11/01/2016

Rozdział 8 - Nie zadzieraj ze strażnikiem




    Na biegunie kończyły się ostatnie porządki po największej imprezie, jaką widziała ta kraina, a wszystko dzięki Mo i Amorowi, którzy rozkręcili towarzystwo do tego stopnia, że przez tydzień pucowano warsztat i jego najmniejsze zakamarki. Strażnicy, czyli Ząbek, Zając i Piasek, nie mogąc wyjść z podziwu, w doskonałych nastrojach opuszczali bazę. Piasek z okazałymi rumieńcami na twarzy już miał ulotnić się swoim piaskowym samolotem, lecz coś sobie przypomniał. Razem z Mo wzniósł chyba z piętnaście toastów, przez co oboje byli porządnie podchmieleni, ale jeśli chodzi o blondynkę i jej wiernego towarzysza, Amora, jako ostatni pozostali na parkiecie. Reszta była zajęta sobą, więc nikt nie widział jak czule się obejmowali. Przytuleni do siebie w tańcu, z zamkniętymi oczami Mo miała głowę opartą o jego umięśniony tors, a Qupido brodą opierał się o jej złote włosy. Ich zapach był najprzyjemniejszą wonią, jaką było mu dane czuć zaraz po zapachu włosów jego pierwszej miłości Marie, którą kochał jak był jeszcze człowiekiem.
    Piasek podszedł do nich i poklepał dziewczynę po łydce. Mo odkleiła się od chłopaka i spojrzała w dół na Piaskowego Ludka, który czegoś od niej chciał. Ręką pokazał na Northa, który właśnie żegnał się z Wróżką Zębową, zamykając ją w niedźwiedzim uścisku i śmiejąc się przy tym na całe gardło. Jak to on. Amor wypuścił Mo z objęć i sam wziął się za pakowanie sprzętu, gdyż balanga dobiegła końca. Z całą pewnością można było zaliczyć ją do udanych, lecz dla niego i Gwiezdnej to była dopiero rozgrzewka.
     Mo pozwoliła Piaskowi poprowadzić się do Northa, który o czymś rozmawiał z Jackiem. Kiedy dziewczyna do nich podeszła, ci spojrzeli na nią, uśmiechając się od ucha do ucha. Frost spojrzał jej w oczy, które utkwione były w Northa. Zaróżowione policzki i lekki uśmiech świadczyły o tym, iż dziewczyna jest nieźle podpita. Kto by pomyślał, że Mo jest w stanie tyle wypić? Zaskoczyła go i to bardzo, zresztą nie pierwszy już raz. Niespodziewanie za jej plecami zjawił się Amor i jak gdyby nigdy nic, objął ją od tyłu a reszta spojrzała na nich mocno zdziwiona. Mo nie zaprotestowała. Pozwoliła przytulić się chłopakowi bo przecież to tylko tulas, nic więcej. Byli przyjaciółmi, najlepszymi w dodatku i mogli pozwolić sobie na tego typu czułości. Amor nachylił się, aby pocałować Mo w szyję, lecz blondynka odchyliła się nieco w prawo.
    - Ej, ej, ej...!
    - No co? - spytał Amor, śmiejąc się przy tym.
    - Nie pozwalaj sobie, kochasiu. - Mo wyplątała się z jego objęć i pokazała mu język. Do tego uśmiechnęła się zaczepnie. Amor uśmiechnął się pod nosem, splótł ręce na piersi, po czym poparzył rozbawiony na swoją przyjaciółkę.
    - Jestem najlepszą partią na tej planecie a ty cały czas mi odmawiasz... Nawet nie wiesz jak mi źle z tym. - Chłopak udał, że jest strasznie zasmucony tym faktem. Mo przewróciła oczami, a po chwili wybuchła głośnym śmiechem. Z krzykiem rzuciła się na Qupido, który kompletnie się tego nie spodziewał. Ani się obejrzał, a już leżał na podłodze przygnieciony ciałem Gwiezdnej. Ta śmiała się w najlepsze. Oparła się wygodnie o jego klatkę piersiową i popatrzyła na niego triumfalnie.
    - Jakże mi przykro z tego powodu - wymruczała uwodzicielsko, czym wprawiła pozostałych, w tym samego Amora w totalne osłupienie. Jack i North otworzyli usta ze zdziwienia, a Piasek patrzył to na Mo to na Amora. Po kilku sekundach zaczął bić brawo. On, jako jedyny wiedział, co tak naprawdę było między tamtą dwójką. Po cichu kibicował im. Mo westchnęła, patrząc cały czas Amorowi w jego ciemne, szmaragdowe oczy, by po chwili podnieść się i stanąć nad chłopakiem, który zaniemówił. Otrzepała swoje ubranie z niewidzialnego kurzu i podała czarnowłosemu rękę, by pomóc mu wstać. Strażnik po kilku sekundach przyjął jej pomoc, także wstając z podłogi.
    - Kto tu sobie na ile pozwala, co? - spytał po chwili, ale już nie uśmiechał się tak jak przedtem.
    - A czy ja zrobiłam coś niestosownego? - powiedziała takim tonem, jakby nie wiedziała o co chodzi.
    - Eee.. Tak? Rzuciłaś się na niego? - Jack popatrzył na blondynkę. Gwiezdna spojrzała na niego od niechcenia.
    - I co z tego? - spytała.
    - A to, że alkohol zrobił swoje. Następnym razem ogranicz procenty. - Jack wraz ze swoją paplaniną wydał się Mo niezwykle śmieszny, więc Gwiezdna znowu się roześmiała. - Niby z czego się teraz śmiejesz, co?
    - A z ciebie! - wykrzyczała. - Ty jeszcze nie wiesz ile potrafię wypić. Mam trzykrotnie szybszą przemianę materii i metabolizm niż zwyczajny człowiek. Musiałabym wypić z cysternę whiskey, aby się porządnie nawalić... Dobra, wujaszku. Chciałeś o czymś pogadać z tego co pamiętam. - Mo zwróciła się do strażnika snów ucinając definitywnie prowadzony temat. Piasek zamyślił się przez chwilę, jednak szybko sobie przypomniał. Nad jego złotą głową pojawiło się kilka piaskowych znaków w dość szybkim tempie, lecz Mo udało się zrozumieć ich sens. - A. Chcesz porozmawiać ze mną i z Northem! Trzeba było tak od razu...
    - Dobra... - Jack przeciągnął się leniwie, rozciągając swój zesztywniały od dłuższego stania kręgosłup. - North, tak jak już ci mówiłem, muszę lecieć nad Europę. Zima sama się nie zrobi - rzekł i już go nie było. Udał się do swojego pokoju, który był w tej samej części bazy co sypialnia Mo i kuchnia.
    Kiedy Mo, North i Piasek zostali sami, po tym jak i Amor ich opuścił, żegnając się z blondynką czułym uściskiem, mogli spokojnie porozmawiać.
    - Mo, chcę żebyś wiedziała, że ja wszystko wiem. - North patrzył uważnie na dziewczynę przed sobą, która westchnęła jedynie. Zapadła krępująca cisza przerywana jedynie odgłosami sprzątających yeti.
    - Wiem, domyśliłam się już. - Strażniczka spoważniała, po czym spojrzała na Northa. - Co zamierzasz zrobić z tą wiedzą?
    - Zachowam to dla siebie. Przysiągłem, że nie zdradzę tego kim tak naprawdę jesteś. Będę cię chronił jak tylko potrafię. Jako siostra samego Pana Księżyca jesteś dla mnie równie ważna co on.
    - Dziękuję, ale.. - Odwróciła się od Northa, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok. - Szczerze powiedziawszy, to nie podoba mi się to, że się dowiedziałeś prawdy. Im mniej osób to wie tym lepiej. Poznając moją historię i to kim jestem ściągnąłeś na siebie ogromne niebezpieczeństwo, a jeśli reszta się dowie, że coś przed nimi ukrywasz? Co wtedy zrobisz? Stracą do ciebie zaufanie.
    - Jestem gotów ponieść wszelkie konsekwencję swojego wyboru. Jako strażnik mam obowiązek chronić również i ciebie. To dzięki tobie Pan Księżyc nadal żyje. - North ukłonił się lekko w stronę Gwiezdnej, na co ta się odrobinę skrzywiła.
    - Proszę cię... bez takich. - Mo machnęła kilka razy ręką. - Dobrze, skoro jesteś tego pewien, niech tak będzie. Wszystko wskazuje na to, że będziemy się częściej widywać, więc chyba lepiej będzie mieć tutaj jeszcze jedną zaufaną osobę. - Mo spojrzała z uśmiechem na Piaska, a ten odwzajemnił gest. - No, to ustalone. Jeśli to nie problem to czy mogę tu zostać do jutra?
    - Oczywiście! Mo, moja gwiazdeczko, możesz zostać tak długo jak tylko chcesz! - North uśmiechnął się do niej promiennie.
    - Niestety to niemożliwe. Nie mogę zbyt długo przebywać na ziemi.
    - No dobrze. To do zobaczenia a i Mo...! - North wyciągnął rękę aby zatrzymać dziewczynę, która już odchodziła. - Dziękuję za uratowanie świąt. Naprawdę dziękuję.
    - Nie ma za co. To mój obowiązek pomagać wam, strażnikom. - Mo skinęła mu lekko głową i posłała mu poważne spojrzenie. - Na mnie czas, Nicolasie.
    - Do rychłego zobaczenia, Manen. - North uściskał dziewczynę mocno, przez co został obdarowany delikatnym uśmiechem. - Uważaj na siebie, tam w górze.
    - Bez obaw. Do następnego - rzekła i odeszła. Skierowała się do swojej sypialni. Szła wolnym krokiem, myśląc nad ostatnimi wydarzeniami. Dzisiaj po raz pierwszy od bardzo dawna zachowywała się jak stara Manen, ta sprzed katastrofy. Uśmiechała się, śmiała w dodatku, tańczyła, śpiewała, nawet rzuciła się na Amora, czego nie powinna robić ale miała na to całkowicie wylane. Nikt nie zabroni jej być szczęśliwą. Och, Amor, Amor, Amor..., zaśmiała się w duchu, a sekundę później na jej twarz wkradł się uśmiech. Uwielbiam się z tobą droczyć., pomyślała rozbawiona przypominając sobie jego minę, kiedy razem leżeli na podłodze. Rozmyślając o swoim przyjacielu dopiero po dobrej chwili spostrzegła, że stoi przed drzwiami swojego pokoju. Bez zbędnych ceregieli weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.
    Strażnik zabawy właśnie się kładł na swoje wielkie łóżko pokryte pięciocentymetrową warstwą szronu. Wszystko w jego pokoju było białe a to za sprawą szronu, śniegu i lodu. Podłoga była gdzieniegdzie pokryta cienką lodową warstwą, na regale nad łóżkiem i w fotelu pod oknem zalegał świeży szron iskrzący się wesoło w świetle. Ozdabiał on również granatowe ściany, tworząc przepiękne wzory, w porównaniu z ciemną farbą prezentowały się one jeszcze lepiej. Z sufitu w paru miejscach zwisały spore lodowe sople, a kiedy padało na nie światło w pokoju aż roiło się wtedy od rozświetlonych kolorów załamanego światła. Jak na ducha zimy przystało wszędzie zalegał świeży śnieg. Frost rozłożył się wygodnie na śnieżnobiałej pościeli, kładąc obok swój magiczny kij. W rękach ulepił małą śnieżkę z puchu, który leżał obok jego poduszki, po czym rzucił nią w lodową tarczę wiszącą na drzwiach szafy, którą sam zrobił. Pocisk trafił w sam środek, lecz nie zdziwiło to białowłosego. On zawsze trafiał do celu. Rzucił jeszcze parę śnieżek, a po czwartej już mu się to znudziło i z westchnieniem założył ręce za głowę. Utkwił swój wzrok w jednym punkcie na suficie, a jego myśli zaczęły krążyć wokół ostatnich tygodni, które aż obfitowały w wydarzenia. Przez pięć lat był spokój, Mrok siedział cicho, aż do teraz. Stał się silniejszy, o wiele silniejszy i gdyby nie ONA, już dawno by ich pokonał. Pojawiła się tak nagle i wywróciła jego życie do góry nogami. Coraz częściej przyłapywał się na tym, że o niej myślał. Nawet teraz to robi. Ostatnie tygodnie uświadomiły mu, jak mało wie o tym kim tak naprawdę jest i kim jest Księżyc. Kim jesteś Manen?, pomyślał. Przez te trzy dni, które spędziła w bazie, zdołał poznać ją nieco lepiej. Od ich pierwszego spotkania w Nowym Jorku minęło kilka miesięcy. Jemu wydawało się, że minęły wieki. Od pierwszej chwili jak ją ujrzał coś się w nim obudziło. Jakaś malutka cząstka głęboko w nim schowana i uśpiona aż do tamtego momentu, przebudziła się i nakazywała mu myśleć o Mo. Nie rozumiał tego, bo przecież na dobrą sprawę rozmawiali ze sobą, tak poważnie, jeden jedyny raz. Kłócili się za to bez przerwy. Wystarczyło tylko, by jedno z nich spojrzało krzywo na drugiego i już wybuchała awantura, ale Jack musiał przyznać, że kłótnie z nią były znacznie ciekawsze od tych z Kangurem. Przy Zającu potrafił się powstrzymywać, ugryźć się w język, a przy Gwiezdnej nie czuł żadnych barier. Emocje i uczucia szalały w nim, jakby tylko na to czekały. Nie potrafił poskromić swoich uczuć, które pod wpływem Mo ulegały spotęgowaniu. Jeszcze nigdy nie czuł się tak jak przy niej. Czuł się.. sam nie wiedział jak. Po prostu inaczej, jakby jego cechy strażnika zanikały, zaś budziły się zupełnie nowe. Ta dziewczyna była jedną wielką zagadką, natomiast on musiał ją rozwikłać. Postanowił dowiedzieć się na jej temat ile tylko się da, a intuicja podpowiadała mu, że Mo skrywa w sobie wiele sekretów. Najbardziej zastanawiało go, dlaczego ta dziewczyna tak cierpi. Twierdziła, że spędziła stulecia w samotności, z dala od istot żywych w kosmosie. Jack uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie o przestrzeni kosmicznej. Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić tego całego kosmosu. Owszem, wiedział, iż pędząca naprzód technika pozwalała ludziom na wyprawy chociażby na księżyc ale... Strażnik gwiazd? Ktoś, kto żyje w kosmosie? Trudno było mu w to uwierzyć, lecz jak pierwszy raz stanął z Mo twarzą w twarz doszedł do wniosku, że ona jest jakby nie z tego świata. Nawet wśród innych nieśmiertelnych wyróżniała się. Chociażby ten jej ubiór, przeważnie ubiera się na czarno i zawsze ma przy sobie okulary przeciwsłoneczne. I te dwa miecze, które nosi zawsze na plecach. Frost musiał przyznać, że robią wrażenie. Przypomniał sobie, jak kilka dni temu widział ją w akcji kiedy nad Francją jednym cięciem rozprawiła się z tą ogromną chmurą burzową. Mo nie przypominała mu strażniczkę, ale wojowniczkę. Na pierwszy rzut oka było widać, że dziewczyna ma lata praktyki w walce za sobą. Nie to co on i reszta strażników. Druga rzecz, która wyróżniała ją z tłumu to fakt, że tak jak on, Mo nie nosiła butów choć nie zawsze. Raz widział, jak miała ubrane jakieś takie dziwne, kiedy go zaatakowała w odwecie jak nazwał ją tchórzem. Wściekła się i to jeszcze jak! Zdecydowanie trzeba na nią uważać. Jej siła jest imponująca, z chęcią zobaczyłby, na co ją tak naprawdę stać. Skoro była w stanie zagrozić całej planecie, to kto wie jaką mocą ona w rzeczywistości dysponuje. Trzecia rzecz i to ta najbardziej magiczna w niej to jej uroda. Może nie była Bóg wie jaką pięknością, ale zdecydowanie można ją zaliczyć do tych bardziej urodziwych kobiet. Jej przeszywające oczy i mieniące się magicznie włosy wyróżniały ją z tłumu, dając niezbity dowód na to, że Mo nie jest zwyczajnym człowiekiem. Ba, ona w ogóle nim nie jest i nigdy nie była! Gwiezdna, istota z kosmosu... gwiezdny strażnik. Ciekawe dlaczego Mo jest jedyna?, Jack przekręcił się na prawy bok. Podparł się ręką i spojrzał na świat za oknem. Podobnie jak w pokoju Mo, on też miał jedno duże okno tyle, że jego zawsze było odsłonięte i otwarte. Uwielbiał czuć mroźny wiatr nawet podczas snu, a miał lekki sen. Poza tym nie lubił leniuchować, za szybko się nudził. Zawsze musiał mieć coś do roboty. Nie tak jak Kangur, tego to by wołami z wyra nie wyciągnęli. Raz mu się zdarzyło, że zjawił się u niego w Norze, już nie pamiętał po co dokładnie tam poszedł, ale zastał Zająca śpiącego w najlepsze w swoim łóżku. Przez pół godziny starał się go z niego wyciągnąć, a kiedy normalne metody nie przynosiły efektów, postanowił urządził „małą” śnieżycę. Jak do Zająca dotarło, co strażnik zabawy wyprawia w jego królestwie wiecznej wiosny, migiem już był na nogach. Na to wspomnienie Frostowi zachciało się śmiać. Ach, ten Zając… Westchnął. Może i sprzeczali się często, aczkolwiek jak przychodziło co do czego jeden mógł liczyć na drugiego. Tak właśnie to u nich działało.
    Jack zerwał się gwałtownie ze swojego wygodnego posłania, chwycił swój kij i wyleciał przez otwarte okno. Miał dzisiaj jeszcze trochę pracy, a chciał mieć wolne popołudnie by odwiedzić Jamiego i jego siostrę, Sofie. Trzy lata temu rodzina Bennettów się powiększyła i na świat przyszła Zoey. Najmłodsza już od pierwszych dni swego niemowlęcego życia była uświadamiana o istnieniu strażników przez co jako trzylatka, Zoey już w nich wierzyła. Ta mała jest na serio zabawna. Ma jaśniutkie kręcone włoski, prawie że platynowe, wielkie modrakowe oczy i przesłodkie dołeczki w policzkach jak się uśmiecha, a uśmiech prawie w ogóle nie schodzi jej z pyzatej buzi. Jack nie miał za wiele do czynienia z tak małymi dziećmi, ale nie miał problemów z nawiązaniem z Zoey kontaktu.
    Wleciał właśnie w puchate chmury, które w górze wyglądały jak zbyt gęsta mgła. Dzięki nabytemu doświadczeniu Jack wiedział, jak nie stracić orientacji w takim położeniu. Polecił wiatrowi, aby ten skierował go nad Europę, a wiatr wykonał jego polecenie niemalże natychmiastowo. Z szybkością błyskawicy mknął przez przestworza nad Skandynawią, a kiedy znalazł się nad Estonią, zniżył lot nad jakąś małą mieściną. Białowłosy wylądował na jednym z dachów domów na przedmiejskim osiedlu. Rozejrzał się po okolicy w poszukiwaniu jakichś ludzi. Pora była jeszcze dość wczesna, więc ulice świeciły pustkami, jedynie kilku dorosłych opuszczało swoje ciepłe domy, by udać się do nudnej pracy aby zarobić pieniądze. Dzięki tym szeleszczącym papierkom mogli żyć, normalnie funkcjonować co Frostowi, choć żył już ponad trzysta lat, nadal wydawało się absurdalne. Kiedy on był człowiekiem, ludzie cieszyli się z tego co mieli i nie żądali nic więcej. Każdy jakoś sobie radził, zawsze było coś do zjedzenia a dzięki temu, że osady zazwyczaj znajdowały się blisko lasów, było czym rozpalić ognisko. Po prostu żyć, nie umierać. Jack uśmiechnął się do swoich wspomnień, które wydały mu się tak odległe, że aż nieprawdziwe. Ogarnął się szybko i wrócił na ziemię. Czeka go sporo pracy, więc musi się pospieszyć jak chce jeszcze zobaczyć się z Jamiem, jego siostrami i przyjaciółmi.
    Jack właśnie kończył przeganiać chmury śniegowe, kiedy na horyzoncie pojawiła się Winter. Najstarsza córka Matki Natury i patronka Zimy. Kiedy Frost ją zauważył, od razu do niej pomachał. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Winter, jako najstarsza ze swoich sióstr wyglądała na około dwadzieścia pięć lat. Miała krótkie, równie przystrzyżone do ramion platynowe włosy, oczy koloru pochmurnego nieba i niesamowicie bladą cerę. Ubierała się zawsze na biało, przez co odcień jej karnacji zlewał się z jej ubiorem, co wyglądało wręcz zjawiskowo. Była dość wysoka, gdyż przewyższała Frosta o połowę głowy.
    - Co tam Frost? Jak tam zima leci? - spytała, kiedy już znalazła się blisko niego. Obdarzyła go szerokim uśmiechem, na co Jack odpowiedział jej takim samym.
    - A jak myślisz? Pewnie, że świetnie, w końcu sam mistrz się nią zajmuje... - Jack wyszczerzył swoje śnieżnobiałe kły i wypiął dumnie pierś do przodu. Winter natomiast przewróciła oczami i przeczesała od niechcenia swoje krótkie włosy.
    - Niech mistrz się lepiej postara bo matka się wkurzy jak znowu nawalisz - rzekła i pokazała mu język. Jack udał obrażonego jej uwagą, ale po chwili sam się uśmiechnął.
    - Lecimy na dół? Zabawimy się z dzieciakami, co ty na to? - Jack machnął swoim kijem, odganiając ostatnią chmurę śnieżną z popołudniowego nieba. Spojrzał na swoją nieoczekiwaną towarzyszkę, a ta zrobiła smutną minę.
    - Wybacz, ale dzisiaj nie mogę. Muszę lecieć aż nad północną Grenlandię i zająć się niedźwiedziami. Biedne, nie mają z kim się pobawić.. - Westchnęła smutno.
    - Jesteś jedną z dwóch istot jakie znam, które nie boją się tych potworków. - Jack złożył ramiona na piersi i pokręcił głową. Winter zaśmiała się głośno rozbawiona jego słowami.
    - Taaa... Ja się tylko z nimi bawię. Żebyś ty widział Sam! Najlepiej to dosiadła by każdego z osobna..!
    - Furiatka.. - Frost tylko tak mógł skomentować zachowanie patronki Lata.
    - Co poradzić? Taka już jej natura. - Winter wzruszyła ramionami. Na samo wspomnienie młodszej siostry, aż uśmiech cisnął się jej na usta. Zdecydowanie Summer była najbardziej pokręconą z czterech córek Matki Natury i każdy, kto je znał mógł to potwierdzić. - No dobra, ja się będę zbierać..     - Winter właśnie miała odlecieć w przeciwnym kierunku, kiedy coś nad nimi przykuło jej uwagę. - Też to widzisz? - spytała Frosta i wskazała na niebo nad nimi. Jack zmarszczył brwi, nie wiedząc o co chodzi w pierwszej chwili ale spojrzał w kierunku, który nakazała mu krótkowłosa. Jego oczom ukazały się jakieś dziwne pojedyncze błyski. Strażnicy popatrzyli po sobie niepewnie. Jedno jak i drugie nie wiedziało co powinni zrobić, zawiadomić resztę czy udać się w dwójkę i sprawdzić co się dzieje.
    - Powinniśmy zawiadomić resztę strażników. - Winter posłała duchowi zimy znaczące spojrzenie.
- Obojętnie co się tam dzieje, we dwoje damy radę. No chodź...! - Jack ruszył przodem, nie pozostawiając zimowej patronce wyboru.
    Przedzierali się przez coraz gęstsze chmury, aż dotarli w górne warstwy atmosfery. Oboje czuli się nieco dziwnie i niekomfortowo. Tak wysoko jeszcze żadne z nich nigdy nie latało. Jack przegonił utrudniające im widoczność obłoki i ich oczom ukazał się szokujący widok. Oboje, zaniemówili z wrażenia, gdyż krajobraz jaki mieli przed sobą, aż zapierał dech w piersi. Jasność dnia przechodząca w wieczną ciemność nocy, która panowała w kosmosie i do tego te wszystkie gwiazdy i ich konstelacje... Jednym słowem coś wspaniałego. Kiedy podziwiali przeogromny majestat wszechświata w przestrzeni przed sobą, dostrzegli źródło tajemniczych błysków. Okazało się, że ku Ziemi zmierzały setki jak nie tysiące meteorytów.
    - Co do.. - Winter rozglądnęła się wokół siebie.
    - Uważajcie...! - Usłyszeli czyjś spanikowany głos.
    - Ojcze, co się stało? Dlaczego te meteoryty pędzą prosto na nas?! - Do Jacka i Winter podfrunął strażnik czasu, kompletnie wycieńczony. Winter popatrzyła na niego przejętymi oczami, lecz ten nie odpowiedział jej, tylko próbował wyrównać swój oddech.
    - Te małe niewdzięcznice... nie chciały mnie za nic słuchać... Ja wiem.. dobrze wiem, że to ta smarkula... za tym stoi... Niech no tylko wpadnie w moje ręce... - Dziadziuś paplał bez ładu i składu, przez co Jack się poważnie zirytował.
    - Co? Jakie niewdzięcznice?! Nam chodzi o te meteoryty! Dlaczego ich nie zatrzymałeś?! - Jack potrząsną lekko staruszkiem, a ten skierował na niego swoje rozbiegane oczy. Czas chwycił mocno Jacka za ramiona, przez co trochę wystraszył chłopaka.
    - Manen... Sprowadźcie Manen. Ja... ja się poddaję... Sprowadźcie ją, błagam! - Starzec tak bardzo zaczął trząść Frostem, że ten musiał użyć siły, by się oswobodzić.
    - Nie zdążymy teraz wrócić na biegun. Śnieżnej kuli też przy sobie nie mam... - Jack zaczął przetrząsać gorączkowo swoje kieszenie
    - Sami nie damy rady zniszczyć wszystkich! - Winter, popadając w coraz większą panikę, wyczarowała sobie lodową włócznię, którą jej siostry nazywają dzidą.
    - Nie mamy wyboru! - Jack przygotował się na nadchodzącą falę meteorytów, która jeszcze nie zaczęła przebijać górnej granicy atmosfery.
    - Hahahahaha.. - Znikąd rozległ się czyjś śmiech. Jack, Winter zaczęli się rozglądać, gdy nagle przed nimi zmaterializowała się sama Manen. Nie widzieli jej twarzy, gdyż stała, a raczej unosiła się tyłem do nich, ale Jack mógł przysiąc, że właśnie w tym momencie uśmiechała się zwycięsko, wręcz z kpiną. - Wiedziałam, że spękasz staruszku - rzekła i odwróciła się przodem do reszty, i tak jak przewidział Frost na jej twarzy malował się wyraz zwycięstwa.
    - Świetnie dawałem sobie radę, zanim TY nie podburzyłaś gwiazd! - Czas pokazał na nią swoim kosturem, a jego wzrok ciskał błyskawice. Jack i Winter odsunęli się od niego na bezpieczną odległość, natomiast Mo oparła prawą rękę na biodrze i spojrzała na nadchodzący kataklizm. W ogóle nie zareagowała na słowa Dziadziusia, dając tym samym do zrozumienia staruszkowi, że ma jego zdanie głęboko w swoim poważaniu. Po paru sekundach jej mina stężała, stała się poważna. Skierowała swoje chłodne spojrzenie na strażników. Milczała przez chwilę, myślała nad tym co powinna z nimi zrobić.
    - Najlepiej będzie, jak się stąd zabierzecie i to zaraz.
    - Że co, proszę?! W życiu! Ich są tysiące! - Jack z oburzeniem spojrzał na Gwiezdną, która w geście zdziwienia jego uwagą, uniosła wysoko brwi.
    - Tylko mi nie mów, że się o mnie martwisz, Matołku - rzekła z uśmiechem, który nie sięgnął jej oczu. Te były opanowane i zimne, jak cała jej postawa. - Uwierz mi, będziecie mi tylko przeszkadzać a teraz jazda stąd! - krzyknęła na niego, po czym odwróciła się na powrót tyłem. Jack nie chciał dać za wygraną, lecz poczuł silne szarpnięcie, a kiedy spojrzał w tym kierunku ujrzał poważną minę Winter.
    - Chodźmy, Jack. Gwiezdna ma rację, będziemy jej tylko zawadzać, zresztą i tak nie przejdziemy przez granicę atmosfery - rzekła i pociągnęła chłopaka w swoją stronę. Frost niechętnie oddalił się wraz z zimową panną lecz w pewnym momencie wyrwał się z jej uścisku i przystanął. Chciał zobaczyć jak Mo ma zamiar powstrzymać te meteoryty.
    Gwiezdna strażniczka patrzyła na pędzące prosto na nią skały z kosmosu, które nieubłaganie były coraz bliżej. W przeciwieństwie do pozostałych ona zachowywała całkowity spokój. Z doświadczenia wiedziała, że część z nich spali się sama wchodząc w atmosferę, lecz tym razem ich liczba była na tyle duża, iż wymagana była jej interwencja. Za pomocą swojego gwiezdnego pyłu utworzyła sobie drogę i biegnąć prosto na swoich „przeciwników” przekroczyła granicę wyskakując śmiało przed siebie. Jej serce zabiło mocniej, na chwilę zaparło jej dech, by po sekundzie Gwiezdna mogła odetchnąć pełną piersią. Poczuła jak jej siła wraca, jak rozpiera ją od środka jej nieskończone i niezwyciężone światło. Jej prawdziwa moc. Nie blokowana już żadnymi zaklęciami wzbiła się w przestrzeń, a jej radosny śmiech rozniósł się po galaktyce, obwieszczając jej powrót. Jak na zawołanie kilka gwiazd z Aru na czele przybyło do niej, aby powitać swoją księżniczkę.
    - Nareszcie! - wykrzyczała - Nareszcie wolna...! - Jej euforia udzieliła się jej podopiecznym, które okrążyły Manen i przywarły do niej, łącząc się z nią i z jej światłem. Powstała tak silna łuna, że Jack i reszta w dole musieli osłonić oczy. Mo wyciągnęła rękę w bok a gwiazdy, jak na rozkaz, oderwały się od niej. Gwiezdna czuła się wspaniale. Wypoczęta, pełna energii jak nigdy i gotowa do działania, przemieniła swój strój w bardziej odpowiedni. Skórzana kurtka, oczywiście czarna powiewała rozpięta, ukazując obcisły czarny top z dekoltem odkrywający pępek i przylegające czarne skórzane spodnie. Jej stopy pozostały bose, jak zazwyczaj. Na jej plecach czekały w swoich kaburach dwa, dumnie połyskujące, samurajskie miecze. - Pora wziąć się do roboty - szepnęła pod nosem. Jej oczy zalśniły niebezpiecznie, a serce zaczęło wybijać dziki rytm. Po tylu dniach powstrzymywania się, katorżniczej wstrzemięźliwości, wreszcie mogła rozwinąć swoje moce. Ruszyła, niczym zerwany z uwięzi dziki koń, prosto na armię rozpędzonym meteorytów.
    Jack obserwował dokładnie poczynania Gwiezdnej. Kiedy sama wzniosła się w powietrze, trochę się zdziwił, gdyż sam jeszcze nigdy nie widział by ta latała o własnych siłach, a tu proszę. No dalej, pokaż na co tak naprawdę cię stać., Jack chciał zobaczyć, przekonać się, że te wszystkie opowiadania i legendy o Gwiezdnych są prawdziwe. Teraz miał idealną okazję by się o tym przekonać.      Niespodziewanie rozbłysło niezwykle jasne światło, przez co na chwilę musiał odwrócić wzrok w inną stronę, by go sobie nie uszkodzić, a później dotarła do niego tak potężna aura, jakiej jeszcze w życiu nie poczuł. Była wszędzie, jakby otaczała go ze wszystkich stron i była.., żywa! Dostrzegł jak Mo rzuca się w kierunku meteorytów.
    Teraz albo nigdy!, pomyśleli wspólnie Jack i Mo.
    Manen wyciągnęła swoje miecze i za pomocą magii przemieniła je w jeden dłuższy miecz. W jej legendarne Srebrne Berło i jednocześnie najsilniejszą z broni. Zatrzymała się raptownie i będąc w lekkim rozkroku zamknęła oczy. Skupiła się maksymalnie, wyłączając zbędny w tym momencie umysł. Teraz zdawała się jedynie na gwiezdny instynkt. Pozwoliła swojej mocy płynąć. Fale światła rozchodziły się we wszystkich kierunkach, a kilka z nich dotarło do pierwszych meteorytów i zamieniło je w kosmiczny pył. Kiedy zgromadziła w sobie tyle mocy by zniszczyć deszcz meteorytów, ruszyła do przodu robiąc pierwszy krok. Pod jej stopami rozbłysło srebrzyste światło tworząc ścieżkę z gwiezdnego pyłu. Kolejny krok i ścieżka wydłużyła się o kolejne kilka metrów. Jej kroki stawały się coraz szybsze, aż wreszcie puściła się biegiem. Kiedy była już wystarczająco blisko wykonała porządny zamach mieczem, wyrzucając rękę z lewej na prawą stronę, a z jej ust wydobył się głośny krzyk. Siła ataku była powalająca. Światło towarzyszące mu było tak jasne, że Jack, Dziadziuś i Winter z krzykiem musieli się osłonić przed niszczycielską potęgą fali uderzeniowej i rozbłyskowi, który przyćmił wszystko wokół. Nie było nic, tylko jeden wielki huk i nieskalana światłość, która pochłonęła ich i odrzuciła daleko w stronę ziemi.
    Jeden solidny atak Mo wystarczył, by pozbyć się prawie wszystkich kosmicznych skał. Siła Srebrnego Berła przemieniła je w kosmiczny pył, który rozniósł się po galaktyce. Obserwowała, jak jego mniejsza połowa zaczyna opadać w stronę planety. Rozświetlone drobinki otoczyły ciało Gwiezdnej, która upadła na jedno kolano podpierając się o miecz. Od prawie trzystu lat nie używała swojej najpotężniejszej broni, przez co skutki jej użycia odczuła teraz dość znacznie. Samo wyzwolenie tak ogromnej gwiezdnej energii było dla Mo wyczerpujące, a co dopiero w połączeniu z Berłem. Mimo wszystko na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Poczuła, jak jej ukochane gwiazdy znowu ją otaczają i obdarowują ją kojącym światłem.
    - Tęskniłam za wami... - szepnęła przymykając na moment oczy. W odpowiedzi dostała jeszcze więcej światła i tysiące szeptów ze wszystkich stron. Cała galaktyka cieszyła się na jej powrót. Aru pomogła się podnieść Manen. Strażniczka przygarnęła ją do siebie lewą ręką i mocno do siebie przytuliła. - Kochana, mam dla ciebie kolejne zadanie. Weźmiesz... - Mo machnęła ręką a przed nią pojawiła się szara, zapisana karteczka - tą wiadomość i dostarczysz ją Northowi. Jak już to zrobisz natychmiast wracaj na górę. Zrozumiałaś? - rzekła, na co Aru zabłysła w odpowiedzi. Nim Mo zdążyła mrugnąć gwiazdy już nie było. Blondynka rozejrzała się wokół, od razu rzuciło jej się w oczy kilka niedociągnięć. Jak widać Czas nie spisał się najlepiej, czego dowodem były spore dziury w Tarczy. Czeka ją sporo pracy, ale nie zamierzała narzekać. Cieszyła się, że wreszcie może poczuć się w pełni sobą. Przemieniła Berło na powrót w dwa miecze, schowała je na plecach i zabrała się za łatanie bariery. Jak widać gwiazdeczki spisały się aż za dobrze, gdyż spora ich część fruwała sobie beztrosko, nie zważając na nic. Dopiero silny gwizd Gwiezdnej ustawił je do porządku. Struchlałe powróciły, każda na swoje miejsce i ustabilizowały energię gwiezdnej ochrony. Mo zauważyła, że w wschodnim sektorze, gdzie znajdowało się jedno z ujść czarnej energii jest coś nie tak. Od razu udała się to sprawdzić. Kiedy dotarła na miejsce po dwóch minutach, okazało się, że szczelina się znacznie powiększyła, przez co na Ziemię dostało się zbyt wiele mrocznej mocy Cienia. Nie czekając na zaproszenie, skupiła swoją moc w obu dłoniach, które po chwili pokryły się czymś na kształt białych płomieni. Zbliżyła się do szczeliny, wyprostowała ręce w łokciach i strzeliła silnym promieniem światła aby złączyć poszarpane krawędzie ze sobą.
    Zanim go zdmuchnęło, zdążył zobaczyć, jak Mo rozprawiła się z nadchodzącą armią asteroid. Wystarczył jej jeden atak, by pozbyć się ich wszystkich, jeden pojedynczy atak! Więc te wszystkie opowiastki o strażnikach gwiazd są prawdziwe. Co za niewyobrażalna siła!, Jack nie mógł wyjść z szoku. Dopiero głos Winter przywrócił go do świata żywych.
    - Wooow... - Tylko tyle była w stanie powiedzieć patronka Zimy. Tak samo jak Jack patrzyła na oddalającą się Mo, która, chyba w gwiezdnym towarzystwie zniknęła im z oczu w rozbłysku swojego światła. Niebo nad nimi mieniło się falami błękitu, granatu i srebra, zaś lecący z nieba złotawo - srebrny pył zaczął do nich docierać i krążyć wokół nich. Jack ujrzał przez ułamek sekundy jak Mo, otoczona gwiazdami i w rozwianych włosach odwraca się w ich kierunku. Wyglądała po prostu przepięknie. Cała skąpana w świetle z wiernym orszakiem z gwiazd, wydała się być nie strażniczką czy wojowniczką, ale królową. Władczynią, która właśnie powróciła po dłuższej nieobecności.
    - No... wow. - Jack i Winter nie mogli oderwać wzroku od migoczącego nieba. Było ono tak piękne, że każdy malarz dałby się zabić, by móc coś takiego namalować.
    - Zmykajcie stąd dzieci. Choć zniosło nas daleko, dalej jesteśmy za blisko granicy. Wracajcie do swoich obowiązków. - Czas położył dłoń na ramieniu Frosta, przypominając tym samym o swojej obecności.
    - Co? Aa.. tak. - Białowłosy był nieco wytrącony z równowagi, ale zdołał jakoś odzyskać trzeźwość umysłu. - I tak miałem coś do zrobienia. - wymamrotał pod nosem i skierował się ku Stanom Zjednoczonym. Czas i Winter pozostali jeszcze przez chwilę. Dziewczyna nie mogła wyjść z podziwu, aż do chwili gdy staruszek do niej ponownie przemówił.
    - Dziecko, ty też powinnaś już zmykać.
    - Jej siła jest aż tak wielka? - spytała Winter, posyłając Dziadziusiowi zszokowane spojrzenie.
    - Manen jest silna, to prawda, ale... To nie miejsce i czas na takie rozmowy.
    - Powiedz, czy ona... Czy Mo...
    - Tak. - Czas odpowiedział, nim Winter w pełni wypowiedziała nurtujące ją pytanie. Dziewczyna jeszcze raz spojrzała w górę, nie dowierzając. Więc jednak miałam rację. Mo jest spokrewniona z Panem Księżycem!, z wrażenia zasłoniła sobie usta bladą dłonią. - Winter, niczego więcej się ode mnie już nie dowiesz, a i sama nie mów nikomu tego, co sama już wiesz. Ściągniesz na siebie niebezpieczeństwo. Wielu wrogów tylko czeka by zemścić się na Lunarze. Jeśli ktokolwiek się dowie, że Manen ma z nim jakiś bliższy związek, będą chcieli się mścić właśnie na niej.
    - A ty ją właśnie przed tym chronisz. Dobrze. Nikomu nic nie zdradzę, nawet Mo, że wiem.
    - Dobrze. - Czas kiwnął głową ze zrozumieniem. - Ale teraz uciekaj już.
Dziewczyna pokiwała głową i udała się w wcześniej zamierzanym kierunku. Czas patrzył na Winter tak długo, aż ta nie zniknęła mu z pola widzenia, a kiedy już tak się stało, staruszek westchnął. Nadchodząca przyszłość coraz bardziej dawała o sobie znać. W duchu miał jednak nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży. On też nie chciał patrzeć, jak kolejne z jego „dzieci” umiera.
    Jack gnał przed siebie. Był tak pochłonięty myślami, że nawet nie zauważył, jak staranował w locie stado dzikich kaczek. Biedne, rozpierzchły się wystraszone i gniewnie pokwakiwały pod adresem białowłosego, któremu jedna z kaczek wylądowała na twarzy. Szarpiąc się chwilę ze zwierzęciem, Jack pozbył się go w końcu. Wypluł z siebie dwa kacze piórka, a ich właścicielka wydała z siebie oskarżycielski kwak, po czym dołączyła do swoich towarzyszek. Chłopak otrzepał się z pozostałych piór, a kiedy lekko potarł swój prawy policzek, syknął cicho. Oderwał dłoń od skóry twarzy i rzucił okiem na nią. Na bladej dłoni spoczywały trzy rozmazane kropelki szkarłatnej krwi. Jack postanowił się tym dłużej nie przejmować i szybko wytarł rękę o spodnie. Prędko zapomniał o piekącej rance na policzku, a nim się obejrzał już znajdował się nad terenami U.S.A.
    - Dalej Wietrze! Zanieś nas do Jammiego! - Jack krzyknął wesoło w przestrzeń, a podmuchy zimnego wiatru podwoiły swoją siłę. Powietrze przeciął radosny śmiech białowłosego, obwieszczając tym samym jego przybycie do Burgess. - Łooooo...! - Chłopak zanurkował w dół i dosłownie w ostatniej chwili uchronił się przed asfaltem, podrywając się lekko do góry. Machnął swoją laską, a zimny wiatr zdmuchnął jakiemuś mężczyźnie czapkę z głowy. Biedny człowiek zaczął gonić swoją zgubę, przez co Jack miał z niego jeszcze większy ubaw. Z szybkością błyskawicy strażnik zabawy przemierzył połowę miasta, zamrażając po drodze kilka rur i drutów elektrycznych. Kilkoro dzieci zauważyło go, przez co zaczęły do niego krzyczeć i machać jak zwariowane. Jack również do nich pomachał i machnąwszy kolejny raz swoim kijem sprowadził kilka śniegowych chmur nad część miasta, z których po chwili zaczął prószyć delikatny śnieg. Dzieciaki ucieszyły się jakby już dostały swoje gwiazdkowe prezenty. Ich radość była jak zastrzyk energii dla Frosta. Uśmiech na jego bladej twarzy stał się tak szeroki, że jakby ktoś go teraz zobaczył pomyślałby, że jest jakiś nienormalny. Ale przecież nikt oprócz wierzących w niego dzieci go nie widzi i nigdy nie zobaczy, więc może robić co tylko zechce. O tak, to była jedna z zalet bycia nieśmiertelnym i strażnikiem.
    - Jack! Hej, Jack! - Białowłosy usłyszał, jak ktoś go wołał po imieniu. Od razu rozpoznał do kogo należał ów głos i bez dalszych rozmyślań, skierował się do Jammiego, który machał do niego ze swojego podwórka, na którym bawiła się również jego młodsza siostra Sophie i jej dwie koleżanki, Holly i Michelle. Gdy tylko Frost wylądował na tyłach domu Bennettów, brązowowłosy chłopak od razu do niego podbiegł i mocno się do niego przytulił. To samo uczyniły Sophie i jej przyjaciółki. Kiedy wspólnie dopadli do strażnika zabawy, przewrócili się i runęli na śnieg, śmiejąc wniebogłosy.
    - Stęskniliśmy się za tobą, wiesz Jack? Co tam u Zająca? Nadal się kłócicie? - Sophie zasypała go pytaniami, przez co Jack jeszcze raz się zaśmiał.
    - Ja za wami też się strasznie stęskniłem. - Frost pomógł pozbierać się dziewczynkom. - A u Kangura wszystko dobrze. Wiesz jaki on jest, zawsze znajdzie sobie powód do narzekania. - Na słowo „kangur” cała czwórka zaśmiała się wesoło.
    - Jack, dlaczego cię aż tak długo nie było? Czy coś się stało? Czy Mrok... - Jammie spojrzał na siostrę, która zaczęła bawić się w berka ze swoimi koleżankami i szeptem dodał: - wrócił?
    - Wszystko mamy pod kontrolą. Nie musisz się martwić. - Frost dostrzegł w oczach chłopca obawę, przez co sam zaczął się martwić, tyle że swoim przyjacielem. - Jammie, dlaczego pytasz?
    - Bo... Zoey, ostatnio śnią się jej same koszmary. Mama prawie codziennie w nocy przychodzi do jej pokoju i ją uspokaja. Martwię się, Jack. - Jammie zasmucił się, przez co instynkt opiekuńczy u Jacka od razu się uaktywnił.
    - Hej... - Jack złapał go za ramię. - Nie musisz się martwić. Mrok nikomu już nie zagrozi.
    - No, ale... Zoey...
    - Jammie, spokojnie. Mrok został unieszkodliwiony i prędko się nie pozbiera. Wiem, co mówię. Nie ufasz mi? - Jack przekrzywił lekko głowę, nie spuszczając wzroku z młodego Bennetta.
    - Ufam na sto jeden procent!
    - No, i tak trzymaj młody. - Frost potarmosił mu jego brązową czuprynę, przez co Jammie uśmiechnął się szeroko. - A teraz, kto ma ochotę na bitwę na śnieżki?! - wykrzyknął radośnie, na co w odpowiedzi dostał uradowane krzyki dziewczynek. Jack wzniósł się lekko w górę, machnął kijem i nagle zaczął padać śnieg. Najpierw delikatnie, z każdą sekundą spadające śniegowe płatki stawały się coraz większe. - Dobra, to komu amunicję?!
    Mo uśmiechała się lekko pod nosem. Unosiła się w przestrzeni kosmicznej z rękoma skrzyżowanymi na piersiach i wpatrywała się w planetę przed sobą. Za taki widok każdy astronauta dałby się poćwiartować, by choć raz ujrzeć to, co Manen widzi praktycznie codziennie. Dziewczyna przysłuchiwała się właśnie rozmowie Jacka z niejakim Jammiem. Dzięki swoim gwiazdom, które zawierały w sobie całą historię począwszy od powstania wszechświata po dzień dzisiejszy, a także najbliższą przyszłość, mogła „czytać” i „słuchać” to, co właśnie się działo na planecie. Działało to w taki sposób, że musiała skupić się na czyjejś osobie i gotowe! Miała wgląd w calutkie jej życie. Umiejętność ta posiadała jednak pewne utrudnienia i ograniczenia. Nie mogła czytać swojej własnej przyszłości, no i także tych „historii”, gdzie byłaby zawarta jej osoba. Czasami bywało to bardzo męczące ale, jak to zasady, zawsze udaje się je jakoś obejść.
    Gwiezdna lubiła to robić. Słuchać życia na ziemi. To życie tak bardzo różniło się od tego, które ona sama wiodła, tu wśród meteorytów i gwiazdozbiorów. Opowiadano jej o niegdysiejszych rodach zamieszkujących tą galaktykę. O jej rodzinie, która odeszła dawno temu. Tak dawno, że już nikt o nich nie pamięta. To takie smutne., pomyślała. Jak pamięć potrafi zawodzić. Pod Manen skumulował się gwiezdny pył, tworząc sporych rozmiarów wyspę. Dziewczyna usiadła na twardym podłożu otuliwszy się ramionami i podciągając kolana pod brodę. Kiedy rozsiadła się wygodnie, zamknęła na chwilę swoje niezwykłe oczy, aby lepiej wsłuchać się w ludzkie odgłosy. Życie. Wartość, którą my, Gwiezdni, potomkowie Tsarów, chronimy. Jesteśmy strażnikami życia, moja najdroższa siostro. Tak właśnie powiedział jej kiedyś Mim, kiedy była jeszcze dzieckiem. Nie zrozumiała od razu jego słów, lecz z czasem pojęła ich sens. Gwiazdy to światło, które towarzyszy wieczności i życiu od samego początku. Tak jak nasi przodkowie Mo, tak i po nas kiedyś. Nie ma takiej potęgi czy istoty, która byłaby w stanie zgasić ich święte światło.., czy twoje. Mo otworzyła oczy. O dziwo, nie pojawiły się w nich łzy, aczkolwiek trwający od ponad kilkunastu wieków smutek stał się tysiąc razy bardziej widoczny. Nie umiała wybaczyć, po prostu nie umiała zapomnieć i wybaczyć tego, że Mrok ich wtedy zdradził. To przez niego to wszystko. To przez niego Mim nie żyje. Nienawidzę cię Blake. Z całego serca cię nienawidzę.., mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści. Miała ochotę, nie raz zresztą, rozszarpać tego zdrajcę na strzępy ale, do kurwy nędzy, nie mogła tego zrobić. Naraziłaby równowagę planety, a tego z kolei nie chciała. Jej pięści zapłonęły białym ogniem, tak oślepiającym, że bez problemu mogło kogoś pozbawić na długi czas wzroku. To takie nie fair. Życie jest nie fair. Życie i przeznaczenie.... Mo ledwo powstrzymywała się, by nie wybuchnąć. Spojrzała w górę, w nieskończoną przestrzeń jej domu, którą ludzie zwykli nazywać kosmosem bądź wszechświatem. Miliardy gwiazd, które otaczały ją i Ziemię spoczywają na swojej wiecznej straży od narodzin kosmosu. Tak jak ona teraz, czekają aż wróg po raz kolejny zaatakuje. W jej życiu nie ma miejsca na zastanawianie się, na śnieniu o czymś, czego nigdy nie będzie mieć. Nagle na twarzy Mo pojawił się smutny uśmiech. No tak, przecież ona nadal walczy. Chce wierzyć, tak bardzo tego chce ale w głębi serca, które pomimo upływu czasu nadal krwawi, straciła już prawie całą swoją nadzieję. Na to, że uda jej się przezwyciężyć swoje przeznaczenie, i że w jej duszy ponownie zapanuje prawdziwa radość. Z jednej strony czuła, że coś, a raczej ktoś przywrócił jej malutką część Starej Manen. Każda spędzona z nim chwila jest lekiem na jej nieuleczalny smutek. Każde jego spojrzenie i każdy uśmiech, który należą tylko do niej, są niczym kolejne malutkie krople eliksiru uzdrowienia. Amor stał się jej lekiem, jej antidotum na pogłębiającą się rozpacz. Ukojeniem, którego ona tak usilnie szukała przez setki lat. Na dnie jej rozbitego serca, które udało się Amorowi poskładać jako tako do kupy, zrodziło się nowe uczucie, na tyle silne by dać jej nową nadzieję. Nadzieję na to, że kiedy nadejdzie czas, nie pozwoli się zabrać posłańcowi śmierci. Ale od kilku tygodni zaczęła czuć coś zupełnie innego i nowego. Nie potrafiła tego wytłumaczyć. Coś się w niej obudziło, jakby spało głębokim snem i tylko czekało na właściwy moment, by wyjść na światło dzienne. Jack Frost.. Jack Frost., jego osoba coraz bardziej ją fascynowała, a co za tym idzie, przerażała. Tak, właśnie tak. Ten chłopak zaczynał ją przerażać. Nie swoimi zdolnościami, które bez wątpienia są imponujące ale samą swoją osobą, zachowaniem, sposobem bycia. Niektóre jego zachowania aż tak do złudzenia przypominały te Mima, że Mo nie mogła na niego patrzeć. Wspomnienia za bardzo bolały. Tak bardzo, że miała problem z kontrolowaniem swoich emocji, zwłaszcza przy Jacku. Nikomu o tym nie mówiła, nawet Amorowi. Zresztą, uprzedzano ją, że ta „faza” nadejdzie. Utrata kontroli nad sobą, swoimi emocjami i mocami. Nie spodziewała się, że to nastąpi akurat pod wpływem pojawienia się Frosta w jej życiu. Wiedziała, że jej światło posiada naturę niszczenia, ale jeszcze nigdy nie odczuła jej na sobie. Nie czuła chęci do zniszczenia czegokolwiek do momentu skrzyżowania się jej drogi z drogą Jacka. To było wręcz niepokojące. Prawie za każdym razem jak dochodziło między nimi do konfrontacji jej emocje zaczynały buzować, szaleć. Wymykać się spod kontroli. A co w tym wszystkim było najgorsze? Ona zaczynała to lubić i choć nie chciała przyznać się sama przed sobą, głęboko w duchu czekała na kolejną sprzeczkę z Frostem. To niedorzeczne! Chyba już zaczyna mi odwalać., dziewczyna wybuchnęła głośnym śmiechem. Położyła się gwałtownie na plecach, wyrzucając przed siebie wyprostowane nogi.
    - Idiotka ze mnie. Odwala mi na maksa, hahahhaha! - Leżała z szeroko rozłożonymi rękami i śmiała się tak długo, aż poczuła ból w brzuchu. Zachowywała się w tym momencie niczym rozkapryszone dziecko, lecz nie zważała na to. Może robić co tylko jej dusza zapragnie, bo przecież w przestrzeni kosmicznej nie ma ani jednej duszy podobnej do niej samej. Tylko planety, inne galaktyki, gwiazdy... Nikogo człekokształtnego. - Dobra! - Zerwała się raptownie z miejsca. - Pora zaszczycić kilka istnień moją wspaniałą osobą, ale najpierw... - Mo odwróciła się do księżyca unoszącego się w pobliżu planety. Jego aura, tak czysta i jasna, że niemal była namacalna zawsze wprawiała Mo w stan nostalgii, a co za tym idzie, właśnie w takich momentach tworzyła nowe teksty. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, kiedy w jej głowie powstał pomysł na kolejną piosenką. Mam! To będzie kolejny hit..!, wykrzyknęła w myślach.
    - Taak! - krzyknęła, wznosząc się wysoko w górę, a jej postać rozświetliła się niczym srebrny glob. - Chcę znów dotknąć cię... a gdy obudzisz się... już nie będzie mnie... - zaśpiewała w stronę brata. Słowa płynęły jej prosto z serca, tak okropnie pokiereszowanego. Myślała teraz o trzech osobach, lecz słowa te były skierowane tylko i wyłącznie do jednej. Do jej ukochanego brata, Mima. Gwiezdna skierowała swój lot na księżyc, a kiedy na nim wylądowała, dość energicznie, zaczęła po nim swój spacer. Niczym mała dziewczynka w sklepie z zabawkami, splotła ręce za plecami. Szła podskakując, kiwając głową w rytm układającego się w jej głowie bitu. Po kilku chwilach jej ruchy stały się coraz bardziej żwawe, już nie przypominała dziecka, lecz tańczącą z wiatrem Indiankę. - Gdy już zapomnisz... o mnie... w piątek.... - przypływ weny pozwolił jej wyjść poza jej wewnętrzny emocjonalny mur. Szeroki i szczery uśmiech zdobił jej promienistą twarz, jakby tysiąc pięćset lat bólu i samotności w ogóle nie istniało. Nagle młoda kobieta stanęła klaszcząc entuzjastycznie w swoje dłonie. - Tak. To jest to. - rzekła zadowolona. - Haha..! To jest właśnie to!!! - Wrzasnęła tak głośno, że jej radosny śmiech rozniósł się echem po całej galaktyce.
    Strażnik Czasu właśnie wracał z równoległego wymiaru z koleją partią starych papirusów. Obładowany po same pachy miał obie ręce zajęte, a stos starych prawie jak czas dokumentów chwiał mu się niebezpiecznie. Dziadziuś chciał jak najszybciej ulokować je w jakimś bezpiecznym miejscu, aczkolwiek stłumiony odgłos czyjegoś śmiechu wytrącił go z równowagi. Trzymane ledwo papirusy rozsypały się po jego calutkiej, już tak zagraconej, pracowni. W pierwszym momencie staruszek zaklął pod nosem. Kiedy sobie uświadomił, co dokładnie przed chwileczką usłyszał, mocno się zdziwił. Już tak dawno nie słyszał jej szczerego śmiechu. Manen praktycznie przestała się już tak śmiać a tu proszę. Co się mogło stać?, Dziadziuś przestraszył się nieco, bo przecież jeszcze kilka dni temu z nią rozmawiał i nic nie wskazywało na to, by wróciła Tamta Manen. Porzucił jednak szybko tę myśl. Nikt nie zmienia się z dnia na dzień, a tym bardziej bez jakiegokolwiek powodu, a już tym bardziej Mo. Pewnie mi się zdawało., do takiego wniosku, doszedłszy, machną lekceważąco ręką i zabrał się za ponowne układanie porozwalanych gdzie popadnie starożytnych papierzysk.
    Mo właśnie przekraczała granicę Gwiezdnego Królestwa i skierowała się w stronę Stanów, ponieważ to tam właśnie wyczuła obecność Amora. Chciała podzielić się pomysłem na nowy utwór jak najszybciej. Nie chcąc tracić cennego czasu, uszczelniła Gwiezdną Tarczę za pomocą gwiezdnej telepatii. Mogła sobie na to pozwolić, gdyż przez kilka ostatnich dni porządnie wypoczęła. Telepatia na odległość zazwyczaj pobierała dużo energii, lecz Gwiezdna była w pełni sił dlatego pozwoliła sobie trochę więcej naraz jej zużyć.
    Dzisiaj miał wyjątkowo dużo, jak na niego do zrobienia. Wyczuł spadek pozytywnych emocji niedaleko Burgess, toteż udał się tam, by sprawdzić jak się sprawy mają. Jego intuicja podpowiadała mu, że pewien białowłosy osobnik mógł mieć coś z tym wspólnego. Samo myślenie o Jacku psuło mu nastrój, który nawiasem mówiąc, był już i tak dzisiejszego dnia do niczego. Choć starał się to w sobie ukryć i wcale o tym nie myśleć, to głęboko w sercu tęsknił za Mo. Blondynka już długo go nie odwiedzała, przez co czuł się odepchnięty. A może zazdrosny? Nie, na pewno nie. Przecież to by wiedział. W końcu jest słynnym Amorem! Panem i strażnikiem miłości. Emocje i uczucia to jego działka. To przecież za jego sprawą miłość istnieje na tym świecie i to także dzięki niemu dorośli czują to co czują. On najlepiej wiedział, że świat nie jest zły. Zamieszkujący go ludzie potrzebują kogoś, kto wskazałby im odpowiednią drogę. Potrzebują przewodnika i on właśnie kimś takim jest.
    Amor właśnie teleportował się do miejsca, gdzie najprawdopodobniej doszło do radykalnej redukcji pozytywnych emocji. Czarnowłosy rozejrzał się po miejscu, do jakiego się przeteleportował. Po niecałych dwóch minutach rozglądania się, dostrzegł jakąś dziewczynę, schowaną pod rosłym, obsypanym grubą warstwą śniegu, drzewem. Chyba płakała. No tak, złamane serce..., westchnął ze współczuciem Qupido. Nie czekając na niczyje zaproszenie, pospieszył do kulącej się w krzakach nastolatce. Podszedł do niej pewnym krokiem, a jego buty zaczęły wydawać charakterystyczny odgłos skrzypiącego śniegu.
    - Wszystko ok? - Uklęknął przed ludzką dziewczyną i położył jej delikatnie rękę na ramieniu. Dziewczyna, usłyszawszy obcy i jednocześnie ciepły głos, poderwała raptownie głowę do góry. Jej spojrzenie natrafiło na parę wesoło iskrzących się oczu o barwie najszlachetniejszego szmaragdu. Amor uśmiechnął się do niej delikatnie, nie chciał jej wystraszyć przecież. Przyjrzał się dziewczynie dokładniej. Była nawet ładna, ciemne do połowy pleców falowane włosy miała rozpuszczone. Dość bladą cerę, ciemno różowe usta, zgrabny mały nosek, mnóstwo piegów i ciemno zielone oczy, kolorem przypominające rozległe górskie łąki. Jej wargi lekko drżały, a z oczu spływały strumienie słonych łez. Po kilku sekundach rozdygotanymi rękoma starła łzy z twarzy.
    - Eee.. tak. Tak, w porządku - wydukała nieśmiało, odwracając od niego swoje spojrzenie. Amor dostrzegł jak na jej policzkach malują się spore rumieńce i to nie spowodowane minusową temperaturą na dworze.
    - Te łzy mówią co innego. - Qupido uniósł dłoń i opuszkami dotkną jej prawego policzka, ścierając pojedynczą łzę. - Mam ochotę na spacer, potowarzyszysz mi? - spytał nagle, uśmiechając się serdecznie. Brunetka zamrugała kilka razy zaskoczona propozycją nieznajomego.
    - Ja.. my się nie znamy... - Lekko się jąkała. Amor wstał i jak na dżentelmena przystało wyciągnął do dziewczyny pomocną dłoń.
    - To się poznajmy - rzucił wesoło - Jestem Wilhelm Valentine. - Brunetka patrzyła się przez chwilę na jego wyciągniętą dłoń. Chyba rozważała co powinna zrobić, co zajęło jej kilka minut. Amor czekał cierpliwie. W końcu brunetka podała mu swoją rękę.
    - Rosie. Rosie Newman. - Uśmiechnęła się nieśmiało. - Masz ciekawe imię, takie... staromodne. Och przepraszam! Nie chciałam być niemiła.. - zaczęła się nerwowo tłumaczyć, widząc zmianę na twarzy Qupido.
    - Nie szkodzi, często to słyszę. Za to Rosie to przepiękne imię. Nabiera jeszcze więcej uroku, kiedy jego właścicielka jest równie urodziwa co ono. - Na słowa Amora Rosie zarumieniła się jeszcze bardziej. O tak, strażnik uwielbiał zawstydzać kobiety. - Powiedz mi, dlaczego płakałaś, czy ktoś cię zranił?
    - Ymm.. bo... - W oczach Rosie pojawiły się nowe łzy. Chciała mu powiedzieć jaki jest powód jej płaczu, czuła, że może mu zaufać. - Właśnie przed chwilą mój chłopak ze mną zerwał.. dla innej. – wyszeptała, ukrywając twarz w dłoniach. - Ja go tak kochałam a on... takie coś mi zrobił! Dlaczego?!     - Zaszlochała i wtuliła się w Amora, który otulił ją swoimi ciepłymi ramionami.
    - Spokojnie, on nie jest wart twoich łez - powiedział.
    - A-ale...
    - Cii.. już dobrze. - Amor wczuł się w jej emocje, ból. Tak, bardzo cierpiała. Musiała kochać tego kretyna szczerą miłością, ale jak widać było to nie odwzajemnione uczucie. Postanowił pomóc Rosie, sprawi, że zapomni o tym dupku, który zadał jej tyle bólu. Oczyścił jej serce z negatywnych emocji, przez co Rosie poczuła się o wiele lepiej. - I jak, lepiej?
    - Tak...
    - Jeszcze spotkasz swojego księcia z bajki. Jesteś młoda, masz całe życie przed sobą.
    - Tak sądzisz? - spytała z nadzieją w głosie.
    - No pewnie, że tak. Za jakiś czas wspomnisz moje słowa. - Uśmiechnął się do niej szeroko. - Wiesz, Rosie, ja już będę leciał. Muszę jeszcze coś załatwić.
    - Ooo... - Dziewczyna lekko posmutniała na jego słowa. - A spotkamy się jeszcze?
    - Kto wie? Może... Na mnie czas, żegnaj piękna damo. - Ucałował jej dłoń i udał się w swoją stronę, zostawiając rozmarzoną nastolatkę za sobą. Jej emocje znacznie się ustabilizowały, przez co Amor mógł już ją opuścić. Czuł się wspaniale ze świadomością, że pomógł kolejnej nieszczęśliwej osobie. Tak jak kiedyś ktoś pomógł jemu.
    - Och, jakież to było wzruszające. - Rozległ się obcy głos, pod którego wpływem Amor się zatrzymał. Opuścił głowę w dół, uśmiechając się lekko pod nosem i mając dłonie schowane w kieszeniach skórzanej kurtki, odwrócił się powoli w stronę głosu.
    - Ależ dziękuję. Miałeś zaszczyt obserwować i podziwiać samego mistrza w akcji. - Qupido uniósł dumnie głowę do góry. Jego przystojną twarz przyozdobił pewny siebie i wredny uśmieszek. - Powinieneś robić notatki, Frost.
    - Nie wierzę, że dziewczyny lecą na takich frajerów jak ty. - Jack zeskoczył z drzewa, z którego miał widok na całą okolice i także na to, jak Amor „zajął” się tamtą nastolatką.
    - A co taki smark jak ty może wiedzieć o kobietach? - Amor nie dał mu się sprowokować ,ale postanowił stanąć z białowłosym do słownej bitwy. - Ile ty miałeś lat jak kopnąłeś w kalendarz? Trzynaście, czternaście? - Uśmiechnął się z drwiną na co Jack zwęził nieco swoje niebieskie oczy. Z jego twarzy zniknął uśmiech pozostawiając ją zimną i nie wzruszoną niczym najtwardszy sopel lodu.
    - Prawie osiemnaście... dla twojej wiadomości - syknął przez zaciśnięte mocno zęby.
    - Serio?! Nie powiedziałbym. - Amor kosztem Frosta bawił się doskonale. - Wyglądasz na góra piętnaście.. Z resztą... - Czarnowłosy podszedł powoli do chłopaka, a kiedy stanął już naprzeciw niego spojrzał na niego z góry. - To i tak nie ma znaczenia. Dla mnie jesteś i zawsze będziesz smarkiem.
    - Smarkiem, który chyba ci ostatnio nieźle dołożył. - Jack nie pozostał mu dłużny. Amor wybuch głośnym, niekontrolowanym śmiechem, przez co Jack popatrzył na niego jak na idiotę, za którego go z resztą uważał.
    - Młody, młody, młody... - Strażnik miłości westchnął. - Lubię cię, dlatego dam ci parę rad. Pierwsza to: nie zadzieraj ze strażnikiem. A już zwłaszcza z takim, który ma wieki więcej doświadczenia niż ty. - Powiedziawszy to, położył rękę na ramieniu białowłosego, a ten szybko ją z siebie strzepnął.
    - Nie potrzebuję żadnych rad.
    - Oj uwierz, że potrzebujesz. Zwłaszcza przy pewnej blond ślicznotce. Tak między nami... - Amor rozejrzał się po okolicy w obawie, że ktoś mógłby ich podsłuchać. - powiedz, ale tak szczerze, podoba ci się?
    - Że niby Zołza?! - Jack aż odskoczył od Amora, który uśmiechał się dwuznacznie. - No... ten... - Jack lekko się zaczerwienił. Przed oczami pojawił mu się obraz, kiedy pierwszy raz zobaczył Mo w Nowym Jorku. Nie można powiedzieć, robiła wrażenie. Teraz w głowie pokazał mu się obraz Mo z bliska z bazy Northa. Te jej oczy.., pomyślał zafascynowany, lecz szybko się opamiętał. - Dziewczyna jak każda inna... - burknął pod nosem, krzyżując ręce na piersi. Nie spojrzał na Amora ale ten i tak wiedział już odpowiedź na swoje pytanie. Nawet nie musiał go zadawać. Świetnie wyczuwał emocje Frosta, ale zadał je specjalnie, gdyż coś mu się nie zgadzało.
    - Powiem ci coś jeszcze. - Nagle Amor stał się poważny. - Mo nie jest taka jak na pierwszy rzut oka się wydaje. Sprawia wrażenie zimnej i niedostępnej ale w środku taka nie jest.
    - Sam już nie wiem co o niej mam myśleć. Jest inna od pozostałych nieśmiertelnych, taka wroga.
    - Jeszcze zdążysz się na niej poznać. - Amor uśmiechnął się nieznacznie. - Mo jest dla mnie ważna, bardzo ważna niemal jak siostra, dlatego wiem jaka potrafi być. Stara się być neutralna, przyznam, że czasami potrafi nieźle dokopać. Ale co się dziwić? To przecież Gwiezdna.
    - Wtedy, kiedy Mrok zaatakował bazę... - Frost nagle coś sobie przypomniał, coś istotnego - nazwała moje moce „najcenniejszym darem księżyca”, co miała na myśli?
    - Nie mam bladego pojęcia. Musisz już jej spytać. - Amor wzruszył jedynie ramionami. Jack westchnął zrezygnowany, miał nadzieję, że Laluś mu pomoże, a tu klapa. - Jack, ta rozmowa... - starszy z chłopaków potarł sobie skórę na karku - niech pozostanie między nami, ok?
    - Ok, niech będzie. - Jack uśmiechnął się lekko, na co Amor wyszczerzył się na całego. - Męska sztama.
    - Dokładnie. Ach! Coś czuję... - Amor ponownie uwiesił się na białowłosym. - że to będzie początek pięknej przyjaźni. - Spojrzał na chłopaka i potarmosił mu jego i tak już sterczące białe włosy. Jack wyrwał się z jego uścisku i zaczął poprawiać fryzurę. - Młody, trzymaj się mnie, a daleko zajdziesz.
    - No nie powiedziałabym...
    Tymczasem Mo szukała Amora jak opętana. W głowie miała już cały plan, a nie mogła nigdzie dostrzec chłopaka. Minęło kilka minut, już chciała udać się dalej kiedy ujrzała go w towarzystwie... Frosta! To coś nowego. Nie tak dawno prawie się pozabijali a teraz plotkują niczym sąsiadki znad przeciwka., pomyślała rozbawiona. Przyspieszyła swój lot i po chwili już lądowała na iskrzącym się śniegu wśród przepięknie ośnieżonych drzew. Oparła się o najbliższy pień. Chłopcy jeszcze jej nie zauważyli, dlatego mogła ich poobserwować z ukrycia. Rozejrzała się po parku niedaleko stawu. To miejsce od razu wydało jej się dziwnie znajome, lecz w pierwszej chwili nie mogła go z niczym skojarzyć. Mniejsza z tym., pomyślała.
    - Młody, trzymaj się mnie a daleko zajdziesz.. - rzekł Amor.
Mo zaśmiała się rozbawiona.
    - No, nie powiedziałabym. Raczej do końca tego parku i z powrotem chociaż..., raczej nie. Jeszcze krócej. - Uśmiechnęła się zadziornie patrząc na Amora, który razem z Frostem popatrzyli w jej stronę zaskoczeni.
    - A co ty tu robisz? - spytali niemal jednocześnie tyle, że Amor radośnie, a Jack podejrzliwie.
    - Szukam cię po całej kuli ziemskiej Qupido. Mamy coś.. - Położyła na drugie słowo większy nacisk - do zrobienia - powiedziała i posłała mu znaczące spojrzenie. Strażnik miłości od razu zrozumiał, o co może chodzić Gwiezdnej, dlatego uśmiechnął się do niej pewnie.
    - Ach tak. Dobrze, że mi przypomniałaś. Jack... - Amor spojrzał w kierunku Frosta. - dokończymy tę rozmowę kiedy indziej.
    - Mo, mam pytanie i muszę znać na nie odpowiedź. - Jack, korzystając z okazji, podszedł do dziewczyny pewnym krokiem. Musiał się dowiedzieć o co chodzi z tym „darem”.
Manen popatrzyła na białowłosego przez chwilę, nie wiedząc o co może mu chodzić. Po minucie westchnęła i skrzyżowała ramiona na wydekoltowanym biuście.
    - No mówże, bo nas tu noc zastanie.
    - Kiedy Mrok zaatakował bazę, nazwałaś moją moc... - zaczął mówić, ale Mo weszła mu w słowo.
    - ...najcenniejszym darem księżyca - rzekła cicho, ale wystarczająco, by chłopacy ją usłyszeli. Opuściła głowę w dół, pozwalając swoim włosom nieco zasłonić jej twarz. - Bo to prawda.
    - Ale co jest prawdą? - Jack przybliżył się do niej jeszcze bliżej, także teraz dzieliło ich może z półtora metra.
    - Każdemu nieśmiertelnemu, oprócz życia Księżyc podarował jeszcze specjalny dar, inaczej mówiąc moc. Zanim stałeś się Jackiem Mrozem tylko Piaskowy Ludek, Naturia i Amor posiadali moc tworzenia. Ludek ma swój złoty piasek, Naturia władzę nad całą naturą, a Amor ograniczony wpływ na ogień. Sam Piasek był najsilniejszym ze strażników marzeń, dopóki nie pojawiłeś się ty. Teraz oboje jesteście najsilniejsi. Jako nieliczni jesteście w stanie stworzyć coś z niczego.
    - Prawdziwa Moc - odezwał się Amor. Uniósł swoją prawą pięść do góry, a ta po sekundzie stanęła w płomieniach.
    - Lepiej tu o tym nie rozmawiać. Nie wiadomo kto może nas podsłuchać. - Mo rozejrzała się czujnie po okolicy. - Wróg nigdy nie śpi - szepnęła pod nosem, czego Jack i Amor już nie dosłyszeli.     - Na razie tylko tyle mogę powiedzieć. Poza tym, sam Piasek i Naturia będą wiedzieć więcej..
    - Tak tak. - Jack przerwał wypowiedź Mo. - Ale to ciągle nie tłumaczy, dlaczego to moja moc jest najcenniejsza. Równie dobrze można tak nazwać moce Piaska.
    - Nie, nie można. - Mo odbiła się od drzewa i spojrzała groźnie na Frosta.
    - Dlaczego?
    - Bo tak!
    - Gadaj ale już!
    - Dobra! - Mo puściła swoje ręce wolno i podeszła do Amora. - Zabierzesz nas do siebie? – spytała, patrząc znacząco w oczy czarnowłosego.
    - I tak miałem już wracać... Ej, młody! Podejdź no tu. - Qupido zawołał Jacka, który niepewnie ruszył w jego stronę. Nim białowłosy spostrzegł co się dzieje, Mo złapała go za kaptur od bluzy. Po chwili chłopak poczuł lekkie szarpnięcie, a obraz przed jego oczami rozmazał się. Nie minęło kilka sekund a wszystko ustało, lecz coś nie zgadzało się młodemu strażnikowi, i to bardzo. Zamiast znajdować się z zasypanym śniegiem parku, stał na czubku Wierzy Eiffela! Ogłupiały zaczął się rozglądać we wszystkich kierunkach, przygotowując na ewentualny atak.
    - Spokojnie młody, weź wyluzuj - odezwał się uśmiechnięty Amor, obok którego stała rozbawiona reakcją Frosta, Manen. - Przeniosłem nas do mnie.
    - Ale jak?
    - Teleportacja. Ma się te zdolności. - Amor uśmiechnął się dumnie i wypiął swoją imponującą klatę do przodu.
    - Doprawdy, twoje rozdęte ego nie przestaje mnie zadziwiać - mruknęła pod nosem Mo. Oddaliła się na kilka kroków od swojego przyjaciela. Skierowała się w stronę barierki, skąd rozpościerał się widok na całe miasto zakochanych.
    - Na pewno masz na myśli moje czy może raczej swoje? - Amor stanął obok niej, patrząc wyzywająco w stronę blondynki, która powoli obróciła głowę w jego kierunku. Ich spojrzenia się spotkały. Wiatr zawiał rozwiewając ich włosy i szamocąc delikatnie ubraniami.
    Amor utonął w blasku jej przepięknych oczu. Siostra, akurat..., żachnął głosik w jego głowie. Chłopak po raz kolejny, postanowił go zignorować. Dobrze wiedział, iż rodzące się uczucie między nimi nie ma prawa bytu z oczywistych przyczyn. Jakby czytając mu w myślał Mo westchnęła i pierwsza przerwała przedłużającą się chwilę milczenia.
    - Oczywiście, że twoje. Przecież ja jestem wzorem cnót. - Skrzyżowanymi ramionami oparła się o barierkę, pozwalając swoim włosom zasłonić się przed wzrokiem czarnowłosego strażnika.
    - Jak już tu jesteśmy to może w końcu odpowiesz łaskawie na moje pytanie? - Jack oparł się plecami o balustradę, spoglądając wyczekująco na Gwiezdną, która rzuciła w jego kierunku szybkie spojrzenie, po czym ponownie westchnęła.
    - Tak właściwie, to nie wiem za dużo na ten temat. Wiem tylko tyle, że jak na razie twój dar jest najsilniejszy. Jesteś jedynym na ziemi, którego zdolności potrafią, w jakimś stopniu, tworzyć obiekty trwałe i... w pewnym sensie... żywe. - Mo patrzyła przed siebie. Jej słowa były ciche, jakby nie kierowała ich do strażnika zabawy tylko szeptała kolejną tajemnicę wiatrowi.
    - Żywe obiekty? - Jack popatrzył na nią z szeroko otwartymi oczami. - Ale ja przecież tak nie potrafię! No, raz stworzyłem biegającego królika ze szronu... Ale raz! I szybko zniknął!
    - Twój dar jest wyjątkowy. Powiedziałam ci już, nie wykorzystujesz nawet połowy swojego potencjału, Matołku - rzekła, odwracając głowę w stronę Frosta, który przysłuchiwał się jej wręcz z otwartą buzią.
    - Księżyc by mi powiedział...
    - Teraz On nie ma już nic do gadania - ucięła wypowiedź chłopaka. Nie tylko Mim naznaczył cię mocą, ja przez przypadek też to zrobiłam. Ostatnie słowa rozległy się już tylko w jej głowie. Nie mogła pozwolić sobie na to, by Matołek poznał prawdę. Nie chciała tego. - Jeśli chcesz zapanować nad pełną mocą, musisz zacząć ostro trenować.
    - Jako starszy kolega po fachu, z chęcią ci w tym pomogę. - Amor ścisnął swoją pięść, w której rozległ się dźwięk strzykających kości.
    - A tak właściwie, to skąd ty tyle o mnie wiesz, co? - Jack zmrużył oczy, obdarzając podejrzliwym spojrzeniem blondynkę, która spojrzała na niego kątem oka i uśmiechnęła się cwanie.
    - Gwiazdy mi powiedziały. - Obróciła się w jego stronę. Jack uniósł jedną brew, nie dowierzając w słowa dziewczyny. - Nie patrz tak, to prawda. W gwiazdach jest zapisana cała historia wszechświata, także twoja. Wystarczy, że skupię się na konkretnej osobie i już wiem o niej dosłownie wszystko.
    - To lepsze niż Internet - skwitował Amor, na co on i Mo parsknęli śmiechem. - Dobra gwiazdko, pokazuj co masz - rzucił do niej.
    - Powiem tylko jedno: to będzie absolutny hit.
    - O czym wy mówicie? - spytał zaintrygowany białowłosy. Jak zwykle nie nadążał za tą dwójką.
    - Lepiej żebyś nie wiedział... - powiedzieli wspólnie Amor i Mo, wybuchając głośnym śmiechem. Jack już miał zamiar się odezwać, kiedy Gwiezdna złapała się za głowę, wydając z siebie niemy krzyk.
    - T..to bolii... - Amor chciał jej jakoś pomóc, wyciągnął rękę w jej stronę, jednak Mo szybko ją od siebie odepchnęła. - Muszę iść. - Te dwa słowa jedynie padły z jej ust, nim po dziewczynie nie zostało nawet śladu. Zniknęła w srebrzystym świetle, zostawiając zdezorientowanych strażników samym sobie.
    Jack już chciał coś powiedzieć, zapytać, co znowu w nią wstąpiło, ale Amor, jakby czytając mu w myślach rzekł:
    - Cień znowu zaatakował. - Chłopak popatrzył w zachodzące już słońce nad Paryżem. Uważaj na siebie, mon cher.., pomyślał. Tylko tyle był w stanie teraz uczynić. - Nie zna dnia ani godziny. Zawsze musi być gotowa. Nigdy nie wolno jej zawieść bo inaczej wszyscy przegramy. Zginiemy... - wyszeptał. Jack usłyszał to i także zapatrzył się nieobecnym wzrokiem w piękne, czerwone promienie słońca. Zołzo, nie przegraj.
    Czas mijał spokojnie, pozostało już tylko pięć dni do Gwiazdki a North, cały w skowronkach przechadzał się po swoim warsztacie i doglądał ostatnich szczegółów związanych z gwiazdkowymi prezentami. Co jakiś czas podchodził do niego jakiś yeti z kolejnym dokumentem do podpisania. North kochał swoją pracę. Dla niego nie była ona obowiązkiem, lecz hobbym, nagrodą. Radość sprawiało mu samo myślenie, że już za parę nocy dzieci otrzymają swoje prezenty. Rozpierało go ogromne szczęście. Ze splecionymi za plecami rękoma kierował się do głównej Sali, aby sprawdzić jak tam się miewa Sfera Snów. Odkąd Książę Koszmarów został unieszkodliwiony, przez Mo nic nie mąciło spokojnego snu dzieci. Mikołaj przystanął na kamiennej posadzce, zaczął gładzić swoją zadbaną, siwą brodę i pogrążył się w własnych myślach. A gdyby tak urządzić wigilię i zaprosić wszystkich..?, zaczął myśleć. Tak, to wspaniały pomysł! North, ty szczwana bestio.., uśmiechnął się sam do siebie. On i jego brzuch zawsze myśleli tak samo i teraz też tak było. Nagle strażnik zachwytu poczuł coś dziwnego w swoim pokaźnym brzuchu, kiedy kierował się do wyjścia z sali. Obejrzał się za siebie prowadzony jakimś niezidentyfikowanym impulsem i jego niebieskim oczom ukazał się sam Pan Księżyc.
    - Przyjacielu! Co cię do mnie sprowadza? - Uradowany podszedł do niego bliżej, rozkładając szeroko ręce w geście powitania. Księżyc zalśnił mocniej, oblewając swoim światłem postawnego strażnika. W głowie Northa rozległ się cichy szept: Powierzam ci mój najcenniejszy skarb. Zaopiekuj się nim... Moją ukochaną siostrę. Powierzam ci ją... Mój najcenniejszy skarb... Jego głos zaczął milknąć, zaś światło zniknęło jak się pojawiło. Dbaj o moją Stellarum.... nie pozostało nawet echo. North stałwz bezruchu dobrych kilka minut. Kiedy się wreszcie ocknął, podszedł do panelu sterującego, pociągnął za odpowiednią wajchę i uruchomił urządzenie, które stworzyło zorzę polarną, znak dla innych strażników marzeń, by natychmiast zjawili się w bazie na biegunie.
    Zając właśnie miał zamiar wskoczyć do swojej dopiero co utworzonej jamy, gdy zauważył na australijskim niebie zorzę. Ciekawe co tym razem... pomyślał niezadowolony i nie czekając ani chwili, otworzył sobie nowy tunel, po czym wskoczył do niego. Na miejscu, gdzie zniknął strażnik nadziei wyrósł malutki, różowy kwiatuszek, który po kilku sekundach został stratowany przez bandę nastolatków grających w rugby.
    Zębowa Wróżka miała pełne ręce roboty. Dzieci nie przestają gubić zębów, przez co jej małe wróżki uwijały się jak w ukropie, by ogarnąć ten cały zębowy bałagan. Niczym pszczoły w ulu segregowały zęby, które hałdami były dostarczane przez inne pomocnice Zębuszki.
    - Och, ostrożnie! To jej pierwszy ząb... Spójrzcie jak dokładnie nitkowała! - Fruwając z jednego kąta w drugi pokazywała wszystkim wróżkom mały mleczak. Na jej twarzy malowała się czysta euforia. - A ten?! Chłopak się spisał na medal! Spójrzcie tylko, jaki czyściutki... - Z zachwytu strażniczka prawie wleciała w stertę dopiero co posegregowanych trzonowców. Ząbek dopiero po kilku chwilach spostrzegła na niebie znak. Zorza mieniła się na tle błękitnego nieba kolorami różu i zieleni, lecz tylko nieśmiertelni mogli ją dostrzec. Z wrażenia, aż przystanęła i otworzyła usta. Nie minęła minuta a kobieta-koliber oprzytomniała.
    - Moje drogie, wiecie co to znaczy. Ruszamy na biegun - zakomenderowała i niczym z procy wystrzeliła przed siebie, a za nią podążyła jej wierna Mleczuszka.
    Boże, jaki on był zmęczony! Całą ostatnią noc spędził nad Nową Zelandią, usypiając dzieci, które nawiasem mówiąc, wcale nie chciały iść spać. No ale cóż, w końcu kiedyś musiały się zmęczyć. Piasek nie miał im tego za złe. Uwielbiał dzieci i uwielbiał dawać im spokojne, pełne radości i zabawy sny. Po to właśnie istniał. Jest strażnikiem snów, strażnikiem marzeń, dba o to, by dzieci nie były dręczone przez koszmary i strach. By pełne nadziei wkraczały w dorosłe życie. Piasek właśnie miał zamiar położyć się w swoim piaskowym łóżku, gdy przez okno ujrzał zorze polarną. Zrezygnował z popołudniowej drzemki, wyczarował sobie z piasku samolot i po minucie już mknął w stronę bieguna. Zastanawiał się, co takiego mogło się stać.
    Gdzieś w Ameryce Północnej, dokładnie w Burgess, trwała właśnie zacięta bitwa na śmierć i życie. Wszędzie, we wszystkich kierunkach latały pociski ulepione ze świeżego śniegu, który nieustannie spadał z nieba, dostarczając bawiącym się dzieciom amunicję. Jack, bawiący się razem z roześmianymi dzieciakami, rzucał śnieżkami w każdego krzycząc co chwilę „każdy na każdego”. Jako mistrz w tej zabawie unikał wszystkich lecących w jego kierunku śnieżek, a sam za każdym razem trafiał w cel. W pewnym momencie się zagapił, gdyż na niebie pojawiła się zorza i w tej samej chwili oberwał śnieżką prosto w twarz.
    - Tak! Trafiłam go! - wykrzyknęła pewna brązowowłosa trzynastolatka.
    - No gratuluję, Kapucha. Jeszcze żadnemu z nas się to nie udało... - Do dziewczyny podszedł Jammie i poklepał ją po ramieniu.
    - Jammie, ile razy mam ci mówić, żebyś już tak do mnie nie mówił! - obruszyła się i rzuciła w chłopaka śnieżką. Tymczasem Jack otrzepał się ze śniegu i spoważniał, co nie uszło uwadze Bennetta.
    - Co się stało, Jack?
    - Muszę już lecieć. North wzywa wszystkich na biegun. Hej wietrze! - zawołał w przestrzeń i jak na rozkaz silne podmuchy wiatru porwały białowłosego w górę. - Za niedługo znowu was odwiedzę! - krzyknął i pomknął wysoko w górę. Do jego uszu dotarły wesołe pożegnania z dołu, przez co na jego twarzy rozkwitł promienny uśmiech. - Dalej wietrze, zanieś nas na biegun!
    W bazie ponownie rozległ się gwar. Jako pierwszy pojawił się Piasek, który mimo że nie wydaje żadnego dźwięku, to skrzaty wyręczyły go w tym aż za dobrze. Bazą wstrząsnął mały wybuch, kiedy te mikroskopijne urwisy dorwały się do instalacji elektrycznej w warsztacie. Do pracowni wparował spanikowany North. Kiedy tylko otworzył drzwi w jego twarz buchnęła gęsta chmura siwego dumy, a do nozdrzy dotarł zapach spalenizny.


C.D.N.

Zbetowała, Sovbedlly.

Obserwatorzy