5/03/2016

Rozdział 2 - Nowy Pitch ( wersja poprawiona )

Białowłosy strażnik w pierwszej chwili myślał, że chyba się przesłyszał. Spojrzał zszokowany na Northa, nie wierząc w jego słowa. Mknęli w saniach świętego Mikołaja do miejsca, gdzie ponoć Mrok zaatakował grupę syren w Zatoce Księżycowej, jak dowiedział się od Piaska. Syreny, z tego, co było wiadomo, strzegły jednego z czterech kluczy, nikt jednak nie wiedział, do czego te zagadkowe klucze służyły. Strażnicy nigdy nie zawracali sobie głowy innymi nieśmiertelnymi, nie pozwalały im na to ich obowiązki, a także to, że większość z nich była albo nieufna, albo zapracowana równie mocno co oni. Na przykład taka Matka Natura i jej córki. Wiecznie miały coś do roboty, jednak najstarsza córka - Winter, patronka zimy, z którą Jack od razu znalazł wspólny język, niby najstarsza i poważna, ale jeśli chodziło o zabawy na śniegu, to była prawdziwą mistrzynią. W sumie reszta jej sióstr również była dość sympatyczna, lecz Matka Natura twardą ręką sprawowała swoje obowiązki, a co za tym idzie - nie raz pogoniła Jacka za ingerowanie w zmiany pór roku. Kiedyś tak mu się dostało, że przez dobry miesiąc miał guza na głowie, ale było warto. Żart, jaki wywinął Zającowi, uważał za godny każdego poświęcenia.
- Jak to Mrok wrócił? Przecież jest zbyt słaby, by nam zagrozić. - Strażnik zabawy skierował to pytanie do Mikołaja, który, trzymając lejce w swoich ogromnych dłoniach, pociągnął je ostro w prawo.
- Nie wiemy na sto procent, ale lepiej to sprawdzić. Z tego, co zdążyła nam przekazać głównodowodząca księżycowych syren, to zostały zaatakowane przez koszmary Czarnego Pana. - Na pytanie białowłosego odpowiedziała Zębowa Wróżka, która przed chwilą właśnie dołączyła do załogi.
- Ząbek ma rację... lepiej dmuchać... na zimne - wydusił z siebie Zając, który coraz bardziej zieleniał na swojej mordce. Jack spojrzał na przyjaciela z politowaniem. Na usta już cisnął mu się jakiś złośliwy komentarz, kiedy do jego uszu dotarł krzyk Ząbka.
- North, uważaj...! - zdążyła jedynie krzyknąć, ale było już za późno.

Tymczasem wysoko, gdzieś ponad ziemską atmosferą, leciała z dużą prędkością pewna blondwłosa dziewczyna. Miała zacięty wyraz twarzy, zawsze tak było, jak szykowała się do udziału w bitwie. A tym razem walka czekała ją na Ziemi, w miejscu, gdzie został ukryty jeden z kluczy do Księżycowego Grobowca. Przypadek? Blondynka była święcie przekonana, że to celowo przeprowadzony i zaplanowany atak. Nie miała żadnych wątpliwości. Na samą myśl o tym, że ktoś śmiał naruszyć to święte, zwłaszcza dla niej, miejsce aż gotowała się ze złości. Miała zamiar nie tylko dowiedzieć się, kto śmiał wtargnąć do Księżycowej Zatoki, lecz również zetrzeć tego kogoś z powierzchni Ziemi. Oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że jak tylko jej stopy dotkną gruntu, jej moce zostaną zniwelowane o połowę, w tym utraci również zdolność latania, ale to ją w ogóle nie obchodziło. Była w takim stanie, że wszystko, dosłownie wszystko, staranowałaby niczym czołg. Niejeden nieśmiertelny przekonał się na własnej skórze, co to znaczy mieć ją za przeciwnika. Przekroczyła właśnie górną granicę atmosfery i była coraz bliżej, kiedy niespodziewanie drogę zastąpiły jej jakieś dziwaczne, czarne stwory. Na pierwszy rzut oka wyglądały jak zdeformowane konie, ale zdecydowanie nimi nie były. Blond strażniczka od razu wyczuła w nich czarną energię Cienia, która tylko spotęgowała aurę koszmarów.
- Zejść mi z drogi...! - warknęła. Nie wahając się, sięgnęła po dwa miecze umocowane na plecach i groźnie spojrzała na około dwadzieścia sennych stworów przed sobą. Te jedynie prychnęły i ani myślały się cofnąć. - Same tego chciałyście - rzekła ściszonym tonem, uśmiechając się szatańsko. Jej miecze zalśniły oślepiającym blaskiem, co lekko zdezorientowało koszmary, aby po chwili przemienić się w rękach strażniczki w gwiezdny, srebrny kostur. Blondynka uniosła nową broń wysoko w górę, obróciła nią kilka razy i po sekundzie zaatakowała swoich przeciwników świetlnym atakiem. Machnęła kosturem, poziomo wytwarzając pojedynczą, ale dość potężną falę gwiezdnego światła, które za jednym uderzeniem zniszczyło doszczętnie wszystkie koszmary. Te jedynie wydały z siebie przeraźliwy pisk, nie pozostawiając po sobie ani jednego śladu, może poza paroma drobinkami czarnego piasku, które także po krótkiej chwili wyparowały przy kontakcie ze światłem. Zadowolona z siebie strażniczka przywróciła pierwotny kształt swojej broni i schowała dwa miecze za plecami. Kiedy już miała ruszyć ku planecie, poczuła, jak bardzo dobrze znana jej siła rozrywa jej skórę na prawym ramieniu. Dziewczyna odruchowo złapała się za miejsce, gdzie poczuła ostrzeżenie w postaci ogromnego bólu. Zdezorientowana zdjęła kurtkę, pospiesznie obejrzała swoją ranę, z której o dziwo nie spłynęła ani jedna kropla krwi. Jej serce przyspieszyło, a ogarniający ją niepokój opanował cały umysł.
- Co jest?! To niemożliwe...! - jęknęła głośno. Odwróciła się tyłem do Ziemi, swój wzrok skierowała na zachodnią stronę orbity, gdzie właśnie w tym momencie ktoś próbował przebić się przez Tarczę. - Niech to! - krzyknęła. Ubrała pospiesznie kurtkę, nie zważając na ból i pognała do miejsca, gdzie Gwiezdna Tarcza została zaatakowana. Sprawy przybrały zbyt poważny obrót, musiała zrezygnować z interwencji w Zatoce na rzecz Tarczy. Grobowiec jej brata niestety będzie musiał zaczekać. Dotarcie do zachodniej części gwiezdnej obrony zajęło jej więcej czasu niż zazwyczaj ze względu na jej uszkodzone ramię, które bolało jak diabli, jednak dziewczyna musiała wziąć się w garść. Jako strażnik nie mogła pokazywać żadnych słabości, inaczej wróg mógłby je łatwo przeciwko niej wykorzystać. Była już bardzo blisko zachodniego ujścia czarnej energii, kiedy jej oczom ukazał się przerażający widok. Dziesiątki, jeśli nie setki koszmarów waliło w gwiezdny mur, krusząc go i powodując tym samym coraz większe pęknięcia w Tarczy. Gwiezdni podopieczni blondynki dawali z siebie wszystko, aby nie przepuścić sennych maszkar, ale ich siły topniały z każdym atakiem. Strażniczkę gwiazd zamurowało w pierwszym momencie, ale szybko pozbierała się do kupy. Do jej uszu zaczęły dochodzić wołania jej gwiezdnych przyjaciół - wołania o pomoc. Nie czekając ani sekundy dłużej, ruszyła na oddziały koszmarów. Jej ataki skutecznie niszczyły jedno senne widmo za drugim. Rzuciła się w wir walki, zapominając o bólu ramienia. W tamtej chwili liczyło się tylko obronienie Tarczy. Kilka koszmarów znajdujących się za jej plecami rzuciło się na zaciekle walczącą dziewczynę. Blondynka otrzymała potężny cios w plecy, co spowodowało, że runęła w dół. Jeszcze parę innych koszmarów wykorzystało sytuację i również zadało kilka mocnych i trafnych ciosów lecącej w dół dziewczynie. Jakiś pojedynczy tak mocno uderzył strażniczkę, że ta odbita poleciała w górę. Nagle reszta koszmarów, która atakowała gwiezdną barierę, zaczęła podążać ku najprawdopodobniej przegrywającej przeciwniczce. Blondwłosej jednak udało się zatrzymać, lecz koszmary otoczyły ją ze wszystkich stron. Od ilości otrzymanych ciosów zakręciło jej się w głowie i tą jedną chwilę senne mary postanowiły wykorzystać. Jak jeden mąż wszystkie rzuciły się na zamroczoną dziewczynę, zamykając jej tym samym drogę ucieczki. Setki koszmarów zamknęło ją w czarnej kuli. Gwiazdy krzyczały do swojej pani, aby się nie poddawała, chciałyby jej pomóc. Nie chciały, by ich opiekunce stała się krzywda. Jednak po chwili ze środka olbrzymiej kuli z czarnego piachu zaczęło wydobywać się jasne światło. Stawało się coraz jaśniejsze i jaśniejsze, aż w końcu stało się tak potężne, że zniszczyło czarne, piaskowe więzienie od środka, przy okazji niszcząc też zdecydowanie większą część koszmarów. Blondynka użyła swojej mocy światła do wydostania się, emanowała przy tym tak potężnym promieniem, że przyćmiewała wszystko inne wokół. Nieliczne ocalałe koszmary zaczęły uciekać od blondwłosej jak najdalej, lecz ta im na to nie pozwoliła. Uniosła zdrowe lewe ramię, w którym trzymała jeden ze swoich magicznych mieczy i machnęła nim energicznie, tworząc wielką falę, która siłą dorównywała słonecznym rozbłyskom. Moc światła była tak wielka, że niszczyła nie tylko koszmary, ale także wszystko inne, co stanęło mu na drodze, wypełniając swoją niewyobrażalną energią prawie połowę galaktyki. Kiedy świetlista poświata oświetlająca blondwłosą dziewczynę zniknęła, ta wyczerpana zaczęła opadać w dół na wpół mdlejąc, jednak gwiazdy pośpieszyły z pomocą swojej pani i trzy z nich w porę złapało strażniczkę. Ich ciepłe światło ocuciło władczynię gwiazd, odrobinę łagodząc ból pochodzący od ran powstałych od licznych ataków. Dziewczyna uśmiechnęła się blado do swoich świetlistych przyjaciół, była im wdzięczna za okazaną pomoc i troskę.
- Dziękuję wam, kochani - szepnęła. Na głośniejsze okazanie wdzięczności nie miała już tyle siły. Uwolnienie tak dużej ilości magicznej mocy sporo ją kosztowało, ale z drugiej strony nie miała wyjścia. Musiała to zrobić, inaczej byłoby z nią krucho. Gwiazdy otuliły ją swoim kojącym światłem, lecząc przy tym niektóre z ran gwiezdnej piękności. Kiedy strażniczka była na siłach już samemu wznieść się w przestrzeń, jej gwiezdni towarzysze okrążyli ją, czekając na rozkazy. - Jeszcze raz dziękuje wam, moje gwiazdeczki. No dobrze, teraz sprawdźmy, jak wielkie szkody spowodowały koszmary. - W odpowiedzi na jej słowa gwiazdy zalśniły. – Nie martwcie się, wszystko w porządku. Dam radę. - Machnęła tylko ręką i już miała ruszyć w kierunku pękniętej Tarczy, gdy przeszył ją silny ból w prawym ramieniu. Dziewczyna chwyciła się za nie i aż syknęła, zamykając oczy, z których poleciały pojedyncze łzy. Szybko starła je wierzchem dłoni, nie chciała płakać z takiego błahego powodu jak ból. Dawno temu postanowiła sobie, że nie będzie ronić niepotrzebnych łez i miała zamiar wytrwać przy tym postanowieniu za wszelką cenę, więc wyprostowała się, wypięła dumnie pierś do przodu i ruszyła w stronę uszkodzonej bariery. Gwiazdy protestowały, chciałyby, aby ich strażniczka choć na chwilę odpoczęła po ciężkiej walce, lecz ta ich nie słuchała.
- Nic mi nie będzie. Naprawię Tarczę i wtedy sobie odpocznę, zgoda? - Uśmiechnęła się promiennie do swoich podopiecznych. Odwróciła się przodem do Tarczy, wzrokiem ogarnęła miejscami wręcz roztrzaskaną barierę. Na sam widok, ile czeka ją pracy, aż westchnęła zrezygnowana, ale nie mogła tego zostawić na później. Nie daj Boże Cień akurat teraz by zaatakował, jak nic zdołałby się przedrzeć i byliby zgubieni - ona i cała reszta ludzkości. Nie czekając na zaproszenie, zabrała się za naprawianie uszkodzeń, w duchu przeklinając tego, który był za to wszystko odpowiedzialny. Niech no ja tylko go dorwę..., pomyślała. Uniosła ręce do góry, a jej dłonie pokryła jasno błękitna poświata. Aby móc się lepiej skupić, blondynka zamknęła oczy, oczyszczając umysł z niepotrzebnych, negatywnych myśli.

Zając Wielkanocny jako pierwszy ocknął się po kraksie, jaką spowodował North. W głowie mu szumiało i już czuł, jak gdzieś z tyłu zaczął mu rosnąć spory guz. Z trudem dźwignął się do góry, pospiesznie dokonał oględzin swojego ciała i kiedy stwierdził, że oprócz siniaka nic mu nie dolega, zaczął rozglądać się za resztą strażników. Minęło kilka sekund, a do jego zajęczych uszu doszedł czyjś jęk. Po chwili nasłuchiwania upewnił się, że był to właśnie białowłosy i, nie czekając dłużej, ruszył przyjacielowi z pomocą. Jack leżał, przygnieciony ułamaną częścią sań. Biedny nie mógł się ruszyć, lecz Zając szybko odsunął ostrożnie resztki pojazdu Mikołaja, uwalniając tym samym chłopaka. Strażnik nadziei podał Jackowi łapę, którą ten chwycił i w ten sposób pomógł stanąć Mrozowi na własnych nogach. Jack rozejrzał się wokół w poszukiwaniu swojej laski, która, dzięki Bogu, wciąż była w jednym kawałku i leżała koło budzącego się Mikołaja. North podniósł się, zrzucając z siebie drzazgi po swoich ukochanych saniach. Kiedy odzyskał pełną świadomość i dotarło do niego, co się stało, zaniósł się głośnym płaczem, rozpaczając po saneczkach.
- Chłopcy, nic wam nie jest?! - Z góry nadleciała zdyszana Zębowa Wróżka wraz z Piaskiem, który wylądował nieopodal swoim złotym, piaskowym samolotem.
- Wszystko gra! - krzyknęli w odpowiedzi Jack i Zając równocześnie, za to North zalewał się łzami, przytulając do siebie szczątki po saniach.
- Moje saneczkiii! - zawył, a łzy wielkości grochu spłynęły po jego policzkach, tonąc w szarobiałej, długiej brodzie.
- Sprawisz sobie nowe, lepsze... - Zębuszka podleciała do niego. Starała się jakoś pocieszyć strażnika zachwytu, ale jej starania nie przynosiły żadnego efektu. Jack poklepał Mikołaja ze współczuciem po umięśnionym ramieniu. Chłopak także chciał jakoś wspomóc go w tej jakże dramatycznej chwili, ale nie mógł odnaleźć w głowie odpowiednich słów. Każdy z nich wiedział, ile dla Northa znaczyły te sanie. Kiedy Ząbkowi udało się nieco uspokoić zapłakanego strażnika, Jack wraz z Piaskiem i Zającem rozejrzeli się po miejscu ich kraksy.
- Co się właściwie stało? Dlaczego się rozbiliśmy? - odezwał się Jack.
- Ja nie mam zielonego pojęcia, ale jedno jest pewne... - Nachylił się do strażnika zabawy, aby szepnąć mu na ucho. – Już nigdy, przenigdy nie wsiądę z Northem do sań. - Jack, mimo zaistniałej sytuacji, zaśmiał się pod nosem rozbawiony komentarzem Kangura. Co jak co, ale ten zawsze wiedział, jak rozładować napięcie.
- Chwila, co to jest? - Uwagę Jacka przykuła oddalona od nich, przygnieciona dużą częścią sań jakaś istota. Z daleka chłopak nie mógł jej rozpoznać, ale kiedy podszedł bliżej, od razu rozpoznał jeden z koszmarów Mroka. Jak na zawołanie pewniej pochwycił swoją laskę i niczym błyskawica pognał do koszmarnej mary, która ostatkami sił próbowała się oswobodzić. Aby uniemożliwić jej ucieczkę, Jack, za pomocą lodowego zaklęcia, zamknął koszmar w lodowym potrzasku. Jego przyjaciele, widząc, co wyczynia białowłosy, zaintrygowani przyjrzeli się bliżej, a kiedy sami dostrzegli uwięzionego sługusa Czarnego Pana, bez większego zastanowienia okrążyli wroga, spiesząc Jackowi z pomocą. Wtem powietrze przeciął czyjś mrożący krew w żyłach śmiech. Tak okropny i zimny, jaki można usłyszeć jedynie w najgorszych koszmarach czy horrorach. Strażnicy zaczęli się gorączkowo rozglądać po okolicy, gdyż dobrze wiedzieli, do kogo należy ów rechot. Jego właścicielem nie mógł być nikt inny, jak tylko sam Mrok, Władca Koszmarów. Śmiech stawał się coraz głośniejszy, aż w końcu jego właściciel pojawił się, wynurzając się z gęstwiny lasu nieopodal kraksy strażników. Jak zwykle towarzyszyły mu jego wierne sługusy, koszmary. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby Pitch pojawił się w nocy, lecz ten zaatakował ich za dnia. Za dnia! Od kiedy ten szczurożerca ma tyle mocy, by pokazać się w biały dzień?!, pomyślał każdy strażnik z osobna. Mrok spojrzał z wypisaną na szarej twarzy wyższością na swoich odwiecznych wrogów, natomiast na Mrozie zatrzymał się na dłużej. Jack nie pozostał mu dłużny i odwdzięczył się, posyłając przeciwnikowi spojrzenie mówiące, że jest gotowy stawić mu czoło.
- Znowu się spotykamy... - rzekł, podchodząc kilka kroków bliżej, aby pokazać się strażnikom w swojej pełnej krasie. Jack i reszta dokładnie przyjrzeli się Pitchowi, bo coś im się nie zgadzało, a mianowicie wygląd Czarnego Pana. Zamiast długiego, zapiętego czarnego płaszcza z długim rękawem, miał na sobie inny płaszcz w kolorze jeszcze głębszej czerni, bez rękawów, rozpięty i sięgający do połowy ud mężczyzny. Na jego ramionach znajdowały się połyskujące, ciemne i ostre jak brzytwa ćwieki. Pod płaszczem miał ubraną grubą, czarną bluzę, a ponadto spodnie oraz wysokie, ciężkie, wiązane buty do połowy łydki. Na plecach - zaprawioną kosę i jeszcze jedną broń, która na pierwszy rzut oka wyglądała jak miecz. Jak się bliżej przyjrzało Mrokowi, to można było stwierdzić, że nabrał trochę masy ciała.
- Zmieniłeś wizerunek na metalowca czy co? - zadrwił z niego Zając, obracając w łapach jeden ze swoich bumerangów.
- Na twoim miejscu nie wychylał bym się tak, puszku - odgryzł się Mrok. Jego żółte oczy zalśniły złowrogo, na co Zając Wielkanocny drgnął, mocniej ściskając swoje zabójcze dwa bumerangi. - Od naszego ostatniego spotkania wiele się wydarzyło, dużo... zmieniło - powiedział, a swoje słowa skierował do strażnika zabawy, który stał najbliżej. Jack nie spuszczał oka z Pitcha, będąc jednocześnie gotowym w każdej chwili do odparcia bądź zadania ataku. - Już niedługo się na was zemszczę, a w szczególności na tobie, Jack - syknął, a jego głos był przepełniony nienawiścią. - Nareszcie zdobyłem siłę, aby was ostatecznie pokonać, raz na zawsze.
- Jeszcze zobaczymy! - krzyknął Jack, jednocześnie ruszając jako pierwszy do ataku. Nim pozostali strażnicy zdążyli zareagować, białowłosy już walczył z Mrokiem jak równy z równym. Ich walka nie trwała długo, a Jack już odczuł, iż ten przeklęty szczurożerca nie żartował, mówiąc, że stał się silniejszy. Jego ciosy miały dwukrotnie większą moc, co Jack poczuł na własnej skórze, jak oberwał dość solidnie, kiedy Mrok posłał go na najbliższe drzewo. Pod wpływem siły Czarnego Pana biedne drzewo złamało się na pół, lecz Mróz od razu stanął na równe nogi. On także nie próżnował przez te pięć lat. Dużo czasu spędzał na trenowaniu i zwiększaniu swojej mocy, i teraz tym bardziej nie chciał dać się pokonać Mrokowi. Jednak, jak to Jack, chłopak w gorącej wodzie kąpany, nie docenił przeciwnika i kolejny raz został posłany na drzewo, lecz tym razem z jeszcze większą siłą. Zaliczając kolejne niemiłe spotkanie z pniem sporego świerku, strażnikowi aż odebrało na moment możliwość oddechu. Kiedy odzyskał nad sobą panowanie, już chciał się podnieść, by dalej walczyć, lecz Mrok znalazł się nad nim i nogą przygwoździł chłopaka do gleby, a igły zmasakrowanego świerku powbijały się boleśnie w ciało strażnika. Mrok wytrącił laskę z dłoni Jacka i pochylił się nad pokonanym, opierając się o nogę, którą wgniatał Mroza w leśny, wilgotny mech.
- I co teraz zrobisz, Jack? - zapytał, szyderczo śmiejąc się biednemu białowłosemu w twarz. - Kto przyjdzie z pomocą tobie i reszcie? Kto pomoże żałosnym strażnikom?! - krzyknął zwycięsko. Mrok chwycił za miecz, który miał przytwierdzony na plecach, wyciągnął go, a jego klinga zabłysła w ostatnich promieniach zachodzącego na horyzoncie słońca. Jack próbował jakoś się wyswobodzić, jakoś uciec, lecz siła Mroka była zbyt duża. Chłopak nie miał szans na jakąkolwiek ucieczkę. Jego przyjaciele walczyli zaciekle z koszmarami, chcieli mu pomóc, ale sami nie byli w lepszej sytuacji. Nawet w pewnym momencie usłyszał swoje imię, zapewne to był Ząbek, lecz ona, jak i pozostali, byli otoczeni przez niezliczone koszmary, które jakimś cudem mogły nie tylko zranić strażników, lecz także niszczyć otoczenie. North widział, jak Pitch unosi w górę miecz z zamiarem przebicia Jackowi serca. Z zamiarem odebrania mu życia. Już chciał krzyknąć „nie", ale stało się coś, czego nikt się nie spodziewał, a tym bardziej sam Mrok. Biało-srebrne światło wypełniło polanę i las, gdzie toczyła się zażarta walka między Mrokiem i jego koszmarami a strażnikami marzeń. Koszmary nagle znikały, pokonane, jeden po drugim przez tajemniczą, świetlistą siłę, która dotarła również do samego Mroka, odrzucając go daleko w las.
- Ja im pomogę - rozbrzmiał czyjś pewny, melodyjny, a jednocześnie obcy głos. Tajemnicza postać, otoczona aurą z oślepiającego czystego światła przegnała wszystkie koszmary i sama udała się do miejsca, gdzie przed chwilą posłała Władcę Koszmarów. Jack nie wiedział, co się właściwie stało. Jeszcze kilka sekund temu żegnał się ze światem, zaglądając śmierci w oczy, a teraz czuł jedynie potężną aurę, która biła od nowo przybyłego. Ten głos..., pomyślał. Jack skądś go znał, lecz w tym momencie nie był w stanie go z nikim skojarzyć. Nadal znajdował się na trawie, zbyt skołowany i zdezorientowany, by się ruszyć, podobnie jak reszta jego przyjaciół, którzy, tak samo jak strażnik zabawy, nie wiedzieli, co się właściwie wydarzyło.

Mrok z impetem runął na ziemię, orząc swoim ciałem kilka dobrych metrów gleby. Zatrzymał się dopiero na którymś drzewie z kolei. Oszołomiony, w pierwszej chwili nie pojmował, co się wydarzyło, lecz kiedy ponownie złapał kontakt z rzeczywistością, dotarło do niego, co takiego miało miejsce. Podniósł się, otrzepał ubranie z ziemi i już miał ruszyć do miejsca, gdzie zastawił pułapkę na strażników, lecz ktoś zastąpił mu drogę. Nie poznając nowego przeciwnika, a raczej przeciwniczki, odsunął się na bezpieczną odległość, aby mieć w razie czego więcej czasu na odwrót. Zdjęła z głowy kaptur, odkrywając swoje blond złote włosy i okulary przeciwsłoneczne, ukazując Mrokowi mordercze spojrzenie. Zadarła dumnie i z wyższością głowę do góry, nie przestając „zabijać" Pitcha wzrokiem. Jej postawa nawet na Władcy Koszmarów zrobiła wrażenie, bądź co bądź, był mężczyzną, a stojąca przed nim młoda dziewczyna okazała się nad wyraz urodziwa. I z pewnością potężna.
- Ostrzegałam cię - rzekła, a jej głos był tak zimny, że nawet on, Władca Koszmarów, zadrżał pod wpływem jego tonu. - I teraz zapłacisz mi za zniewagę, której się dopuściłeś! - krzyknęła, a w jej lewej dłoni pojawił się miecz. Mrok patrzył na kobietę, której aura była tak jasna i silna, że wszystkie jego zmysły kazały mu brać nogi za pas. Domyślał się już, kogo ma przed sobą i ani myślał pokazać po sobie choćby krzty strachu.
- Widzę, że pokonałaś moją armię koszmarów... - rzekł, gotując się do ataku. Dziewczyna prychnęła, okazując jeszcze większe poczucie wyższości. - Legendy o tobie w takim razie muszą być prawdziwe, Gwiezdna Księżniczko. - Teatralnie ukłonił się przed blondynką, nie spuszczając z niej spojrzenia.
- Serio myślałeś, że te parę mar zdoła mnie pokonać? - Zrobiła krok do przodu. Jej postawa przypominała lwa, który gotował się do skoku, by zaatakować swoją ofiarę. Pitch wiedział, że w starciu z nią mógłby mieć nie lada kłopoty, więc wolał nie ryzykować. Mina od razu mu zrzedła, kiedy poczuł bijącą moc od dziewczyny. Moc, która wieki temu go pokonała. Moc, która należała do Pana Księżyca. Aby nie dać po sobie poznać, że obawia się dziewczyny, zaśmiał się pod nosem, przekrzywiając głowę na prawy bok.
- A więc to prawda. Księżyc jednak pozostawił po sobie następcę - rzekł, zakładając ręce za plecy. Dziewczyna zmrużyła swoje zielononiebieskie oczy, nie szczędząc Mrokowi pogardy. Nagle do ich uszu dotarły odgłosy zbliżających się strażników. Blondynka zaklęła pod nosem i spojrzała na Mroka, pokazując na niego mieczem.
- Tym razem ci się upiekło, ale następnym... - Machnęła ostrzem, tworząc falę nikłego światła na tyle silną, by na kilka sekund oślepić Mroka. Z szybkością błyskawicy znalazła się przy żółtookim, chwyciła go pewnie za ubranie i szepnęła do ucha: – Będziesz martwy.

Strażnicy podbiegli do oszołomionego Mroza, który był w kompletnym szoku. North pomógł wstać chłopakowi i razem pognali do miejsca, gdzie mieli nadzieję spotkać ich tajemniczego wybawiciela. Kiedy już prawie tam dobiegli, przez rosnące niezbyt gęsto leśne drzewa, Jack, podobnie jak Zębuszka, leciał ponad lasem, by mieć lepszy widok na okolicę. Po paru minutach dostrzegł znajome blond włosy i nagle przypomniał sobie, do kogo należał tamten głos. To nie może być ona!, pomyślał i przyspieszył, by przekonać się, czy rzeczywiście ma rację. Jack widział, jak blond postać atakuje Mroka, zbliża się do niego i chyba coś mu szepcze na ucho, choć mogło mu się to przewidzieć. Blond nieznajoma, bądź nieznajomy, musiał zauważyć, że ktoś się zbliża, więc pośpiesznie założył kaptur i znikł w świetlistej poświacie, zostawiając Pitcha samego. Dosłownie kilka sekund później na zniszczoną polanę wparował Jack wraz z Zębuszką, a zaraz za nimi Zając, Piasek i North ze swoimi mieczami, gotowi do ataku, lecz spóźnili się. Tajemniczy wybawiciel zniknął, Mrok także, a mając wiele pytań, które im się zrodziły po niespodziewanej konfrontacji, nie wiedzieli, czy mają tak po prostu wracać do domu, czy poszukać jakichś śladów po świetlistym obrońcy.
Mrok wrócił do swojej kryjówki, która mieściła się w starym, opuszczonym po pożarze magazynie gdzieś w Hongkongu. Był wściekły. Po pierwsze: na swoje koszmary, którym nie udało się wykonać powierzonego przez Mroka zadania. Miały pozbyć się tej przeklętej gwiezdnej strażniczki. Myślał, że armia złożona z około pięciuset koszmarów wystarczy, lecz nie docenił jej. Plotki o potędze Gwiezdnej Władczyni były więc prawdziwe. Nawet teraz, kiedy zdołał wchłonąć nieco czarnej energii Cienia, nie był w stanie się z nią uporać. Po drugie: nie sądził, że ona będzie aż tak zbliżona poziomem mocy do Księżyca! Niemal ta sama energia, ta sama prawie że aura i ta postawa godna królów. To nie mógł być przypadek. Doszedł do wniosku, że musi odkryć tą tajemnicę i aby to zrobić, zwróci się do swojego Mistrza.

Udało jej się uciec w ostatnim momencie, całe szczęście. Miała tylko nadzieję, że ten białowłosy strażnik jej nie rozpoznał, inaczej będzie miała przechlapane u Dziadziusia. Dziewczyna dzięki swojemu złotemu, magicznemu naszyjnikowi, który dostała od niego, przeniosła się na orbitę, gdzie zdjęła kaptur i okulary z nosa. W przestrzeni kosmicznej nie było tak jasno jak na Ziemi, więc nie musiała już chronić oczu przed dziennym światłem słońca. Chociaż jej domenę stanowiło światło, za dnia nie mogła przebywać na Ziemi, traciła wtedy znacznie szybciej moc i siły. Tylko w nocy, kiedy panowały egipskie ciemności, mogła swobodnie się poruszać po Ziemi. Nie wiedziała, dlaczego tak było, ale nigdy nie potrzebowała odpowiedzi na to pytanie. Wracając do sprawy, jaką miała nadzieję załatwić, wszystko diabli wzięli! Teraz tak szybko nie będzie mogła tam wrócić, a już miała idealną okazję do wymierzenia sprawiedliwości. No naprawdę, potrzebowała dosłownie paru minut, by sprać tego błazna, ale ziemscy strażnicy musieli się pojawić. No nic, w końcu to ich teren, a ona generalnie nie powinna ingerować w ich sprawy, ale napad na Księżycową Zatokę leżał w jej interesie. Nie mogła przecież tego tak zostawić! Dziadziuś kompletnie nic nie robił, Naturia zresztą też, więc to ona musiała wziąć sprawy w swoje ręce. Miała gdzieś, czy dostanie później reprymendę. Tu chodziło o Cień! Jej największego wroga. Ten głupi Mrok... co on sobie w ogóle myślał?! Już miała machnąć prawą ręką, kiedy ostry ból przeszył jej ciało. Jej prawe ramię nadal się nie zagoiło i bolało jak cholera. Dawno nie doznała już tak poważnej kontuzji. Za żadne skarby nikt nie mógł się dowiedzieć, że jest ranna, a zwłaszcza Dziadziuś i Naturia. Inaczej, znając życie, znowu dojdzie do niezłej awantury. Oszczędzając prawe ramię, pognała na rutynowy obchód wokół Tarczy, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku po niedawnym ataku koszmarów.
Kiedy skończyła patrolować najdalsze zakątki bariery, zmęczona marzyła jedynie o chwili spokoju w jednym z kraterów na księżycu. To były jedyne chwile, kiedy mogła porozmawiać ze swoim bratem. Chciała, aby ją przytulił, ale wiedziała, że to niemożliwe. Przez nią samą już nigdy nie poczuje prawdziwego dotyku swojego ukochanego Starszego. Kiedy zbliżała się do Srebrnego Globu, usłyszała za sobą bardzo dobrze znany głos. Nawet jeśli chciała, nie mogła go zignorować, a miała na to przeogromną ochotę. Była zmordowana, pragnęła odpoczynku i jeszcze to bolące ramię... jednak ton głosu Dziadziusia nakazał jej się odwrócić.
- Musimy porozmawiać, Mo - rzekł pełnym powagi tonem. Jego oczy, zazwyczaj pogodne, w tamtym momencie były poważne jak nigdy wcześniej. W dodatku to, w jaki sposób wypowiedział jej imię... Coś było nie tak. I to bardzo.

Obserwatorzy