4/29/2017

Rozdział 16 - Druga twarz Manen cz. II


        

      Jack i Zając cofnęli się do tyłu, w obawie przed tym, czego właśnie byli świadkami. Nie wiedzieli, że prócz Mroka jest ktoś, kto potrafi tworzyć koszmarny piasek. Z przerażeniem obserwowali, jak Manen w całkowitym skupieniu, tka mroczną substancję. Ta połyskiwała i kusiła. Zachęcała, by podejść bliżej i jej dotknąć.

        Tworzenie koszmarnego piasku, w tym przypadku pyłu, było bardzo trudne i Mo doskonale o tym wiedziała. Nie robiła tego prawie wcale z paru powodów. Po pierwsze, jest to niebezpieczne, czarny pył to przeciwieństwo srebrnego. Ten, którym Mo posługuje się na co dzień, jest esencją z jej pozytywnych uczuć. Łatwiej kontroluje się te łagodne, spokojne emocje, niż te drugie, negatywne. Właśnie z takich rodzi się czarny pył. To kwintesencja zła, jakie drzemie w każdym żyjącym organizmie i dlatego tak trudno jest ją kontrolować. Gwiezdna musiała wspiąć się na wyżyny swojej własnej koncentracji i samokontroli, by nie dać ponieść się tej podstępnej sile. Czuła ją w sobie. Była świadoma tego, że jej głęboko skrywana uraza oraz nienawiść do Księcia Koszmarów są na tyle silne, żeby kiedyś w przyszłości przejąć nad nią panowanie. Na szczęście, jej dobra strona również jest potężna.

        Kiedy skończyła, w jej rękach, zamiast pięknie mieniącego się srebrzystego pyłu gwiazd, wirował czarniejszy od pasty do butów na twarzy Zająca, piasek. Na jej czole pojawiło się kilka kropli potu, które spłynęły po skroniach. Jej ramiona unosiły się ciężko do góry, a oddech stał jeszcze cięższy. Zmęczona dziewczyna otworzyła powoli oczy. Zamiast zielononiebieskiej barwy źrenice iskrzyły się groźnie srebrnym odcieniem. Chcąc jak najszybciej dokończyć to, co zamierzała, dmuchnęła mocno w pył, przez co ten poszybował ku Kosiowi. Mroczna energia owiała ciało Koszmara i wchłonęła się w niego. Senna mara, na początku zdezorientowana, przyjęła nową energię, która nie pochodziła od jej pana, lecz od gwiezdnej strażniczki. Energii było tak dużo, iż koń uniósł się w górę i przemienił. Czarna mgła, którą jeszcze kilka sekund temu był mizerny koszmarek, zamieniła się w pięknego, czarnego rumaka, z długą i falującą grzywą. Pełen gracji przeszedł kilka metrów jedną i w drugą stronę, rżąc uszczęśliwiony. Nadal pozostał mroczny, lecz nie wyglądał już jak szkielet biednego zwierzęcia. Cudowne, złote oczy lśniły, kryjąc w sobie wszystkie tajemnice świata. Z majestatycznością godną najprawdziwszych królów, przyhasał do Jacka, pokazując mu się w nowej odsłonie.

        Chłopak oniemiał. Koś nie przypominał już w ogóle dawnego siebie. Teraz był dostojnym, wspaniałym ogierem, którego nie powstydził by się żaden hodowca. Koszmar przybliżył się do Frosta, obszedł go na około i przytulił do niego. Zaraz jednak przygalopował do Mo, która z wyczerpania osunęła się na zieloną trawę, ciągle dysząc.

        Dziewczyna uśmiechnęła się blado do stworzenia, siedząc na miękkim, trawiastym dywanie. Koń położył się obok niej, dając się pogłaskać. Tak też Manen uczyniła. Ręką przejechała po aksamitnej grzywie, która powiewała lekko mimo, iż nie było wiatru.

           – Teraz lepiej, co? – rzekła do niego, a Koszmar kiwnął leciutko głową. – To się cieszę, ale teraz, jeśli możesz, pokaż mi, co się stało u Mroka, bo coś na pewno, skoro jesteś tak daleko od niego. Kto cię tu przyprowadził tak w ogóle? – Marszcząc brwi, spojrzała w kierunku strażników. Nadal nie potrafili wydusić z siebie słowa. Nie doczekawszy się od nich odpowiedzi, z powrotem spojrzała na Koszmara. Ten okazał się być bardziej rozmownym. Dzięki temu, że teraz miał w sobie cząstkę gwiezdnej mocy Manen, mogła się z nim porozumieć telepatycznie, jak z gwiazdami. Wstrzymała oddech, kiedy Koś za pomocą telepatii przekazał jej tą samą wiadomość, co kilka godzin wcześniej Jackowi. Z jednej strony ucieszyła się, ponieważ Mrok cierpiał. Tak dokładnie. Radowała się z czyjegoś cierpienia, ale z drugiej wiedziała, że to niewłaściwe. Ponad to, Pitch jest w niebezpieczeństwie. Siostry Ciemności obrały sobie za cel najpierw jego. Pytanie tylko, dlaczego? Po co zabrały się za wyeliminowanie Księcia Koszmarów, skoro on już i tak był poza wyścigiem o władzę? Sama o to zadbała kilka miesięcy temu... To wszystko jest jakieś dziwne. Idzie w dziwnym kierunku. O co im chodzi? Mo zastanowiła się nad tym. Żadne sensowne rozwiązanie nie przychodziło jej do głowy. Westchnęła skonsternowana, przygryzając jednocześnie dolną wargę. Kiedy to się stało? Spytała w myślach. Niecałe dwa dni temu., odpowiedział jej Koszmar. Byłeś przy tym? Kolejne pytanie padło w głowie blondynki, na które uzyskała szybką odpowiedź. Tak, ale nie widziałem nic oprócz cieni. To wyglądało tak, jakby to one go zaatakowały. Pan sprawiał wrażenie, jakby tego kogoś znał. Słowa Koszmara dały Mo wiele do myślenia. Dziewczyna uśmiechnęła się do stwora, pogłaskała w nagrodę za uchem. Nie czekając, aż jej siły się zregenerują, dźwignęła się do góry, by stanąć na nogi. Przyszło jej to z trudem, ale musiała wziąć się w garść. Czekało ją wiele pracy oraz nieplanowana wizyta u Księcia Koszmarów.

        – I bądź tu szczęśliwym, kiedy wokół same nieszczęścia... – Westchnęła pod nosem. – No dobrze, zrobimy tak. – Zwróciła się w stronę strażników, którzy nie wiedzieli, czy mają patrzeć na Mo czy na nowego Kosia. – Za godzinę widzimy się wszyscy na biegunie. Nie przewiduję żadnych wyjątków, co do braku obecności. Czy to jasne? – zwróciła się do nich, a ci pokiwali posłusznie głowami. – Doskonale.

        Jack opamiętał się jako tako i podszedł do Mo. Tym razem zebrał się na odwagę i spojrzał jej w oczy, bo przecież co takiego mogła mu zrobić? Obrazić? Stłuc?

        – Nie lepiej teraz wyruszyć do kryjówki Mroka? – spytał, jednocześnie pogładził Kosia po jego grzywie.

        – Nie. – Mo spojrzała na niego nieco przygaszonym wzrokiem. – Najpierw musimy ustalić pewne kwestie. Jak dotąd, obrona Amora była priorytetem, jednakże nie wiedzieć czemu, Siostry postanowiły zaatakować Pitcha. Szczerze ci powiem Matołku, że to się nie trzyma kupy. Byłam święcie przekonana, że najpierw ruszą na Qupida.

        – No, jak tam chcesz. – Jack wzruszył ramionami, starając się patrzeć na dziewczynę przed sobą tak, jak to robił do tej pory, ale nie potrafił. Wizje z dziennika zmieniły jego pogląd na niektóre kwestie. – North pewnie jest już u siebie, więc z nim nie będzie problemu. Gorzej z Piaskiem i Zębuszką, mogą być już w terenie.

        – Zębuszka jest u siebie, a wujek... – Mo zmarszczyła brwi. Patrzyła w jeden punkt przed sobą, miała skupioną minę, jakby nad czymś intensywnie myślała. – Wujek jest gdzieś nad Nigerią.

        – Skąd wiesz? – Białowłosy popatrzył na Mo zdumiony, bo przecież jak mogła wiedzieć takie rzeczy?

        – Gwiazdy, Jack, słyszą, widzą i wiedzą wszystko. Wystarczy zadać im odpowiednie pytanie, a otrzymasz upragnioną odpowiedź. – Uśmiech jakim obdarzyła strażnika zabawy sprawił, że temu aż zmiękły kolana. – Cóż... – Gwiezdna westchnęła, a w jej ręku pojawiły się jej nieodłączne okulary przeciwsłoneczne, które powoli założyła na nos. – Ja ściągnę resztę. Widzimy się na biegunie, Jack. – Przez szkła spojrzała na chłopaka. Wyglądała jak jedna z tych słynnych modelek, czy gwiazd filmowych, o których Jackowi opowiadał Jamie.

        Tymczasem Amor, w doskonałym nastroju, właśnie wpatrywał się w panoramę Paryża. W Australii, gdzie aktualnie przebywała Stellarum było osiem godzin do przodu, więc tu Qupido mógł cieszyć się późną, mroźną porą nocną. Od kiedy pocałował gwiezdną strażniczkę, nie czuł prawie złej energii. W zamian za to rozpierała go jego własna. Zakochał się w Mo już dobrych kilka dekad temu, aczkolwiek nie afiszował się z własnymi uczuciami co do niej. Wiedział, że Gwiezdny, by być z ziemianinem wiele ryzykuje, ale przecież miłość to największa i najsilniejsza z sił. Potęga, z jaką nie można wygrać, więc czemu im miałoby się nie udać? On kochał Mo całym sobą, do utraty tchu i wiedział, iż Gwiezdna również go kocha. Równie mocno, co on ją. Są sobie przeznaczeni, co do tego nie miał żadnych wątpliwości.

        – Nikt nas już nie rozdzieli, nie pozwolę na to. Za bardzo cię kocham... – Strażnik miłości oparł się o barierkę. Ze szczytu wierzy Eiffela, patrząc na wszystko z góry, czuł się niczym król.

        – Och, czy aby na pewno? – Męski, zarazem obcy głos sprawił, że Amor odwrócił się błyskawicznie. Jego oczy spotkały się z parą stalowoszarych, nic nie wyrażających oczu, utkwionym w jego osobie. – Długo czekałem, aż strażniczka gwiazd wreszcie się od ciebie oddali.

        – Kim jesteś i jak tu wszedłeś niezauważony?! – Amor nie czekał ani sekundy. W jego dłoniach pojawiły się dwa miecze, gotowe w każdej chwili do użycia.

        – To, kim jestem i jak tu się znalazłem nie jest istotne. – Młody mężczyzna, na oko około dwudziestu pięciu lat, uniósł przed siebie prawą rękę. Na jej powierzchni pojawiła się czarna mgła, z której zaczął wyłaniać się tego samego koloru miecz. Jego szara skóra niemal zlewała się w jedno z czarnym odzieniem i włosami. Chłopak ruszył do ataku na Amora, z szybkością dorównującej błyskawicy. Strażnik miłości parował wszystkie ataki, lecz z każdym kolejnym ciosem miał wrażenie, że widzi coraz gorzej, jakby wokół panujący mrok gęstniał z sekundy na sekundę. Po chwili Amor nie był w stanie dostrzec czubka własnego nosa. Wszystko działo się za szybko. Brunet nie wiedział, co się dzieje. W jednej chwili kontemplował sobie spokojnie, a w drugiej walczył o życie z jakimś dziwadłem. Jego przeciwnik musiał posłużyć się magią.

        – Poddaj się Qupido Amorze. Twój opór jest bez celowy. – Wyprany ze wszelkich emocji głos przytłoczył Amora jeszcze bardziej. Wydawało mu się, że dźwięki dochodzą z każdej strony, nie mógł zlokalizować gdzie dokładnie znajduje się jego przeciwnik. Stał się bezbronnym mimo dzielnie trzymanej broni. Nagle Amor wpadł na pewien pomysł. Uniósł zaciśnięta pięść na wysokość głowy, a przynajmniej tak mu się zdawało, po czym ją podpalił. Czerwono pomarańczowe języki ognia pokryły skórę jego dłoni, nie robiąc mu najmniejszej krzywdy, jednakże nawet to nie dało broniącemu się Qupido pożądanych efektów. Mrok jakby nie przepuszczał światła. Zupełnie, jak gdyby był namacalny. Amor czuł zimno pochodzące od ciemności. Oblepiała jego ciało, przylegała do nagiej skóry. Była po prostu lodowata. Po plecach bruneta przebiegł dreszcz. Choć starał się zachować spokój, to w jego sercu zaczęła rosnąć panika. Co robić, co robić?, myślał gorączkowo, jednak jak na złość nic nie przychodziło mu do głowy.

        – Z cieniem nie wygrasz, nie masz szans. – Słowa przeciwnika sprawiły, że Amor zaklął pod nosem.

        – Kim jesteś?! Pokaż się, tchórzu! – Rozglądając się dookoła, wśród nieprzeniknionej ciemności, Amor nie był w stanie dostrzec nic. Absolutnie nic. – Jestem cieniem. – Tylko tyle powiedział mu nieznajomy, przed tym, jak ogłuszył Amora uderzeniem w tył głowy, pozbawiając go przytomności.

        Na biegunie, jak zarządziła Manen, znaleźli się już wszyscy. Piasek, jak to on uciął sobie drzemkę w kącie owalnej sali. Zając i Mikołaj sprzeczali się o to, które ze świąt jest ważniejsze. Od wieków trwająca wojna między nimi na ten temat, ani na chwilę nie ustawała. Manen stała z boku i śmiała się, przyglądając przekomarzającej się parze. Obok niej fruwała sobie beztrosko Zębuszka, wydająca polecenia swoim małym podwładnym.

        – No proszę, proszę... W końcu mała Sidney pozbywała się tego trzonowca. O! O! A spójrzcie na to! Josh, ten z Teksasu nie z Tennessee, wreszcie wbił sobie górną dwójkę kijem hokejowym... – Ząbek trajkotała na okrągło o zębach. Mo to nie przeszkadzało. Strażnik czasu stał przy niej i tak jak ona wpatrywał się w wesołą gromadkę, tyle że z dezaprobatą. Jack polazł gdzieś, tłumacząc się, że ma coś pilnego do zrobienia, i że wróci za pięć minut, co w jego przypadku oznaczało przynajmniej godzinę nieobecności.

        – Co się ostatnio z nimi dzieje? Powariowali czy jak? I co ten Zając ma na twarzy?! – Czas, jak przystało na starego pierdziela, narzekał na wszystkich i na wszystko. Mo spojrzała na niego zza swoich ciemnych okularów. Opierała się niedbale o filar, mając skrzyżowane ramiona na piersiach.

        – Och, daj już spokój z tym zrzędzeniem. – Mo przewróciła oczami. Nie chciała słuchać narzekań swojego opiekuna. Była w wyśmienitym nastroju, co doskonale odzwierciedlała jej aura, a to wydało się podejrzane Staremu Prykowi.

        – A ty coś, taka radosna, co? Wręcz rozanielona, hmm? – Tym razem to Czas złożył ramiona na piersi i popatrzył podejrzliwie na dziewczynę.

        – A tak po prostu. – Mo machnęła lekceważąco ręką, jednak Czas nie dał się zbyć tak łatwo.

        – Pokaż mi swoje oczy, dziecko – nakazał Gwiezdnej, przez co ta parsknęła śmiechem. – Pokazuj, ale już!

    – Weź się... – Mo oddaliła się od strażnika czasu. Była w półkroku, kiedy jej serce przeszyło przeraźliwe ukłucie zimna. Gwiezdna aż zgięła się w pół, tracąc na chwilę oddech. Jej prawa dłoń powędrowała do serca, które właśnie zamarło. To było straszne. Po prostu straszne. Mo poczuła, jakby coś w niej pękło. Umarło. Coś się stało. Coś bardzo złego. Wiedziała o tym, wręcz była przekonana.

        – Co się stało, Manen? – Do trzęsącej się Gwiezdnej podszedł zaalarmowany Czas. Reszta, jak na zawołanie, zaprzestała własnych czynności. Nawet Piasek się zbudził. Po kilku minutach do sali głównej wszedł Jack. Widząc dziwne zachowanie przyjaciół, przystanął w miejscu.

        – A tu co się dzieje? – spytał duch zimy.

        Nie uzyskał odpowiedzi. Tymczasem Czas skorzystał z szansy i szybko zdjął z nosa Mo okulary. Od razu rzuciła mu się ich ożywiona barwa. Taką samą miała, gdy Mim jeszcze żył. Światło w oczach Gwiezdnego gaśnie, gdy jego serce zostanie złamane. Serce Mo zostało właśnie złamane, gdy patrzyła jak Lunar oddał za nią życie. Jej siła i wewnętrzne światło zgasły na zawsze. Jedynie nowa miłość, więź na tyle silna, by dorównać tej poprzedniej, utraconej, może przywrócić Gwiezdnemu wewnętrzny blask. Czas patrzył w oczy blondynki, nie dowierzając. W życiu nie przypuszczał, że znajdzie się ktoś, kto stanie się równie ważny dla Mo, co jej brat.

        – Coś ty zrobiła? – Pytanie, które zabrzmiało jak oskarżenie usłyszeli wszyscy obecni. Mo uciekła spojrzeniem w bok, tym razem natrafiła na pytający wzrok Frosta.

        – Zabrali Amora. – Te dwa słowa wyszły z jej ust. A zaraz po nich, po policzku Mo spłynęła samotna łza.

        Irytujący, powtarzający się dźwięk zbudził strażnika miłości. Głowa bolała go tak bardzo, że samo ruszanie powiekami sprawiało mu jeszcze więcej cierpienia. Jedyne, co był w stanie z siebie wydusić, to syk, kiedy próbował się poruszyć. Coś był bardzo mocno nie tak. Po pierwsze, mimo iż udało mu się w końcu otworzyć oczy, to wokół ciągle nic nie widział. Gęsty mrok królował tam, gdzie się obecnie znajdował. Jednakże, ze stuprocentową pewnością mógł stwierdzić, iż nie jest to szczyt wieży Eiffela w jego ukochanym Paryżu. Zimno, jakie wprawiało jego ciało w ciągłe drżenie fundowało mu odczucia, jakby zamarzał od środka. Minęła dobra chwila, nim do Amora doszło, co się stało. Paryż. Noc. Nieznajomy. Walka. Mrok... i koniec. Projekcja w jego obolałej głowie dobiegła końca. Gdy jego oczy jako tako przyzwyczaiły się już do ciemności, doszedł do wniosku, że musi znajdować się w jakiejś jaskimi. To właśnie dźwięk kapania wody wybudził go. Poza tym temperatura tam panująca oraz wilgoć nie spodobały się Amorowi. Było mu tak zimno, że jego zęby uderzały o siebie, wydając charakterystyczne dzwonienie. Czuł, że jego ubrania są całe przemoczone, zaś tępy ból nie opuszczał jego unieruchomionego ciała. Na koniec zdał sobie sprawę, że jest związany. Jego zziębnięte i trzęsące się ręce miał mocno ściśnięte czymś ostrym, co boleśnie wpijało mu się w skórę. Za plecami wyczuł coś twardego, podobnego do skały. Tak, właśnie zdał sobie sprawę, że został pojmany i uwięziony. W miejscu, gdzie inni, zwłaszcza Mo tak szybko go nie znajdą.

        – Widzę, że w końcu się ocknąłeś...

     Ten głos... Amor uniósł nieznacznie spojrzenie. Przed nim, chyba, gdyż Amor ciągle miał problem z widzeniem, na skale siedział ten sam młody mężczyzna, co go zaatakował. W Qupido aż się zagotowało. Jego magia, mimo wyczerpania sprawiła, że na około chłopaka pojawił się ogień, jednak jak szybko się pojawił, tak też zniknął. I to za sprawą więzów na jego dłoniach. Te zacisnęły się jeszcze mocniej, fundując Amorowi kolejną dawkę bólu.

        – Ty ciągle masz siłę walczyć? – Nieznajomy pokręcił głową nie dowierzając, jednak opanował się szybko i na powrót przywołał na swą szarą twarz maskę obojętności. – Z resztą, i tak ci to nic nie da. Za każdym razem, jak będziesz próbował jakiś sztuczek, specjalne więzy będą zadawać ci ból i osłabiać cię. Cichy śmiech Amora sprawił, że czarnowłosy chłopak zmarszczył brwi. Qupido uniósł dumnie czoło i rzucił szatynowi kpiące spojrzenie.

        – Może i nic mi nie da, ale nie mam najmniejszego zamiaru siedzieć tu i czekać na nie wiadomo co. Ślubowałem walkę do samego końca. – Słowa Amora były szczere i płynące prosto z jego serca, jednak tym razem to nieznajomy zaśmiał się pod nosem. Z tą różnicą, iż jego śmiech nie miał w sobie ani grama radości.

        – Ja też kiedyś ślubowałem i zobacz jak skończyłem. – Słowa obcego mężczyzny dały Amorowi do myślenia. Jego pytające spojrzenie zostało wychwycone, natomiast szatyn ani myślał powiedzieć coś więcej. Zniknął w czarnej mgle, która sama się po kilku sekundach rozmyła. Zostawił Amora samego z pytaniami i rosnącymi obawami. Strażnik miłości doskonale zdawał sobie sprawę z tego, w jak beznadziejnej sytuacji się znajduje. Najgorsze było jednak to, że to wszystko ma na celu do doprowadzenia śmierci jego ukochanej gwiazdki.

        – Manen... – szepnął do samego siebie. Z jego oczu, po spoconej twarzy, spłynęło kilka słonych łez. – Nie daj się im.

        Dwa serca, które właśnie odnalazły do siebie klucze, które otworzyły się na siebie, stoją u progu największej próby. Czy przejdą ją? Czy wspólnie dadzą radę odszukać się w ciemności, która zrobi wszystko co w jej mocy, by im to uniemożliwić? Droga będzie trudna, kręta i wyboista. Za każdym zakrętem czeka pułapka.

        Droga do szczęścia nigdy nie jest łatwa. Światło, aby lśnić potrzebuje mroku, zaś mrok by istnieć, potrzebuje światła. Ta zasada nigdy się nie zmieni. Zasady gry pozostają niezmienne od samego początku wszechświata. Tak było, jest i będzie. Przeznaczenie posługuje się światłem i mrokiem w taki sposób, by każdy kroczył swoją ścieżką, jak to zostało zadecydowane dawno temu. Od Przeznaczenia nie da się uciec. Nie można, jednakże... Można je zmienić. Siła serca i ducha, razem połączone w jedno, mogą dokonać nawet niemożliwego...


 

__________________________________________________________


        Rozdział sprawdzony, poprawiony i dopieszczony, na tyle, bym ja była z niego zadowolona. Jest to jeden z krótszych rozdziałów. Mam nadzieję, że nikomu to nie przeszkadza :D. Za zbetowanie należą się brawa Sovbedlly. Polecam ją innym autorom, szukającym bety dla siebie.        Do zobaczenia, Żaby! Miłej majówki!!!Wasza Moonlight :*

4/12/2017

Rozdział 15 - Druga twarz Manen cz. I



        




          

          

          Powiadają, że medal ma zawsze dwie strony, tak samo księżyc, ale również i człowiek. Mówi się, by pokazać swoją drugą twarz. Jeśli ma się ich więcej niż jedną, to która jest tą prawdziwą? A może żadna? Kto ma to wiedzieć, jak nie my sami? Przecież to my decydujemy, jaką przybierzemy maskę, którą z twarzy przywdziejemy w deszczowy, czy w bezchmurny dzień. Jest tak wiele opcji. Tak wiele alternatyw. Ale idealna jest tylko ta jedna, ta w której jesteśmy sobą. Prawdziwym sobą.

                Bez udawania.

           Czasami udajemy kogoś, bo tak czujemy się pewniej. Jest nam łatwiej się dopasować do otoczenia. To nasz mechanizm obronny. Lepiej być takim jak wszyscy, to prostsze, sprawdzone. Otóż nie. Absolutnie nie! Nie można upodabniać się do innych. Gdzie podział się indywidualizm? Kreatywność? Istnieją one właśnie po to, by odróżnić się na tle szarości i monotonni. Ci, którzy mają w sobie odwagę, by pokazać swoją prawdziwą twarz, w pewnych momentach życia są za to nagradzani. Nie mają strachu, nie znają go. Wiedzą, że dwie strony medalu są normalne, ale zawsze wybierają tą prawdziwą, tą słuszną, nie tą, którą chcą inni stronę. Jeśli sami ze sobą jesteśmy szczerzy, inni to zauważą.

        Smutek potrafi zmienić wszystko, nas ludzi także. Stajemy się inni, i choć dochodzimy do siebie, czasami niewyobrażalnie długo, nigdy już nie będziemy przypominać siebie ze szczęśliwych lat. Życie nas zmienia. Wydarzenia nas zmieniają. I inni ludzie. Wszystko ma na nas wpływ. Tak jak na księżyc w kosmosie. Jego ciemna strona jest dla nas tajemnicą, choć z nim jest nieco inaczej. Wiemy, że ma on ciemną stronę, ale nie możemy jej zobaczyć. Jest dla nas niedostępna. Tak samo bywa z ludźmi. Poznajemy kogoś, kto jest wiecznie przygaszony, nie ma chęci do życia, a kiedy widzimy go uradowanego, uśmiechniętego od ucha do ucha, nie możemy go poznać. Czyż to nie jest zadziwiające, i piękne zarazem?


        Zając Wielkanocny, jak co każdy poranek, udał się na obchód po swojej Norze. Dzisiaj wstał wyjątkowo wcześnie, ponieważ w nocy nie mógł zmrużyć oka. Ciągle mu się wydawało, że ktoś jest u niego w domu. Miał nieodparte wrażenie, iż jest obserwowany, dlatego, jak tylko pierwsze promienie słońca przedarły się przez dziury w suficie jego schronienia, wygrzebał się z cieplutkiej pościeli i ruszył na zielone łąki. Przywitał się ze skalnymi strażnikami, czyli z wielkimi kamiennymi jajkami na nogach. Te powitały go, ukazując uśmiechniętą stronę, a by spróbowały tylko inną... Malutkie pisanki, te które zostały po ostatnich świętach, biegały sobie beztrosko wszędzie tam, gdzie im się żywnie podobało. Aster musiał uważnie patrzeć, gdzie stawia swoje zajęcze stopy, by przez przypadek nie nadepnąć na jedną z niesfornych pisanek. Nie wybaczył by sobie, gdyby coś podobnego miało miejsce. Swoje pisanki uważał za sztukę najwyższej klasy. Właśnie miał wracać do swojego domku przy wodospadzie farb, kiedy kilka metrów przed nim otworzył się portal, a z niego wyskoczył Jack Frost we własnej osobie z Koszmarem na ogonie.

        – Jack, uważaj! – krzyknął jedynie ostrzegawczo i rzucił jednym ze swoich bumerangów prosto w senną marę. Koś nie wiedział, co zrobić. Portal się zamknął, nie miał już żadnej drogi ucieczki. To jego koniec! Jednak Jack zareagował błyskawicznie. Za pomocą swojego kija, stworzył silny podmuch mroźnego wiatru i dosłownie zdmuchnął lecący w nowego przyjaciela przedmiot. Koszmar odetchnął z ulgą, zaś Zając, kompletnie zdezorientowany przykicał do Frosta.

         – Co ty robisz? Dlaczego obroniłeś... – Strażnik nadziei popatrzył z niechęcią na towarzysza chłopaka – to coś?

        – Nie mam czasu tłumaczyć tego znowu od początku... Co ty masz na twarzy? – Jack dopiero po kilku sekundach zauważył, że Aster ma całe wąsy i brwi wysmarowane czarną pastą do butów, a na samym czole wielkie serduszko przebite strzałą. Nie mogąc się powstrzymać, wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. 

        – Że co? – Zając w podskokach znalazł się przy jeziorze z krystalicznie czystą wodą. Jak zobaczył, z czego Frost rży jak opętany, turlając się przy tym po trawie razem z Koszmarem Mroka, jego szczęka opadła do samej gleby. – Co to, na Księżyc, jest?!


               Kilka godzin wcześniej...


        Amor wraz z całym zespołem w klubie The MoStars bawili się w najlepsze. Pili, wygłupiali się, śmiali, urządzali różne zakłady, aż ktoś w końcu wyskoczył z pewną propozycją. Oczywiście była to Summer, jakżeby inaczej. Dyskoteka, choć była wigilia Bożego Narodzenia, tętniła życiem. Dźwięki muzyki wydobywające się z potężnych głośników, niosły się po całym budynku i rozbrzmiewały jeszcze na ulicy. Mo musiała wyjść na chwilę, aby coś załatwić. Zbliżała się pora uroczystej kolacji, ludzie, zwłaszcza dzieci, czekali na słynną pierwszą gwiazdę. Gwiezdna, za pomocą swoich mocy, przeniosła się na orbitę. Odetchnęła z ulgą, kiedy znajomy brak grawitacji zaczął oddziaływać na jej ciało. Tutaj, w przestrzeni kosmiczne, gdzie co chwilę przelatywał jakich meteoryt, asteroid, pyły innych planet lub szczątki pozostałe po promach kosmicznych, czy po zniszczonych planetach, gdzie w oddali ścierały się ze sobą dwie gwiazdy, wybuchały supernowy, czuła się najlepiej. To tu jest jej dom. Wśród miliardów gwiazd. Przecież jest jedną z nich, należy do nich od zawsze, od chwili narodzin. Dziewczyna popatrzyła na Ziemię, jak to miała w swoim zwyczaju. Ta malutka cząstka wszechświata zaczęła coraz więcej dla niej znaczyć. Dopiero teraz pojęła, jak wielką miłością musiał darzyć ją Lunar, jej ukochany brat. Oczywiście to ona, Stellarum, była na pierwszym miejscu, lecz zaraz po niej byli ludzie. Ich marzenia i sny. Manen uśmiechnęła się ciepło, jej oczy zabłysły ciepłym blaskiem, takim samym kiedy była jeszcze dzieckiem. Wtedy nie znała bólu, rozpaczy czy straty. Zawsze miała obok siebie kogoś, kto jej pomagał, ją wspierał. Teraz nadszedł czas, aby i ona stała się oparciem dla innych. Jest Gwiezdną, legendarnym strażnikiem gwiazd, Dominą Stellarum, Starlight. Przyszłą Tsariną. Nadszedł jej czas.

        – Pora na zmiany – szepnęła pod nosem. To, co się wydarzyło między nią, a Amorem, coś w niej odblokowało. Znowu czuła w sobie to, co kiedyś będąc dzieckiem. Radość. Prawdziwą, szczerą i niepohamowaną radość oraz szczęście. To wszystko dał jej właśnie strażnik miłości. Na samo jego wspomnienie, Mo oblewała się delikatnym rumieńcem. Nie rozumiała samej siebie, to było takie nowe, dziwne uczucie. Czuła, że jak gdyby tylko chciała, mogłaby unieść wszystkie góry Ziemi, lub podnieść słońce! Że może dokonać niemożliwego. Ale, w jej sercu zmieniło się coś jeszcze. Nadzieja w niej zaczęła rosnąć z każdą sekundą. Nadzieja na to, że gdy nadejdzie czas, będzie w stanie przywrócić Mima z powrotem. Po raz pierwszy od wielu, wielu wieków, Mo czuła się naprawdę szczęśliwa. Blondynka westchnęła, nadal się uśmiechając szeroko od ucha do ucha, wyciągnęła przed siebie rękę, na której zatańczyły drobiny srebrnego, gwiezdnego pyłu. Wyciągnęła i drugą, na której z kolei uformowała się kula najczystszego światła. Mo złączyła powoli obie dłonie, a kiedy to zrobiła, ich wnętrze rozświetliła silna poświata. Gwiezdna zamknęła oczy, jej ciało pojaśniało. Włosy zostały rozwiane przez pojedynczą falę mocy, która pochodziła z gwiezdnej strażniczki.

        – Na nieskończone Światło i na bezkresny Mrok, Ja, dziecię Gwiazd, daję Ci życie. Niechaj potęga kreacji przemówi przeze mnie i tchnie w Ciebie Święte Światło Istnienia... – Jej szept, cichy i spokojny, rozniósł się echem po całej galaktyce obwieszczając właśnie, iż powstała nowa gwiazda. Mo rozłożyła dłonie. Wydobywające się z nich światło mogłoby z łatwością kogoś oślepić. We wnętrzu jednak nie było pustki, jak to było przed chwilą. Na prawej, rozłożonej dłoni Mo unosiła się maleńka gwiazdka. Wyglądem przypominała ledwo tlący się płomyk, lecz jej światło było milion razy silniejsze. Gwiezdna uśmiechnęła się szeroko do nowej siostry.

        – Witaj, Pierwsza Gwiazdo. Dołącz do swoich braci i sióstr na niebie, i daj ludziom wyczekiwany znak – rzeka do niej. Po chwili Mo uniosła nową gwiazdkę w górę, a ta spełniła wolę swojej pani. Tak właśnie rozbłysła pierwsza gwiazda, dając istotom ludzkim znak, iż ucztowanie czas zacząć.

     

        Kilka chwil później, Mo już wznosiła kolejny toast wraz z Pierrem, Summer, Amorem i innymi członami ich, nie takiej znowu małej, muzycznej rodziny. Cały zespół świętował wigilię w klubie i planował nadchodzącą imprezę sylwestrową w Rio. Nie obeszło się bez śpiewania kolęd w różnych językach. Cała ekipa składająca się na The MoStars to ludzie ze wszystkich stron świata, i każdy z nich wie, kim są ich szefowie.

         Sam i Pierre właśnie ćwiczyli na swoich perkusjach, a Amor z jakąś mulatką o blond włosach siedzieli przy konsoletach i rozmawiali o czymś zawzięcie. Pięciu gitarzystów, w tym dwóch basistów, grało w rozbieranego pokera, zaś towarzyszące im trzy dziewczyny dopingowały swoich faworytów, śpiewając. W rogu, jakby schowani, ćwiczył chłopak na klawiszach, natomiast stojący obok niego jego brat bliźniak grał na skrzypcach. Wszyscy muzycy w tym klubie byli wszechstronnie uzdolnieni muzycznie. Sama Manen o to zadbała. Kiedy postanowili wraz z Qupido zacząć działać, w tajemnicy przed innymi strażnikami, rozpoczęli działalność jako DJ-e. Z czasem stali się znani nie tylko w Paryżu, ale w całej Francji, Europie i na świecie. Jako utalentowana tekściarka wraz z Amorem, jako najlepszym DJ'em na północnej półkuli, zdobyli światową sławę.

        – Ej, słuchajcie! – Sam zerwała się z miejsca i przygalopowała do Mo z dwoma kieliszkami. Z bananem na twarzy uwiesiła się na ramieniu Gwiezdnej, omal nie oblewając jej alkoholem. – Co powiecie na kolejną rundę Prawdy lub Wyzwania?

        – Przecież już w to graliśmy – odezwała się blondynka stojąca przy Amorze. Jej neonowe, niebieskie słuchawki zjechały z uszu na szyję.

        – Ja jestem za! – wykrzyczał chłopak przy fortepianie.

        – I ja! – Cała ósemka przy stole, gdzie właśnie jeden z chłopaków opłakiwał stan swojego pustego portfela, zawołała ochoczo.

       – Kochani, mam lepszy pomysł. – Do konwersacji dołączyła się Mo. Uśmiechnęła się przebiegle, na co kilkoro z zebranych poczuło ciarki na plecach. – Zróbmy komuś kawał.

        – Niby komu? – Za swoimi plecami Mo usłyszała Amora, który oparł się o jej drugie ramię. Razem z Summer wisieli na niej jak pranie na sznurku. Manen wstała czując jak jej ramiona zaczęły składać bolący protest, wyrwała Patronce Lata jednego shota i wypiła go szybko, nie krzywiąc się przy tym ani razu.

        – Matołkowi – rzekła zadowolona, a jej uśmiech, ze złośliwego przerodził się w iście szatański.

        – Komu? – Niewtajemniczeni popatrzyli po sobie, nie wiedząc o kogo może chodzić. Nawet Sam w pierwszej chwili nie załapała, o kogo się Mo rozchodzi. Gwiezdna strażniczka przewróciła oczami, po czym westchnęła, wzięła do ręki gitarę akustyczną i zagrała dwa akordy.

        – Jackowi Frostowi – wyjawiła wreszcie, na co większość aż tworzyła oczy ze zdziwienia. Blond mulatka już chciała zadać kolejne pytanie, lecz Mo, wiedząc o co dokładnie chce zapytać Carmen, wyprzedziła ją z odpowiedzią. – Tak, on też istnieje.

        – Ok, zróbmy to. – Pianista, czyli wysoki chłopak o czeskim pochodzeniu, podszedł do Mo i tak samo jak ona, uśmiechnął się cwanie. Jego brat bliźniak za to nie podzielał ich zapału.

        – Ja umywam od tego ręce. – Skrzypek skrzyżował ramiona na piersi. Przysiadł obok Carmen, która coś tam sprawdzała w swoim telefonie.

        – Ty od wszystkiego umywasz ręce... zresztą i tak byś się nie przydał.

        – Jeszcze to odszczekasz!

        – Najpierw będziesz musiał mnie do tego zmusić – zaszydził Peter. Jego Brat bliźniak, Domen, aż zagotował się ze złości.

       – Chłopaki, starczy! – zawołała ciemnoskóra dziewczyna z burzą czarnych loków na głowie. – Mamy teraz coś ważniejszego do zrobienia, niż słuchanie waszej kłótni. – Tella zgromiła wzrokiem niesfornych braci, którzy już gotowali się do tego, by skoczyć sobie do gardeł. Basistka, dzięki swojej groźnej minie, potrafiła ustawić do pionu całe towarzystwo, kiedy Mo czy Sam akurat nie było w pobliżu. – Kontynuuj. – Posłała promienny uśmiech Mo, za co ta jej się odwdzięczyła tym samym.

        – Otóż, jak każdy z was pamięta, naszą tradycją jest wykręcenie komuś z naszych bliskich, przyjaciół czy tam komu jeszcze żartu, który ma zapamiętać do końca swego życia. W tym roku wypadło na Matołka.

        – A dlaczego akurat on? – Tym razem odezwał się dwudziestosześcioletni chłopak ze Szwecji grający na gitarze elektrycznej.

        – Bo kiedyś mi zalazł za skórę i dzisiaj mam idealną okazję, by się odegrać. – Mo zatarła ręce cała podekscytowana. Oczami wyobraźni już widziała swoje dzieło końcowe.

        – Uuu... wyczuwam zapach zemsty... Wchodzę w to! – Kalle, tak miał właśnie na imię szwedzki przystojniak, podobnie jak Peter stanęli po stronie Manen. Reszta, z wyjątkiem Domena i jeszcze jednej dziewczyny o imieniu Nikandra, w skrócie Nika, podzielała optymizm przywódczyni ich bandy.

        – No to do dzieła! Zaplanujmy coś. – I tak, całą trzynastą, prócz Niki i Domena, zasiedli do stołu do pokera. Po półgodzinnym planowaniu, naradzaniu i kłótni, udało im się ułożyć plan „zemsty” na duchu zimy. W skład drużyny wykonawczej wchodzili: Mo, Amor, Summer, Carmen oraz Kalle. Natomiast do koordynatorów: Domen – jego ciekawość jednak zwyciężyła, Peter, Tella no i reszta zespołu. Nika udała się w tym czasie do toalety, więc i tak pominięto ją przy rozdawaniu zadań. Cóż, jej strata...

        Cały plan był prosty. Polegał na tym, by zakraść się do sypialni Frosta i zapieczętować ją od środka tak, że jak już ktoś do niej wejdzie, to nie będzie mógł wyjść. Dodatkowo okna również miały zostać magicznie zamknięte. Ponadto, Mo miała postarać się o to, by do pokoju Jacka zawitały stworzone przez nią zjawy. Ponoć Frost nie boi się duchów, ale kto go tam wie? Postanowili, że wkręcą go w historię Wigilijnej Opowieści, rodem z bajki. Ostatnie zadanie należało do Kalle i Carmen. Jako, iż oboje byli obcykani we wszystkie internetowo-techniczne sprawy, mieli zamontować kilka kamerek do podglądu. Całość miała zostać nagrana i pokazana reszcie świata. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, iż zachowują się dziecinnie, może nawet nieodpowiedzialnie, ale kto by pogardził taką zabawą? Na pewno nie grupa The MoStars! Śmiejąc się i przepychając, ci którzy mieli zostać w klubie i nadzorować całą akcję przez laptopa Carmen, dyskutowali o tym, jak to ten słynny Frost wygląda. Dziewczyny były ciekawe, czy opowiadania o nim z dziecięcych lat są prawdziwe, i czy na serio jest taki stary. Wcześniej próbowały go wygooglować, lecz zdegustowane spojrzenia Telli oraz reszty chłopaków, skutecznie im to udaremniły.

        – Laski, osłabiacie mnie gorzej niż wiecznie kłócący się Peter z Domenem, a to już jest coś!

        – Przepraszamy – odpowiedziały skruszone, nie patrząc na czarnoskórą koleżankę z zespołu.

        – Teluś, przyznaj się. Sama jesteś ciekawa, jak ten cały Frost wygląda – drugi basista, niejaki Temaru, popatrzył znacząco na dwudziestoparo-latkę. Tella oblała się rumieńcem, jednak Japończyk tego nie dostrzegł. W takich chwilach jak ta, dziękowała Bogu za to, że jest czarnoskóra.

        – Przestań pieprzyć... – Basistka skrzyżowała ramiona na piersi, obróciwszy się bokiem do przyjaciela.

        – Oj, nie bądź taka. Przecież ciekawość to nic złego, zresztą sam jestem ciekaw tego całego Jacka.

        – Pewnie to jakiś stary dziadyga, co chodzi o lasce i zamraża ludziom rury. – Kolejny gitarzysta o imieniu Joseph usiadł obok Domena i czekał, aż seans się rozpocznie.

        – Nie wiem, Jo. Młodsza siostra mi powiedziała, że to młody chłopak. Och, co ja się będę nad tym rozwijał. Zaraz się przekonamy! – Peter wcisnął się między dójkę kumpli, co nie za bardzo spodobało się jemu bratu.

        – Musisz się tu pchać z tą swoją dupą, Peter? – zapytał ze złością Domen.

        – Tak, a żebyś wiedział. Coś się nie podoba?

        – Tak, nie podoba.

        – Oj, masz problem.

        – Odsuń się ode mnie! To, że jesteś gejem, nie znaczy że ja też mam nim być!

        – Spokój, kurwa! – Tella nie wytrzymała i każdemu zasadziła solidnie po głowie, nawet Jo.

        – Ała, za co?! – Chłopak obrócił się w jej stronę trzymając się obiema rękami z głowę.

        – Tak na zaś. – Dziewczyna uśmiechnęła się do niego groźnie, dzięki czemu cała trójka już była cicho. Jedynie Domen coś tam mamrotał pod nosem o tym, że jakie to życie jest niesprawiedliwe.

        – O! O! Już są! – zawołała piękna dziewczyna o rudych włosach. Pokazała na ekran laptopa, gdzie właśnie pojawił się obraz.

        Amor, za pomocą swoich zdolności, przetransportował całą ich piątkę do pokoju ducha zimy, jak poprosiła go o to Gwiezdna. Jak tylko ich stopy dotknęły podłogi Carmen, Sam oraz Kalle zabrali się do roboty. W tym samym czasie Amor i Mo udali się na korytarz. Qupido stanął na czatach, kiedy blondynka wzięła się za rzucanie uroków. Uprzednio, całą ich piątkę pokryła swoim gwiezdnym pyłem, dzięki czemu stali się niewidzialni, nawet dla istot nieśmiertelnych. Skończywszy recytować właściwe inkantacje, weszła do pokoju, gdzie reszta zespołu już zrobiła swoje. Zainstalowali trzy kamerki w najmniej widocznych miejscach tak, by mieć jak najlepszy widok na to, co dzieje się wewnątrz pomieszczenia. Zadowoleni ze swoich poczynań, czekali aż Gwiezdna skończy uszczelniać okno. Kiedy i to już było gotowe, po przybiciu sobie piątek, zrobieniu kilku selfie, oczywiście Carmen nie mogła się powstrzymać, i pomachaniu do kamer, złapali się za ręce i udali do Paryża. Jednak po drodze coś poszło nie tak. Amor tak bardzo się rozproszył, że zamiast przenieść ich do klubu, przeteleportował ich do Nory Zająca Wielkanocnego!

        – Qupido, kurwa, zabiję cię! Jak mogłeś aż tak się pomylić? Czy ty zamiast mózgu masz gąbkę, czy co?! – Kalle prawie, a by ruszył na strażnika miłości, lecz został powstrzymany przez Mo.

        – Cicho, bo go obudzicie! – Mo pokazała głową, że znajdują się wewnątrz domu legendarnej postaci. Na jego widok Carmen zaczęła piszczeć, zaś Kalle aż otworzył usta ze zdziwienia.

        – Aaaa! To przerośnięty królik! – pisnęła przejęta latynoska.

        – O ja pierdolę... – Szwedzki przystojniak niemal nie wybuchł śmiechem.

      – Ciiii! Uwaga, chyba się obudził! – szepnęła przejęta Sam i rękami popchnęła towarzystwo w głąb kuchni, gdzie poukrywali się w przeróżnych zakamarkach. Mo i Sam zawisły przyklejone do sufitu, Kalle przepchnął się obok Amora i wskoczył do spiżarki, gdzie były same marchwie, i przytulił się do Carmen, która nie mogła powstrzymać chichotania. Na polu walki pozostał jedynie Amor, jako iż wszystkie dobre kryjówki były już zajęte, z braku laku wskoczył pod stół. Zrobił to w ostatniej chwili, ponieważ nagle rozbłysło nikłe światło, a do kuchni wkroczył zaalarmowany hałasami, zaspany Aster...


                W tym samym czasie, w klubie...        

        

        – Gdzie oni są?

        – Co to za nora?!

        – Zabierz mi sprzed twarzy ten tyłek!

      – Kuźwa, nic nie widzę posuń że się! – Takie i inne krzyki wypełniły całą dyskotekę, kiedy któryś z muzyków zawołał:

        – Kalle ma chyba włączoną kamerkę w kieszeni kurtki. – Tym kimś był właśnie Peter. Reszta, jak na rozkaz zamilkła i zastygła w aktualnych pozach, co pewnie dla przypadkowego obserwatora musiało wyglądać dość komicznie.

        – Czy... czy to są marchewki? – Do ekrany wręcz przylepiła się Tella razem z barmanem Pierrem, który po przyjrzeniu się dokładniej owym rzeczom, stwierdził poważnym tonem.        – Tak, to są marchwie.


               Z powrotem u Mo i reszty ferajny...   

     

      Mo i Sam pokręciły zrezygnowane głowami, fundując sobie każda tak zwanego facepalma, nie dowierzając w to, że Amor, zamiast się teleportować w inne miejsce, na przykład na zewnątrz, w ostatniej chwili wślizgnął się pod stół. Jak nic zaraz zostanie nakryty, lecz ku zdziwieniu dziewczyn, strażnik nadziei, pokręciwszy się po pomieszczeniu, wrócił do sypialni i padł jak długi na łóżko. Kalle i Carmen, upewniwszy się, że droga już jest czysta, wyskoczyli ze skrytki na marchwie. Chłopak parsknął śmiechem, gdy ujrzał, jak we włosy dziewczyny powplątywane były pomarańczowe warzywa.

       – Bardzo śmieszne, serio... – Latynoska zabrała się za oczyszczanie włosów.

        – Dobra, spadajmy stąd. – Sam już miała dość przygód, jak na jedną noc, jednakże Amor miał inny pomysł.

        – Skoro już tu jesteśmy, czemu by nie wykręcić czegoś Zającowi?

        – Oszalałeś? Zabije nas, jak się dowie, że to my! – Sam trochę za głośno zaprotestowała, przez co Zając zamruczał coś niewyraźnie pod nosem. – To już przesada.. – dodała szeptem.

        – Ja się zgadzam z Amorem. Pójdźmy na całość. – Mo stanęła po stronie swojego ukochanego. Reszta nie miała wyjścia. Musiała się z nimi zgodzić, czego i tak nie pożałowali.

        – Dobra, jakieś pomysły? – spytała Carmen, gotowa, by uwiecznić każdą chwilę na swoim super nowoczesnym smartphonie.

        – Proponuję stary, sprawdzony sposób. – Kalle splótł ręce za plecami, niczym rasowy pan profesor. – Ma ktoś z was markera przy sobie?

        – Chcesz mu dorysować wąsy? – spytał powątpiewająco Amor. Jakoś nie za bardzo podszedł mu ten pomysł.

        – Ja mam eyelinera! – szepnęła konspiracyjnie latynoska, wyciągając ze swojej kieszeni markowy kosmetyk.

        – Ok, no to chodźmy! – zarządził Kalle i ruszył do pokoju, gdzie Aster spał sobie smacznie, nieświadom zagrożenia ze strony nocnych gości.

        – Ale to ekscytujące! – pisnęła niespodziewanie Carmen, przez co Zając poderwał się do góry. Mo zdążyła jedynie złapać koleżankę za ramię i pociągnąć w stronę podłogi, by strażnik nadziei ich nie zobaczył. Reszta poszła za jej przykładem.

        – Carmen, ty idiotko, weź się zamknij! – syknęła w jej stronę Summer.

     – Zaraz nas wydasz! – Kalle także obrzucił blondynkę niemiłym spojrzeniem, ale nie potrafił się długo na nią gniewać. – To się chyba nie uda. On ma za lekki sen... – Westchnął zrezygnowany.

        – Jakoś temu zaradzimy. – Manen uśmiechnęła się do niego chytrze, pokazując śnieżnobiałe zęby, po czym wstała, i unosząc się kilkanaście centymetrów nad podłogą, zbliżyła się do śpiącego Zająca.

        – Co chcesz zrobić? – Amor także wstał, uważając, by podłoga pod nim nie skrzypiała za głośno. Gwiezdna odwróciła się w jego stronę. Uniosła w górę otwartą lewą dłoń. Nad jej powierzchnią zatańczył srebrny pył.

        – Uśpię go tak, jak to robi Piasek, z tym, że ja zafunduję mu taki sen, że ocknie się dopiero za kilka godzin.

        – Potrafisz tak? – Kalle siedział na podłodze i patrzył jak zaczarowany w srebrzyste drobiny. Widział już nie raz, jak Mo posługuje się swoimi mocami, lecz za każdym razem wzbudzało to w nim taki sam zachwyt.

        – Oczywiście! – Zaśmiała się Mo. Nadal się śmiejąc, dmuchnęła w pył, a ten opadł na włochatą mordkę strażnika nadziei. – No, teraz żaden hałas go nie dobudzi, chyba, że odwołam zaklęcie.

        – No, a teraz, do dzieła! To co najpierw? Może namalujmy mu wielkie, smoliste wąsy i okulary? – Nad Asterem pochyliło się pięć głów, przy czym każda patrzyła się na niego, jak na płótno.

        – Broda może być, ale okulary są zbyt oklepane... – zamarudziła Carmen.

        – To w takim razie co proponujesz? – Kalle popatrzył na przyjaciółkę w sposób „no dalej, jak jesteś taka cwana” i oddał jej pole do popisu. Dziewczyna jedynie uśmiechnęła się szeroko i uniosła znacząco kilka razy wymodelowane brwi. Zbliżyła się do śpiącego, odkręciła „narzędzie zbrodni” i przystąpiła do działania. Po minucie, Zając dorobił się wspaniałych, równiutkich wąsiorów. Reszta na ten widok parsknęła głośnym śmiechem. Zadowolona z siebie Carmen chciała dorobić mu jeszcze piękne kocie oczy, ale nagle stało się coś strasznego.

        – O nie! – krzyknęła.

        – Co się stało? Budzi się? – Mo popatrzyła na dziewczynę, gotowa w każdej chwili dobyć swoich mieczy, lecz odpowiedź Carmen sprawiła, że niemal przywaliła głową o ramę łóżka.

        – Mój eyeliner się skończył! – Załamana tymże faktem, niemal prawie się popłakała.

        – Boże, kobieto, kupisz sobie nowy... – Amor przejechał zdegustowany dłonią po twarzy, nie wierząc w to, co się dzieje. Carmen jednak spojrzała na niego z mordem w oczach.

        – To była edycja limitowana! Limitowana! – wykrzyczała. – Dostępnych było tylko dwieście takich sztuk..! Wydałam fortunę na niego... – Westchnęła bliska płaczu.

        – Z czego on był, ze złota? – Kalle nie mógł powstrzymać się przed śmiechem. Tragedia koleżanki była dla niego istną komedią.

        – Jedynie z dodatkiem złota – powiedziała obrażając się śmiertelnie na Kallego.

        – Dobra, skończcie odstawiać już ten teatr. Pospieszmy się i skończmy to, co mamy. – Sam ponagliła przyjaciół, a ci, przyznali jej rację.

        – Musimy znaleźć coś, co pisze na czarno, i czego jest dużo.

        – I co nie zejdzie tak prędko – dodał Amor.

        – Ej, to się nada? – Kalle podszedł do Mo i pokazał jej swoje znalezisko. W ręce miał pudełko czarnej pasty do butów. Gwiezdna uśmiechnęła się szeroko.

        – O tak, nada się wprost idealnie! – Wzięła od chłopaka pudełko, podeszła do łóżka i zaczęła przypatrywać się, co by tu jeszcze zmalować.

        – A na co Zającowi pasta do butów, przecież on ich nie nosi. – Amor i Sam wymienili się pytającymi spojrzeniami, lecz ani jedno ani drugie nie znało odpowiedzi, na tak fascynujące pytanie.

        – To teraz nieistotne. Ważne, że nam się przyda. – Mo smarowała Astera. Dorobiła mu przepiękną brodę, poprawiła wąsy na jeszcze grubsze.

        – Brwi, pomaluj mu brwi! – krzyknęła jej przez ramię latynoska.

        – Ok. – Wedle życzenia, domalowała dwie grube krechy nad zamkniętymi oczami Zająca, które w pierwszej chwili przypominały tłuste, czarne gąsienice.        – No, gotowe! – rzekła, a reszta, po przyjrzeniu się Asterowi, dostała tak głośnego napadu śmiechu, że aż zaczęli się turlać po podłodze.

        – Zróbmy sobie selfie na pamiątkę – odezwała się Carmen. Pozostali nie mieli nic przeciwko. Po kilku sekundach leżeli razem ze strażnikiem nadziei na łóżku i robiąc zabawne miny zrobili sobie małą sesję zdjęciową.

        – Misja wykonana! – powiedziała zadowolona z siebie Mo, a przyjaciele jej przytaknęli.

        – I to w dwustu procentach. – Obok Manen stanęła Carmen. – No, a teraz zmywajmy się stąd, jest pierwsza w nocy.

        – Amor, zabierz nas do domu, tylko tym razem nie przenieś nas do wnętrza wulkanu. – Gwiezdna zakomenderowała, przez co Amor zasalutował jej jak rasowy żołnierz.

        – Ok, ale jeszcze muszę zrobić tylko jedno.

        – Co takiego? – Sam i Mo spojrzały po sobie nie wiedząc o co chodzi. Amor, wziął do ręki pudełko z pastą do połowy opróżnione i domalował coś na czole Zająca.

        – Co ty robisz? – spytała Gwiezdna podchodząc do niego.

        – Swój podpis – odrzekł jej dumnie, skończywszy swoje dzieło. Mo rzuciła okiem na bohomaz i omal nie walnęła się otwartą dłonią w czoło.

        – Serio? Serce przebite strzałą? – Normalnie prawie ręce jej opały. – Ale oryginalnie... – Sarkazm w jej głosie aż raził.

        – Ok, teraz już możemy spadać.

        I zniknęli.

        Tak to właśnie Zając otrzymał przepiękny prezent gwiazdkowy od nocnych włamywaczy, którzy nie omieszkali podzielić się swoimi rewelacjami zresztą przyjaciół.


Obecnie w Norze u Zająca Wielkanocnego...


        Zając nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jego piękne, lśniące wąsy i reszta futerka była oblepiona, i obsmarowana jakąś czarną mazią! To sen, tak? Zwykły sen. Zaraz się obudzę... Gadał do siebie, ale jakoś nie chciał się ponownie obudzić w ciepłym, wygodnym łóżku. Jack, kiedy już opanował atak śmiechu, razem Kosiem doczłapali do biadolącego strażnika nadziei. Chłopak chciał położyć rękę na ranieniu przyjaciela, lecz ten zerwał się na równe nogi, i z furią w oczach przygwoździł biednego Frosta do ziemi.

        – Jeśli to twoja sprawka Frost, to przysięgam, że się zemszczę. Tak okropnie, że nie masz pojęcia. – Jego groźny ton sprawił, że Jack poczuł nieprzyjemny dreszcz na ciele. Koszmar, widząc co się dzieje, zarżał głośno, przez co Zając odskoczył od chłopaka o białych włosach na kilka metrów. Senna mara zastąpiła drogę Zającowi do Frosta, co zdziwiło szczerze ich obu.

        – Dzięki, Koś, ale sam bym sobie poradzi.

       – Cześć! Co tam robicie? – Do dwójki strażników dołączyła, znikąd, Manen, uśmiechnięta od ucha do ucha. – Rany, ale mamy piękny dzień, nie sądzicie? Przybyłam wam życzyć wesołych świąt. Także, Wesołych Świąt z okazji Bożego Narodzenia! – wykrzyczała radośnie. Zając i Jack popatrzyli na nią, jakby jej nie znali. Czy to ta sama Mo, co zwykle? Wydaje mi się, że chyba ktoś ją podmienił... Jack nie mógł oderwać wzroku od blond dziewczyny przed sobą, która zmierzała w jego stronę. Wyglądała inaczej, zupełnie inaczej! Uśmiech, taki szczery, beztroski i te oczy, które nie były już tak smutne, ba! One w ogóle nie miały w sobie smutku! Dziewczyna podeszła do niego, chwyciła delikatnie za dłonie, w tym tą, w której Jack trzymał swój kij i spojrzała mu głęboko w oczy. Chłopak miał wrażenie, jakby zaczął tonąć w jej zielononiebieskich oczach, których blask porażał swoją mocą. Tak samo, jak tamtej Mo z Dziennika jej brata.

        Obdarowała go serdecznym uśmiechem, wręcz nie mogąc się powstrzymać. Jack patrzył na nią oniemiały, jakby widział ją po raz pierwszy, co nie do końca było nieprawdą. Postanowiła się zmienić, i to od dzisiejszego dnia.

        – Wesołych, pogodnych i szczęśliwych świąt, Jacku Mrozie. Aby spełniły się wszystkie twoje marzenia, żebyś już nigdy nie musiał być samotny. – Kiedy to powiedziała, zagryzła dolną wargę, jakby się nad czymś zastanawiała. – A co mi tam... – rzekła i przytuliła mocno do siebie skołowanego ducha zimy. Jej ciepło, takie przyjemne, rozlało się po całym ciele Jacka, serwując uczucia, z jakimi jeszcze nigdy nie miał styczności.

        Mo uparcie nie patrzyła na nic innego, tylko przed siebie lub na Frosta. Nie potrafiła spojrzeć na Zająca i nie eksplodować śmiechem i nie zdradzić się, że to ona jest współwinna obecnego stanu, w jakim znajdował się aktualnie Aster. Jak nic wydała by siebie i resztę, a tego nie chciała. Nagle przed oczami stanął jej Koszmar, lecz zignorowała go zupełnie. Po minucie, kiedy już wypuściła Jacka ze swoich objęć, zebrała się w sobie i popatrzyła w kierunku Zająca. Z trudem powstrzymała się przed wygadaniem o tym, że ta śliczna tapeta to między innymi jej dzieło.

         – Wesołych Świąt, kochany Asterze... – I jego też przytuliła, choć oderwała się od Kangura o wiele szybciej niż od Frosta. Już chciała odchodzić, kiedy obok Jacka usiadł Koszmar. Mo popatrzyła na niego, a uśmiech z jej twarzy powoli zniknął. Zastąpiła go śmiertelna powaga. – Co ten Koszmar tutaj robi? – spytała głosem należącym do tej Mo, którą znają strażnicy.

        – Eeee... – Jack nie wiedział co powiedzieć. Mo i jej nowe zachowanie tak bardzo wytraciło go z równowagi, iż zapomniał po co tu tak właściwie przyszedł.

        – Dobra, nieważne.. – Mo machnęła ręką na chłopaka. Po jej dobrym nastroju nie zostało już choćby śladu. Zaczęła podchodzić do stwora, ostrożnie, ponieważ zdążyła zauważyć, iż ten nie jest jakoś specjalnie ufny. – Spokojnie, nic ci nie zrobię. – Mo wyciągnęła ku Koszmarowi rękę. Ten, z wahaniem, podszedł do niej i delikatnie, piaskowym pyskiem otarł się o wierzch jej prawej dłoni.

        – Jesteś wymęczony, zgaduję, że Mrok nie doszedł jeszcze do siebie. – Spokojnym tonem zwróciła się do stworzenia, które przycupnęło na tylnych nogach i patrzyło na nią smutno. Koś przytaknął jej twierdząco, przez co Mo westchnęła. – Coś się wydarzyło, prawda? Skoro ty tak wyglądasz, to z nim pewnie też nie jest najlepiej. Co się stało? – spytała Kosia, lecz ten spojrzał na Jacka, jakby pytał go o pozwolenie, czy może ujawnić to, co pokazał jemu. Mo spojrzała na Frosta lecz ten spuścił głowę na dół, jakby unikając jej wzroku. Nagle Manen wstała. Wyciągnęła przed siebie obie ręce. Między smukłymi palcami dziewczyny zawirował srebrny pył, który z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej ciemniejszy. W końcu, stał się czarny jak smoła, co zadziwiło Jacka i Zająca jeszcze mocniej...


___________________________________________________________

Witajcie Kochani! Cóż, na początku chcę Wam powiedzieć, że przepraszam. Znowu się nie wyrobiłam na czas... ;( Ostatnio ciężko jest mi zdążyć ze wszystkim. Może to przez to, że zbliżają się święta..? Nie mam zielonego pojęcia.. Rozdział został zbetowany przez wspaniałą Sovbedlly :D Dziękuję kochana :*:*:*,
+

Jak jest napisane w tytule, jest to pierwsza część. Dlaczego?
Ponieważ, aby opisać wszystko co chcę w tym rozdziale, jest bardzo długie.
Za długie, dlatego rozdzieliłam to. Myślę, że dobrze zrobiłam :D
Poza tym, ta część jest taka troszkę bardziej śmiechowa, zresztą, pozostawiam ocenę Wam ;)
Jak jest napisane w tytule, jest to pierwsza część. Dlaczego?
Ponieważ, aby opisać wszystko co chcę w tym rozdziale, jest bardzo długie.
Za długie, dlatego rozdzieliłam to. Myślę, że dobrze zrobiłam :D
Poza tym, ta część jest taka troszkę bardziej śmiechowa, zresztą, pozostawiam ocenę Wam ;)
Dobrze, nie zanudzam już Was, pewnie macie ciekawsze rzeczy do roboty,
niż czytanie mojej bezsensownej paplaniny, tak więc, do zobaczenia za dwa tygodnie! (Plus minus.)
Wasza zakręcona Moonlight :*.

x


Obserwatorzy