie miała sporego biustu za to mogła poszczycić się prawie że idealną pupą, którą potrafiła nieźle trząść. Do tego smukłe, długie nogi, które przykuwały największą uwagę. Sam, tak na nią czasami wołano, była chyba najbardziej rozrywkową i szaloną wśród swoich sióstr, patronek pór roku. Wszędzie było jej pełno przez co czasami sprawiała kłopoty. Jest fanką wszelkich sportów w tym tych najbardziej ekstremalnych. Dziewczyna niczego i nikogo się nie boi, z wyjątkiem swojej matki, kiedy ta wpada w szał. Jako patronka słonecznego i gorącego lata, nie znosi zimna. Lubi zimę ale woli jak jest jej ciepło. Zazwyczaj ubiera się w krótkie spodenki, T-shirty wszelkiego koloru i białe trampki. Tak jak jej matka i reszta sióstr ma ograniczony wpływ na pogodę. Potrafi przywołać ciepłe prądy powietrza, podgrzewać temperaturę otoczenia a także, tak jak Amor choć w trochę większym stopniu, panuje nad żywiołem ognia. Dodatkowo, jest świetną biegaczką i pływaczką. Dzięki uprawianym sportom, jest niezwykle wysportowana i rozciągnięta. Potrafi nieźle walczyć, specjalizuje się w karate. Wśród nieśmiertelnych jest znana ze swojego ciętego i niewyparzonego języka. Jak chce to potrafi komuś nieźle przygadać.
    Mo spojrzała na nią i nie mając siły nawet na jeden uśmiech zatopiła twarz w poduszce pod sobą z cichym mruknięciem. Za jakie grzechy.?, pomyślała Mo.
    - No dobrze, nie będziemy cie już dłużej męczyć. Wracamy do domu. - rzekła do córki i obie zabrały się do wyjścia. - Mo, weź to lekarstwo, proszę. Ono ci z pewnością pomoże. - uśmiechnęła się do pleców Gwiezdnej i wyszła na korytarz.
    - Na razie, stara! - rzuciła wesoło Sam i podążyła za matką. Mo wreszcie została sama. Upragniona cisza.., rzekła w myślach jednak po chwili podniosła się do siadu, rozejrzała po pokoju i stwierdziła, że nie wytrzyma tu ani minuty dłużej. Wyjrzała zza drzwi na korytarz aby sprawdzić, czy nikt niepożądany nie kręci się w pobliżu. Kiedy upewniła się, iż teren jest czysty czmychnęła przez korytarz niczym duch i pognała do najbliższej windy. Zjechała na sam dół do piwnicy, gdzie panował upragniony przez Gwiezdną mrok. Znalazła sobie najmroczniejszy i najbardziej oddalony kąt po czym usiadła pod lodową ścianą. Tak, tego właśnie potrzebowała. Chłód i mrok podziałały na nią kojąco. Kiedy tak siedziała sobie cicho, wsłuchana w bicie własnego serca, myślała nad samą sobą i nad swoim ostatnim zachowaniem. Zrobiło jej się trochę głupio, gdyż wczorajszego dnia, kiedy strażnicy wrócili z wyprawy znad Azji, pokłóciła się z Frostem o jakiś mały szczegół, ale jak to ona, musiała zrobić raban na pół galaktyki. Chłopak może i był natrętny ale chciał pomóc a ona nieładnie go potraktowała. Choć nie pozostał jej dłużny i sam ją obraził, to i tak miała wyrzuty sumienia, w końcu to ona zaczęła całą kłótnię. Innym też się oberwało przy okazji, muszę się z tego wytłumaczyć. Przeprosić., pomyślała. Westchnęła i odchyliła głowę do tyłu opierając ją o przyjemnie chłodną, lodową ścianę za sobą. Zamknęła oczy i pozwoliła myślom płynąć swobodnie. Co było dziwne, przyłapała się kilka razy na tym, iż myślała o Jacku Froście co bardzo ją dziwiło. Dlaczego o tobie myślę? Dlaczego nie potrafię przejść obok ciebie obojętnie? Dlaczego jesteś tak podobny do Mima?, pytała samą siebie lecz odpowiedzi na te pytania nie znała.
    Jack Frost łaził bez celu po bazie szukając sobie jakiego zajęcia. Jego ostatnia wizyta nad Ameryką Północną była owocna w nowe zapasy świeżego śnieżnego puchu, co niezmiernie ucieszyło dzieciaki a dorosłych wręcz przeraziło. Jak on uwielbiał robić dorosłym na złość tego nawet sam Księżyc nie wiedział. Uśmiechnął się sam do siebie, zadowolony ze swojej dzisiejszej pracy jednak jego uśmiech szybko zniknął. W jego głowie znowu pojawiła się ta nieznośna blondyna z tym swoim smutnym i jednocześnie wściekłym spojrzeniem. Ale się wczoraj na niego wkurzyła.. On chciał jej jedynie wywinąć niewinny żart a ta nie dość, że go skrzyczała to jeszcze obraziła. Nie wytrzymał, musiał jej przygadać, i to jeszcze jak jej przygadał! Gwiezdna zaniemówiła na moment kiedy jej powiedział, że jest najbardziej rozpuszczoną, niewdzięczną dziewuchą jaką nosił ten świat, i że jest samolubna. Tak, był z siebie zadowolony, aż ta nie dała mu porządnie z liścia i nie popatrzyła na niego takim spojrzeniem, że białowłosemu zrobiło się głupio. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć Mo wyszła z sali i udała się do swojego pokoju. Jack wiedział, że przegiął i to ostro ale.. sama była sobie winna! Mogła nie zaczynać, no ale... Właśnie, to słynne „ale” zawsze musiało się pojawić.
    Kolejny dzień w bazie strażników chylił się ku końcowi a Zając wraz z Piaskiem zaczęli się zastanawiać, gdzie podziała się ich nowa przyjaciółka, Mo. W pokoju jej nie było, w łazience i kuchni też nie. Przeszukali cały warsztat i zaczęli się o nią poważnie martwić. Od porannej kłótni z Frostem nikt jej nie widział a sam białowłosy nie wykazywał chęci by jakoś wspomóc innych w poszukiwaniach.
    - Frost, to twoja wina. Jak zwykle zresztą. - Zając zmierzył go złowrogim spojrzeniem krzyżując łapy na piersi. Chłopak pokręcił jedynie głową robiąc minę w jego kierunku.
    - Weź mnie nie denerwuj ty przerośnięty kangurze.. - mruknął Jack.
    - Coś ty powiedział?! - Zając doskoczył do niego w dwóch hopsach.
    - To co słyszałeś! - krzyknął mu do ucha i odleciał od niego na jak największą odległość. Strażnik nadziei pogroził mu pięścią lecz Frost miał to gdzieś. Postanowił udać się do piwnicy, może natknął by się na Piaska i razem by zrobili jakiś kawał Kangurowi. Jak pomyślał tak też uczynił. Zjechał windą na dół i zaczął się bacznie rozglądać za strażnikiem snów.
    W tym samym czasie, gdzieś na orbicie, trwał właśnie zażarty bój pomiędzy strażnikiem czasu a niesfornymi gwiazdami, które za żadne skarby nie chciały się go słuchać. Kilka razy brakowało a Tarcza by się rozstąpiła! Coś niewiarygodnego... Czas był wykończony i do tego nerwy zaczęły brać nad nim górę. No naprawdę, czy te rozbestwione istoty mogły być aż tak nieposłuszne? Na to wygląda. Jednak jedna rzecz go zastanawiała, mianowicie dopóki Aru, jedna z najstarszych gwiazd nie opuściła swojego miejsca, inne jakoś były spokojne. Powoli Czas zaczął rozumieć sytuację. Schylił się gwałtownie, gdyż nad jego głową śmignęło z dziesięć jak nie więcej niesfornych gwiazdeczek. To mi wygląda na sabotaż., pomyślał i aż zazgrzytał zębami. No poczekaj tylko, smarkulo wstrętna.., od razu domyślił się, że za tym zamieszaniem musi stać nie kto inny jak sama Manen. O nie, nie da jej tej satysfakcji i choćby miał stanąć na rzęsach, da sobie radę z tym gwiezdnym bałaganem. Włożył do ust dwa palce i zagwizdał głośno zwracając przy tym uwagę gwiezdnych podopiecznych strażniczki.
    Jack zmierzał właśnie do najbardziej oddalonej części piwnicy, gdzie nie paliły już się żadne światła. Właśnie miał zawracać by udać się między regały, gdzie stały stare lodowe modele zabawek, na których zalegał kurz kiedy jego uwagę przykuło coś a raczej ktoś kulący się w kącie. W pierwszej chwili pomyślał, że to Piasek lecz szybko porzucił tą myśl kiedy baczniej przyjrzał się kryjącej się postaci. Chwila, to przecież Mo..!, pomyślał. Staną za ogromnym regałem pilnując by niczym nie zdradzić swojej obecności i ustawił się tak by mieć jak najlepszy widok na dziewczynę. Wyglądała jakby przechodziła najstraszniejsze katusze, oddychała głęboko i ciężko, widział to po jej unoszących się z trudem ramionach. Głowę miała schowaną między kolanami co wydało się Frostowi podejrzane.
    Mo myślała nad sobą a im dłużej to robiła, tym bardziej było jej przykro. Swoim nagannym zachowaniem zrobiła innym przykrość, nawet Frostowi choć ten zwyzywał ją od samolubów i niewdzięczników, a jak dała mu w twarz... Wiedziała, że zasłużyła na takie słowa.
    - Miałeś prawo mnie tak nazwać.. zasłużyłam sobie. - rzekła sama do siebie. Podniosła głowę i oparła ją o ścianę. Gorączka w niej zawrzała a skóra zapiekła żywym ogniem. Dłonią dotknęła oblodzonej posadzki obok siebie a lód w zetknięciu z jej skórą zasyczał i zaczął się momentalnie topić. - Czyżby moje światło już mnie nie słuchało? - zadała sobie na głos pytanie patrząc na swoją dłoń. - Co się ze mną dzieje? - rzekła a głos jej zadrżał. Pamiętała podobną sytuację, kiedy jeszcze żył jej brat. Też miała takie napady gorąca lecz wtedy poważnie chorowała a teraz nic nie wskazywało na nawrót choroby lecz jeśli ponownie to ją dopadnie, to będzie jej koniec. Drugi raz tego nie przetrzyma... Na samo wspomnienie tamtych chwil, kiedy choroba prawie ją zabiła do oczu wdarły się jej łzy. Nie chciała znowu tego przechodzić. Musiała naprawić relacje z przyjaciółmi, zastanowić się co zrobić z Frostem. Rozwiązać jego fenomen, bo przecież dusza jej brata nie mogła odrodzić się w kimś innym. Wiedziałaby o tym, wyczułaby to ale jednak.. To podobieństwo między Frostem a Mimem jest zbyt duże. Muszę rozwiązać tą zagadkę., pomyślała. Nagle coś sobie uświadomiła, coś bardzo ważnego. Uśmiechnęła się przez łzy i spojrzała przed siebie.
    - Przyjaciel. Słyszysz Mim? Ja mam przyjaciół, hahahaha... - zaśmiała się i westchnęła. W jej głowie pojawiło się wspomnienie, jak jej ukochany brat zabrał ją w ich ulubione miejsce na ciemnej stronie księżyca i opowiadał jej kim jest prawdziwy przyjaciel.
    
    Mim wziął swoją młodszą siostrę za rękę i razem wznieśli się w przestrzeń kosmiczną aby udać się na księżyc. Kiedy już tam dotarli, sprawdzili jeszcze czy z Tarczą w tej części jest wszystko w porządku i jak się upewnili, że tak rozsiedli się wygodnie pośród księżycowych kamieni. Lunar nie mógł się powstrzymać by nie pociągnąć kilka razy Manen za włosy, czego blondynka nie lubiła. Co chwilę ją zaczepiał a ta z uśmiechem wyrywała mu swoje złote kosmyki.
    - Bo się doigrasz, Mim..! - krzyknęła i udała obrażoną. Splotła ręce na piersi i obróciła głowę w drugą stronę nie patrząc na dokuczającego jej starszego brata.
    - Oj mała, ale ja tak lubię cię zaczepiać. - wyszczerzył się do niej i jeszcze raz spróbował ją pociągnąć za włosy lecz Mo była szybsza i rzuciła się na chłopaka. Swoim ciężarem przeważyła ich i oboje padli na głazy.
    - I co teraz zrobisz, o wielki Tsarze Lunarze? - spytała zadowolona. Leżała na bracie przyciskając go do podłoża z całych sił.
    - Och, nie rób mi krzywdy! Proszę, oszczędź mnie...! - zawył udając przerażonego wizją nagłej śmierci lecz po chwili oboje wybuchnęli głośnym śmiechem. Mo ułożyła się wygodnie na Mimie i spojrzała ponad jego głowę, w gwiazdy. Była szczęśliwa... - Dobrze się dzisiaj spisałaś, siostrzyczko.
- Mim patrzył na nią lekko się przy tym uśmiechając. Mo skierowała swe spojrzenie na brata pod sobą i lekko się zarumieniła, lubiła jak ją chwalono. - Jesteś lepsza ode mnie. Nawet gwiazdy bardziej słuchają ciebie niż mnie..
    - Przestań... - Mo zeszła z brata i usiadła obok. - Przecież to ty jesteś Tsarem.
    - Ale ty jesteś przyszłą Tsariną..! - wykrzyknął radośnie i uklęknął naprzeciw dziewczyny, która popatrzyła na niego smutno. - Ej, tylko bez takich. Nie chcę widzieć smutku na takiej ładnej twarzyczce. - złapał twarz Mo w dłonie i spojrzał jej głęboko w oczy. - Ty i ja, będziemy razem po kres wieczności strzec gwiazd i ludzi, jako Tsar i Tsarina. Co ty na to? - spytał a w jego zielono-niebieskich oczach zatańczyły tak dobrze znane Mo, wesołe ogniki. - Będę twoim najwierniejszym przyjacielem, oddanym towarzyszem i ukochanym bratem.
    - Uważaj, bo będę mieć cię dość. - Mo uśmiechnęła się i pokazała Lunarowi język.
    - O rzesz ty... - Mim rzuciła się na dziewczynę a ta zaniosła się głośnym piskiem. Łaskotał ją gdzie popadnie a Mo ze śmiechu rozbolał brzuch.
    - Ty wariacie... hahahaha..., przestań... Przestań! - chciała mu jakoś uciec lecz Mim był od niej silniejszy i nie dał jej choćby malutkiej szansy na ucieczkę.
    - I to ja rozumiem. Masz zawsze tak się uśmiechać, moja droga. - puścił ją zadowolony a Mo ocierała łzy z policzków.
    - Jesteś nienormalny.. - westchnęła. - Lecę na Ziemię, Naturia coś ode mnie chcę.
    - Tylko nie siedź tam za długo...
    - Jak rozkażesz... - Mo wstała i ukłoniła się teatralnie. Mim za to wywrócił oczami. - Lubisz ją, prawda? - spytał po chwili i uważniej przyjrzał się siostrze.
    - Jest miła, i dobra. Tak, lubię ją a czemu pytasz? - spytała marszcząc brwi. Nie rozumiała tego pytania.
    - Uważasz ją za przyjaciółkę? - jego świdrujące spojrzenie przeskanowało Mo, która zastanawiała się nad odpowiedzią.
    - Tak, chyba tak, a co?
    - Dobrze jest mieć przyjaciół. Zawsze można na nich liczyć. Prawdziwi przyjaciele nigdy nie zawodzą, nie zapominaj o tym. - rzekł patrząc poważnie na blondynkę jednak po chwili się rozchmurzył, wstał i otrzepując swoje ubranie z księżycowego piachu rzekł – No ok, pora wracać do pracy. - uśmiechnął się do siostry i zniknął w poświacie srebrzystego światła zostawiając blondynkę samą.
    
   Mo wróciła do świata żywych i nadal będąc w piwnicy pod bazą strażników, płakała. Wtedy była taka szczęśliwa, miała wszystko a teraz.., nie miała praktycznie nic. Tylko Amor ją rozumiał, jej najwierniejszy przyjaciel.. Kochała go. Bardzo. Bez niego, nie wiedziałaby co ze sobą zrobić. Rozumie ją się doskonale. Oboje stracili najcenniejsze dla siebie osoby więc dlatego tak blisko są ze sobą.
    - Ach, Mim... Dlaczego cię przy mnie nie ma? Dlaczego odszedłeś? Dlaczego tak musi być...? - po jej policzkach spłynęły świeże łzy a na domiar złego poczuła jak wszystko się jej unosi do góry. Przechyliła się na bok i zwymiotowała krwią. - Za co Boże tak mnie każesz? Za jakie grzechy mam tak cierpieć? Odebrałeś mi wszystko z wyjątkiem życia i ciągle ci mało... Dlaczego mi to robisz?! - zacisnęła mocno pięści i zwinęła się w kłębek. W tym momencie cały świat mógłby się skończyć a ją by to nawet nie obchodziło. - Ja nie chcę umierać, Mim. Tak bardzo nie chcę... - szepnęła w przerwie między szlochaniem.
    Jack przysłuchiwał się jej z uwagą. Słyszał każde jej słowo lecz nie zrozumiał połowy z tego co Mo mówiła do siebie. Jedynie co wydedukował to to, że dziewczyna przez coś cierpi, przez jakiś sekret, który skrywa przed wszystkimi. W dodatku tęskni za bratem, który od niej dawno temu odszedł. Widząc ją w takim stanie jego wyrzuty sumienia stały się nie do zniesienia. Było mu szkoda Gwiezdnej, która nie potrafiła z nikim podzielić się swoim smutkiem. Teraz, chociaż po części rozumiał, dlaczego Mo jest taka zgorzkniała i wredna. Ona strasznie w środku cierpi. I czegoś się boi, śmierci. Ale to dlaczego? Przecież jest nieśmiertelna a tacy jak my nie umierają., pomyślał i już chciał się obrócić by wycofać się gdy laską trącił jedną z lodowych figur, która robiąc wiele hałasu rozbiła się na tysiące kawałeczków i jeszcze zdradziła jego obecność. Jack znieruchomiał przeklinając siebie w myślach i spanikowany spojrzał na Mo, która poderwała się raptownie, zaalarmowana hałasem.
    Coś się stłukło i Mo szybko się podniosła do siadu. Wzrokiem przeczesała pobliskie wysokie do sufitu regały, w których ktoś się krył. Choć światło było nikłe to jednak rozpoznała tą białą czuprynę za lodowymi rzeźbami. O nie. Jak mogłam go wcześniej nie zauważyć? Jak długo on już tam jest?, spanikowana nie wiedziała co ma zrobić. Jednak Jack wyręczył ją w tym i sam postanowił wyjść ze swojej kryjówki. Mo opuściła głowę, modląc się, by nie zauważył jej zaschniętych łez. Szybko starła resztę słonej cieczy z policzków i opanowała emocje na tyle ile była w stanie. Miała nadzieje, że Frost nie zauważy tego, w jakim opłakanym stanie ją zastał.
    - Czego chcesz? - spytała.
    - Ja tylko przechodziłem tedy.., ee.. Piaska szukałem. - Jack nie wiedział jak się wytłumaczyć bo przecież nie powiedziałby „sorry ale cie podsłuchiwałem”. Dostałby taki ochrzan, że przez tydzień nie mógłby się pokazać jej na oczy. Był w każdej chwili gotów na kolejną kłótnię lecz burza nie nadchodziła. Spojrzał uważniej na Mo, która nawet na niego nie patrzyła i zastanowił się, czy wszystko z nią ok.
    - W.. porządku? - spytał z wahaniem. Mo drgnęła i powoli uniosła głowę aby na niego spojrzeć.
    - Nie. Nie jest w porządku. - odpowiedziała po kilku sekundach ciszy. Nie miała już sił dłużej udawać twardej, już było jej wszystko jedno. Miała gdzieś co sobie o niej Frost, czy ktokolwiek inny pomyśli.
    Jacka zaskoczyła taka odpowiedź. Spodziewał się czegoś w stylu „idź, nie zawracaj mi głowy” czy „spadaj matołku i mnie nie denerwuj” a tu coś takiego? Zmieszany i jednocześnie skołowany, nie wiedział co zrobić. Pocieszyć ją jakoś, przytulić, rozweselić czy pójść sobie i zostawić ją samą.. Nerwowo przełożył swój kij z jednej ręki do drugiej myśląc co by tu począć.
   - Weź mnie zostaw samą, jeśli możesz. - odezwała się przerywając niezręczną ciszę jaka zapała między nimi. W pierwszej chwili Jack chciał jej posłuchać i wyjść ale coś go powstrzymało. Coś w środku nie pozwoliło mu zrobić kolejnego kroku w stronę windy i zagryzając dolną wargę jeszcze raz obejrzał się za siebie w kierunku skulonej Mo. Nie no, nie zostawię jej tak., pomyślał i cofną się do Mo po czym usiadł pod przeciwległą ścianą a swoją laskę oparł o prawe ramię. Rozejrzał się zaciekawiony po wnętrzu tego na pierwszy rzut oka ponurego miejsca i po chwili stwierdził, że nie jest tu aż tak źle.
    - Fajne miejsce. - odezwał się po chwili. - Teraz już wiem dlaczego Piasek się tu ciągle chowa. Tutaj jest tak...
    - ..cicho. - dokończyła za niego blondyna. Jack zamknął usta, które miał otwarte i już ich nie otworzył. Znowu nastała cisza jak makiem zasiał lecz tym razem to Mo się odezwała. Spojrzała na Frosta z odrobiną zaciekawienia i rzekła:
   - Dlaczego zostałeś? - spytała patrząc smutno na Jacka, który również na nią spojrzał i co zadziwiło Gwiezdną, uśmiechnął się do niej.
    - Nie zostawię cię tutaj samej. - rzekł czym wzbudził jeszcze większe zdziwienie u Gwiezdnej. Mo westchnęła i jeszcze raz spojrzała na białowłosego, który oglądał właśnie prawą stronę zagraconej piwnicy.
    - Przepraszam. Przepraszam za moje zachowanie. Masz rację, jestem okropna.. Jeszcze raz bardzo przepraszam...
    Jack popatrzył na nią z szeroko otwartymi oczami nie wierząc w to, co przed chwilą usłyszał. Jej przeprosiny, szczere z głębi serca poruszyły nim dogłębnie, aż coś go ścisnęło za serce. Jej głos miał w sobie tyle smutku i żalu, że prawie coś w nim pękło.
    - Ja.. ja też powinienem przeprosić.
    - Nie masz za co. To wszystko moja wina. Powinnam trzymać emocje na wodzy zamiast pozwalać im szaleć. - Mo spuściła zakłopotany wzrok. Poczuła, że się rumieni a Frost to zauważył. I nim pomyślał nad ty co mówi, rzekł:
    - Ładnie ci w rumieńcach. - kiedy to powiedział sam się zaczerwienił i uciekł wzrokiem gdzieś w kąt. Dlaczego ja to powiedziałem?, pomyślał. Palną taką głupotę, że najlepiej to by sobie sam przywalił ale jego uwagę przykuł delikatny uśmiech na twarzy Mo.
    - Powiedz mi – spojrzała mu w oczy – dlaczego jesteś dla mnie taki miły. Powinieneś być na mnie obrażony, powinieneś być wściekły a ty jeszcze się do mnie miło uśmiechasz.. Czemu jesteś taki miły?
    - Ja.. - Jack podrapał się z zakłopotaniem po karku rumieniąc się - ..słyszałem co przed chwilą mówiłaś, to jak wymiotowałaś dzisiaj w toalecie i .. - Jack uniósł wzrok i popatrzył na Manen – to twoje spojrzenie, takie smutne... Jeszcze nie widziałem kogoś kto by tak cierpiał..
    - Więc wzbudzam w tobie litość.. - Mo przełknęła ślinę i spuściła głowę w dół tak, że pojawił się na niej cień.
    - Nie..! Tylko.., wiesz, jestem strażnikiem zabawy. Moim zadaniem to dawanie radości i szczęścia właśnie z zabawy a ty jesteś ciągle czymś przygnębiona i nawet jeśli się uśmiechasz to nie jest to szczery uśmiech. Nie rozumiem tego. - Jak wstał i zaczął do niej podchodzić. - Obserwuję cię, cały czas i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to to, że lubisz rządzić, decydować o wszystkim a jak coś nie jest po twojej myśli to od razu się irytujesz. Jesteś apodyktyczna i czasami bardzo wredna.. - Jack stanął nad dziewczyną i przyglądał się jej badawczym wzrokiem. W każdej chwili był gotowy na wybuch furii u blondynki ale ta spojrzała na niego i uśmiechnęła się odwracając głowę w lewo. Usiadła wygodniej zginając prawą nogę w kolanie i oparła na nią prawą rękę. Nagle parsknęła śmiechem pokazując idealne białe zęby.
    - No tak.. Powiedzmy, że to... - zastanowiła się chwile - ...zboczenie zawodowe. Miliony gwiazd tylko czeka na moje rozkazy a większość swojego czasu spędzam w samotności w kosmosie. Tam nie ma istot ludzkich, więc może dlatego jestem taka... władcza. - obdarzyła Frosta smutnym uśmiechem. - Wiele, wiele lat spędziłam w samotności na niekończących się bitwach. Obrona tej planety to praca na pełen etat i nie ma w niej miejsca na błędy. Ty.. Jack, - spojrzała mu głęboko w oczy po raz pierwszy wymawiając jego imię – jesteś jeszcze bardzo młody. Ty i reszta strażników marzeń, macie jeszcze tak wiele do przeżycia, macie wieczność przed sobą. Wiesz, - Mo oderwała od Jacka wzrok i spojrzała na swoją dłoń, którą wciąż miała opartą o kolano – zazdroszczę wam. Wiedziecie sielankowe życie, bez ciągłych wojen i zabijania. - Gwiezdna zmarszczyła brwi. W głowie miała obrazy bitew, które stoczyła. - Też bym tak czasami chciała. - rzekła cicho jakby do samej siebie. - Spokojnego, normalnego i szczęśliwego życia lecz wygląda na to, że za wiele żądam. - zacisnęła dłoń w pięść a ta rozbłysła jasnym światłem.
    Jack usiadł obok niej i patrzył cały czas na nią. Wsłuchał się w jej słowa. Nie mógł oderwać od niej wzroku, gdyż miał przed sobą zupełnie inną osobę. Nie patrzył na niczego nie świadomą dziewczynę, lecz na młodą kobietę, która poznała i przeżyła ciemną stronę życia. Kobietę, która wie jakie życie potrafi być brutalne i okrutne. Mo wydała mu się kimś, kto przeżył nie setki lat lecz tysiąclecia. Gdyby tylko Jack wiedział, że Manen rzeczywiście liczy sobie prawie dwa tysiące lat...
    Blondynka westchnęła przymykając swoje piękne oczy. Rozmowa z Jackiem pomogła jej i nie czuła już się tak podle. Chyba polubiła tego chłopaka, serio. Wcześniej Jack był dla niej młokosem, który starał się pokazać ile już przeżył lecz w rzeczywistości on jeszcze nic nie wie o życiu. Uśmiechnęła się do swoich myśli, które krążyły wokół osoby o białych jak śnieg włosach. Choć taki młody, to jednak inteligenty i dobry., pomyślała. Postanowiła być z nim szczera do końca.
    - Jest coś jeszcze. - rzekła po długiej chwili milczenia. - Nie wiem jak to powiedzieć..
    - Po prostu powiedz i już. - Jack spojrzał na nią a ta patrzyła na niego uważnie, badając każdy fragment jego bladej twarzy.
    - To.., nie jest dla mnie łatwe.. - przełknęła ślinę i po chwili przybliżyła się do niego powoli obserwując każdą jego reakcję.
    Jack spiął się lekko kiedy blondynka się do niego zbliżyła. Była tak blisko, że mógł policzyć ile cętek srebra jest w jej oczach a było ich dokładnie cztery. Mimo bliskości nie cofnął się jednak, czekał na kolejny jej ruch.
    - Przypominasz mi go. - szepnęła ledwo słyszalnie lecz Jack to usłyszał. - Jesteś do niego taki podobny.. - jej spojrzenie świdrowało go tak bardzo, że Frost niemal zaczął tonąć w jej oczach. On, facet! Mo uśmiechnęła się do niego czule, nawet Amora nie obdarzała takim uśmiechem. - Przypominasz mi mojego brata. Bardzo mi go przypominasz.., Jack. Mojego Mima. - w oczach niemal stanęły jej łzy więc szybko się od niego odwróciła.
    - Chyba nie jesteś Zołzo taka zła jak na początku myślałem. - Jack szturchnął ją lekko łokciem. Mo spojrzała na niego kątem oka i również się uśmiechnęła lecz tym razem jej uśmiech był szeroki i szczery. Oddała kuksańca lecz nieco mocniej.
    - Ty też Matołku. - popatrzyli na siebie a kiedy ich spojrzenia się spotkały oboje parsknęli śmiechem.
    - Dobra, koniec zakładu. Wygrałaś. Ty serio prędzej umrzesz niż dasz się złamać.
    - A mówiłam.
    - Więc..., - Jack wyjął z kieszeni buteleczkę od Naturii – chyba nie będzie nam już to potrzebne. - rzekł i już chciał rzucić flakonem o ścianę kiedy Gwiezdna go powstrzymała przytrzymując jego rękę.
    - Stój! - krzyknęła i wyrwała Frostowi flakon z ręki. - Co robisz? - popatrzyła na białowłosego jak na wariata po czym odkorkowała buteleczkę i wypiła jednym haustem całą jej zawartość. Jack otworzył usta ze zdziwienia kiedy Mo okropnie się skrzywiła. Lek był po prostu wstrętny, jak zawsze. - Ohyda.. - rzekła rozbijając puste szkło o posadzkę. Po chwili poczuła jak przez jej ciało od środka przechodzi nieprzyjemna fala prądu zabierając ze sobą uczucie żaru z żył. Ból brzucha ustał jak ręką odjął. Minęło kilka sekund a Mo poczuła się o niebo lepiej. Nie przejmując się już żadnymi dolegliwościami wstała, otrzepała ubranie i spojrzała na Frosta. - No co? Nie powiedziałam, że sama tego nie wypiję tylko, że nikt mnie do tego nie zmusi. - uśmiechnęła się do niego zadowolona.
    - Ty to jednak jesteś przebiegłym lisem. - Jack również wstał a jego wzrok powędrował do widny, z której wyłonił się Piasek. Pokazał kilka obrazków z piasku tak szybko, że Mo i Jack go nie zrozumieli. Poprosili grzecznie o powtórkę a ten łaskawie im pokazał obrazki jeszcze raz lecz w zwolnionym tempie.
    - No tak, North. Jest załamany po wczorajszym... - Mo zastanowiła się chwilę lecz po chwili do głowy wpadł jej pewien szalony plan. - Chyba wiem co należy zrobić. - rzekła patrząc na swoich towarzyszy. - Tak, dokładnie tak zrobimy. - przytaknęła sobie i ruszyła ku windzie. - No szybciej bo Gwiazdka czeka.
    - Co ty chcesz zrobić? - spytał Frost kiedy wraz z Piaskiem już ją dogonili.
    - Jak to co? Posprzątać bałagan, którego z Amorem narobiłeś. A, i jeszcze uratować Święta.
Kiedy Mo, Jack i Piasek zjawili się w warsztacie ich oczom ukazał się jeden wielki kataklizm. Yeti pracowały będąc ledwo żywe. Jedne to nawet spały już na stojąco, przez co wyglądały bardzo zabawnie. Ich ręce chodziły a głowy kiwały się na wszystkie strony. Piasek i Jack popatrzyli na siebie niepewnie kiedy Manen stanęła na środku warsztatu i głośno zagwizdała wkładając dwa palce do ust. Zając i Wróżka usłyszeli hałasy z daleka więc również przybyli.
    - Dobra! Wszyscy macie natychmiast przerwać prace! - wrzasnęła a stojący nieopodal Jack prawie stracił słuch. Phil, którego rozbudził krzyk Gwiezdnej podbiegł do niej i zaczął wrzeszczeć w swoim języku na Mo lecz ta uciszyła go szybko. Do „rozmowy” włączył się Zając.
    - Jak to mają przerwać prace? A co z prezentami? Co z Gwiazdką?!
    - Spokojnie zajączku.. - Mo chciała go uspokoić ale ten nie pozwolił jej na to.
    - Jakie spokojnie!? Tu chodzi o wiarę dzieci! Jeśli nie będzie prezentów, ich wiara w nas znacznie ucierpi!
    - Mo, zgadzam się z Zającem. - Ząbek podfrunęła i stanęła obok Uszatego, który skinął jej głową.
Mo westchnęła przewracając oczami. Wyciągnęła przed siebie rękę, na której zatańczył jej gwiezdny pył a z niego wyłoniła się gwiazdka.
    - Aru, kochana, sprowadź tu Amora Qupido. Niech weźmie sprzęt. Natychmiast. - wydała jej rozkaz a ta natychmiast go wykonała. - Piasku, będzie mi potrzebna twoja drobna pomoc. - zwróciła się do niego a ten pokazał jej w swoim języku, że zrobi o co ona poprosi. - Nie bójcie się, wszystko będzie dobrze. - uśmiechnęła się pewnie do strażnika nadziei.
    - Jak ma być dobrze skoro Gwiazdka wisi na włosku? - spytała Ząbek i spojrzała po pozostałych zmartwiona.
    - Phil, każ wszystkim odejść od stanowisk pracy. Niech odpoczną. Wszyscy, bez wyjątku. - rzekła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Phil westchnął jedynie, nie miał sił się z nią kłócić więc usłuchał jej. Każdy yeti odszedł od stołu a w przeciągu pół godziny cały warsztat opustoszał. Zostali tylko strażnicy i Phil. Chwilę później zjawił się Amor a wraz z nim Aru.
    - No wreszcie. Ile można czekać? - Mo podeszła do niego i przytuliła na powitanie. - Gotowy? - spytała Qupido a ten uśmiechnął się do niej poklepując swoją torbę, którą miał na ramieniu.
    - Zawsze i wszędzie.
Mo uśmiechnęła się szeroko a w jej oczach zapłoną ognień, tak bardzo przez Amora uwielbiany. Dziewczyna stanęła tyłem do pozostałych w lekkim rozkroku. W jej prawej dłoni pojawiły się jej okulary przeciwsłoneczne, które powolnym ruchem ubrała na nos. Kiedy to uczyniła srebrny pył owiał jej ciało od dołu mieniąc się wszystkimi kolorami tęczy a kiedy zniknął rozwiewając lśniące blond włosy Gwiezdnej, ta nie miała już na sobie za dużego t-shitru. Skórzana ramoneska z kapturem zdobiła jej górną część ciała a nagie nogi przysłoniły skórzane i oczywiście, czarne spodnie biodrówki do kostek. Tylko stopy pozostały nadal bose. Amor popatrzył na nią z uznaniem lecz ta minęła go podchodząc na środek pomieszczenia. Odwróciła się do pozostałych pokazując się w nowej odsłonie. Prawdziwej odsłonie jako strażniczka gwiazd. W tym samym czasie Amor rozłożył na stole coś, co przypominało laptop przez co zwrócił na chwilę uwagę pozostałych yeti. Zając i Jack patrzyli na Mo, która w nowym ubiorze wyglądała tak kusząco i zniewalająco, że zapomnieli na chwile o bożym świecie. Głęboki dekolt jej czarnego topu z odkrytym pępkiem i dopasowane spodnie zrobiły swoje. Uniosła rękę do góry a z niej posypał się na podłogę gwiezdny pył, który po chwili zaczął się formować w.. głośniki i wzmacniacze?
    - Zaraz wam pokażę jak uratujemy Święta. Maestro... - zwróciła się do Amora a ten ze słuchawkami na uszach uśmiechnął się do niej podekscytowany - ..muzyka! - z głośników, które stworzyła zaczęła płynąć delikatna muzyka, nie głośna ale też nie za cicha. Mo wczuła się, zrównała z rytmem i kiwając głową w takt piosenki klasnęła przed sobą z jej rąk jak z procy wystrzeli srebrny pył. Rozświetlone, srebrne wstęgi owinęły się wokół zaskoczonych strażników i nabierając większego tempa powędrowały do góry zniszczonych zabawek. W kilka sekund wszystkie, co do jednej zostały naprawione i podrasowane. Mo rozłożyła szeroko ręce i stworzyła jeszcze więcej swoje niezwykłego pyłu, który sam zaczął się formować w nowe zabawki. Samolociki, samochodziki, lalki, lornetki, żołnierzyki, kucyki, konie na biegunach, pluszowe niedźwiedzie i wiele wiele więcej zabawek i upominków migoczących wesoło w świetle ustawiło się przed yeti, które patrzyły na to co się dzieje jak zaczarowane. Phil jako pierwszy oprzytomniał, podbiegł do Gwiezdnej i wyściskał ją mocno. Uradowany jak nigdy zabrał się za pakowanie nowych zabawek, których przybywało i przybywało. Amor podszedł do Mo podkręciwszy muzykę do maksimum i   jedna z ich piosenek rozniosła się po całej bazie rozbudzając wszystkich.
    - Co tak stoicie? - zawołał do reszty Amor – Chodźcie! - krzyknął. Podszedł do Ząbka, wyciągnął do niej rękę prosząc ją do tańca. Ta spłonęła rumieńcem na twarzy a jej małe wróżki popchnęły ją w ramiona strażnika miłości. Amor zrobił zgrabny piruet z Zębuszką w ramionach i porwał ją do tańca. Królowa wróżek roześmiała się uradowana i pozwoliła się porwać dźwiękom muzyki. Nagle bit się zmienił, stał się nieco ostrzejszy a czyjś silny głos rozległ się po warsztacie. Wszyscy spojrzeli na Manen, ponieważ to jej głos przebił się przez basy i swoją czystą barwą pieścił uszy. Mo zamknęła oczy i pozwoliła porwać się muzyce, którą kochała nad życie. Potrafiła dobrze śpiewać a jako strażniczka gwiazd, jak każdy Gwiezdny, miała wspaniały głos. Blondynka odchyliła głowę w tył obracając się wokół własnej osi. Gwiezdny pył zawirował razem z nią wypełniając każdy zakamarek budynku. Mienił się, błyszczał, zamieniając bazę w jedną wielką dyskotekę. Yeti również ruszyły w tan a co za tym idzie poprzez podrygiwania i taniec zaczęły pakować prezenty. Zabawa się dopiero rozkręcała a śmiechy i radosne krzyki wypełniły warsztat.
    Jack, widząc co się dzieje, nie potrafił tego opisać. Po raz drugi dzisiejszego dnia, Mo go zaskoczyła i to jeszcze jak? Jej moc jest wspaniała., pomyślał uradowany lecz nie przyłączył się do zabawy, przystanął na uboczu i obserwował jak Zając podchodzi do Amora chcąc odbić mu partnerkę. Qupido niechętnie odstąpił towarzyszkę. Ucałował ją w rękę przez co Ząbek prawie zemdlała lecz szybko się pozbierała i otrzeźwiała kiedy Zając przez przypadek nadepnął jej na stopę.
Amor podszedł wolno do Mo, która kolejnym silnym machnięciem ręki stworzyła silną falę pyłu a ta przemieniła się w kolejne legiony niezwykłych zabawek. Wyciągnął do niej rękę a Mo chwyciła ją pewnie pozwalając czarnowłosemu okręcić sobą. Pociągnął ją w swoją stronę przez co stanęli tak blisko, że niemal zetknęli się nosami. Cóż, nos Manen był na wysokości niemal jego brody więc Gwiezdna musiała zadrzeć głowę do góry by móc spojrzeć mu w jego niesamowite zielone oczy. Porwał ją do tańca przechylając jej ciałem niemal do samej podłogi. Powoli blondynka wyprostowała się a kiedy poczuła na swojej talii jego ciepłe dłonie pozwoliła powtórzyć chłopakowi ten sam manewr. Jej ciało wygięło się dając dowód, iż Mo jest w świetnej formie i Amor porwał ją w tan. Niczym prawdziwy dżentelmen położył sobie jej dłoń na swoim ramieniu. Muzyka zmieniła się zwalniając nieco, tym razem był to remiks walca, więc Amor i Mo zaczęli wirować na parkiecie niczym zawodowcy.
    - No proszę, idzie ci coraz lepiej. - Amor uśmiechnął się do niej pokazując rząd białych ząbków.
    - Nabijasz się ze mnie? Dobrze wiesz, że kiepska ze mnie tancerka... Ej! Nie myl mi kroków! - zaśmiała się patrząc w dół na swoje stopy.
    - Przestań.. - żachnął się Amor i wykonał z Mo efektowny obrót. Gwiezdna tupnęła energicznie stopą a powstały przy tym pył rozniósł się kolejną falą po warsztacie a zabawki... ożyły. Same, bez niczyjej pomocy, zaczęły się pakować. Ząbek, Piasek, Zając i Jack patrzyli na to wszystko śmiejąc się w głos. Piasek podszedł do Mo, która wyciągnęła do niego rękę. Ten chwycił ją i połączyli swoje moce. Efekt był taki, że z sufitu zaczął padać magiczny deszcz tęczowych drobin, do których dołączyły malutkie płatki śniegu wyczarowane przez Jacka. Mo złapała jego spojrzenie i uśmiechnęła się do niego delikatnie odwracając od razu głowę. Jack również się uśmiechnął lecz ten wyszczerzył się na całego. Podfrunął do zaczarowanych zabawek i z uśmiechem na ustach również stworzył kilka lodowych upominków.
    Zając i Zębuszka wyszli z „dyskoteki” i udali się w do pracowni, z której North nie wychodził od prawie dwóch dni. Kiedy stanęli przed drzwiami jego gabinetu spojrzeli na siebie niepewnie, zaczęli się sprzeczać kto ma pukać i kłócili się tak długo, aż Wróżka dała za wygraną i zapukała w drewniane drzwi.
    - North? - zawołała lecz nie otrzymała żadnej odpowiedzi. - North, otwórz. Musisz wyjść i to zobaczyć.
    - Koleś, wyłaź stamtąd! - krzyknął Aster waląc w biedne drzwi. Odpowiedziała im cisza więc Zając postanowił spróbować inaczej. - Dobra Ząbek. Wchodzimy tam.
    - Ale jak?
    - Wejdziemy przez tunel. Odsuń się.. - odepchnął ją lekko na bok. Kiedy miał już wystarczająco dużo miejsca tupnął w podłogę otwierając jeden ze swoich podziemnych tuneli. Kiedy wyłonili się z czarnej dziury im oczom ukazał się przerażający widok. North zakopany w górze pomiętych listów i papierów na prezenty szlochał cicho nie zważając na otaczający go świat. Płakał jak małe dziecko przez co Ząbek szybko znalazła się obok niego i zaczęła odkopywać go spod śmieci. Mikołaj próbował odepchnąć ją lecz strażniczka wspomnień nie dała mu się tak łatwo. Siłą zmusiła rosłego strażnika zachwytu do porządnego siadu i oderwała mu z czoła jakiś stary list, który się do niego przykleił.
    - Na Księżyc, koleś, coś ty ze sobą zrobił? Jak ty wyglądasz? - Zając pokręcił głową z dezaprobatą. - Z resztą nieważne. North, Gwiazdka uratowana. Prezenty są już gotowe...
    - Nie okłamujcie mnie.. Ja wiem... Wiem, że.. to już koniec! - zawył na koniec i ponownie padł na tony papierów na biurku. Zając wraz z Ząbkiem podnieśli go a Wrózia chlasnęła Northowi porządnie w twarz. Dźwięk plaskacza rozległ się w gabinecie a Zając spojrzał zaskoczony na przyjaciółkę, która uśmiechnęła się krzywo, lecz po chwili złapała Northa za ramiona i potrząsnęła nim z całych sił.
    - North, opanuj się! Wyjdź a sam zobaczysz. Nie słyszysz tego, nie słyszysz muzyki? To Mo i Amor, rozkręcili niezłą imprezę. Chodź! - złapała strażnika pod pachy i siłą wyniosła z gabinetu.
Amor i Mo stali obok siebie i tańczyli ten sam układ co na każdej imprezie, na której się pojawiali ( od Aut.: wyobraźcie sobie, że w tym momencie słuchacie piosenki Natalii Nykiel – Error ).                 Gwiezdna i strażnik miłości spojrzeli na siebie zapominając o całej reszcie świata. Byli tylko oni i dzięki ich muzyki. Amor obserwował jak Mo zatraciła się w melodii, którą sama skomponowała. Wtedy, choć na chwilę, pokazywała swoją prawdziwą twarz, którą skrywała pod maską zimnego opanowania, wrogości i narcyzmu. Tylko on znał ją na tyle by to wiedzieć.
    Jack również spojrzał na Mo i również zauważył zmianę jaka w niej zaszła. Od ich rozmowy w piwnicy poznał ją trochę lepiej i z całą pewnością mógł stwierdzić, że Mo w głębi serca jest bardzo dobrą osobą., naprawdę dobrą. Amor i Mo zbliżyli się do siebie i w pewnym momencie Jack odniósł wrażenie, że Qupido ją zaraz pocałuje lecz odsunęli się od siebie kiedy piosenka na powrót przyspieszyła. Głos Gwiezdnej na wszystkich zrobił piorunujące wrażenie, gdyż nie podziewali się, iż Manen jest tak utalentowana. Nagle do warsztatu wkroczył North, który otworzył buzię zszokowany i kompletnie zdezorientowany. Impreza w bazie kiedy on rozpacza po straconej Gwiazdce? Wyciągnął rękę przed siebie a na jego skórę spadło mnóstwo drobin srebra, złota i śniegu. Rozejrzał się wokół a kiedy ujrzał hałdy gotowych i zapakowanych prezentów jego oczy prawie wyszły z orbit.
    - Nie wierzę.. Jak? Kiedy..? - zaczął się rozglądać próbując przebić się przez tłum tańczących yeti. Wszyscy rozeszli się a na środku stanęła sprawczyni całego zdarzenia wraz ze swoimi pomocnikami.     - Mo.. - szepnął do siebie a jego poliki na powrót nabrały koloru. Cała otaczająca go mroczna aura wyparowała a w jego oczach ponownie rozbłysł ogień. Zaczął biec ku dziewczynie a kiedy już do niej dobiegł porwał ja w swoje muskularne ramiona.
    - Mordo ty moja..! Moja gwiazdo z nieba, hahahhahaha! - roześmiał się jak szalony okręcając się z Mo kilka razy. Reszta zawtórowała mu śmiechem i zabawa rozkręciła się na dobre. North porwał Mo do tańca i w radosnych podskokach a Ząbek pociągnęła chowającego się Frosta za filarem i zaciągnęła na środek parkietu. Z początku Jack się opierał i chciał uciec przy najbliższej okazji lecz po kilku minutach i jemu spodobała się taniec. Ułożył swoją rękę wygodniej na talii Ząbka i, choć trochę niezgrabnie, zaczął prowadzić. W międzyczasie uchwycił gdzieś Mo, która zaśmiała się perlistym śmiechem wraz z Northem, który ponownie nią okręcił. Jej oczy błyszczały odrobinę silniej niż zwykle a uśmiech, choć nie był od ucha do ucha to był prawdziwy. Czuła w środku, że dzisiaj może pozwolić sobie na odrobinę szczęścia więc poddała się chwili i cieszyła każdą minutą. Choć przez moment chciała poczuć to, co czuła przy bracie setki lat temu i chyba jej się udało. Poczuła radość w sercu, które zaczynał pokrywać kamień i lód.

    Było tam ciemno, było tam strasznie ciemno i zimno. Lodowy wicher uderzał go co chwilę w obolałą i poranioną twarz mroźnymi podmuchami wiatru. Zdawało mu się, że co chwilę ktoś go policzkuje. Uchylił powoli powieki lecz rozmazany obraz nie ułatwiał mu znalezienia jego oprawcy. Zamrugał kilkakrotnie a ostrość widzenia powróciła. Nikogo przy nim nie było. Był sam, jak zawsze. Jak od wielu, wielu wieków. Wszystko go bolało, każdy skrawek ciała, każda najmniejsza komórka wołała o pomoc i ulgę w katuszach. W jego głowie panował zamęt, nic nie pamiętał nawet tego kim jest. Dlaczego tutaj się znalazł, cały poraniony? Z czasem zaczął przypominać sobie skrawki wydarzeń, które powoli układały się w jedną przejrzystą całość. Jestem Pitch Black, Czarny Pan, Książę Koszmarów. Jestem Mrok.., przypomniał sobie ostatnie wydarzenia i na samo wspomnienie Gwiezdnej całe ciało go zabolało. Zlekceważył ją, nie przypuszczał, że Gwiezdna użyje na nim Święte Gwiezdne Światło a tu proszę. Manen.., jak mogłem o tobie zapomnieć? Jak mogłem zapomnieć o jedynej żonie Księżyca, o Dominie Stellarum? Wściekły na samego siebie, chciał się podnieść lecz był za słaby, nie czuł większości swojego ciała jedynie promieniujący ból. Powaliła go, zabiła prawie, jednym ruchem. Jak mógł zapomnieć o tym kim jest ta dziewczyna? O jedynej istocie, która była w stanie pokonać go wieki temu. To musi być sprawka tego niedołężnego dziadygi.., pieprzony Ojczulek.. Jeśli ona jest ze strażnikami, ze samym Frostem, to nie mam najmniejszych szans na pokonanie jej. I jeszcze ten cały Amor, jego też nie doceniłem.. Nie mam wyjścia, będę musiał się usunąć na jakiś czas. Działać powoli, w ukryciu. Przed Dominą. Mimo ogromnego bólu na jego zakrwawionej twarzy pojawił się perfidny uśmiech. Zaczekam. Zaczekam jeszcze jeden rok. Przeznaczenie samo się wypełni. Twoje przeznaczenie, najdroższa i ukochana Tsara Lunara, Manen. Kiedy nadejdzie czas, przejmę nawet twoje święte moce i stanę się niepokonany. Nawet sam Księżyc nie będzie już w stanie mnie powstrzymać. Znikniesz Domino a z tobą zniknie nadzieja tego świata. Moce Frosta i sama ty, będziecie należeć do mnie. Upadniesz, żono Tsara Lunara. Upadniesz.., Mrok zamknął swoje złote ślepia i oddał się w ramiona słodkiego snu. Jego koszmary zjawiły się wokół niego po czym podniosły obolałe ciało delikatnie i zaniosły do jego starej kryjówki, gdzie czuwały nad swoim panem. Jego rany były poważne i minie sporo czasu nim Książę Koszmarów powróci do dawnej sprawności. Powstał nowy plan, nowa strategia i nowa żądza zemsty. Tym razem nie na strażnikach lecz na samej Mo, która prawie tysiąc pięćset lat temu pokonała Mroka, Cień i przywróciła Lunarowi życie.

_____________________________________________________________________


Po wielu trudach i mękach, jednak jest rozdział! Uff... Z góry uprzedzam, iż rozdział nie jest sprawdzony i za wszelkie błędy bardzo, bardzo, BARDZO przepraszam. Chciałam jak najszybciej uwinąć się z tym rozdziałem, ponieważ publikuję to opowiadanie również na wattpadzie a tam potrzebuje więcej czasu na jego sprawdzenie.

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Jest to jeden z najważniejszych i kluczowych rozdziałów w całym opowiadaniu i chciałam się do niego przyłożyć, co chyba mi wyszło, gdyż na jego objętość to ponad 21 stron! Mój nowy rekord. :)

Jeszcze raz przepraszam i czekam na Wasze komentarze. Oby było ich mnóstwo ;D Liczę na Was kochani.

Do usłyszenia, myślę za dwa tygodnie,

Wasza oddania Moonlight :* . 

Obserwatorzy