Czy ktokolwiek z żyjących zna
definicję szczęścia lub ma na nie sprawdzoną receptę? A może
szczęście znajduje nas samo, w najmniej odpowiednim momencie
naszego istnienia, kiedy stoimy na rozdrożach, u progu dorosłości,
w chwili podjęcia ważnych decyzji? Jestem szczęśliwy – kto ma w
sobie tyle odwagi, by szczerze to powiedzieć? Człowiek może być
szczęśliwy, nie mając praktycznie nic. Wystarczy mu tak niewiele,
aby wypowiedzieć te magiczne słowa. Wystarczy jedna chwila, jedno
spojrzenie, jeden gest i już wie, że odnalazł to, czego tak
usilnie szukał.
Z pozoru tak łatwe, wręcz
banalne, a w rzeczywistości, być naprawdę szczęśliwym, to przede
wszystkim docenianie tego, co się posiada. Nie żądać wciąż
więcej i więcej, bo po co? Po co zaśmiecać siebie, swoje serce i
umysł nic nieznaczącymi drobnostkami dającymi jedynie pozorne
uczucie spełnienia? Życie nie jest tego warte. Szczęście czeka
tam, gdzie jest twoje serce. W miejscu, do którego możesz wrócić
o każdej porze dnia i nocy.
Szczęście może przyjść
równie szybko, co odejść i co wtedy się z nami dzieje? Co dzieje
się ze światem, który nas otacza? Tracąc to, co jest nam
najdroższe, wszystko przestaje mieć znaczenie. Świat traci kolory,
stając się wyblakłą kliszą bez życia. Stracić je można tak
szybko, jak się ono pojawiło, a my, ludzie, wciąż nie doceniamy
tego, co już nam dane zostało.
Szczęście, miłość,
przyjaźń oraz pozostałe pozytywne odczucia, relacje i oczywiście
pełna akceptacja siebie i docenienie, są doskonałą mieszaniną.
Idealnym przepisem na szczęście.
Czy to się dzieje naprawdę?
Może to sen. Księżycu, proszę, dopomóż mi! Jeśli to sen, to
nie chcę się z niego wybudzić. Czuł namiętność tyle razy,
niemal do znudzenia, lecz czegoś takiego, to jeszcze ani jednego
razu w swoim niekrótkim życiu. Powinien być przyzwyczajony do
tego, ale... No właśnie, zabrakło mu słów. Nawet jego mózg nie
ogarniał zaistniałej sytuacji. Cały świat stanął na głowie.
Wokół wszystko zamarło, wiatr przestał wiać, śnieg już nie
prószył, odgłosy co do jednego zamilkły. Było słychać tylko
bicia ich serc. Dwóch serc, które właśnie, w tym momencie się z
sobą zsynchronizowały. Oboje poczuli, jak czas staje w miejscu. Jak
przez ich ciała przechodzi przyjemna fala prądu, pobudzając
wszystkie możliwe nerwy i fundując im kolejne dawki nieznanych jak
dotąd doznań. Ta chwila była po prosu idealna, magiczna.
Przełomowa.
Wiedziała na co się decyduje,
że od tego nie będzie już odwrotu. Ale ona chciała tego. Całą
sobą. Potrzebowała tego, pragnęła, pożądała. Jeszcze w całym
swoim życiu nie czuła takiej eksplozji uczuć. To było
niewiarygodne, wręcz nie do opisania. Choć nie, było jedno takie,
które by się nadało. Idealnie. To było idealne, jak spełnienie
naraz wszystkich marzeń. Jakby cały ból, którego doświadczyła w
ciągu swego istnienia nigdy nie istniał. Jakby był tylko odległym
snem. Zbliżyła swoje usta do ust Amora, jednocześnie czując jak
jego ciepłe dłonie przyjemnie grzeją jej skórę twarzy. Dzieliły
ich milimetry, kiedy Mo zamknęła całkowicie oczy, dając się
ponieść tej cudownej chwili. Jego ciepło było takie przyjemne,
niemal uzależniające. Tak cholernie dobre.
Kiedy jej gorący oddech owiał
twarz Amora ten nie wytrzymał. Wpił się w jej usta z dziką
zachłannością. Marzył o tej chwili od dobrych kilkudziesięciu
lat, i szczerze nie spodziewał się, że to w ogóle nastąpi.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż ten pocałunek
przypieczętuje ich wspólny los. Od tego momentu będą złączeni
nie tylko relacją czy uczuciem, ale więzią, której nic już nie
będzie w stanie zniszczyć. To zainicjowanie czegoś, co w
przyszłości pozwoli Mo sprowadzić Lunara na Ziemię, ale
nie chciał teraz o tym myśleć. Wreszcie mógł skosztować tych
ust. Ust, których nikt, poza nim, nigdy nie spróbuje. Będą tylko
jego, ona cała należy już tylko i wyłącznie do niego. A on do
niej. Całował ją namiętnie, czekając cierpliwie, aż Mo da mu
większy dostęp, co po kilku sekundach nastąpiło. Z rozkoszą
pogłębił pocałunek, serwując Manen coraz więcej doznać.
Doskonalił się w tej sztuce ponad pięć wieków, więc miał się
czym pochwalić. Natomiast Mo, ku zdziwieniu Amora, nie była
najgorsza w te klocki jak na nowicjuszkę. Oddawała każdą
pieszczotę z równą siłą. Zarzuciła mu ręce za szyję,
wplatając palce w jego czarne włosy, przez co przyciągnęła go do
siebie jeszcze bliżej. Amor nie pozostał bierny. Po ramionach
dziewczyny zjechał gładko rękoma w dół, by objąć swoją
gwiazdkę w talii. Jej zapach, bliskość i smak tak go odurzyły, że
zapomniał o bożym świecie. Była tylko Manen. Ona i on. Razem.
Nawet nie zauważył, jak znalazł się z blondynką pod ścianą.
Nie wiedziała, co w nią
wstąpiło. Co się działo z nią, z jej ciałem i Amora. Każda
najmniejsza szczelina między nimi została wypełniona. Zupełnie
jakby byli jednością. Czymś, czego żadna siła nigdy nie zdoła
rozerwać. Niepowstrzymaną falą tsunami, zdolną zmieść wszystko,
co stanie jej na drodze. Taka była właśnie ich wspólna siła.
Potęga, z jaką nic nigdy się nie zrówna.
Po kilku sekundach, które im
wydawały się latami świetlnymi, oderwali się od siebie. Zabrakło
im tchu. Na koniec Amor złożył ostatni, leniwy pocałunek na
nabrzmiałych wargach Gwiezdnej, uśmiechając się przy tym. Serca
waliły im tak mocno, że niemal chciały się wydostać na zewnątrz
i odtańczyć taniec miłości, rumbę zakochanych. Kiedy strażnik
miłości spojrzał Mo głęboko w oczy, ujrzał w nich po raz
pierwszy coś, czego nikt jak dotąd nie widział. Jej oczy
błyszczały, porażając swą intensywną i unikalną barwą. Jakby
gdzieś w nich było ukrytych milion najjaśniejszych gwiazd z całego
wszechświata i tylko czekały, aż ktoś je wreszcie odkryje. Dziś
nastała właśnie ta chwila. Iskra tląca się w nich ze znikomą
siłą, przerodziła się w dziki pożar. I jeszcze ten uśmiech,
inny od wszystkich pozostałych. Choć widział podobny, jak kilka
dni temu przebudziła się jako Light, ten spowodował, że Mo
wyglądała jak zupełnie inna osoba. Jak ktoś, kto nigdy nie zaznał
cierpienia.
– Czy tak właśnie
uśmiechała się dawna Manen? – Nie przestawał się uśmiechać.
Nie mógł się powstrzymać. Raz za razem składał tym razem
delikatne niczym muśnięcie skrzydeł motyla, pocałunki na jej
szczęce i nie przestawał zjeżdżać w dół.
Gwiezdna zachichotała pod
nosem, lecz z jej ust wyrwał się cichy pomruk, kiedy Amor zaczął
obdarowywać jej szyję pocałunkami. Na Boga, to było takie
przyjemne... Dlaczego ona wcześniej się nie odważyła na to?
– Dawna Manen umarła wraz ze
swoim bratem. Teraz jestem kimś zupełnie innym, ale dla ciebie
zacznę tamtą mnie przypominać – wyszeptała mu do ucha, mocniej
pociągając za jego włosy. Amor oddalił się od niej na
wyciągnięcie ramion, fundując jej uśmiech po brzegi wypełniony
miłością. Mo odwzajemniła uśmiech, chwaląc się idealnie
białymi zębami. Patrzyli sobie w oczy, czerpiąc z tej chwili jak
najwięcej, jednak po jakimś czasie, znowu, przeszkodziło im
chrząknięcie. Mo niemal zazgrzytała zębami. Powoli chyba staje
się to już tradycją., zażartowała
w myślach. Jednocześnie z Qupido odwrócili głowy z tym samym
kierunku i zobaczyli stojącą, szczerzącą się Summer, która
niezbyt elegancko opierała się o otwarte drzwi.
– A już
myślałam, że nigdy do tego nie dojdzie... Hej Pierre! Wygrałam! –
Sam wrzasnęła na całą uliczkę, w której się znajdowali. Ze
środka budynku dało się usłyszeć jęk zawodu i kilka gwizdów,
co absolutnie zdezorientowało Manen i Amora. Ci dwoje popatrzyło na
siebie, nie wiedząc o co chodzi, po czym przenieśli pytające
spojrzenia na Patronkę Lata, która właśnie odprawiała swój
taniec radości.
– O czym
ty mówisz? – Niemal jednocześnie wypowiedzieli to samo zdanie,
czym wprawili Sam w jeszcze większy stan euforii. Ciemnooka
popatrzyła na nich z rozczuleniem, jak na małego szczeniaczka.
Westchnęła przeciągle, ścierając niewidzialną łzę z kącika
oka.
– Ooo,
jesteście razem tacy słodcy. Pasujecie do siebie niemal idealnie.
Wiedziałam, że wasze spiknięcie to tylko kwestia czasu, ale nie
powiem, długo kazaliście nam czekać, oj długo... – Paplanina
Sam zaczęła wprawiać Gwiezdną w irytację. Rzadko denerwowała
się na Sam, ale dzisiaj miała ku temu znaczący powód.
–
Dziewczyno, mów o co chodzi, albo wyślę cię daleko w kosmos!
– No
dobra, nie unoś się tak... – Sam uniosła ręce do góry w geście
poddania, jednocześnie przewracając oczami. – Więc wszyscy w
klubie wiedzą, że coś do siebie czujecie i mieliśmy rację! Kilka
lat temu z Pierrem założyłam się, że w ciągu pięciu lat
wyznacie sobie to, co czujecie do siebie nawzajem, i ja wygrałam. –
Sam wypięła dumnie pierś do przodu, jakby chciała się pochwalić
całemu światu, co rzecz jasna chciała uczynić.
– Ja
obstawiałem, że choćby minęło i z dziesięć lat, to żadne z
was by się nie przyznało do swoich uczuć. – Do Sam dołączył
czarnoskóry chłopak uśmiechający się od ucha do ucha. Mo aż
otworzyła usta ze zdziwienia. Popatrzyła zszokowana to na Sam, to
na Pierra nie wiedząc co powiedzieć, chyba pierwszy raz w życiu.
Kiedy przyswoiła sobie w pełni, co ta dwójka przed chwilą
powiedziała, niemal spaliła się ze wstydu.
– Oj Mo,
nie patrz tak na nas. To prawda, a od niej nie uciekniesz. Kochacie
się i to jest piękne! Teraz tworzycie prawdziwy duet. Idealną
parę! – Summer podbiegła do nich i obydwoje naraz przytuliła. Po
kilku sekundach Gwiezdna opanowała się, Amor też i oddali uścisk.
Święta Trójca z The MoStar rozumiała się przecież bez słów.
Czasami zdarzały się jedynie wyjątki.
– To co,
musimy to uczcić, nie? – Pierre zatarł ręce z podekscytowania.
Już czuł, że zapowiada się kolejny melanż roku.
–
Przyjacielu, czytasz mi w myślach, – Qupido pokazał na
ciemnowłosego barmana wyprostowanym palcem. Uwieszając się na nim
ramieniem, i śmiejąc jak to faceci, zniknęli wewnątrz klubu. Sam
i Mo zostały same, patrzyły na drzwi, w których przed kilkoma
sekundami znikli ich przyjaciele. W pewnym momencie Sam złapała
Manen za rękę. Blondynka spojrzała na przyjaciółkę nadal
roziskrzonymi oczami. Nie minęła minuta, a te ponownie wpadły
sobie w ramiona, tuląc się z całych sił.
– Oby wam
się udało. Życzę ci tego z całego serca. Żebyś już zawsze tak
się uśmiechała. Amor jest dla ciebie wybawieniem, to widać na
pierwszy rzut oka. Tak się cieszę, że nareszcie to zrobiliście.
Zobaczysz, teraz będzie ci o wiele łatwiej. – Sam niemal mówiła
przez łzy. Była szczęśliwa. Kochała Mo niczym siostrę, chciała
dla niej jak najlepiej. Jako jej przyjaciółka zawsze wiedziała
nieco więcej od pozostałych, i tak jak Amor była dla Mo podporą.
Manen mocniej ścisnęła w swoich ramionach brunetkę. Jej słowa
znaczyły bardzo wiele.
–
Dziękuję. Nawet nie wiesz ile znaczą dla mnie twoje słowa. Ja też
życzę ci szczęścia, abyś przez resztę wieczności pozostała
właśnie taka, bo jesteś wspaniała. – Po kilku minutach
przytulanek, odkleiły się wreszcie od siebie. Miały łzy w oczach.
Od teraz ich wspólna relacja również stała się o wiele
mocniejsza. – No dobra, koniec tych sentymentów. Pora wziąć się
za robotę. – Gwiezdna ruszyła ku wejściu do dyskoteki, a za nią
podążyła Sam.
– Tak,
masz rację. Sylwester za pasem, a my nie jesteśmy gotowi – rzekła
i razem udały się do reszty ekipy, gdzie Pierre i Amor już
rozkręcili niezłą imprezę.
Jak
tylko drzwi zamknęły się za Patronką Lata, powoli tajemniczy
obserwator, który widział całe zdarzenie, także pocałunek Mo i
Amora, wyszedł z cienia. Udało mu się pozostać niezauważonym, a
doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ile ryzykował, podchodząc
tak blisko gwiezdnej strażniczki. Z drugiej jednak strony musiał
wypełnić rozkazy. Przecież nie mógł powiedzieć swoim
władczyniom, iż nie podołał zadaniu. Miał pilnować strażnika
miłości, nie spuszczać z niego oka i czekać, aż nadejdzie rozkaz
pojmania go. Chłopak nie wydawał mu się zbyt wielkim zagrożeniem,
również jedna z córek Matki Natury nie sprawiała wrażenia
silnej. Nie mógł pozwolić sobie na tak niedorzeczny błąd, jakim
jest niedocenienie przeciwnika. Poza tym kręciła się tu ta
Gwiezdna, a z nią wolał nie stawać do walki. Zdawał sobie sprawę,
że w starciu z nią nie ma najmniejszych szans, dlatego chował się
wśród cieni, wyciszając swoją aurę najmocniej, jak tylko się
dało. Gwiezdna stanowi ogromny problem.
Jak miał dostać się do Amora, skoro ta blondi była praktycznie
non stop przy nim? Domyślał się, iż powierzone mu zadanie nie
będzie łatwe, zaś najmniejszy jego błąd będzie surowo ukarany.
On nie chciał tego pod żadnym pozorem. Nie chciał znowu zostać
zamknięty w ciemnym podziemiu. Więzieniu, gdzie nie dochodzi
światło dnia. Nie. Nie zawiodę. Pomyślał
z determinacją. Znajdę sposób, by wypełnić moją
misję. Sprawię, że one będą ze mnie dumne...
Z takim przekonaniem uśmiechnął się wrednie pod nosem,
rozpływając się w cieniu.
Wracając
od Jammiego, Jack postanowił udać się do Toothiany. Obiecał, iż
zajrzy do niej niebawem, a że nie miał nic ciekawego do roboty,
przywołał do siebie wiatr i nakazał mu zanieść się do Zębowego
Pałacu. Leciał sobie już dobrą chwilę, wywijając po drodze
fikołki lub formując nowe chmury śniegowe. Nie chciał zaniedbać
swoich obowiązków. Zima trwała w najlepsze, a Jack Frost musiał
dbać o swą dobrą renomę ducha zimy.
Chłopak
o białych włosach tak zatracił się w zabawie, że niechcący na
kogoś wpadł, i tym kimś a raczej czymś był Koszmar. Koń, choć
zdawać się mogło to niemożliwe, wyglądał jeszcze bardziej
odrażająco i tak jakoś mizernie. Jakby był poważnie chory. Jack
pozbierał się do kupy po kilkunastu minutach szoku i pierwsze, co
chciał zrobić, to zaatakować senną marę, lecz ta, widząc
poczynania strażnika zlękła się i skuliła. Wystraszyła się
chyba jeszcze bardziej niż sam Frost. Zachowanie piaskowego stwora
zdziwiło Jacka jeszcze bardziej. Koszmar wyglądał jakby skomlał
ze strachu. Strażnik zabawy opuścił nieco swój kij w dół, cały
czas miał się na baczności. Przecież miał przed sobą jednego ze
sługusów swojego największego wroga. Koszmar spojrzał nieśmiało
na Jacka, a gdy zobaczył, że ten nie celuje w niego swoją bronią,
wyprostował się nieco.
– Eee...
cześć? – Jack pomachał nieśmiało stworowi, na co ten prychnął
w odpowiedzi. Jack wziął to za odpowiedź. – No... – Białowłosy
potarł z zakłopotaniem kark – Mrok cię wysłał na szpiegowanie?
– Koń pomachał głową na nie. – To może wygnał? – Znowu
odpowiedź przecząca. – To, no nie wiem... sam uciekłeś? –
Jack poczochrał się po swojej białej głowie, strzelając
nieprzemyślane pytanie, które okazało się trafne. Koszmar
przytaknął ochoczo, siadając w powietrzu. – Serio, zwiałeś?!
Dlaczego? – Jack założył swoją laskę za głowę i oparł na
niej obie ręce. Z zainteresowaniem obserwował, jak Koszmar próbuje
mu przekazać swoje rewelacje, ale jak na złość, chłopak nic nie
zrozumiał. Już z Piaskiem szłoby się szybciej dogadać. Koń
zaczął prychać i kręcić łbem, jednakże jego starania szły na
marne. Jack nie skumał ani jednego słowa.
– Dobra,
daj sobie spokój i tak nie zrozumiem ni słowa. Jakbyś umiał to
pokazać, tak jak Piasek, to byłoby jakieś ułatwienie... – Jack
opuścił ręce ze zrezygnowaniem i już chciał dać sobie spokój z
tą konwersacją, ale Koszmar powstał nagle na równe nogi i zaczął
prychać. Jack przestraszył się nieco. Nie ufał temu potworowi,
ponownie przybrał pozę do ataku. Koszmar opamiętał się, cofnął
kilka kroków chcąc dać Frostowi do zrozumienia, że nie ma złych
intencji. Następnie wydał z siebie jakby końskie westchnienie, i
zaczął się rozpływać. Dosłownie! Z czarnego piasku zaczęły
formować się niezidentyfikowane kształty, co w pierwszej chwili
totalnie zszokowało Jacka. To Koszmary tak w ogóle
potrafią?! Kilka sekund później
z piasku zaczęły wyłaniać się jakieś kształty; klatki,
niezliczone kręte schody.
– To
kryjówka Mroka. – Najwidoczniej zgadł, ponieważ kształty
rozmazały się i zaczęły formować w coś innego. Tym razem czarny
piach zaczął przybierać postać Mroka leżącego na łóżku.
Wyglądało to trochę zabawnie. Jack zacząłby się nawet śmiać,
gdyby nie kolejna postać. Ktoś wyłonił się z cienia, tak po
prostu, i coś zrobił Pitchowi. – Ktoś go odwiedził? – Jack
chyba nie do końca trafił, bo obraz się nie zmienił. –
Zaatakował? – Tym razem udzielił dobrej odpowiedzi. Piasek
przybrał teraz postać Mroka, który mdleje po wstaniu z łóżka, a
otaczające go Koszmary padają razem z nim. Książę Koszmarów
próbował walczyć, przywołał więcej swoich sennych sług, lecz
tajemniczy cień z łatwością się ich pozbył i poważnie ranił
Pitcha jakimś mieczem. Na koniec cały piasek uformował się w
krótkie zdanie: Z pozdrowieniami od Sióstr Ciemności. Przed
Jackiem ponownie pojawił się senny koń, który patrzył smutno na
białowłosego.
– Siostry
zaatakowały Mroka? I ktoś im w dodatku pomaga?! Trzeba o tym
powiedzieć reszcie i Zołzie! Ej, jeśli zabiorę cię na biegun,
pokażesz innym to samo co mnie? – Jack dopadł do Koszmaru, a ten
pokiwał na tak. – Dobra, to chodź. Nie mamy czasu do stracenia!
Nie minęło
dziesięć minut, a Jack z nowym towarzyszem przekroczyli bramę
bazy. Koszmar rozglądał się z zafascynowaniem nowemu budynkowi, co
nie uszło uwadze Frosta. Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Ten
Koszmar nie wydawał mu się taki zły, szło się do niego
przyzwyczaić. Razem ze sennym stworzeniem przekroczyli próg bazy,
ale udało im się zrobić jedynie jeden krok, gdyż znikąd pojawiły
się yeti z broniami we włochatych łapach z Northem, po zęby
uzbrojonym, na czele.
– Co to
ma znaczyć, Jack?! Co to coś tutaj robi?! – North wymierzył
swoimi ostrymi jak brzytwa mieczami w przestraszonego Koszmara, który
schował się szybko za plecami ducha zimy.
–
Spokojnie, jest ze mną. Przyprowadziłem go, bo... – Jack uniósł
ręce w geście obronnym. Chciał wszystko wytłumaczyć jak się
należy, ale Mikołaj nie słuchał jego wyjaśnień.
– Że
co?! Jak to sam go tutaj przyprowadziłeś? Czyś ty kompletnie
ogłupiał?!
– North,
posłuchaj mnie przez chwilę! – Jack zrobił krok w stronę
strażnika zachwytu, a Koszmar za nim zrobił to samo. – Sam na
początku zareagowałem tak jak ty, ale jest coś, o czym musisz się
dowiedzieć i reszta tak samo. Wezwij pozostałych, wtedy przekonasz
się, dlaczego przyprowadziłem go ze sobą.
– Jack,
ja nie mam teraz czasu na takie pierdoły... – North chciał zbyć
chłopaka, lecz ten nie pozwolił mu na to. Za pomocą swojej mocy,
użył silnego podmuchu wiatru, który omal nie ściął brodatego z
nóg. – Czy ciebie do reszty pogięło?!
– Nie
zostawiłeś mi wyboru, a teraz patrz i zamknij z łaski swojej
jadaczkę. Koszmarku, do dzieła. – Jack ostatnie słowa skierował
do kulącego się za nim stwora, który niechętnie postąpił kilka
niepewnym kroków na środek korytarza. Northowi ukazała się ta
sama historia, co wcześniej Jackowi, jednak tym razem chłopak
dopowiadał potrzebne komentarze. Kiedy seans dobiegł końca, North
wyprostował się powoli. Nie odrywał wzroku od sługusa Pitcha,
patrzył na niego, jakby Gwiazda miała zostać odwołana.
– Ożesz
ty...
–
Mówiłem. – Jack stał z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
– Trzeba
natychmiast wezwać tu Manen i resztę. Jeśli to prawda, a Pitch tam
umiera, to mamy poważny problem. Jack, zajmij się tym! – North
obrócił się na pięcie, po czym otrzepał się z kurzu, którego
na sobie nie miał, i ruszył ku nowemu warsztatowi. Jego ostatnie
słowa sprawiły, że Jack stracił na chwilę równowagę, niemal
padając na marmurową posadzkę.
– Co? A
dlaczego akurat ja? – spytał chłopak patrząc na Mikołaja, jakby
ten zabrał mu jego kij. North westchnął jedynie zrezygnowany.
Czasami roztrzepanie tego chłopaka nawet jego osłabiało.
– Bo ja
jestem dzisiaj zajęty, Jack. Jaki dziś mamy dzień? – Strażnik
zachwytu miał nadzieję, że tym pytaniem jakoś naprowadzi
młodzieńca na właściwą odpowiedź.
– Eee...
wtorek? – Jego odpowiedź sprawiła, że North uderzył się
otwartą dłonią w czoło, a obserwujące ich yeti pokręciły głową
z dezaprobatą.
–
Wigilię. Dzisiaj jest Wigilia! Za chwilę wyruszam, by rozdać
prezenty, więc to chyba oczywiste, że nie mogę się tym zająć! –
North niemal krzyknął na Jacka, który przewrócił oczami niczym
niezadowolone dziecko.
– Ok ok,
już się tak nie unoś, bo ci broda posiwieje... – Frost machnął
lekceważąco ręką, minąwszy przyjaciela. Udał się do głównej
sali, w celu wezwania pozostałych strażników. Zaś North, w swoim
odświętnym stroju podążył do garaży. Tam już czekały na niego
wypolerowane na błysk, podrasowane, nowiuteńkie sanie zaprzężone
w renifery. Kiedy nadszedł ten wyczekiwany przez okrągły rok
moment, North chwycił za lejce, mocno nimi potrząsając, dając tym
samym znak rogaczom by ruszyły. Z szerokim uśmiechem na ustach i
krzycząc w niebo głosy jak opętany, opuścił bazę, aby dać
dzieciakom wspaniałe, pełne zachwytu święta.
Frost
przemierzał właśnie piękny korytarz ustrojony świątecznie w
girlandy, jemiołę, lodowe rzeźby i cudowne obrazy na ścianach.
Choć wydawać się mogło, że to istny, pełen przepychu pałac,
jak się szło jego korytarzami odnosiło się zupełnie odwrotne
wrażenie. Z każdego zakamarka biło niewyobrażalne ciepło, a
pomieszczenia zachęcały do przekroczenia ich progu niczym w bajce
dla dzieci. W końcu dotarł pod podwójne, masywne drzwi prowadzące
do przepięknej sali. Serca całej bazy. Jack wkroczył do środka i
nagle stanął jak wryty, uświadamiając sobie coś bardzo ważnego.
Na środku pomieszczenia, gdzie w starej bazie stała ogromna Sfera
Snów z panelem kontrolnym, była jedna wielka pusta! Przecież
Zołza nie stworzyła jeszcze nowej Sfery Snów! I co teraz??!!
– No
pięknie. Po prostu pięknie! – Jack krzyknął zdenerwowany w
przestrzeń, obrócił się gwałtownie i niemal nie dostał zawału.
Za nim stał Koszmar, który nie wiedział co ze sobą zrobić. –
Na Księżyc, chcesz żebym po raz drugi wyzionął ducha? – Jack
złapał się za serce lewą ręką, uspokajając nierówny oddech. –
Wystraszyłeś mnie. – Koszmar zwiesił nieco łeb w geście
przeprosin i położył czarne uszy po sobie. – No dobra, trzeba
wymyślić inny sposób na poinformowanie pozostałych, ale nie mam
pomysłu. – Jack chwycił się za głowę, zmuszając swoje szare
komórki do intensywnego myślenia. Czarny koń usiadł na tylnych
nogach, gapiąc się na chodzącego w tę i z powrotem chłopaka.
Nagle Frost się zatrzymał.
– Tak,
to jest chyba to. Powinno się udać. Słuchaj Koszmarku – zwrócił
się nagle do nowego towarzysza, przez co ten nastawił uszu. –
Weźmiemy jedną ze śnieżnych kul Northa i przeniesiemy się do
Kangura. Stamtąd, jak już go przekonamy, udamy się tunelami do
pozostałych. Niezły plan, co? – Jack uniósł wysoko głowę do
góry, dumny ze swojej inteligencji. Koń pomachał zamaszyście
łbem, przyznając tym samym Mrozowi rację. Jack uśmiechnął się
do niego. Chyba zaczął go lubić.
Nie
czekając ani chwili dłużej, pognali do gabinetu Northa. Kiedy już
tam dotarli wtargnęli do środka jak burza, to znaczy Jack. Koszmar
trzymał się cały czas z tyłu, w obawie, iż ktoś go może
zaatakować. Przecież ciągle był ich wrogiem. W tym samym czasie
Frost dobrał się do biurka świętego i zaczął przetrząsać
wszystkie szuflady po kolei. Grzebał w nich, wyrzucał przedmioty
nie chowając ich z powrotem, lecz rzucał za siebie jak nic niewarte
śmieci. Po minucie gabinet Northa zamienił się w pobojowisko,
jednak Jack się tym w ogóle nie przejął. Przecież później
posprząta. Została mu ostatnia szuflada, lecz ta była zamknięta
na klucz. To zdziwiło nieco strażnika zabawy. Czyżby
North miał jakieś tajemnice?
Taka myśl przemknęła przez głowę chłopakowi. Nie zastanawiając
się długo przyłożył prawą dłoń do zamka wypełniając
szczelinę mechanizmu twardym lodem. Kiedy zabrał rękę z dziurki
na klucz wyłonił się sopelek, przypominający uchwyt. Z zadowoloną
miną przekręcił klucz w zamku. Jego uśmiech powiększył się
jeszcze bardziej, kiedy usłyszał kliknięcie. Z bananem idioty na
twarzy, otworzył zakazana szufladę i przeżył niemały zawód. W
środku, oprócz starej zniszczonej księgi, było kilka śnieżnych
kul, których szukał i nic więcej. Frost sięgnął w westchnieniem
po jedną kulę. Pakując ją do kieszeni bluzy na brzuchu,
postanowił zapakować, tak na wszelki wypadek, jeszcze ze cztery.
Już miał zamykać skrytkę, ale jego oczy przykuła owa książka.
Dlaczego North ją ukrył? Może jest w niej coś, co chciał
ochronić? Nie myślą już za wiele, zabrał i książkę, zamknął
szczelnie szufladę i wybył z gabinetu, zostawiając bałagan.
Zmierzając do swojego pokoju, chłopak zaczął dokładniej
przyglądać się zagadkowemu woluminowi. Zaciskając mocniej usta
próbował przeczytać tytuł, ale nie dał rady. Był napisany w
jakimś obcym mu, dziwacznym języku. Postanowił zajrzeć do niej,
więc otworzył ją na pierwszej stronie. Tam widniał przepiękny
rysunek słońca, księżyca i gwiazdy złączonych w jednym
magicznym okręgu. Przechodząc przez próg pokoju przepuścił
jeszcze tylko Koszmara, po czym zamknął drzwi. Nie odrywając
wzroku od książki usiadł po turecku na swoim łóżku, położywszy
kij obok siebie. Koszmar zajął miejsce obok posłania Frosta,
czekając z niecierpliwieniem na to, co chciał zrobić białowłosy.
Jack, cały czas trzymając książkę jedną dłonią, lewą dotknął
ręcznie zapisanej stronicy. Delikatnie przejechał palcami po
słońcu, kiedy stało się coś niespodziewanego. Rysunek rozbłysł
jaskrawym złocistym światłem, przez co Jack wyrzucił książkę z
rąk. Tom upadł na pościel grzbietem do góry, otwierając się na
jakiś przypadkowych stronach. Frost wraz z Koszmarem oddalili się
jak oparzeni od tego czegoś
jak najdalej, czyli pod samą ścianę. Jack wystraszył się nie na
żarty, czego dowodem były ściągnięte brwi i przyspieszony
oddech. Książka nie przestawała lśnić, ale poza tym nic więcej
się nie działo, więc chłopak, po kilku minutach rozważań, wziął
ostrożnie błyszczący przedmiot ostrożnie i zaczął się
przyglądać zapisanej odręcznym, nienagannym pismem stronicy. O
dziwo, Jack mógł bez problemów odczytać treść. Wtedy zaczęło
się dziać coś jeszcze bardziej zaskakującego. Frost zaczął czuć
lekki ból głowy, a zaraz później obraz mu się rozmazał.
Spanikowany nie wiedział co zrobić, chciał jakoś odepchnąć to
wszystko od siebie, walczyć, jednakże nic mu to nie dawało. Kiedy
ponownie otworzył oczy, przeżył szok. Ogromny szok. Nie wiedzieć
jakim sposobem znajdował się w przestrzeni kosmicznej! Szybował
wśród meteorytów, gwiazd, szczątków innych kosmicznych skał, i
nie wiedzieć skąd, ale odczuwał radość. Całym sobą, jakby
robił to po raz pierwszy. Wtedy mimo woli odwrócił głowę w prawą
stronę. Obok niego, na równi z nim mknęła jakaś blondwłosa
dziewczynka ubrana na biało. Śmiała się głośno, a jej śmiech
był przepełniony szczęściem. Mimo własnej woli, on zawtórował
jej, przez co blondynka obróciła się w jego stronę. Kiedy ujrzał
rozświetloną twarzyczkę dziewczynki, która na oko mogła mieć z
jakieś osiem, dziewięć lat, coś w nim drgnęło. Ależ ona jest
podobna do Zołzy! Niemal jak dwie krople wody! Będąc pod wielkim
zaskoczeniem, z jego własnych ust zaczęły wychodzić słowa o
innej barwie i w niższym tonie głosu.
– I co
powie moja mała księżniczka, co? – Mała blondynka posłała
zdegustowane spojrzenie w jego stronę i zatrzymała się gwałtownie
w miejscu, unosząc się w przestrzeni kosmicznej. Jej do ramion
włosy zafalowały, a odbijająca się od nich magiczna łuna
zatańczyła wokół głowy małej.
– Nie
jestem już mała! – krzyknęła rozeźlona, splatając z obrażoną
miną swoje drobne ramiona na piersi. Jack zbliżył się do niej,
ukucnął, by jego głowa była na wysokości jej i obdarował
zagniewaną istotkę uśmiechem.
– Dla
mnie zawsze będziesz moją małą księżniczką, wiesz? Nawet jak
skończyć sto, pięćset czy tysiąc lat, na zawsze nią
pozostaniesz. – Pogładził jej zaczerwieniony ze złości
policzek, dzięki czemu dziewczynka na niego spojrzała. Nie minęła
minuta, a mała również się uśmiechnęła. – No, taki uśmiech
chcę widzieć u ciebie zawsze, zrozumiano? – rzekł do niej,
udając ton dowódcy wydający rozkaz swoim podwładnym.
– Tak
jest bracie! – Blondynka zasalutowała, po czym rzuciła się ze
śmiechem na niego. Po tym zdarzeniu, Jack ponownie poczuł
nieprzyjemny ucisk w głowie, i nim zdążył zorientować się co
się dzieje, na powrót był w swoim pokoju na biegunie, z tą
cudaczną książką w ręku i z Koszmarem po swojej prawej stronie.
Koś prychnął, jakby wyczuł skołowanie Frosta, ale ten zignorował
je. Jack przewertował kilka stron dalej, wczytał się w tekst, tym
razem przygotowany na ujrzenie kolejnej wizji. Nie pomylił się.
Świat przed nim znów zawirował, a jak wrócił do normy, ponownie
znalazł się w kosmosie. Zdążył się zorientować, że musi
znajdować się w obcym ciele, i że to są czyjeś wspomnienia.
Musiał się dowiedzieć czyje. Tym razem przechadzał się po jakimś
pustkowiu, gdzie było pełno szarych skał i pyłu w tym samym
kolorze. Kłębiło się w nim wyczekiwanie, jakby czekał na coś
bardzo ważnego. Przechadzał się w tę i wewte z rękoma złączonymi
za plecami.
– Musisz
się lepiej skoncentrować. Potrafisz to. Tylko się skup. – Takie
słowa wypłynęły z jego ust.
–
Przecież robię to tak, jak mnie uczułeś! – Usłyszał głos
tamtej dziewczynki z poprzedniej wizji, lecz ten był nieco
dojrzalszy. Ciało w jakim się znajdował obróciło się w lewo i
Jack ujrzał znajomą blondynkę wyglądającą na nieco starszą.
Przypominała mu teraz bardziej dwunastolatkę. Stała z rękami
wyciągniętymi przed siebie. Miała mocno ściągnięte brwi i usta
zaciśnięte w cienką linię. Nagle wypuściła z siebie powietrze,
padając na srebrzystą glebę tyłkiem, wzbijając małe tumany
kurzu. – Nie wychodzi mi to. Jestem do niczego, Mim. –
Zrezygnowana dziewczyna ukryła twarz w dłoniach. Ciało, w którym
przebywał obecnie Frost ruszyło ku niej. Usiadło obok i objęło
ją opiekuńczo ramieniem.
– Nie
pozwalam ci tak mówić, siostro. W przyszłości będziesz potężną
i wspaniałą Gwiezdną, zobaczysz.
– Jak mam
nią być, skoro nie potrafię wytworzyć głupiego światła? –
Blondwłosa spojrzała na niego, a w jej oczach czaiła się
irytacja. Jej oczy były identyczne z oczami Manen, ta barwa źrenic,
sposób w jaki patrzyły... Ale jednocześnie były inne. Oczy Mo
były smutne, iskierki w nich ledwo się tliły, a te należące do
tej dziewczynki buchały świetlanym ogniem nie do poskromienia.
– Ja w
twoim wieku też miałem z tym problem, a przecież mam tylko jedną
domenę. Ty masz aż dwie, dlatego tobie jest jeszcze ciężej się
tego nauczyć, ale ja w ciebie wierzę, Mo. Zobaczysz, będziesz
silniejsza ode mnie...
Mo...
– Mim,
dziękuję. Jesteś najlepszym bratem, jakiego można sobie zażyczyć.
– Młodsza wersja Mo wtuliła się w Mima-Jacka, a ten objął ją
czule ramionami.
–
Pamiętaj, że jestem twoim jedynym bratem, księżniczko. – W
odpowiedzi zaśmiał się głośno i przewrócił siebie i Manen na
plecy. Blondynka pisnęła zaskoczona, ale zaraz i ona wybuchła
gromkim śmiechem. – Ty i ja jesteśmy na siebie skazani, więc nie
masz innego wyboru. Musisz mnie uwielbiać.
– Oo,
patrzcie patrzcie. Narcyz się odezwał!
– Coś ty
do mnie powiedziała, ty mała smarkulo? – Ciało, w którym
przebywał Jack zawisło nad śmiejącą się Mo. Jej śmiech był
tak szczery, dźwięczny, aż niemożliwy. – Mylisz się,
najdroższa siostro. Ja jestem twoim idealnym starszym bratem i drugą
połową ciebie. Więc, skoro ja jestem narcyzem, co absolutnie –
niemal wykrzyczał – nie jest prawdą, to ty też nim jesteś.
Jesteśmy duetem. – Na koniec wyszczerzył się jak głupi do sera.
Mo po nim przewróciła jedynie oczami.
– Jedno
wiem na pewno. Jesteś... niemożliwy. – Westchnęła blondynka i
oboje zaczęli się śmiać.
Mo... więc... Więc to jest
Mo?! To naprawdę ona??!! Taka młoda... O, na Księżyc, czyżby to
były wspomnienia... jej brata?! Jack
nie mógł wierzyć w to, co widzi. Odebrało mu mowę. Kiedy wrócił
do rzeczywistości, siedział jak sparaliżowany na wygodnym
materacu, nie mogąc wydusić z siebie choćby jednego słowa. Koń
podszedł do niego. Szturchnął go lekko w ramię, lecz Jack nie
zareagował. Popatrzył za to na trzymaną przez siebie książkę,
zamknął ją powoli i odłożył na pościel. W głowie strażnika
zabawy zrodziły się kolejne pytania, na które musiał znaleźć
odpowiedź, jakby od tego zależało jego dalsze życie. To
chyba jest dziennik brata Zołzy, ale skąd on u licha wziął się u
Northa w biurku?! Może Mo sama mu go oddała na przechowanie... nie.
Nie zrobiłaby tego. A co, jeśli ona nie wie, że North go ma, co
jeśli ona w ogóle nie wie o jego istnieniu? Nie
patrząc na to, iż prawie stratował sennego konia, ruszył na
środek pokoju, wyciągnął jedną śnieżną kulę z kieszeni, po
czym rzucając nią o podłogę otworzył portal do Nory Zająca
Wielkanocnego. Zanim do niego wskoczył, złapał za ogon Koszmara i
zniknął w kolorowym świetle, zostawiając dziennik Mima na swoim
łóżku.
Jack nie
podejrzewał, że właśnie wszedł w posiadanie czegoś, co może
zmienić los nie tylko galaktyki, ale również samej Manen, bowiem
ta niepozornie wyglądająca książeczka, zawiera tajemnice o jakich
sam strażnik czasu nie ma pojęcia. Prawdę o losach Gwiezdnych,
wskazówki, jak w pełni opanować gwiezdną moc, oraz jak przywrócić
do życia Upadłego...
______________________________________________________
Witajcie Kochani! Przybywam z nowym rozdziałem, w sumie to spóźniona. Dlaczego? Ponieważ on w ogóle nie powinien się dzisiaj ukazać! Dopiero, co skończyłam go pisać. Jest niesprawdzony, z błędami i w ogóle do niczego. Jednym słowem: jest ZŁY. Przyznaję, ze mogłam się lepiej postarać, ale uwierzcie mi, nie mogłam. Nie potrafiłam... Dopadł mnie smutek i tak nie zdołował, że straciłam wenę niemal na cały tydzień. Totalna porażka.
Rozdział zbetowała, jak zwykle Sovbedlly :D. Chciałam jeszcze tylko powiedzieć (napisać), iż ostatnio jakoś mniej się Was zrobiło. Odnotowałam mniejszą ilość wejść na bloga, co trochę mnie zasmuciło. Nie wiem, czym może to byś spowodowane. Jeśli coś jest nie tak, nie podoba się Wam, to piszcie mi. Postaram się jakoś temu zaradzić :)
No dobrze, na tym zakończę swoje biadolenie. Mam nadzieję, że nie rozczarowałam Was tym rozdziałem, inaczej moje serduszko rozleci się na miliardy kawałeczków... ;( Do usłyszenia niebawem, gwiazdeczki moje,
wasza Moonlight.